Czy warto kupować gotowe racje żywnościowe?

W dzisiejszym filmie postaram się znaleźć odpowiedź na pytanie, czy warto kupować gotowe racje żywnościowe. Obejrzymy zawartość „Pakietu Przetrwaniowego 2” firmy Arpol i racji zrobionej przeze mnie z produktów kupionych w sklepie.

W którymś z poprzednich filmów powiedziałem, że nie jest sztuką kupić paletę gotowych racji żywnościowych, a sztuką jest zrobić zapas żywności z głową, z produktów zjadanych na co dzień, żeby się nie zepsuły. Mimo to, dziś rozmawiamy o racjach — bo uważam, że w przygotowaniach na trudne czasy jest dla nich miejsce.

Czym w ogóle są racje żywnościowe? Pod tym pojęciem kryją się zarówno racje Seven Oceans (zbilansowany posiłek, 2 500 kcal w formie 9 „batoników”), jak i właśnie pakiety różnych produktów, jak wspomniany „Pakiet Przetrwaniowy” firmy Arpol.

Sam racji w zapasie mam niewiele, bo może łącznie kilkanaście. Głównie dlatego, że są po prostu drogie. Dużo taniej mogę kupić ryż, kaszę, cukier/miód i konserwę mięsną, niż kompletną rację typu „MRE”.

Znacznie łatwiej i taniej można zrobić duży zapas żywności kupując po prostu osobno odpowiednie produkty we właściwej ilości. Takie, które zjadamy na co dzień. Racji żywnościowych przecież nie włączymy do codziennej diety, prawda?

Racje żywnościowe wykorzystywane są np. przez strażaków, żołnierzy, podróżników — i chyba pod ich kątem głównie są przygotowywane. Jest sens mieć je tam, gdzie zapas żywności w innej formie się nie sprawdzi — na przykład w samochodzie. Albo w zestawie ucieczkowym. Zwłaszcza w samochodzie potrzebujemy mieć w zapasie produkty, które wytrzymają trudne warunki przechowywania (wysoką i niską temperaturę). Tylko pytanie brzmi, czy powinniśmy mieć tu takie racje kosztujące kilkadziesiąt złotych, czy może po prostu kilka opakowań sucharów po 2 złote za opakowanie?

Przecież jak utkniemy w samochodzie w zaspie, to nie umrzemy z głodu w czasie oczekiwania na pomoc. Co najwyżej będziemy walczyć z dyskomfortem powodowanym przez pusty żołądek. Z drugiej strony, tu świetnie przydadzą się wszelkiego rodzaju dania z podgrzewaczami (jak w racjach żywnościowych), bo w samochodzie w zaspie nie rozpalimy turystycznej kuchenki.

Mimo wszystko jestem gorącym zwolennikiem samodzielnego składania sobie takich racji, bo:

  1. jest to tańsze, niż kupowanie całych racji,
  2. można zrezygnować z elementów niepotrzebnych — w „Pakiecie przetrwaniowym” są na przykład mokre chusteczki i szczoteczka do zębów — po co mi to, jeśli mam to w zestawie EDC?,
  3. łatwiej znaleźć optymalny zestaw dla siebie, kupując 4 dania gotowe w sklepie, zamiast 4 racji żywnościowych tylko po to, by sprawdzić smak głównych dań (łatwiej = taniej) i upewnić się, że żołądek je toleruje (nie chcesz mieć rozwolnienia w kryzysowej sytuacji, gdy musisz zdobywać wodę pitną).

Z drugiej strony, musimy być w stanie sobie RZETELNIE odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście sobie takie pakiety zrobimy.

Bo lepiej racje żywnościowe kupić, niż ich sobie nie zrobić…

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

15 komentarzy

  1. Michał pisze:

    A co myślisz o takim Jankeskim wynalazku? Można to było dorwać dużo taniej wielokrotnie na przecenach, ale i tak pełna cena wydaje mi się dość atrakcyjna:
    http://www.augasonfarms.com/Deluxe-One-Year-Kit-138-10-Cans-upc-078716070136

    Plusy:
    – 30 lat przydatności do spożycia (!)
    – ponad 9000 pojedynczych posiłków
    – 2000kcal dziennie
    – wystarczy na rok dla jednej osoby
    – potrzebna tylko woda

    Minusy:
    – cena, bo pewnie da się za te pieniądze kupić 10 megaton ryżu i jeść do porzygu

    Jest w ogóle u nas dostepne podobne rozwiązanie?

    • Krzysztof Lis pisze:

      Tak, u nas jest to dostępne.

      Wydaje mi się to całkiem niezłe rozwiązanie, choć mam wrażenie, że ten okres 30 lat może być nieco naciągnięty. Niemniej jednak, byłbym w stanie takie coś umieścić w swoich zapasach żywności.

  2. bura2 pisze:

    MRE to produkt wojskowy. I tak podstawowym sposobem żywienia jest żywienie „z kotła” – kuchnie polowe, stacjonarne itd. Dopiero gdy nie jest to możliwe wydaje się racje żywnościowe.

    Ile jest sytuacji w których nie możemy żywić się „z kotła”? Z posiłku przygotowanego z suchych produktów? Niewiele. Tym więcej, im bardziej nasza strategia przetrwania jest militarna/outdoroowa, bo wtedy rzeczywiście nie ma czasu i warunków na gotowanie.

    Jeśli chcemy sobie zrobić wypaśną rację z ciepłym papu to i tak wyjdzie relatywnie drogo. Jeśli chcemy po prostu nie być głodni to czekolada, płatki owsiane, batony, suchary, pasztet, rodzynki.
    Oddając krew dostajemy czekolady na dwa dni po 2000 kcal .
    Jeżeli już jakieś racje dla preppersa to raczej coś takiego:
    https://en.wikipedia.org/wiki/Humanitarian_daily_ration
    Zwłaszcza gdyby usunąć tą „światopoglądowa blokadę zawartości”

  3. djans pisze:

    Nie pamiętam którzy chłopcy od konkurencji to napisali, ale szło mniej więcej tak, że właściciel „Karalucha” bardzo dużo daje darmowej wiedzy na temat filtrowania – jak na kogoś, kto handluje filtrami.

    Cieszy, że wraz z przejęciem sklepu przejęliście też i strategię marketingową budowaną w oparciu o zaufanie klienta, a nie wykorzystanie jego niewiedzy, jak owi „specjaliści” za darmo udostępniający jedynie opisy szkoleń, które można u nich kupić.

    Akurat też się tak jakoś składa, że w asortymencie macie to, co zgodnie z radą być powinno, a nie ma tego, co jest niepraktyczne.

    Fakt, specjalna racja na którą się składa zwykła mała puszka pasztetu, zwykła mała puszka konserwy, zwykła mała puszka fasoli – niczym dobrym nie jest. Lepiej przecież po prostu kupić pasztet, fasolę, czy kto tam co lubi, w spożywczaku. Jeśli dodatkowo cenę racji ma nam nabijać coś niespecjalnie przydatnego w ramach zwykłego posiłku, jak zapałki, tabletka do uzdatniania wody, czy papier toaletowy, to wątpliwości rosną tym bardziej.

    Zupełnie inaczej wygląda przydatność takich zbilansowanych batonów energetycznych. Otwiera się je i zjada. Nie trzeba sztućców, naczyń, podgrzewaczy. Nie trzeba nawet angażować obydwu rąk, ani robić przystanku w marszu. Kupując płaci się jedynie za stuprocentowo przydatne kalorie i wartości odżywcze. Nosząc – tak samo.

    Widać to zresztą dobrze po prostu porównując ceny w przeliczeniu ja interesujące nas jednostki:

    SO – 29 zł za 2500 kcal
    Racje „wojskowe” – 34 zł za 857,24 kcal

    Sam robić zapasu ani „racji strzeleckich”, ani tych „marynarskich” nie planuję. Wolę komponować całkowicie sam, jednak gdybym już miał wydawać pieniądze na taki jeden awaryjny pakiet, to na pewno nie taki, gdzie wciskano by mi szczoteczkę do zębów, kubek, albo 300 ml wody.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Szlag… o najważniejszej rzeczy nie powiedziałem — że TANIEJ jest kupić Seven Oceans niż taką rację w Arpolu.

      No trudno, jakoś będę musiał z tym żyć.

      Za komentarz dziękuję. Od zawsze staraliśmy się działać wedle podobnej filozofii, także tu na blogu. A racje Arpolu niewykluczone, że do KARALUCHA kiedyś trafią. Jeśli ludzie chcą je u nas kupować (a po ankiecie na grupie widać, że chcą), czemu mielibyśmy ich nie sprzedawać. 🙂

    • Piotr pisze:

      Nie zawsze produkty które idą do gotowych racji żywnościowych dla wojska są takie same jak te które można kupić w sklepie (mimo tego samego producenta, nazwy i na pierwszy rzut oka podobnej etykietki). Na przykład pucha Wieprzowiny w sosie własnym produkcji Krakusa jest w dwóch wersjach, marketowej z krótszym okresem przydatności i temperaturą przechowywania do 18 stopni oraz wersję o podwyższonej trwałości i temperaturze przechowywania do 25 stopni – jak o tym nie wiesz, to na pierwszy rzut oka nie zauważysz różnicy (nawet kod paskowy EAN jest identyczny!) i będziesz się dziwił czemu „taka sama” konserwa u jednych kosztuje 6zł a u innych 11zł (i po co płacić 11zł skoro można mieć za 6zł :D).

      • Coyote pisze:

        Konserwa jest ta sama . Tylko po prostu jak szwej dostanie sraczki to mruknie pod nosem na temat biedy , monu i chemii w konserwie .
        Cywil może się sądzić , i być w stanie zdrowia gdzie taka sraczka może być groźna dla życia .
        A nadwyżki monowskie z datą przydatności do spożycia pod szwejowskie kichy cwaniaki sprzedają za cenę 2x

      • djans pisze:

        Nawet jeśli Coyote nie ma racji i różnica faktycznie zachodzi, to zapewne jedynie w stężeniu azotynów i azotanów.

        To ja już wolę te moje orzechy arachidowe jeść, niż ryzykować raka dupy 😉

        • Coyote pisze:

          Patent amerykańskich jednostek specjalnych działających na pacyfiku w czasie II wś . Mieszanka orzechów i suszonych owoców . Lekkie , sycące , wytrzymuje długo nawet w paskudnym klimacie pacyficznych wysp jak Guadalcanal a co dopiero w naszym .

          Patent czeczeńskich bojowników na kilkudniowe patrole , snickersy . Małe , lekkie , daje kopa energetycznego i polepsza nastrój . Dzięki orzechom ten „kop” trwa dość długo .

          Stary indiański patent zna tu pewnie każdy http://www.goryizerskie.pl/?file=art&art_id=156 ale mało komu chce się stosować . Racje jak MRE to dziecko „siedzącego trybu służby” wojsk okupacyjnych , kiedy na wysunięte posterunki trzeba dostarczać względnie zbilansowane i trwałe posiłki których jedzenie przez całe tygodnie czy nawet miesiące nie pogorszy sprawności żołnierzy . Ciężar i objętość nie grają takiej roli . Na 72 godziny wcale nie są konieczne , a jeśli komuś zdrowie nie pozwala przetrzymać tyle na suszonym mięsie i snickersach to chyba powinien zacząć z innej strony .

          • djans pisze:

            O tych orzechach z rodzynkami powtarzam gdzie tylko się da odkąd przeczytałem książkę o zwiadowcach MacArthura. Fajnie widzieć, jak ta informacja „wraca” 😉

            Wracając do meritum – w tym tkwi sedno, że MRE to właśnie taki wymysł raczej podyktowany dbałością o morale, niż poręczność, praktyczność, czy pożywność.

          • Coyote pisze:

            „Cienie w dżungli. Zwiadowcy Alamo na wyspach Pacyfiku” Larry Alexander znam , znam , świetna książka . Patent znałem właśnie z niej ale rzeczywiście też o tym pisałeś .
            Z innych świetnych są niedoceniony Michał Basa i jego „Opowiadania partyzanta AK i BCh” , „Egzekutor” Stefana Dąmbskiego , „Czerwone noce” Henryk Cebulski itd

        • Humanidaes pisze:

          Święta racja.

  4. bura2 pisze:

    Kod EAN jesli się nie mylę to kod logistyczny dotyczący opakowania, więc będzie taki sam.
    Wojsko wymaga wielu różnych rzeczy od zamawianych produktów, zwłaszcza warunków dotyczących przechowania.
    Ale nie przesadzajmy, prawdopodobnie różnicy faktycznej co do jakości mięska w puszce nie ma albo jest znikoma.
    Wniosek prosty – warto kupić to czego nie jesteśmy w stanie wykonać, a nie jesteśmy w stanie zrobić racji takich jak SevenOceans czy BP-5 – jednolitych „batonów” o optymalnym składzie.
    Jeśli ktoś chce płacić za wrzucenie do foliowego rękawa 2 małych puszek i paczki sucharów i zgrzanie tego – niech płaci.
    A konserw kiedyś nie było takiego wyboru, wpieprzało się mielonkę co miała 50% mięsa bo reszta była cholernie droga i nic się nikomu nie stało.
    @coyote
    Piotrowi chodziło raczej o to że właśnie MON-owskie konserwy są droższe.
    I to brzmi logicznie bo producent może od MON-u żądać wyższej ceny argumentując lepszą trwałością.
    A racje żywnościowe z kończącym się terminem były normalnie rozkompletowywane i wydawane raz na jakiś czas na stołówce, nadużycia to naduzycia sa wszędzie.

    • Piotr pisze:

      Była swego czasu dyskusja między kilkoma osobami tego bloga a Arturem (współautorem tego bloga i nicku Survivalista) czemu w sklepie domowego survivalu (sklep.domowy-survival.pl) są wysokie ceny na konserwy Krakusa a w marketach jest taniej. Jedyna różnica (poza ceną) jaką znaleźliśmy, to zakres temperatur przechowywania. Zaintrygowało mnie to, więc zadzwoniłem do producenta udając klienta zainteresowanego większym zakupem i się dowiedziałem, że generalnie skład jest identyczny ale markety chciały obniżenia ceny, więc zastosowano uproszczoną procedurę obróbki termicznej i mniej solidną puszkę przez co konserwa nie powinna być długo przechowywana w ciepłym miejscu (na przykład w nasłonecznionym magazynie) no i przy dłuższym składowaniu w wilgotnym miejscu puszka może zacząć rdzewieć, więc jeśli chodzi o bieżące zużycie to różnicy nie ma żadnej, ale jeśli chodzi o długotrwałe składowanie w niekorzystnych warunkach, to wersja solidniej pasteryzowana i w puszce z lepszej blachy jest pewniejsza.

    • Piotr pisze:

      A co do wyższej ceny i MON – zwykle żarcie jest kupowane w ramach przetargu i jeśli producent zaśpiewa zbyt dużą kasę, to przegra z innymi oferującymi żarcie taniej.
      Przy okazji: nie wiem czy wojsko jest takim łakomym kąskiem dla większego przemysłu spożywczego, taki jeden Uniwersytet Warszawski w jednym mieście ma pewnie więcej studentów niż Wojsko Polskie żołnierzy zawodowych w całym kraju (strzelam, bo liczb nie znam, ale generalnie wojska mamy mało a i tak każda jednostka to osobny przetarg, stołówka wojskowa w porównaniu ze stołówką akademicką to pikuś :D)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.