Dwa tygodnie temu skończyłem czytanie książki Adama Węgłowskiego „Żywe trupy – prawdziwa historia zombie”. Wspominałem o niej na Instagramie, a przy okazji dzisiejszego materiału napiszę o niej trochę więcej.
Książkę kupiłem, bo staram się przejrzeć wszystko, co w jakikolwiek sposób dotyczy zombie — począwszy od gier, przez filmy, a na książkach właśnie skończywszy. Zainteresował mnie tytuł i polski autor, więc długo się nie zastanawiałem.
Wam jednak nie jestem w stanie z czystym sumieniem jej polecić, bo czytało mi się ją dość trudno. Mam wrażenie, że autor ma tendencję do grafomanii, przez co książka spuchła co najmniej o 20% na słowach i zdaniach, które można byłoby pominąć.
Nie można jednak powiedzieć, że książka dla fascynata nie będzie interesująca. Jest w niej sporo ciekawych informacji, o których nie miałem pojęcia. Jak choćby o kilku przypadkach występowania zombie w naszym kraju — i to nawet w zamierzchłej przeszłości.
Autor odnosi też polskie ludowe legendy i przesądy do zjawiska zombie (czy szerzej — żywych trupów, nieumarłych). I okazuje się, że choć u nas ludzie bali się wampirów, to jednak równie dobrze można powiedzieć, że po prostu było to jeszcze jedno określenie na zmarłych, którzy wstawali z grobu.
W książce nie podobało mi się mieszanie relacjonowania akcji filmów czy książek z relacjonowaniem prawdziwych wydarzeń. W paru miejscach złapałem się na tym, że historia opisywana przez autora nie jest zapisem realnych wydarzeń, choć na pierwszy rzut oka tak wygląda. Dziwne to uczucie — mieć wrażenie, że czytasz o jakichś fascynujących zdarzeniach, o których nie miałeś pojęcia, aby potem uświadomić sobie, że ktoś ci opowiada wymyśloną historię…
W ogóle miałem wrażenie, że książka jest dość chaotycznie napisana i wątki się mieszają ze sobą.
Jeśli miałbym ją ocenić w skali 1-5, dałbym jej 3. Dla kogoś, kto zombie się fascynuje, może być ciekawa. Ale chyba dla nikogo innego.
A które przypadki występowania zombie są realne?
Nie do końca rozumiem pytanie.
Dokładnie , jedyne o czym kiedykolwiek czytałem to epidemia wścieklizny w późnośredniowiecznej Rumunii .
Zarażenie przez pogryzienie lub kontakt z płynami . Światłowstręt , wodowstręt , napady szału , zmiana trybu życia z dziennego na nocny , „zmęczony” wygląd przywodzący na myśl kilkudniowe zwłoki …
Upir jak z obrazka . Źródło legend o wampirach i wilkołakach .
Do tego dochodzą zombie voodoo , ludzie przerobieni przez Hounganów na upośledzonych , bezmyślnych niewolników .
Często skazańcy odbywający w ten sposób swoją karę na rzecz społeczności .
Możliwe że przed chrystianizacją szamani w Eurazji znali coś podobnego do proszku zombie , i stosowali w podobnych okolicznościach .
Nałożenie się na siebie tych dwóch rzeczy tłumaczyłoby wiele reliktowych wierzeń w dawnej kulturze ludowej np: odradzanie się złych ludzi jako żywe trupy , zarażenie przez ugryzienie , strach nieumarłych przed bieżącą wodą itd.
Przede wszystkim „powstawali z martwych” ludzie, którzy tak naprawdę nie byli martwi. Taki ktoś też mógł równie dobrze zostać uznanym za wampira…
Autor książki właśnie o tym wszystkim pisze.