Woda w samochodowym zestawie survivalowym

Wiadomo, że elementem samochodowego zestawu survivalowego (o którym jeszcze będziemy mówić w osobnym materiale) powinna być woda. W razie utknięcia w zaspie i oczekiwania przez dobę na pomoc dobrze jest mieć ze sobą wodę. Bo nie zawsze będziesz mieć możliwość zaczerpnięcia czystej wody z przydrożnego rowu, albo możesz nie chcieć pić wody z roztopionego śniegu.

Ale jak tę wodę przechować w samochodzie, by można było łatwo skorzystać z niej także zimą, gdy będzie zamarznięta?

Pierwszym i najbardziej oczywistym sposobem przechowywania wody w samochodzie wydają się być plastikowe butelki. Butelki o pojemności 0,5 litra są tanie i nieduże. Łatwo jest je gdzieś w samochodzie schować, żeby podczas normalnego korzystania z niego nie przeszkadzały. Nie będzie niczym trudnym schowanie w samochodzie nawet kilkunastu butelek — części w bagażniku, a części w samej kabinie.

Problem pojawi się tylko, gdy zechcesz wydobyć bryłę lodu z wnętrza butelki. Można próbować go rozkruszyć w butelce, można rozciąć butelkę wzdłuż nożem i wydobyć ze środka lód. Potem tylko zapakować go do garnka, ustawić na kuchence, roztopić, zagotować i zrobić herbatę, czy mleko modyfikowane dla dziecka.

Innym rozwiązaniem jest woda w saszetkach. Saszetka kosztuje ok. 2 zł (można ją kupić np. w Karaluchu) i mieści 100 ml wody. Jest to więc woda dużo droższa, niż ta butelkowana. Z drugiej strony, jedna porcja wody w saszetce jest łatwiejsza do roztopienia nawet i ciepłem ludzkiego ciała. Nie będzie to przyjemne, ale na pewno łatwiejsze, niż roztopienie w ten sposób całej półlitrowej butelki wody.

Zresztą z saszetki łatwiej będzie wydobyć lód — wystarczy ją rozerwać, co można zrobić gołymi rękami. Wydaje mi się, że można też spróbować połamać bryłkę lodu na mniejsze kawałki, co znacząco ułatwi późniejsze jej topienie.

Nowoczesny survival to nie sztuka kupowania najdroższych gadżetów na rynku, tylko rozwiązywania problemów tymi środkami, którymi dysponujemy. I choć fajnie byłoby mieć zapas wody w saszetkach, to na dobrą sprawę wystarczy zapas wody w plastikowych butelkach. Trzeba tylko pamiętać o tym, by mieć w samochodzie także nóż do rozcięcia butelki, garnek, kuchenkę do podgrzania i zapas paliwa do kuchenki.

Ja bym nie chciał robić dziecku mleka modyfikowanego z roztopionego śniegu, a Ty?

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

30 komentarzy

  1. Michał Stelmaszczyk pisze:

    W artykule nie jest napisane że wody (i innych produktów spożywczych) nie można wielokrotnie zamrażać, przecież jeżeli znajdziemy się w sytuacji awaryjnej gdy będzie trzeba tego zestawu użyć po co nam jeszcze biegunka 🙂

    • Survivalista (admin) pisze:

      A kto Ci takich bzdur naopowiadał, że nie można mrozić wielokrotnie wody?

      Jakby tak było, to byśmy już dawno poumierali na biegunkę. Woda, którą piłeś dziś, była wielokrotnie mrożona już w czasach dinozaurów…

      • Michał Stelmaszczyk pisze:

        No w sumie racja, ale jak w butelkach pet będziemy wielokrotnie zamrażać to będą się wydzielać z tej butelki jakieś szkodliwe substancje (Mogę się mylić).

  2. Bunkier pisze:

    Jak dla mnie to temat ciekawy, przydatny, ale mocno naciągany. Dlaczego? Bo składowanie wody w naszym klimacie w aucie to nie jest żaden kłopot. Kłopot powstaje tylko w wypadku krótkiej trasy, kiedy silnik i cała reszta są słabo rozgrzane. W innym wypadku mamy dwie drogi. Albo wkładamy butlę pod maskę (nie wiem, czemu Krzysiek mówi, że by się bał), jeśli potrzebujemy szybko, albo trzymamy przy wylocie nawiewu na podłodze, jeśli po prostu będzie potrzebna, a w ostateczności zwyczajnie ogrzewamy w butelce nad ogniem. Warto dodać, że z każdej trzymanej w aucie butelki dobrze byłoby odlać nieco wody, żeby jej nie rozsadziło, choć może to spowodować szybszy rozwój bakterii i grzybów/glonów w butli.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Dla mnie woda w samochodzie ma być na zasadzie „wkładam raz, zapominam, korzystam, kiedy się pojawi potrzeba”. Oczywiście mógłbym starać się zapamiętać, by za każdym razem wyciągać ją z bagażnika i wsadzać w nogi pasażera, by mogła roztopić się od ciepłego powietrza. Tylko po co? Tak mam wodę, kuchenkę, garnek i problem dla mnie nie istnieje.

      A czemu nie w komorze silnika? Awaryjnie, żeby wodę rozpuścić, czemu nie. Ale żeby ją tam na stałe wozić? Jak wspomniałem wyżej, nie interesują mnie rozwiązania, o których muszę pamiętać. A trzymać przez dłuższy czas plastikowej butelki w cieple, które panuje w komorze silnika, nie chcę.

      • Bunkier pisze:

        Jasne, sytuacje wymagające rozmrożenia jej nagle – zgadzam się. Chodzi o to, że powiedzmy w ciągu 30 minut jesteś w stanie taką wodę rozmrozić na luzie. Wyjmujesz z bagażnika, wrzucasz pod maskę, czekasz. Bo przez 30 minut nie zginiesz z odwodnienia, a Twoje dziecko też z głodu nie zemdleje (zakładając, że wiedziałeś, że trzeba będzie nakarmić ;p).

  3. czekista pisze:

    Mam miejsce ewakuacji dość daleko od cywilizacji, zimą tam hula wiatr i mróz siarczysty, a butelki stoją (1.5 czy 2 litrowe) producenta z gór i nie tylko na posadzce i nic ich nierozrywa nawet zeszłoroczne siarczysty mrozy.

    Zróbcie eksperyment, wystarczy umieścić nieotwieraną butelkę w zamrażalniku lub zostawić ja na dzisiejszą noc na dworze.
    Jutro wrócimy do tematu. Ok?

    W aucie nie raz wożę przez pół Europy wodę butelkowaną która gotuje się w Hiszpanii, a zamarza zimą w Dolomitach i butelka z korkiem cała, a auto suche.

    • edek pisze:

      A jak mają się do tego rozwoje bakterii i innych żyjątek w wodzie? W każdej coś jest, a z czasem jest tego więcej (poza destylowaną). A jak słońce przygrzeje to szybciej tego więcej jest. Dlatego też woda w butelkach ma datę ważności. Ja staram się max co 2-3 mce wymieniać butelki które wożę w aucie (o ile nie wypiję wcześniej).

      Plastikowe butelki zazwyczaj nie pękają po zamarznięciu napoju, ponieważ tworzywo zazwyczaj jest bardziej elastyczne od szkła (wszystko zależy od rodzaju i jakości produkcji).

      A wcześniej, do znawców rozmrażania: stoisz 20 godzin w zaspie, silnik od 10 godzin już nie działa. Woda zamrożona. Nie roztopisz jej ciepłem z silnika.

      • czekista pisze:

        Oczywiście wiecznie trzymać jej nie można, co pół roku się przydaje bo ją wypijam, wożę je „w podłodze” zatem promienie UV do niej nie dochodzą, co znacząco ogranicza rozwój mikroorganizmów. Trochę się ogrzeje od ciepła kabinowego trochę schłodzi podczas mrozów – schowki są izolowane termicznie to pomoaga.

        Ale jadąc teraz w góry i tak szpeja mam na pół auta, dwa termosy, krzesiwo, garnek, kanapki dosłownie jakbym jechał nad Bajkał.

        Mówimy raczej o warunkach zimowych, myślę iż każdy z nas jadąc gdzieś dalej ma- jak ja – łańcuchy i w/w rzeczy, nasza szerokość geograficzna może zaskoczyć IMGW – to co tu mówić o drogowcach – patrz ostania szklanka w stolicy – trzeba być czujnym jak ważka, i przygotowanym nawet na apokalipsę Zombie.

      • Bunkier pisze:

        W takim razie gratuluję, jeżeli nie rozmroziłeś wody 10 godzin wcześniej.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Po tych 10 godzinach od wyłączenia silnika, to ona ponownie zdąży zamarznąć.

          • Bunkier pisze:

            Trzymać pod kurtką? Butelki półlitrowe to nie paletokontenery 1000 litrów, nawet pod dupę, za przeproszeniem, można wsadzić.

          • Johny pisze:

            Zanim rozgrzana woda ponownie zamarznie w rozgrzanym, ale wychładzającym się samochodzie, to ty z rodziną umrzecie z wyziębienia. Nie dopuszczam ewentualności żeby silnik nie pracował przez 10 godzin. Wystarczy pomyśleć – przeciętny samochód spala 1-2 l/h paliwa na wolnych obrotach. Odpalając samochód co 2 godziny utrzymując pracę silnika przez godzinę jesteśmy w stanie mając 30 L zapasu paliwa przetrzymać w cieple 50 – 90 h. A tankując w podróży częściej do pełna i zaopatrując się w kanister (optymalnie 20 L, koniecznie dobrej jakości, nie cieknący i nie przepuszczających oparów) jesteśmy w stanie zapewnić sobie ciepło na kilka ładnych dni. Woda w butelkach jak najbardziej zdaje egzamin. Ja oraz inni kierowcy ciężarówek przechowujemy wodę w bańkach z kranem o poj 10 – 20 L, tudzież w 5L butelkach po wodach źródlanych z marketu. Woda najczęściej kranówa, byle pitna. Nie znam przypadku żeby od wody ktoś dostał biegunki czy innych dolegliwości – tylko trzeba przegotować. U mnie w osobówce zawsze jeździ 4,5 L wody nie otwieranej na w razie „W”, oraz 5L wody pitnej kranówy chociażby awaryjnie do chłodnicy albo umycia rąk w razie potrzeby.

          • Piotr pisze:

            Przede wszystkim ja bym w samochodzie nie czekał aż tak długo. Rozumiem kilka godzin poczekać w zaspie aż pługi śnieżne udrożnią drogę ale nie 10 godzin po tym jak się skończy paliwo i to z dwóch powodów:
            1) W większości rejonów Polski od najbliższej miejscowości dzielą nas maksymalnie 2-3 kilometry – jeśli wiemy gdzie jesteśmy (GPS, mapa itp.) możemy oszacować gdzie iść po pomoc i szukać schronienia.
            2) Nawet jeśli ugrzęznę „na zadupiu” (powiedzmy do najbliższej osady ludzkiej 10km w śniegu po pas) to w przypadku braku paliwa samochód staje się lodówką i jest bardzo kiepskim schronieniem (kto nie wierzy, niech sprawdzi przy najbliższym mrozie i po prostu spędzi noc w zaparkowanym na wolnym powietrzu samochodzie – bez włączania silnika/ogrzewania). W takim przypadku lepiej zaimprowizować jakieś schronienie na zewnątrz samochodu i rozpalić ognisko (czego w samochodzie nie zrobimy, rozpalanie kuchenek gazowych w środku to kiepski pomysł, bo wzrośnie stężenie dwutlenku węgla, a jeśli będzie mało tlenu, to i spalanie będzie gorsze i można zatruć się czadem). Prosty szałas z paru patyków i plandeki przed którym płonie ognisko, będzie znacznie cieplejszy niż wnętrze samochodu po 10 godzinach bez ogrzewania (idealnie gdy w pobliżu jest jakiś las – to świetny wiatrochron, źródło paliwa i materiału na improwizowane schronienie)

  4. Najtajniejszy Wspolpracownik pisze:

    Szczerze mowiac troche mi sie kloci wspolpraca z karaluchem. Sam, madrze, piszesz ze w nowoczesnym survivalu nie chodzi o wydawanie kasy. Tymczasem odnosze wrazenie, ze TA strona to glos zdrowego rozsadku, ergonomii, ekonomii i braku jakiekokolwiek snobizmu, za to karaluch zdaje sie nie przystawac do polskich realiow. Kawalek sreberka z dziurka i sznurkiem chodzi tam po 19.99 zl bo przeciez wyprodukowala je kultowa „Survival Kit Resources”. 100 ml wody za dwa zlote? Moze jeszcze powinno sie placic za ogladanie?:-)

    • Survivalista (admin) pisze:

      My byśmy chętnie przygarnęli pieniądze za oglądanie bloga, ale póki co nie spodziewamy się chętnych do płacenia.

      Tymczasem nasza współpraca z Karaluchem ogranicza się do umieszczenia reklamy w bocznej szpalcie. Nie otrzymujemy dodatkowego wynagrodzenia za polecanie sprzedawanych tam produktów.

  5. Pozyskiwacz pisze:

    Ale problemy…
    Zapytajcie na parkingu jakiegoś kierowcę ciężarówki jak sobie radzi z przechowywaniem wody w samochodzie.
    I przy okazji z żywnością, gotowaniem i spaniem w aucie i czy tak się w ogóle da żyć.
    Często muszą w kabinie spędzić kilka tygodni, w różnych warunkach klimatycznych, a przy obecnych zarobkach większość jedzenia trzeba zabrać z Polski.
    Nie ma co wywarzać otwartych drzwi. Sposoby mieszkania w samochodzie już dawno dopracowano.

  6. Marek W. pisze:

    Sam w samochodzie zawsze wożę kilka małych butelek. Drobna podpowiedź od praktyka: W sklepie można poszukać wody wysokozmineralizowanej. Dodatki soli obniżają temperaturę zamarzania. W tej zimy jedna z marketowych mineralek przy -13C spędziła w zaparkowanym aucie 2 doby i nie zamarzła. Inne najczęściej zamarzają przy ok -5.

  7. Tylak pisze:

    Kiedyś z ciekawości kupiłem w Karaluchu wodę w saszetkach z przeznaczeniem na wyposażenie torby BOB. i Mocno się zdziwiłem gdy zobaczyłem napis na opakowaniu „Do not drink more than 5×100 ml per day”! Na szczęście wziąłem tylko kilka sztuk „na spróbowanie”. Taka woda jest „dobra” w sytuacji pasażera szalupy ratunkowej na środku oceanu jako ostateczna ostateczność. Stojąc w korku na autostradzie albo w zaspie nie odważyłbym się jej podać swoim dzieciom. Sam stale wożę w bagażniku zgrzewkę 0,5 l butelek, latem dodaję jeszcze jedną ale już 1,5 l. Na dodatek w samochodowej apteczce mam listek tabletek do odkażania wody.

  8. fotoradar pisze:

    Jak uważacie, czy wyciągarki ręczne nadają się w połączeniu z linką holowniczą, dobrze zawiązaną zwykłą liną do wyciągania osobówek z zasp, piachu itp. za fabryczne zaczepu z przodu i z tyłu? Czy warto kupić model dostosowany do większego obciążenia żeby łatwiej ciągnął?

    Ostatnio ładnie się zakopałem i wyciągnął mnie inny samochód, ale wolałbym zaczepić się o drzewo lub coś i zrobić to sam. Taka wyciągarka jest tania, mała i nie wymaga przeróbek samochodu.

    • Marek W. pisze:

      Wyciągarka jak najbardziej się nada. Ale nie wiem, czy Twoja lina się nada 😉
      99% syntetycznych lin holowniczych jest elastycznych i mniej lub bardziej się rozciąga pod obciążeniem. Więc będziesz miał zestaw do naciągania i luzowania lin.

      A na poważnie – ręczną wyciągarką + łańcuch i stalowa lina przestawiałem po sporym stoku 3 tonowy brakowóz z wyposażeniem i zardzewiałymi piastami (koła się zupełnie nie obracały 😉

  9. Piotr pisze:

    Ja w samochodzie wożę wodę w małych butelkach plastikowych 250ml (nie nalewam do pełna tylko tak mniej więcej 200lm) – małe butelki szybciej rozgrzejemy no i łatwiej jest je upakować w jakieś małe wolne przestrzenie, zwykle mam 5 takich butelek, czyli około 1l wody. Wożę w bagażniku więc zimą zamarzają ale… można jedną butelkę wozić w kabinie aby rozmarzała podczas jazdy (zawsze można to przyspieszyć w sytuacji awaryjnej umieszczając ją przy wylocie ciepłego powietrza w nagrzewnicy albo na postoju gdy silnik jeszcze ciepły po prostu kładąc na silniku). Gdy już się trochę wody roztopi (mniej więcej 1/4) to można ją już ogrzewać ostrożnie nad kuchenką (albo jeśli potrzebujemy szybko wody, to rozkroić nożem jedną i lód roztopić w garnku, a następne już ogrzewać bez rozkrajania w „łaźni wodnej”).

    Tak z zupełnie innej beczki, to w zimę przed wyjazdem zalewam sobie litrowy termos gorącą wodą i problem nie istnieje (bo zawsze mam wodę w postaci ciekłej „na start”) – ewentualną kawę (rozpuszczalną) robię nie w termosie, tylko bezpośrednio w kubku.

  10. Rafał M. pisze:

    Ja trzymam 0,5 butelkę PET z wodą gazowaną w schowku w podłokietniku, zmieści mi się tam apteczka i parę innych rzeczy. Co ciekawe, butelka wytrzymuje zamarznięcie wody, chociaż dosyć ciekawie się wybrzusza (to jeden z powodów dlaczego gazowaną, butelka na niegazowaną by nie wytrzymała). Do tego z zapasów żywności chipsy i orzeszki ziemne solone (sól jest istotna), szczególnie te orzeszki są dosyć trwałe. No i jakieś koce, ze 2…3 z polaru (wełniane nie będą lepsze, bo mogą mole zeżreć, a poliestru tak łatwo nie pogryzą).

    W przypadku trzymania wody w innych butelkach, to koniecznie muszą być napełnione do max. 3/4 pojemności, inaczej rozerwie butelkę.

    Więcej nie trzymam w samochodzie, bo raczej mało prawdopodobne bym biwakował w lato przez tydzień w samochodzie. Gdzieś w trasę dodatkowo zabieram coś do picia, zapas w samochodzie jest po to by był i bez ważnej potrzeby by go nie ruszać.

    Ostatnio widziałem ciekawe podgrzewane kubki termiczne do samochodu, bodajże Grundiga (oczywiście są także innych firm). Może być świetna rzecz, jak ktoś dużo podróżuje, albo na sytuacje awaryjne. Lepsze od kuchenki.
    Ja nie kupiłem, bo zwyczajnie nie mam gdzie ustawić, gniazdo zapalniczki między siedzeniami, a uchwyty na kubki pod bocznymi przednimi szybami.

  11. aa pisze:

    Dla wszystkich, którzy boją się słońca padającego na wodę w butelce: https://en.wikipedia.org/wiki/Solar_water_disinfection

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.