Czym grozi brak prądu?

Co roku, latem, o tej porze, mamy w mediach informacje o tym, że już niedługo zabraknie nam w kraju prądu. Nie stanie się to zapewne tego lata, ale i tak postanowiliśmy kilka najbliższych filmów poświęcić temu zagadnieniu. Chcemy pokazać Wam, jak przygotować się na brak energii elektrycznej i jak reagować, gdy wystąpi zanik zasilania.

Ale dziś zaczniemy od czegoś nieco innego. W dzisiejszym materiale chcielibyśmy opowiedzieć Wam, czym grozi i czym skończy się brak energii elektrycznej na dużym obszarze kraju i w dłuższym okresie.

Jako cywilizacja jesteśmy od energii elektrycznej uzależnieni w bardzo dużym stopniu. Tu nie chodzi tylko to, że w domu będziemy mieli ciemno, nie będziemy mogli ugotować obiadu na kuchence elektrycznej i w blokach przestaną działać windy. Bo prąd jest niezbędny do działania wielu systemów, które zapewniają nam wygodne życie, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.

Brak prądu to oczywiście brak światła, czyli ciemność w mieszkaniach, biurach i na ulicach. To także niedziałająca sygnalizacja świetlna. W połączeniu z niedziałaniem oświetlenia ulicznego spowoduje na pewno dużo większą, niż zwykle, liczbę kolizji i wypadków. Można się więc spodziewać, że pierwsza noc po awarii zasilania skończy się tłokiem na izbach przyjęć w szpitalach, poblokowanymi przez wraki ulicami, ale też wydłużonym czasem oczekiwania na karetkę.

Ale brak prądu to też problemy z zaopatrzeniem w żywność. Do jej produkcji potrzebujemy przecież prądu do napędu młynów, elektrycznych dojarek, ale też wszelkiego rodzaju urządzeń chłodniczych. Gdy te przestaną działać zimą, to tragedii nie będzie, ale akurat u nas w kraju to prądu zabraknie raczej latem. To oznacza, że żywność po prostu w gigantycznych ilościach szybko ulegnie zepsuciu.

Ustanie też transport samochodowy. Tej żywności nie będzie można rozwieźć po sklepach, bo nie będzie jak wypompować paliwa z podziemnych zbiornikach na stacjach. Jeśli nawet trafi się stacja z agregatem prądotwórczym, to paliwo skończy się na niej błyskawicznie.

Oczywiście to przy optymistycznym założeniu, że ludzie będą mieli jak za to paliwo zapłacić. Przecież bankowość i handel są mocno uzależnione od zasilania i od internetu. Przecież do autoryzacji karty płatniczej potrzeba prądu nie tylko na stacji paliw.

Jeśli Twój dom ma wodę z wodociągu, ciepło z miejskiej sieci ciepłowniczej i jest podłączony do kanalizacji, będziesz borykać się z brakiem wody i ciepła. Zresztą podobnie będzie w sytuacji, jeśli masz własną studnię i kocioł centralnego ogrzewania, ale nie masz awaryjnego źródła prądu. Kanalizacja przestanie funkcjonować po pierwsze ze względu na brak wody w kranach (niezbędnej do spłukiwania nieczystości), ale też do jej pracy wymagane jest działanie elektrycznych pomp w przepompowniach ścieków. To może być przyczyną poważnego zagrożenia epidemiologicznego.

Można się spodziewać, że zaopatrzenie w gaz ziemny będzie funkcjonować dłużej, jako że tłocznie gazu same wytwarzają dla siebie energię. Z drugiej strony, samo ciśnienie gazu w gazociągu nie wystarcza, bo potrzebne jest jeszcze działanie urządzeń sterujących i służących do rozdziału i dystrybucji tego paliwa. Dlatego nie radzilibyśmy opierania przetrwania własnej rodziny wyłącznie na rurce z gazem.

Czy widzicie mniej więcej, co nam grozi w razie braku prądu? Tu nie chodzi przecież o to, że każdy z nas będzie mieć w domu ciemno, zimno i lodówkę pełną gnijącej żywności. Dla preppersa przygotowanego na trudne czasy nie jest problemem brak wody przez kilkanaście dni czy trwające kilka tygodni problemy z zaopatrzeniem w żywność.

Znacznie większym problemem będzie to, że w takiej sytuacji znajdą się wszyscy, także ludzie nijak nieprzygotowani na trudne czasy. Że ulice będą przemierzać bandy ludzi głodnych, wściekłych, którzy znikąd nie otrzymają pomocy. I którzy zrobią wszystko, by zapewnić sobie i bliskim to, co jest potrzebne do przetrwania.

 

Survivalista (admin)

Artur Kwiatkowski. Magister inżynier, posiadacz licencjatu z zarządzania. Samouk w wielu dziedzinach, ale nie czuje się ekspertem w żadnej. Interesuje się zdrowym życiem i podróżami. I przygotowaniami na trudne czasy, rzecz jasna!

Mogą Cię zainteresować także...

65 komentarzy

  1. czek pisze:

    Widzę, iż naczytałeś się Blackout, po wyłączeniu prądu nie będzie tak tragicznie, transport nie ustanie, benzynę będzie można wypompować ręcznie choćby przy pomocy pompy do wody wyrwanej z pobliskiego skwerku. na jakiś czas starczy. Bardziej przerażające jest brak dostaw ropy bo OPEC stwierdzi, iż przed obliczem Allaha musi się wypchać złotem i przykręci kurek. Gdy zgasną Światła – polecam przeczytać.

    Aktualnie tąpnięcie, albo zwolnienie jak kto woli w PRC rozlewa się na cały świat, chwilowo tego trzeba się bać.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Jestem pesymistą i chciałbym, żebyś miał rację. Obawiam się jednak, że w razie braku prądu trwającego kilka tygodni na dużym obszarze to i pompy do wody ze skwerku nie pomogą. 😉

      • Mamut pisze:

        Silna inspiracja niedawno opisaną książką. Która według mnie z perspektywy energetyka jest świetna.
        Nie ukrywa to faktu, że największym problemem będzie brak wody. Bo nielegalne jest u nas nawet trzymanie niewielkiego zbiornika z deszczówką, mamy za mało zbiorników retencyjnych, a jeziora są głównie na Mazurach.

        • djans pisze:

          „nielegalne jest u nas nawet trzymanie niewielkiego zbiornika z deszczówką’

          Na podstawie jakich przepisów?

          Słyszałem, że w niektórych krajach Zjednoczonej Ameryki są takie regulacje, których celem jest zabezpieczenie zlewni w pustynnych terenach, ale u nas?

        • Krzysztof pisze:

          Też o tym nie słyszałem. Wielu ludzi ma beczki z deszczówką. Po co miałby powstać taki przepis oraz kto i jak miałby go egzekwować?

  2. Piotr pisze:

    Wszystko zależy od tego co będzie przyczyna braku prądu. Jeśli przerwy w dostawach prądu będą spowodowane niewydolnościami elektrowni, to energetyka będzie odpinać w godzinach szczytu „niepotrzebnych” odbiorców, albo zostanie zastosowane tzw. multipleksowanie zasilania indywidualnych odbiorców, czyli przykładowo dzieli się odbiorców na dwie pule i powiedzmy co 2 godziny przełącza się zasilanie pomiędzy jednych i drugich – oczywiście taki system nie zmniejszy zużycia prądu potrzebnego do zasilania powiedzmy chłodziarek, ładowarek laptopów/telefonów, pomp wodnych itd. ale zaoszczędzi się prąd na oświetleniu, używaniu TV itd. a i generalnie ludzie nauczą się „żyć bez prądu”. Nawet jeśli indywidualni odbiorcy zostaną odcięci, to infrastruktura (łączność, transport, szpitale, zaopatrzenie w wodę, sklepy itd.) będzie działać.

    Gorzej jeśli brak prądu będzie spowodowany zorganizowanym i zsynchronizowanym atakiem terrorystycznym (atak na wiele elektrowni jednocześnie) albo na przykład atakiem EMP, gdzie padną praktycznie wszystkie urządzenia elektroniczne w kraju, nie tylko telefony komórkowe czy telewizory, ale także na przykład sterowniki zapłonu/pomp_wtryskowych w samochodach czy agregatach prądotwórczych, padną nawet regulatory napięcia do paneli fotowoltanicznych, po prostu wszystko co ma półprzewodniki przestanie działać (między innymi dlatego latarki wojskowe mają nadal żarówki a nie LED-y, tak, nawet latarki LED-owe nie będą działać :D). To będzie nawet bardziej tragiczne niż powrót do czasów sprzed pierwszej wojny (bo wtedy przynajmniej mieliśmy konie i maszyny parowe, teraz nie mamy maszyn parowych a odbudowanie populacji koni zajęło by 20-30 lat – po prostu powrót do średniowiecza, przy czym pewnie ponad 90% populacji nie przetrwałoby roku, nawet ci uzbrojeni po zęby i z dużymi zapasami, bo zapasy prędzej czy później by się skończyły a i nie byłoby nawet kogo okradać, więc bandy rabusiów też by wymarły).

    • djans pisze:

      Zapominasz o czymś takim, jak kanibalizm. 🙂

      • Piotr pisze:

        Nie zapominam 😀 Kanibalizm nie powoduje utrzymania się populacji na stałym poziomie liczebnym i długofalowo zostanie „wyeliminowany” w sposób naturalny. Kanibale (nawet jednocząc się w bandy) „wyżrą” te skupiska ludności, które się da a potem będą się musieli powyżerać na wzajem, bo nie będzie kogo/czego jeść. Pojedynczych osobników koczujących na odludziach czy po lasach nie da się w prosty sposób znaleźć i złapać, natomiast łatwo jest zdobyć „zwierzynę” zamkniętą w swoim własnym domu, ale takie pożywienie też się szybko skończy (bo większość ludzi zginie z głodu i chorób a nie z powodu tego, że zostaną upolowani).

  3. Paszczak22 pisze:

    Jak dla nie bardzo dobry materiał. W końcu coś ciekawego a nie tylko ziemianki ;). Ten materiał działa na mnie bardzo motywująco. Mam beczkę w garażu 150l na paliwo. Chcę ją napełnić ale ponieważ paliwo tanieje czekam na niższe ceny. Niby przekonuję żonę, że to na wypadek wojny – a ona patrzy na mnie jak na głupka. Dodatkowy argument to taki, że paliwa wrócą kiedyś do swojej ceny i lepiej mieć zapas taniej ropy. Ale twoje argumenty dokończą dzieła. Myślę, że inwestycję w paliwo ok 600zł uzna za nie głupi wydatek. Czekam na więcej takich materiałów… oby tak dalej.

    • Piotr pisze:

      Weź tylko poprawkę na to, że paliwo się starzeje i nie można takich zapasów robić na zasadzie „wlać w beczkę i zapomnieć”

      • Survivalista (admin) pisze:

        Olej napędowy starzeje się dużo wolniej, niż benzyna i powinien wytrzymać przynajmniej kilka lat. Ale rzeczywiście, lepiej robić zapas paliwa na zasadzie regularnej wymiany. Kupić kilka-kilkanaście 10-60-litrowych zbiorników i wymieniać w nich paliwo regularnie, w rocznym cyklu.

        • djans pisze:

          Są też jakieś specjalne konserwanty – nawet do benzyny.

        • Piotr pisze:

          Różnie bywa na stacjach benzynowych, czasem „sprytni” właściciele kupują paliwo z różnych rezerw (rządowych, wojskowych, kolejowych, energetycznych itp.), dodają do paliwa emulgatory aby rozpuścić osady/wodę i sprzedają – jeździć się na tym da, ale przechowywać długo nie zawsze 😀 Nie ma też co się kierować marką sieci stacji benzynowych, bo one i tak biorą paliwa z tych samych „hurtowni”, na przykład Shell kupuje paliwa z Petrochemii Gdańskiej i Płockiej, a BP kupuje paliwa od Orlenu – to te same paliwa sprzedawane pod innymi nazwami (czysty marketing).

      • Paszczak22 pisze:

        A olej z biedronki ma jaki termin ważności? Przecież ok. 2 lat. Ale to termin przydatności do spożycia. Wydaje mi się, że mój stary diesel pojedzie na nim nawet po 5-ciu latach (jak jeszcze po 5-ciu latach będę miał starego diesla 😉 ) . Poza tym gdzieś czytałem, że metanol rozwiązuje problem bakterii. Metanolu nie mam ale denaturat i owszem. Zimą go dolewam do ropy w celu zapobiegania zamarzaniu wody w filtrze i dla lepszego rozruchu. W szczelnej beczce nie powinien się ulotnić.
        Dla utrzymania wody pitnej na dłuższy czas słyszałem o wrzucaniu kawałków srebra do wody. W przypadku paliwa może to też dobry pomysł?

        • Piotr pisze:

          Na samym oleju z biedronki to nie pojeździsz długo 😉 Co innego mieszanka z normalnym olejem napędowym a co innego czysty olej spożywczy, nawet w starym dieslu zużycie części będzie kilkakrotnie szybsze niż normalnie.

          • Paszczak22 pisze:

            Jeździłem na roślinnym i opałowym – nie zauważyłem żadnej różnicy. Ale to było ŻUKIEM.
            PS. Diesel wymyślił silnik na olej roślinny a nie na napędowy

          • Piotr pisze:

            Diesel wymyślił silnik mający mało wspólnego ze współczesnymi dieslami.
            A Żuk chodził tak samo kiepsko niezależnie od rodzaju paliwa (tzn. nie wiem jak Żuk, bo nigdy nim nie jeździłem, ale w „młodzieńczych czasach” jeździłem Tarpanem – silnik praktycznie ten sam).
            Dobre diesle to były na przykład w starych Mercedesach czy Volvo (tych wyprodukowanych przed 1991 rokiem), tam „przekręcenie się” licznika (milion kilometrów przebiegu) bez kapitalnego remontu silnika to nie była żadna sensacja (oczywiście jeśli się nie jeździło na oleju roślinnym :D).

          • Piotr pisze:

            Poza tym nie wiem, czy ten silnik opatentowany przez Diesla nie był przypadkiem dwusuwem (oczywiście o zapłonie samoczynnym) ale to bym musiał dokładniej sprawdzić.

            Żuk czy Tarpan o przebiegu milion kilometrów (bez wymiany panewek, szlifu cylindrów, zaworów itd.) mógł jedynie pomarzyć 😉

          • Paszczak22 pisze:

            Ale do czego zmierzasz? Do dyskusji na temat techniki i żywotności silników? Silnik Żuka może był kiepski ale jechał na wszystkim – i chyba tego ta dyskusja dotyczy a nie tego kto ile przejedzie na silniku. Jestem pewny, że takiemu żukowi czy w moim przypadku Mondeo przed 2000 rokiem nie wiele jest w stanie zaszkodzić. Mam przejechane ponad 300 000km a pewnie jeszcze drugie tyle cofnięte, a silnik jest naprawdę w dobrej kondycji. Rzecz dotyczy nowych diesli czyli ich osprzętów – filtrów cząsteczek stałych wtryskiwaczy, pompowtrysków itp. W starych modelach nie było to aż tak precyzyjne dlatego nie straszne mi jeździć na starym paliwie. Przecież nikt ci nie każe jeździć na starym paliwie jak nie chcesz, ale dobrze żebyś miał dobry rower na wypadek jakby ci nowego paliwa na stacji zabrakło.

          • Piotr pisze:

            Zmierzam do tego, że olej jadalny ma w sobie około 20% gliceryny, której trzeba się pozbyć (co z drugiej strony nie jest jakoś specjalnie trudne) aby takie paliwo było bezpieczne dla silnika. Surowy „zimny” olej jadalny ma znacznie wyższą lepkość, znacznie wyższą temperaturę zapłonu (o ponad 200 stopni wyższą) i nieco inną liczbę cetanową – aby dla silnika był zdrowy (bez wcześniejszej estryfikacji) trzeba go podgrzać do temperatury około 80 stopni i wyregulować pod niego pompę wtryskową (w tym nie tylko dawki ale też moment wtrysku) oraz wtryskiwacze, bez tego silnik niestety bardziej „w kość” niż na oleju napędowym (zwłaszcza zimą). Przez jakiś czas da się jeździć, ale bez stosownych regulacji żywotność silnika spadnie (na pewno byś nie zrobił swoim Mondeo 600tys kilometrów gdybyś jeździł na samym oleju roślinnym).
            Jeździj na czym chcesz, ale w sytuacji blackoutu trzeba tak eksploatować samochód, aby zapewnić jego jak największą żywotność i bezawaryjność. Jakakolwiek awaria, która w normalnych warunkach jest „detalem” może w warunkach blackoutu unieruchomić samochód z powodu braku dostępu do części zamiennych, dlatego w sytuacji kryzysowej tym bardziej ważne jest aby jeździć na dobrym paliwie, a zamienniki typu olej jadalny to ostateczność.

          • Piotr pisze:

            Banalna sprawa – 200 stopni wyższa temperatura zapłonu (jeśli nie wyregulujesz odpowiednio silnika) i większa „stukowość” spalania spowoduje szybsze zużycie oleju (tego smarującego) i szybsze zużycie zaworów, świec żarowych, wtryskiwaczy (będą pracować w wyższej temperaturze), a także wał napędowy (i panewki) będą dostawać większych naprężeń. Masz zapas oleju na zmianę? Masz zapasowe wtryskiwacze czy zawory? A co zrobisz jak Ci walnie uszczelka pod głowicą od wyższej temperatury i stukowego spalania? Oczywiście to się nie stanie od razu, może nawet zrobisz kilkadziesiąt tysięcy kilometrów zanim będą odczuwalne różnice, ale gdyby Twoje Mondeo od nowości jeździło na oleju roślinnym, to już by go nie było.

          • Piotr pisze:

            I jeszcze jedna kwestia (zamykająca temat z mojej strony) – nie prawdą jest, że nowoczesne diesle gorzej zachowują się na biopaliwach, jest wręcz odwrotnie, nowoczesne diesle są projektowane pod kątem tego, aby dobrze działały na biopaliwach (co nie znaczy, że na surowym oleju roślinnym). To że mają niższą trwałość wynika z zupełnie innych względów (mają porównywalną trwałość zarówno jeśli chodzą na biopaliwach jak i na normalnym oleju napędowym), te diesle po prostu nie nadają się dla tzw. niedzielnych kierowców, filtr cząstek stałych aby się oczyszczał potrzebuje „dostać w kość”, to nie są samochody do jeżdżenia po mieście, tam filtr cząstek stałych nie ma jak się oczyszczać, samochód musi jeździć w dłuższych trasach i wtedy z tymi filtrami nie ma problemów.

          • Paszczak22 pisze:

            Dostaliśmy dużą dawkę teorii. Fakt jest taki, że jak w razie kryzysu paliwowego wypompuje 150l ropy z mojej beczki to nie zrobię na niej 600 000km. W razie kryzysu mam w rodzinie 3 diesle jeden się psuje to inny będzie jeździł. A wiadomo, że nastawiam się, że kryzys nie będzie trwał więcej niż miesiąc czy dwa. Dlatego lepiej mieć 150l starej ropy niż nie mieć wcale. Nie twierdzę, żebyś nie miał racji ale w praktyce kierowcy starych golfów mogą ci powiedzieć inne scenariusze, niż te o których wspominasz. Twierdzą nawet, że samochód pracuje lepiej płynniej itp. A nawet na necie jest dostępny test z Auto Światu z użytkowania golfa na oleju roślinnym i wcale nie jest tak, źle jak opisujesz. Zachęcam do lektury.
            http://www.auto-swiat.pl/eksploatacja/czy-jazda-na-oleju-rzepakowym-moze-sie-oplacac/ktngw
            Skoro uważasz, że gromadzenie paliwa (nie oleju spożywczego) na ciężkie czasy to zły pomysł to masz jakiś lepszy? Chętnie poczytam…

          • Piotr pisze:

            Gdzie napisałem, że gromadzenie paliwa to zły pomysł? Napisałem jedynie, że paliwo się starzeje więc to paliwo trzeba w zapasach wymieniać (oraz że zdarza się stare paliwo na stacjach benzynowych, które już 2-3 lata leżakowało w jakichś magazynach „na czarną godzinę” i ktoś to paliwo postanowił wymienić a właściciele stacji benzynowych je kupują bo taniej). Sam sobie wkręciłeś że to odradzam, a odradzałem tylko jeżdżenie na zwykłym oleju jadalnym.

            Co do starych golfów – nie mam, ale mam starego VW Polo (dwudziestoletni, silniki te same co w Golfach) i na niezawodność nie mogę narzekać (w zasadzie tak żeby w ogóle nie dało się jechać, to zepsuł się tylko raz i to przez moje zaniedbanie, bo nie chciało mi się w samochodzie grzebać w zimę i postanowiłem go „przetrzymać” do wiosny, ale niestety się nie dało). Mimo że to jest teraz samochód „zapasowy” (jeżdżę nim na różne wypady do lasu itp., bo już mi nie przeszkadza, że jakąś ryskę tu i tam na nim zrobię :D) i nie dbam o niego jakoś przesadnie, to nadal jeździ bez zastrzeżeń.

            A co do tego artykułu w AutoŚwiecie, to przeczytaj go dokładnie i ze zrozumieniem, a znajdziesz tam wszystko o czym pisałem. Zacytuję tylko fragmenty:
            „Początki były trudne – auto ledwie zapalało, silnik kopcił i dygotał, ale jak już się rozruszał, to osiągi miał wyraźnie lepsze niż na oleju napędowym.” (czyli to co pisałem, inne parametry paliwa takie jak lepkość itd. oraz wyższa liczba cetanowa powodująca „lepsze osiągi” bo spalanie bardziej stukowe czyli większa siła działająca na wał korbowy).
            „auto stopniowo dostosowywano do nowego paliwa. W układzie zasilania pojawiły się podgrzewacze, różne wymyślne wynalazki (w tym nawet wtrysk samostartu umożliwiający rozruch zimnego silnika) ułatwiły codzienną eksploatację.” (też to pisałem, trzeba dostosować silnik do takiego paliwa, czyli regulacja pompy, wtrysków i podgrzewanie, nie podali do jakiej temperatury, ja podałem, że optimum to około 80 stopni).
            „Po kilku miesiącach „błędów i wypaczeń” auto zaczęło nadawać się do jazdy.” (kolejny raz potwierdzają, że nie wystarczy po prostu lać olej spożywczy do baku, tylko trzeba auto przystosować aby to miało ręce i nogi). Niestety Golf im się rozkraczył.
            „Latem 2002 roku starego „wszystkopała” zastąpił nowszy egzemplarz – Golf II TD z 1991 roku o przebiegu ok. 150 tys. km.Auto od razu zostało profesjonalnie przerobione i wzmocnione.” (kolejna wzmianka, że auto trzeba było przerobić i wzmocnić aby się na takim paliwie dało jeździć).

            I tak mogę cytować co trzecie zdanie artykułu, w którym piszą dokładnie to o czym wspomniałem, ale Ty wolisz tylko spojrzeć na tytuł oraz na puentę typu „da się” nie wnikając „w jaki sposób”.

          • Piotr pisze:

            No i zwróć też uwagę na jedno zdanie z tego artykułu:
            „Czyżby biopaliwo konserwowało auto? Ależ skąd!Tajemnica sukcesu tkwi w COMIESIĘCZNYCH wymianach oleju silnikowego, filtra oleju oraz filtra paliwa. Taki zabieg w przypadku tego modelu kosztuje równowartość ok. 100 zł. Bez tego testowy Golf już dawno gniłby na złomowisku! Drugim sekretem tak długiej i w miarę bezproblemowej jazdy autem zasilanym „byle czym” jest jego intensywna eksploatacja. Paliwo w baku nie ma czasu zestarzeć się, a ostre traktowanie pedału gazu sprawia, że wszelkie nagary wypalają się na bieżąco.” – też o tym wspominałem, częstsze wymiany oleju silnikowego itp., w razie kryzysu masz olej silnikowy i filtry aby wymieniać je co miesiąc? 😀

          • Paszczak22 pisze:

            Masz rację, natomiast w tym teście jeździli wyłącznie na oleju roślinnym, a nie okazjonalnie co w zasadniczym stopniu zmienia postać rzeczy. Warto mieć 10 l oleju roślinnego w piwnicy nawet w celach spożywczych a w razie „W” w sprzyjających warunkach (temperatura) można wykorzystać jako paliwo – ale nie trzeba.

            Ja zacząłem tą dyskusję twierdząc, że:
            „A olej z biedronki ma jaki termin ważności? Przecież ok. 2 lat. Ale to termin przydatności do spożycia. Wydaje mi się, że mój stary diesel pojedzie na nim nawet po 5-ciu latach”

            Faktycznie mój błąd bo może użyłem zbyt dużego skrótu myślowego. Chciałem przez to powiedzieć, że skoro olej roślinny jest zdatny do spożycia przez 2 lata, to przypuszczam, że moje auto mogło by na nim jechać po 5-ciu latach.
            Ponieważ (przypuszczam) standardy sanepidowskie są bardziej wyśrubowane niż wymagania co do jakości paliw to jak zrobisz zapas świeżego paliwa to zaryzykowałbym, że po 10-ciu latach też bym na nim pojechał.

            Tak czy owak lepiej mieć stare paliwo niż nie mieć wcale. Regularnie wymieniać też można, mimo że jest to trochę kłopotliwe ale po naszej dyskusji muszę się zastanowić nad takim rozwiązaniem. Tak czy owak paliwo nawet jeśli nie będę na nim jeździł to w trudnych czasach będzie to środek płatniczy lepszy niż złoto 😉

          • Piotr pisze:

            Moim zdaniem wygodniej jest mieć kilka mniejszych kanistrów niż jedną dużą beczkę. Ja mam kilka (w tej chwili 6, ale co jakiś czas przybywa) kanistrów 20 litrowych, taka pojemność jest dla mnie wygodna, bo to mniej więcej połowa baku w samochodzie, gdy ilość paliwa w baku spadnie do połowy, to biorę kanister z najstarszym paliwem, wlewam je do baku, a kanister ląduje w bagażniku i jest uzupełniany przy najbliższej okazji na stacji benzynowej, po uzupełnieniu ląduje w garażu. Takie postępowanie byłoby trudne w przypadku beczki 150 litrów (zarówno trudno wozić to w bagażniku aby przy okazji uzupełnić jak i trudno na bieżąco wymieniać w nim paliwo, choć mój dziadek w dawnych czasach trzymał olej napędowy w beczkach 200 litrów, ale to były inne czasy, potrzebował do ciągnika aby uprawiać pola, a do stacji benzynowej było 10km, co dla ciągnika rolniczego już jest sporym kawałkiem drogi, a tak wiosną brał 2-3 beczki, jechał po paliwo i miał zapas na cały sezon).
            Co do awaryjnego używania olejów roślinnych jako paliwa, to nowoczesne diesle są przystosowane do biodiesla (nawet stuprocentowego) tylko trzeba się z oleju roślinnego pozbyć gliceryny – jest kupa opisów w internecie jak to robić (nawet gotowe instalacje można kupić). Problem jest niestety z legalnością takiej „produkcji”, ale mój kumpel (rolnik, więc może produkować na swoje potrzeby do 100l na hektar ziemi) radzi sobie z tym w ten sposób, że co jakiś czas wykupuje akcyzę na kilkadziesiąt litrów (wielkość baku paliwa) ale oczywiście jeździ na swojej produkcji cały czas, gdy go ktoś kontroluje, to pokazuje kwity, że jako producent paliwa akcyzę opłacił i to jest właśnie akurat to paliwo, które jest teraz w baku, a normalnie jeździ na ON kupowanym na stacji benzynowej – igranie z fiskusem, no ale prawo mamy jakie mamy a radzić sobie trzeba (on bardzo dużo jeździ, więc mu się opłaca, ja zużywam paliwa za mniej więcej 250PLN miesięcznie, więc dla mnie to gra nie warta świeczki).

  4. linkolm pisze:

    w wypadku całkowitego braku prądu prawdziwą plagą stały by się epidemie bo należy brać pod uwagę że wszystkie większe fermy zwierząt hodowlanych są zależne od prądu (sterowanie podajnikami wody i paszy,wentylacja mechaniczna )no i samo przygotowanie paszy wymaga prądu do napędu maszyn.Niecałe 3 kilometry od mojej wioski stoją 4 kurniki każdy 130 tysięcy sztuk latem bez wentylacji wszystkie zdechły by w krótkim czasie i zaczęły by się rozkładać 🙁

  5. Pozyskiwacz pisze:

    Nie tylko kury, również inne zwierzęta trzymane w warunkach fermowych by pozdychały. Np. wysokomleczne krowy które nigdy nie wychodzą na pastwisko-nie da się je nagle wygonić na łąkę bo w większości by zdechły nie przyzwyczajone do takich warunków. Zresztą całe wysokotowarowe rolnictwo leży i kwiczy w razie braku prądu. A potem trzeba lat żeby je odbudować i przywrócić dzisiejszą wydajność.

  6. powolniak pisze:

    Marne szanse żeby coś takiego się wydarzył, nawet w przypadku zgranego ataku terrorystycznego. Chyba że jakiś EMP czy wybuchy na słońcu. Przy założeniu ze wszytko padnie. To na jakiś czas żarcie i woda nie są jakimś wielkim problemem. Ogrzewanie też nie dom jest dobrze ocieplony i zawsze staram się mieć zapas drewna do kominka. Przydaby sie agregat prądotwórczy i panele PV. Pytanie tyko czy tani agregat (400-600zł) ale z AVR da rade zasilić elektronikę??
    Największym problemem byli by inni ludzie i tozwaszcza gówniarzeria czyli nastolatkowie i dewianci. Szkoda że żyjemy w kraju z tak trudnym dostępem do broni. Trzeba by organizować jakąś straż sąsiedzką i mieć broń.
    W przypadku takiej awarii w prawdziwą zimę -20oC była by kupa trupów i to dużo gorzej niż latem.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Wystarczy powtórka burzy magnetycznej z 1859 r.
      https://pl.wikipedia.org/wiki/Burza_magnetyczna_roku_1859

      A jak się w kraju spali jednocześnie 1 000 transformatorów, to ich odbudowanie zajmie dobry rok.

    • Survivalista (admin) pisze:

      A broń w Polsce dostać łatwiej, niż to się wydaje. Czarnoprochową w ogóle bez pozwolenia, współczesną na banalne do uzyskania (dla zdrowego psychicznie i praworządnego obywatela) pozwolenie do celów sportowych.

      • djans pisze:

        Nie przesadzałbym z tą banalnością 😉 Pozwolenie na broń jednak trochę trudniej zdobyć, niż prawo jazdy, a i to ostatnie u nas znacznie trudniej, niż w normalnych państwach.

        Jakąś alternatywą istotnie są kapiszonowce, ale tu waadza rzuca kłody pod nogi jeśli idzie o proch, a i same ceny broni startują z wyższego pułapu, niż w przypadku współczesnej. Chociaż koszt całej imprezy w tym wypadku w zasadzie do ceny broni się ogranicza.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Pisząc „banalne” miałem na myśli „łatwe”, bo łatwe jest, a jedynie dość upierdliwe i czasochłonne. Jest jeden element, w którym można się potknąć — egzamin na patent strzelecki. Cała reszta to wyłącznie zajmujące czas sprawy typu staż w klubie strzeleckim czy odczekanie 3 miesięcy po zapisaniu się do klubu, by móc zdawać egzamin na patent.

          Kto chce i jest zdrowy psychicznie i praworządny, broń palną będzie mieć. Kto nie chce, albo nie wie, że jest to łatwiejsze, niż przez ostatnie 70 lat, musi szukać alternatyw — jak choćby broń czarnoprochowa.

          Nie wiem, gdzie widziałeś nowy pistolet czy rewolwer tańszy od rewolweru czarnoprochowego. 😉

      • Dziad z lasu pisze:

        Tak zachwalasz tę broń czarnoprochową, jako znakomite remedium na trudną dostępność tej normalnej. Ale co z amunicją? Kupisz ją w sklepie za rogiem? Sam sobie odlejesz (o rusznikarzach-amatorach, tworzących sobie hobbystycznie repliki w piwnicy czy garażu tu nie rozmawiamy – mowa o zwykłych ludziach, a nie jakichś rarogach)? A może gwoździami będziesz ładował? Wolne żarty. Właśnie dlatego broni historycznej się nie rejestruje, bo amunicja jest bardzo trudna do zdobycia.
        Poza tym, z tego co wiem to o ile na czarnoprochowce do celów kolekcjonerskich, czy też „do celów kolekcjonerskich”, rzeczywiście nie trzeba pozwolenia, to na samą amunicję już tak. Zasada „żadnej niezarejestrowanej broni w rękach obywateli” obowiązuje jednak i w tym obszarze.
        A zatem, skoro w każdej sytuacji, chcąc mieć w miarę skuteczną, nierejestrowaną broń na „wsiakij słuczaj”, i tak łamie się prawo, to czy nie lepiej, mimo wszystko, mieć coś współczesnego, o względnie łatwej dostępności nie tylko amunicji, ale i szkoleń z dziedziny znajomości obsługi i doskonalenia umiejętności?
        Oczywiście nie namawiam do łamania obowiązującego prawa, lecz do puknięcia się w głowę i trzykrotnego zastanowienia, co właściwie chce się osiągnąć.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Najpierw fakty: broń czarnoprochową rozdzielnego ładowania, wyprodukowaną przed 1885 r. lub repliki, można mieć bez pozwolenia.

          Ponieważ polskie prawo jest niezgodne z unijnym, w sklepie nie kupisz czarnego prochu bez tzw. europejskiej karty broni. Kupisz go jednak bez tego dokumentu, zupełnie legalnie, od kolegi. Przy czym trzeba zaznaczyć, że by dostać EKB nie trzeba spełniać wymogów związanych z pozwoleniem na broń (badanie lekarskie, przynależność do klubu sportowego/kolekcjonerskiego, itd.).

          Tak samo można proch przywieźć legalnie z zagranicy. Wydaje mi się (nie testowałem), że niektóre sklepy internetowe z Czech czy Słowacji także wysyłają proch do Polski.

          Kulki ołowiane można odlać, albo kupić bez żadnego problemu. O problemach z kupowaniem kapiszonów czy krzemieni do zamków skałkowych też nie słyszałem.

          Dlatego nie porównywałbym sytuacji broni czarnoprochowej z posiadaniem nielegalnej współczesnej broni palnej.

    • djans pisze:

      Paradoksalnie zima obeszłaby się z nami łagodniej. O ile bowiem w pierwszych dniach odeszliby ci, którzy nie potrafiliby rozpalić na środku salonu ogniska z zerwanej uprzednio klepki, o tyle po tym odsiewie byłoby w miarę stabilnie. Cała żywność, w tym padłe tysiące krów i kur, czekałaby sobie zamarznięta na znalazcę. Woda w postaci śniegu byłaby wszędzie.

      Gdyby natomiast katastrofalny blackout przytrafił się u progu lipca, to z miejsca zabrakłoby wody pitnej, niewyobrażalne ilości żywności zmarnowałyby się, nim by ktokolwiek zdołał je rozgrabić, a na to nałożyły by się zarazy.

      Ponadto w cieplejszych porach roku jakimś gromadom neo-barbarzyńców łatwiej by było maszerować na długie dystanse i przeprowadzać oblężenia, niż zimą. Zatem nawet najlepiej przygotowani mieliby mniejsze szanse.

      • powolniak pisze:

        a ci co by nie zamarzli toby się zaczadzili 🙂

        • djans pisze:

          Nie ma możliwości ulec zaczadzeniu, jeśli mówimy o palenisku typu ognisko. Tu sprawa jest prosta albo jest tlen (np. uchylone okno) i się pali, albo tlenu nie ma i się nie pali.

          Dopiero paleniska ograniczone i skomplikowane o system kominowy, niosą ryzyko niedoboru tlenu przy spalaniu i cofania się spalin.

          Tak samo, jak nikt nigdy się nie zaczadził nad gazową kuchenką, bo obszar z którego jest zaciągane powietrze jest na tyle duży, że nie może zaistnieć lokalny niedobór tlenu powodujący niepełne spalanie. Najpierw byś musiał umrzeć, a w praktyce poczuć się źle na tyle, że otworzyłbyś okno, z powodu zwykłego niedoboru tlenu i nadmiaru dwutlenku.

  7. Mike pisze:

    Z tego co widzę to najdłuższe blackouty trwają kilkanaście do kilkudziesięciu godzin. Ale temat uważam za jak najbardziej istotny i warty kontynuacji

  8. Kotka pisze:

    No to chyba wojsko może wkroczyć ze swoja maszyneria i podtrzymać główne elementy? Maja chyba jeszcze trochę starego sprzętu a ten działa w każdych warunkach, chyba nie zamienili wszystkiego na laptopy. Chyba wtedy można już będzie ogłosić jakis stan klęski, co robią te wszystkie sztaby kryzysowe? bo jak nic to znaczy że ich banda głodnych ludziów załatwi w pierwszej kolejności bo będą mieli skromne zapasy. Żadna bronia przeciw głodnemu tłumowi nie pomoże.

    • Paszczak22 pisze:

      Ja na wojsko bym nie liczył. Będą dbać o cele strategiczne a nie o zwykłych obywateli. Więc lepiej mieć zapas żywności, wody oraz paliw na wszelki wypadek.

    • Piotr pisze:

      Jeśli blackout będzie lokalny (obejmie maksymalnie kilkaset tysięcy mieszkańców), to jeszcze na wojsko i inne służby jakoś będzie można liczyć, bo w razie czego sprowadzi się odpowiednie siły i środki z sąsiedztwa, ale jeśli blackout będzie poważniejszy (na przykład padnie zasilanie na obszarze całego województwa), to służby nie dadzą rady – będzie za mało środków w stosunku do potrzeb.

  9. djans pisze:

    Zakładasz, że kanibalizm byłby trwałą i jedyną formą przetrwania na dłuższą metę. Niepotrzebnie. Przecież w kulturach, w których występował stale, był okresową formą uzupłnienia zaopatrzenia. Jakaś postapokaliptyczna społeczność mogłaby się ratować spożytkowywwniem zwyczajnie zmarłych (nie polowaniem) do czasu zebrania pierwszych plonów. Z drugiej strony na padlinie rozrosłaby się popylacja szczurów i gawronów, także i polować by można…

    • Piotr pisze:

      Plemiona o których wspominasz są mistrzami zielonego survivalu a kanibalizm to tylko dodatek (czasem rytualny typu „przejmowanie mocy wroga” a czasem wymuszony chwilowymi „nieurodzajami”), natomiast w krajach z mocno posuniętą „elektryfikacją życia” osób potrafiących w ten sposób przetrwać jest bardzo mało (no i specyfika terenów łowieckich jest nieco inna, wprawdzie jadalnej roślinności nie brakuje, to ze zdobywaniem mięsa długofalowo mógłby być problem, bo dzikiej zwierzyny mamy mało).
      Poza tym z tym „poczekaniem do plonów” to bym taki optymistyczny nie był 😀 Masz kosę (i kondychę :D) aby zrobić żniwa? Masz czym to zwieźć z pola? Masz czym wymłócić (od biedy dałoby się cepami)? Masz młyn aby zrobić mąkę? Z innymi uprawami byłoby to samo, nie byłoby czym nawet pola zaorać, bo pługa ciągnikowego koń nie pociągnie (że o znikomej populacji koni nadających się do pracy nie wspomnę, taki czystej krwi arab, to się tylko na wystawy nadaje a nie do pracy w polu, padł by z wycieńczenia w ciągu pierwszego dnia orki). Wszystko jest fajnie w książkach typu „Sekundę za późno”, gdzie w enigmatyczny sposób wiosną i latem pojawiają się „plony z nikąd” (a mimo wszystko i tak 80% ludności umiera :D), w praktyce to nawet kowali teraz nie ma żeby ze „złomu” jakiś pług wyklepać i zaprzęgnąć go do kilku „Pudzianów” 😀 No i te uprawy trzeba by było jakoś ochronić przed złodziejami.
      Zastanawiam się, czy w przypadku ataku EMP najlepszą opcją nie byłoby „koczowanie po lasach” i wędrówka w rejony nie objęte atakiem (nawet jeśli to oznaczałoby pokonanie kilkuset kilometrów pieszo) – bo po miesiącu byłoby totalne „zdziczenie” społeczeństwa na terenie objętym atakiem i żadna ziemianka z zapasami by temu nie zaradziła, chyba, że jakiś poważnie przygotowany schron podziemny z pancernym wejściem i zrobiony tak, aby nie można było nikogo z niego wykurzyć (na przykład poprzez zatkanie otworów wentylacyjnych), broń też by nie pomogła, bo z głodu ludzie ryzykowaliby swoje życie, no i atakujących „fortecę” przy użyciu broni też by nie brakowało. Ewentualnie można by było spróbować ucieczki samochodem (ale tylko jakimś starym, który może pracować bez instalacji elektrycznej, bo od EMP elektronika w nowszych samochodach siada unieruchamiając je, może stare ciągniki rolnicze marki URSUS czy Białoruś byłyby pod tym względem najlepsze – działają bez problemu na kiepskim paliwie, nie potrzebują instalacji elektrycznej do funkcjonowania no i w terenie radzą sobie znacznie lepiej niż niejedna terenówka).

  10. djans pisze:

    Nie porównuj nas do Hameryki. Po dziś dzień mamy gospodarstwa, gdzie mikropoletka „orze się” szpadlem, a plony (ziemniaki) zbiera przy użyciu motyki. Sam trochę w młodzieńczych latach wspomnianymi narzędziami (a i kosą) machałem, i dziś też bym te kilka arów dał radę. To oczywiście skromniutko-śmieszny wynik, ale przemnóż przez ilość wolnego czasu i coś tam uzyskasz. Miej także na uwadze, że początki neolitu to także brak pługa, a szpadle i motyki drewniane. Przy czym nie znano kartofla, topinamburu, obficie rodzących zbóż, etc.

    Ponadto o ile w Usiech dopiero odkrywają ogródki warzywne w miejsce trawników, o tyle u nas jeszcześmy ich na dobre nie zapomnieli. Dziś jest mnóstwo działek ze zdziczałymi sadami, z których nie ma kto zbierać owoców. Ci którzy by przetrwali pierwszą zimę, mogliby w zasadzie poprzestać na samym zbieractwie bez troski o uprawę, tyle by tych owoców było. Raczej by się też nie znalazło wielu amatorów dżdżownic, a przecież każdy kompostownik to odnawialne źródło tego łatwo przyswajalnego białka. Wystarczy im się dać przez parę dni czyścić w piasku (jak ślimakom). Każda sortownia odpadów z przyległym wielkim kompostownikiem, albo każda pryzma obornika na wsi – wielki magazyn pyszności 😉 A wiesz jak szybko można nazbierać z nasłonecznionej łąki spore ilości koników polnych, zaganiając je na zwykły koc? Dzieci by można zaprząc do tej prostej i pożytecznej roboty.
    Dodaj do tego jadalne rośliny dzikie, jesienne wielkie stada ptaków i wspomniane szczury, które by można zacząć hodować jak w znanej, zekranizowanej powieści Jamesa Clavella.

    Myślę że głód by zdziesiątkował tylko tych, którzy by strasznie konserwatywnie podeszli do jego zaspokajania, oraz uparli się na stacjonarne przebywanie w centrach miast. Zresztą scenariusz typu „twierdza” już tylko z powodów przedstawionych w „One second after” jest raczej kiepskim wyjściem. Przy czym atakujące bandy nie wykazały się pomysłowością – nie było tam znanych choćby z Syrii bieda-czołgów i bieda-artylerii, ba, nie było nawet konwencjonalnych moździerzy…

    Wędrówka na odludzie w niewielkiej grupie byłaby, IMHO, pomysłem najlepszym. Sęk w tym, że nie wiadomo by było dokąd wędrować. No i z racji tego, że niewykrywalność stanowiłaby o przeżyciu takiej grupy, to raczej odpadają pojazdy spalinowe. Zresztą nawet poduszkowiec , czy koń nie poradzi sobie z tym, z czym poradzi sobie nawet średnio sprawny człowiek.

    • Piotr pisze:

      Też gospodarstwo rolne nie jest mi obce, ale mimo wszystko motyczką to się wiele nie zdziała. Neolit o którym wspominasz – wtedy była zupełnie inna gęstość zaludnienia i inne pokrycie naszych terenów lasami, było gdzie polować i zbierać „dary natury”, a i hodować/wypasać zwierzęta było gdzie. A teraz… weźmy dane statystyczne: ludności obecnie jest około 38 milionów, a użytków rolnych jest niecałe 19 milionów (wliczając w to łąki, pastwiska, sady itp.), czyli przypadają dwie osoby na hektar. Przy intensywnym gospodarowaniu (mechaniczne uprawianie, nawożenie itd.) plony są spore, ale przy braku nawożenia i „uprawianiu motyką” wcale takiego „szału” nie będzie, żeby wystarczyło na własne jedzenie, jedzenie dla zwierząt, do tego część zbiorów odłożona na zasiewy, jakiś rzepak na paliwo do diesla itd. (a jeszcze poprawka na złodziei, którzy ukradną część plonów, pożary których nie będzie jak gasić itd.). Nie twierdzę, że się nie da, ale przez pierwsze kilka miesięcy (gdzie byłoby jeszcze dużo ludzi) byłby z tym na prawdę spory problem, zwłaszcza jeśli by się to przytrafiło na przykład w listopadzie (gdzie zbiory sprzedane a owadów na łące czy jagódek w lesie brak :D). Do tego dochodzi kwestia sprawności fizycznej – przy obecnej mechanizacji nawet na wsi ludzie nie mają już takiego wytrenowania fizycznego jak jeszcze 30-40 lat temu, a o miastowych to nawet nie ma co gadać, dla nich pójść piechotą na zakupy do sklepu oddalonego o 1km to już problem, a co dopiero przejść kilkanaście km „po oranym” na polu jednocześnie kopiąc szpadlem czy machając kosą (owszem, jest moda na fitnes i siłownie, ale sam wiesz, że 2-3 godzinki w tygodniu na siłowni czy 30 minut porannego biegu to zupełnie coś innego niż kilka dni pod rząd machać kosą czy widłami po 10 godzin dziennie – tu bardziej przydatna jest wytrzymałość i wysokie „metabolic rate” jaką ma maratończyk czy kolarz :D).
      Co do konserwatywnego podejścia żywieniowego – głód by wielu nauczył jak smaczne są ślimaki czy mączniki (w końcu te francuskie przysmaki wzięły się właśnie z głodu, podobnie w chinach jada się wszystko co ma nogi i nie jest stołem – też ich bieda i głód nauczyła wykorzystywać wszystko). Niemniej jednak zanim by to nastąpiło, to ludzie w pierwszej kolejności korzystaliby z normalnej żywności (grabieże sklepów, sąsiadów, pól, sadów itp.) a dopiero potem byłyby wykorzystywane „niekonwencjonalne” źródła żywności.
      Co do ewakuacji na odludzie – zależy od rejonu Polski, są miejsca gdzie jest gdzie „koczować” a są miejsca, gdzie nie ma. Ja chyba wykorzystałbym okno czasowe między początkową paniką, a późniejszym „zdziczeniem” i się w tym czasie ewakuował w inny rejon Europy jakimkolwiek środkiem transportu typu stary samochód „zapasowy” czy nawet „zabytkowym” ciągnikiem rolniczym, który się po dziadku ostał. Wbrew „One second after” jeden wybuch EMP nie niszczy wszelkiej elektroniki i elektryki na całym kontynencie, bo natężenie pola jest odwrotnie proporcjonalne do kwadratu odległości, poza tym jest też ograniczenie poprzez krzywiznę ziemii, zasięg horyzontalny dla wybuchu na wysokości 50km to około 800km, kolejne 50km w górę zwiększa promień „tylko” o 200km ale też czterokrotnie spada siła impulsu w „epicentrum”, czyli większy obszar, ale za to znacznie więcej sprzętu przeżyje – coś za coś. Na podstawie nasłuchów radia można by było zorientować się jaki rejon został objęty atakiem i gdzie warto się ewakuować (jestem amatorem krótkofalowcem i orientuję się w tych sprawach, potrafię skonstruować prosty odbiornik radiowy „z niczego”). Ewakuacja na odludzie w małej grupie – ok, tylko tak jak pisałeś, trzeba by było umieć się dobrze ukrywać, ale z drugiej strony większość ludzi byłaby co najmniej mentalnie uwiązana do swoich domostw i te domostwa byłyby głównym celem ataków różnych „dzikich band”, specjalnie nikt nikogo po lasach by nie szukał (poza tymi, którzy w lasach by polowali na zwierzynę i zbierali roślinność / opał, ale tacy raczej „stadnie” nie będą polować, a z pojedynczymi napastnikami jest znacznie łatwiej sobie poradzić, zwłaszcza jeśli mieszkasz w szałasie i nie masz nic, z czego można Cię okraść :D).

      • djans pisze:

        Mówisz o tym prymitywnym rolnictwie, jakby ono miało z dnia nadzień wyżywić obecną populację.

        Przecież po pierwsze mielibyśmy depopulację i to wcale nie koniecznie z powodu wyczerpania się pożywienia.

        Na skutek pożarów, z wycieńczenia w drodze, z chorób, w wyniku bójek i wypadków, z pragnienia na pewno zmarłoby wiele osób już w pierwszej fali paniki.

        W fali drugiej doszłyby celowe zabójstwa i napady, oraz choroby zakaźne.

        To by znacznie i szybko ograniczyło liczbę głodnych.
        Po drugie zaś, masz zapasy różnorakiej żywności, jakich nigdy wcześniej na tak masową skalę nie gromadzono. Wszędzie masz lokalne sklepiki, co kilkaset metrów market z owadem w logo, do tego śródmiejskie supermarkety i podmiejskie centra handlowe. Do tego hurtownie, magazyny zakładów przetwórstwa i rządowe rezerwy (np. zboża w silosach).

        Oczywiście, jeśli te wszystkie miejsca nie będą ochraniane ( co wątpię), to zostaną splądrowane. Jednak ludzie raczej rzucą się na piekarnię, żeby zrabować niewiele warte pieczywo, zamiast np. na sklep zoologiczny z kilkukilogramowymi workami suchej psiej karmy. W myśl tej przerysowanej zasady zapobiegliwi będą mogli jakoś tam sobie zabezpieczyć zaopatrzenie w początkowym okresie kryzysu.

        Po trzecie jakoś sobie nie wyobrażam przeciętnych mieszczuchów, zwłaszcza w podeszłym wieku, którzy maszerują kilkanaście km do silosu zbożowego, albo obgotowujących żołędzie na mąkę. Przygotowani, choćby i nawet tylko w czysto anegdotyczną wiedzę, będą mieli nieporównywalnie większe szanse.

        I dopiero tych, którzy by to przetrwali, dotyczyłyby kłopoty związane z powrotem do rolnictwa. Przecież byliby to ludzie ogólnie silni, zdrowi (ogólnie), jakby wyselekcjonowani. Oni zasililiby nowo powstające osady rolnicze. A w takich „jądrach kondensacji’ chyba by się różnego rodzaju „instruktorzy” znaleźli.

  11. linkolm pisze:

    niekoniecznie motyką koni co prawda mamy niewiele przynajmniej w Wielkopolsce ale jest bydło z 200 lat temu końmi pracowano w dworach a reszta robiła wołami bo konie były zbyt drogie .co do nawożenia to pozostałby obornik kompost płodozmian(rośliny motylkowe kumulują azot atmosferyczny)no i nieczystości wydalane przez ludzi.Co do braku narzędzi do uprawy -potrzeba matką wynalazków.

    • Piotr pisze:

      Wołów wbrew pozorom też zbyt wiele nie ma, są krowy i byki hodowane na mięso lub mleko. Aby wół się nadawał do pracy w polu, to musi być wykastrowany jako młody cielak, inaczej go do pracy nie ułożysz (testosteron nie pozwoli :D). No i woły były używane nie ze względu na biedę, tylko ze względu na ich siłę i wytrzymałość, niestety są powolne i nie nadają się do transportu dlatego zostały wyparte przez bardziej uniwersalne konie.
      Czy to konie czy woły, to mimo wszystko jest spora „latencja” zanim się odbuduje populację (krowa od zapłodnienia potrzebuje około 9-10 miesięcy zanim się wycieli, potem około 1,5 roku zanim cielak dorośnie do odpowiednich rozmiarów żeby siłę miał, zwykłą krową mlecznej rasy wiele nie zwojujesz). Owszem, wszystko się da, ale nie w przeciągu kilku miesięcy. Co do nawożenia (obornik, kompost) – czymś to trzeba przewieźć. W najlepszej sytuacji byliby chyba hodowcy owiec wypasający je na dużych terenach zielonych – dla nich w zasadzie nic by się nie zmieniło (za wyjątkiem utrudnionego pozyskiwania siana do karmienia zwierząt zimą, ale trawy z pola raczej nikt by im nie kradł, a zwierząt i tak trzeba byłoby pilnować :D). Na takie warunki to dobra byłaby hodowla zwierząt nie wymagających jakiejś specjalnej opieki, typu kozy (zadowolą się byle czym), kaczki (bardzo szybko rosną i łatwo je hodować na wolnym wybiegu), ale z uprawą roślinności typu zboża, ziemniaki czy rzepak (ten ostatni na paliwo do diesla) byłby problem. Sady też fajna rzecz, ale też trzeba o nich myśleć długofalowo, bo kilku lat potrzeba zanim pojawią się pierwsze zbiory.

      • djans pisze:

        Ja a’propo tych sadów. Jak nowy zakładasz, to faktycznie musisz czekać, aż drzewa i krzewy dorosną. Obecnie jednak mamy taką sytuację, że co roku gniją tony jabłek i, przysłowiowych już, mirabelek.

  12. linkolm pisze:

    kozy nie zadowolą się byle czym jeżeli mają dać mleko mięso one po prostu preferuję zioła i chwasty które nie są atrakcyjne dla innych zwierząt uwielbiają młode drzewka i krzewy owocowe i bardzo dobrze wykorzystują pasze w porównaniu z innymi zwierzętami.A o bydle napisałem bo ojciec (lat 68) czasami wspomina jak jeden sąsiad mając 2,5 hektara i dwie krowy uprawiał nimi te ziemie (krowami jako siłą pociągową). Nawet jeżeli nie było by dostępu do siły pociągowej to przecież całe rodziny zajmowały by się produkcją żywności a to dosyć duża siła robocza .Jedna osoba łopatą może zakopać dość duży obszar pod produkcję żywności dla siebie wszystko rozbija się o to kiedy miała by miejsce katastrofa wspomniana w artykule,dla mnie najmniej uciążliwy był by koniec zimy .

    • Piotr pisze:

      Co do kóz, miałem na myśli to, że nie potrzebują dla siebie jakiejś specjalnej paszy typu zboża itp., koza się wyżywi na tym, co i tak rośnie w okolicy (bez uprawiania).
      Owszem, jak wspomniałem, kiedyś ludzie sobie radzili własnymi siłami czy bydłem jako siłą pociągową, ale po pierwsze UMIELI to robić, po drugie mieli odpowiedni ku temu sprzęt maszyny i narzędzia przystosowane do napędzania siłą mięśni ludzkich czy zwierzęcych, a po trzecie BYLI WYTRENOWANI i wielodniowy intensywny wysiłek fizyczny (na przykład podczas żniw) nie był jakimkolwiek problemem. Obecnie gdyby padła cała elektronika i elektryka (a co za tym idzie brak paliwa, podstawowych artykułów w sklepach itp.), to tylko nieliczni potrafiliby zmajstrować pług, uprząż dla zwierząt a większość nawet nie potrafiłaby rozpalić ognia w piecu bez dostępu do zapałek.
      Proste pytanie: czy z tego czym dysponujesz w tej chwili w gospodarstwie domowym (narzędzia, materiały i umiejętności) potrafiłbyś sobie zrobić pług, uprzęż i zaorałbyś ziemię w krowy? Zasiałbyś ziarno i powiedzmy grabiami je „obrobił” aby wzeszło, ale czy umiałbyś zrobić sobie kosę aby potem to zboże zebrać? Czy umiałbyś je wymłócić bez maszyn? Czy miałbyś jak je zmielić aby z tego chleb upiec? To się tak tylko prosto mówi, że kiedyś ludzie rękami pracowali i było ok, nie, nie było ok, padali jak muchy, nie wiem czy 200-300 lat temu choć połowa dożywała wieku 50-lat. No a jeszcze trzeba by było poradzić sobie z wygłodniałą chmarą „zbójów” – to nie jest takie hop siup jakby się mogło wydawać, w ten sposób jak piszesz, to byłoby sobie w stanie poradzić maksymalnie kilka procent ludzi.

      • Piotr pisze:

        Oczywiście o tych umiejętnościach które piszę/pytam, to nie pytam teoretycznie typu „bo widziałem jak dziadek robił”, tylko czy praktycznie wiesz jak pewne rzeczy zrobić. Każdy niby teoretycznie wie, ale jak trzeba zrobić i to w sytuacji kryzysowej (stres, głód, czasem choroba/urazy, presja że „musi” się udać bo to nie zabawa itd.) bywa, że ludzie nie potrafią ogniska od jednej zapałki rozpalić (mimo, że na letnim biwaku to banalna sprawa).
        Od teorii „to proste, wiele razy to widziałem/dziadek opowiadał” to rzeczywistej realizacji jest daleka droga.

  13. bura2 pisze:

    Przez kilka pierwszych dni nie sądzę, żeby jakikolwiek z tych skrajnych scenariuszy o masowych zgonach i hordach łupieżców się spełnił. Po prostu każdy myśli, że „za chwilę będzie znowu prąd”.
    Można za to spodziewać się zwiększonej ilości zwykłych przestępstw.

    Normalni ludzie w takiej sytuacji będą sobie początkowo pomagać.

    Te kilka dni to czas, żeby zorientować się o zasięgu awarii – np. u mnie gdy wyłączą prąd to jest naprawiany w ciągu < 6 godzin więc jak po 6 godzinach prądu nie włączą to wsiadam na rower i jadę się rozejrzeć i popytać, jak całe miasto nie ma prądu (powiatowe -20 tyś ) to radio i szukam jakiejkolwiek rozgłośni, coraz dalej. Jak w eterze będzie cisza to zaczynam przygotowania do ewakuacji.

    Co do wojska – będzie działać, ale ich sprzęt nie jest projektowany z myślą o blackoutach tylko o wojnie i np. jest strasznie paliwożerny na rzecz dobrych osiągów. Na dłuższą metę po prostu wypalą paliwo do agregatów i pojazdów i od drużyny OSP z Pipidówki Mniejszej dużo ich różnić nie będzie – w każdym razie pod kątem zapewniania podstawowych potrzeb ludności. Garkuchnie mogą być opalane drewnem ale jedzenie trzeba mieć i je dowieźć więc i tak trzeba paliwa.

    Produkcja rolna – będzie źle, ale nie tragicznie. Na pierwsze żniwa jeszcze się paliwa znajdzie chociaż na część. Nie przesadzajcie, że zrobienie narzędzi ręcznych/ciągnionych to jest aż taki Hi-tech. Ludzi do roboty będzie więcej. Na "Bounglerze" liczyliśmy, że dla rodziny 4-5 osób bez zwierząt to jakieś 50 arów – np. 200×250 m taki niewyobrażalny wyczyn fizyczny? Ale fakt, gdyby doszło do takiego czegoś jak w "Sekundę za późno" to śmiertelność – 80% bez żadnych walk – głód, choroby i wypadki.

  14. Rafał M. pisze:

    Bez przesady…
    Ilość wypadków samochodowych nie wzrośnie, bo przecież samochody mają reflektory by mogły jeździć w nocy. Może Warszawa trochę się przykorkuje z powodu braku sygnalizacji świetlnej, ale u mnie w okolicy to zupełnie niczego nie zmieni. Mnóstwo dróg międzymiastowych jest nieoświetlonych i jakoś samochody nimi jeżdżą. Na nieoświetlonej ulicy po prostu jedzie się wolniej, ze względu na zasięg świateł.

    Największy problem jaki dostrzegam, to elektryczna pompa CO, więc w przypadku mrozów po dwóch dniach trzeba by się wynieść.

    W lodówce może popsuć się rozpakowana wędlina, ale ta zafoliowana powinna wytrzymać dłużej, bo ma konserwanty. Podobnie z wszelkim mięsem w puszkach. Dżemy, masła, to bez lodówki wytrzyma, tylko trochę krócej.
    Jeśli sklepy nie będą działać, to nadal pozostaje targowisko, tam sprzedają bez prądu. I zapewne wszelkie piekarnie itp. zaczną sprzedawać wprost z samochodu, z pominięciem sklepów, bo z tego mają zyski.

    A żeby przez dłuższy czas nie było prądu w całej Polsce, to musiałaby być naprawdę poważna sytuacja, jakiś kataklizm naturalny lub wojna. Same upały i niewydolność elektrowni to za mało, bo współcześnie sieć energetyczna jest na skalę kontynentalną, bez przerwy sprzedają nadwyżki za granicę i skupują w przypadku niedoborów, przez całą dobę działają giełdy na których handluje się elektrycznością.
    Problem jest tylko dla niektórych zakładów przemysłowych (co może prowadzić do kryzysu gospodarczego i wzrostu bezrobocia), natomiast prywatne domy pobierają tak małą część produkowanego prądu, że im zacznie brakować w ostatniej kolejności.

  15. linkolm pisze:

    Piotrze oczywiście potrafię wykonać prace o których wspominasz dla mnie jest to o tyle łatwiejsze że pomagam ojcu prowadzić gospodarstwo rolne i mam pojęcie jak produkować żywność i jak ją konserwować a maszyny jeżeli była by potrzeba można przystosować od ciągnika zresztą konnych maszyn sto jeszcze trochę po gospodarstwach i jako ozdoby przed domami .Jeżeli awaria nie trwała by dłużej niż rok to tragedii by nie było,liczba ludności i tak by się zmniejszyła o tych którzy wymagają lekarstw i stałej opieki medycznej a użytków rolnych spokojnie by wystarczyło ziemia rolna jest w dużo lepszej kondycji niż kiedyś (melioracja,wapnowanie,całe lata nawożenia nawozami mineralnymi)dzisiaj ta sama ziemia wyżywi taką samą liczbę ludności a nawet większą i weź pod uwagę nieużytki powykupowane po PGR-ach pod dopłaty unijne.

  16. Piotrm1975 pisze:

    To tak podsumowując, liczba ludności zostanie zredukowana do ilości jaka może się wyżywić z ręcznej uprawy pola. Biorąc pod uwagę że spora część populacji tego kraju zamieszkująca w miastach nie ma o tym zielonego pojęcia, to nie wróżę im sukcesu.
    Trudno sobie wyobrazić totalny blackout. Jednak nawet taki z popalonymi ileś tam transformatorami, może cofnąć naszą infrastrukturę do XIX wieku. Oczywiście mamy wiedzę jak to odbudować (na szczęście jeszcze pisaną a nie tylko w google) i pewnie nastąpiło by nowe rozdanie kart. Powstałyby nowe ośrodki handlu i rzemiosła, jak za dawnych lat.
    Ale zanim sytuacja by się ustabilizowała to lata mroku widzę 😉
    No cóż na pierwszy ogień pójdą ludzie chorzy, diabetycy i starsze osoby wymagające opieki.

  17. Pozyskiwacz pisze:

    Możliwie samodzielne ,małe, wielokierunkowe,gospodarstwo rolne to jest to czym się zajmuję . Planowo i świadomie , od kilku lat, a mimochodem od przynajmniej trzech pokoleń.
    Ja akurat jestem w dobrej sytuacji. Mam ziemię utrzymywaną w odpowiedniej kulturze rolnej. Z nasadzeniami i zasiewami. Mam zwierzęta, mam konie (hucuły), zdecydowaną większość maszyn konnych (i mały traktor też). Zapasy materiału siewnego, nasion itp. I przede wszystkim potrafię się tym wszystkim posługiwać. Do tego niezły warsztat (np. tokarka, agregat prądotwórczy), własna studnia , mieszkam na uboczu itp.
    Myślę że grupa ludzi czy rodzina może się wyżywić tym co da radę wyhodować i uprawić własnymi rękami, bez udziału maszyn i zwierząt (lub z ich niewielką pomocą). Krowami da się pracować w polu -jeszcze mój dziadek zaraz po wojnie,uprawiał pole krową, ale wtedy taka krowa prawie nie daje mleka i nie da rady wychować cielaka.
    Prawdziwy problem jest taki jak pisał Piotr – brak już wiedzy jak się to wszystko robi. Ilu ludzi umie kosić kosą ? Ilu zaprząc konia ? A ilu nauczyć młodego konia chodzić w zaprzęgu ? Poza tym tradycyjnych narzędzi ręcznych jest tak naprawdę bardzo mało. I nie ma co mówić że po marketach jest tego pełno, a jak będzie depopulacja to będzie można sobie to wziąć. Powiedzmy przysłowiową kosę- umie ktoś wybrać odpowiednią? Właściwie osadzić, ostrzyć , klepać? Bez tego to tylko kawałek blachy. Źle poklepiesz i nadaje się na złom. Pewnie że na wsiach wielu starszych ludzi to potrafi, ale za darmo wszystkim nie będą klepać kos. Trzeba mieć coś na wymianę, towar lub pracę. To wszystko powoduje że nawet jak uda się nie zginąć z głodu to raczej nie ma szans na wypracowanie nadwyżek na okresy głodu-nieurodzaju, albo na wymianę.
    Po drugie, nawet takie gospodarstwo jak moje, które jest w pewien sposób przygotowane na załamanie, ale utrzymywane w formie ,powiedzmy , „skadrowanej”. Potrzebuje przynajmniej roku żeby znacząco zwiększyć produkcję – rozmnożyć kozy, króliki , zwiększyć uprawy warzyw (na handel) itp. W tej chwili wiele gospodarstw na wsi jest w zaniku – starsi rodzice koszą trawę na dopłaty a ze zwierząt maja co najwyżej kury. Ale są budynki, może jakieś stare narzędzia i jest wiedza. Załóżmy że do takiego gospodarstwa wracają dzieci i wnuki z miasta. Skąd wziąć materiał siewny i nasiona ? Skąd zwierzęta ? Np. taką kozę, świnię czy krowę? Jasne że one gdzieś są, ale gdzie ? (utrudniona łączność) Jak je przetransportować na większe odległości? (Choćby kłopoty z paliwem). I przede wszystkim nagle wszyscy będą je chcieli. Ile może być warta taka przysłowiowa koza ? Albo koń pociągowy? I czy w ogóle mamy szanse je dostać , bez względu na cenę jaką zaoferujemy? Znamy jakiegoś hodowcę ? Kogoś kto już dziś sprzedaje sadzonki pomidorów , nie z torebek, ale z własnych nasion? Lubimy się z tą osobą? jest szansa że w razie „W” odsprzeda trochę nasion nam „po starej znajomości” a nie komuś innemu?
    Znamy kogoś kto mając kilkadziesiąt , albo i więcej krów mlecznych powie nam -„weź sobie jedną, ja i tak muszę je zabić i nie dam rady zakonserwować tyle mięsa. Odpracujesz mi w polu, albo oddasz cielaka za rok.”
    To jest ważne, kontakty z innymi ludźmi, wiedza, umiejętności. A dopiero potem sprzęt i zapasy na okres przejściowy. Chociaż sprzęt i zapasy też są niezbędne, to bez wsparcia innych ludzi same w sobie nie wystarczą.

    • djans pisze:

      Wątpię, by ktoś kombinował na zasadzie: „uczestniczyłem za szkolnych lat w wykopkach, to wyżyłbym z uprawy ziemniaków”. Raczej chodzi o założenie, że znalazłoby się rolnika, który z racji braku nowoczesnych technologii i ryzyka rabunku chętnie by zatrudniał ludzi mających jako-takie pojęcie.

      • linkolm pisze:

        O to właśnie chodzi po to ludzie łączyli się w społeczności żeby jednostki mogły korzystać z wiedzy innych,jeden wytwarza narzędzia drugi nimi pracuje i tak dalej wystarczy spojrzeć na dane z przed 50 lat ilu ludzi pracowało w rolnictwie

  18. johan pisze:

    żadna karetka nigdzie nie wyjedzie bo nie będzie możliwości jej wezwać, wydaje mi się pominąwszy takie oczywistości jak brak biezacej wody w kranach, brak swiatla, czy ciepla w zimie, najgorszy będzie brak dostepu do informacji, brak telefonow, tv, radia, jeżeli doszloby do prawdziwego blackout’u to możliwe ze przez dlugi czas ciężko się będzie zorientować co się wlasciwie stalo

  19. bura2 pisze:

    Dlatego warto mieć zwykłe radio na baterie i zapasowy komplet. Pomoże nam określić zasięg zdarzenia przez łapania działających stacji radiowych. Nawet gdybyśmy nic nie byli w stanie zrozumieć to wiemy, że np. działa rozgłośnia z Katowic, więc tam mają prąd.

  20. carlosbora pisze:

    Witam,

    pełno jest dyskusji czy warto czy może nie warto- moje zdanie jest jedno lepiej mieć niż nie mieć. W czasie jakiegoś kryzysu/zagrozenia nie ważne na czym jeździć ważne by odpalić i jechać ważne żeby zjeść i się napić nie ważne co by to było- jeśli jesteśmy bardzo głodni to zjemy coś czego zwykle byśmy nie ruszyli i napijemy się nawet ze spłuczki w wc. Polecam przyglądnąć się rolnikom/farmerom w USA oni często swoje gosp mają samowystarczalne mieszkają na takim odludziu ze zanim helikopter przyleci im pomóc to było by za późno więc mają wszystko przygotowane. Mało tego braknie prądu nie ma sprawy mają agregat czy elektrownie wiatrową i zyją dalej. wody bieżącej to nawet nie mają podciągniętej tak jak gazu. jedzenie gromadzą umią przetwarzać, suszyć itp. itd. da się da więc gromadzenie zapasów wszelkiego typu oraz nauka przetwarzania pozwoli pojechać zjeść wypić i żyć .

    pozdr

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.