6 scenariuszy, w których przyda się zapas żywności (film)

Kiedy pod jednym z naszych wcześniejszych filmów pojawił się komentarz z pytaniem o to, po co w ogóle robić zapas żywności. W pierwszej chwili nie wiedziałem co odpisać, bo byłem przekonany, że blog i nasz kanał na YT śledzą tylko ludzie, którzy zapasy jedzenia chcą zrobić i wiedzą po co im one.

A potem doszedłem do wniosku, że może jednak nie wszyscy to wiedzą. I że może warto przygotować osobny materiał na ten temat.

I dlatego przygotowaliśmy ten film, przedstawiający kilka scenariuszy, w których przyda się posiadany w domu zapas żywności.

1. Klęska żywiołowa

W polskich warunkach to chyba najprędzej właśnie jakaś klęska żywiołowa odetnie jakiś obszar kraju i utrudni lub uniemożliwi zaopatrzenie w żywność na tym obszarze. Bywało tak przecież w przeszłości. Na początku istnienia tego bloga pisaliśmy np. o sytuacji w czasie powodzi w Bogatyni, gdy bochenek chleba zaczął kosztować 20 zł.

Jeśli na jakimś obszarze spadnie bardzo dużo śniegu i drogi zostaną zablokowane, będzie podobnie. Przez kilka, czy kilkanaście dni, zanim drogi nie zostaną doprowadzone do stanu przejezdności, żywność nie będzie dostarczana.

Może się wydawać, że skoro półki w marketach uginają się od żywności, a dodatkowo są jeszcze przecież przepastne magazyny na zapleczu, to żywności w sklepach wystarczy na te kilka, czy kilkanaście dni. Jest jednak inaczej.

W razie takiej sytuacji bardzo szybko żywność się skończy. Ludzie zaczną w panice wykupować ze sklepów wszystko to, co tylko nadaje się do jedzenia. Będą kupować więcej, niż im rzeczywiście potrzeba (bo przecież nie wiadomo, na ile wystarczy towaru w sklepie i kiedy zaopatrzenie zostanie przywrócone). To też przyspieszy wyczyszczenie sklepowych półek do zera.

2. Utrata pracy

W skali pojedynczego gospodarstwa domowego zapas żywności prędzej przyda się w razie utraty pracy. Choć w jej znalezieniu nie pomoże, to pośrednio zmniejszy uciążliwość takiej sytuacji.

Bo w razie utraty pracy zaczynamy żyć z oszczędności, zasiłku, może pomocy, której udzielą nam bliscy. Nim te pieniądze się skończą, musimy znaleźć nową pracę.

Gdy zaczniemy zjadać żywność z zapasu, zmniejszymy koszty utrzymania i dzięki temu ta poduszka finansowa, to finansowe zabezpieczenie, wystarczy nam na dłużej. Dzięki temu, przykładowo, będziemy mieć nie 6, a 7-8 miesięcy, by znaleźć nową pracę.

Istotne w razie takiego scenariusza jest, że nie szukamy byle jakiej pracy. Szukamy pracy na miarę naszych możliwości (wykształcenia, doświadczenia, itd.) ale także i potrzeb. Bo każda rodzina ma jakieś stałe wydatki, które pensje pracujących osób muszą pokryć. Jeśli masz kredyt hipoteczny na karku, musisz znaleźć taką pracę, by stać Cię było na spłatę tego kredytu.

3. Awaria zasilania, albo internetu

W razie awarii zasilania na większym obszarze, w sklepach wysiądą lodówki i zamrażarki, a w magazynach — chłodnie. Cała żywność, która w nich jest, ulegnie zepsuciu. Nie będą też działać kasy fiskalne i po prostu nie będzie można całej reszty (tej, która nie uległa zepsuci) kupić.

Podobna sytuacja będzie w razie problemów z dostępem do internetu — wtedy nie będzie można autoryzować kart płatniczych. I automatyczne systemy zamawiające towary do sklepów w centrach dystrybucyjnych nie będą działać. Czyli może się udać kupić kilka puszek żywności za gotówkę, ale nowe puszki na miejsce starych z centrum dystrybucyjnego mogą nie dojechać, albo dojechać z opóźnieniem.

4. Wycofanie żywności ze sklepów

Można wyobrazić sobie wycofanie np. wieprzowiny ze sklepów, bo ktoś wykryje gdzieś afrykański pomór świń. Albo okaże się, że cukier w dwóch największych polskich cukrowniach jest czymś skażony, bo w procesie produkcyjnym użyto nieopatrznie niebezpiecznego surowca.

W takim scenariuszu nie jest tak, że nagle w sklepach w ogóle nie ma żywności. Kłopoty polegają na czymś innym.

Gdy ze sklepów zniknie wieprzowina, podrożeje wołowina i drób, bo ludzie będą chcieli tę wieprzowinę czymś zastąpić.

Gdy wycofany zostanie cukier, podrożeje miód, który i tak teraz jest już bardzo drogi.

W takiej sytuacji musimy jeść to, co w sklepach pozostało i co nagle stało się droższe. Ale co w sytuacji, gdy jesteśmy na te produkty np. uczuleni?

5. Awaria domowej lodówki

Wyobraźmy sobie rodzinę, która jedzie na dwutygodniowy urlop. Drugiego dnia ich pobytu w Egipcie w domu szlag trafia lodówkę. Psuje się po prostu. Albo wyskakują korki, bo gdzieś było jakieś przepięcie i lodówka nie ma prądu.

Co zastaną w lodówce domownicy po powrocie z urlopu, gdy otworzą ją z burczącymi brzuchami? Smród gnijącego żarcia, które ulegnie w środku zepsuciu. Także żywność z zamrażarki w tym czasie się rozmrozi i też popsuje.

Polacy lubią urlopy łączyć z dniami ustawowo wolnymi od pracy. W niektóre z tych dni większość sklepów jest nieczynna. W taki dzień pozostanie albo wyjazd na stację benzynową i kupienie ciastek, albo zamówienie pizzy.

6. Wojna

Jeśli gdzieś wybucha wojna w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia, to jest oczywiste, że z zaopatrzeniem w żywność są problemy. Że jest droższa i trudniej dostępna. Jeśli ktoś nie ma na czas wojny zapasu żywności, to jest literalnie w czarnej dupie.

Zresztą sam zapas żywności to mało. Dobrze jest mieć też zabezpieczone własne źródła żywności. Nawet niekoniecznie ogródek czy doniczki na balkonie, ale choćby kontakt na zaprzyjaźnionego rolnika na wsi. W czasie wojny oczywistym będzie, że chętniej sprzeda on żywność komuś, z kim utrzymuje relację od lat, niż komuś, kto przyjdzie do niego z ulicy.

Nawet nowoczesna wojna — z zielonymi ludzikami, informatyczna, też utrudni zaopatrzenie w żywność. Ataki na infrastrukturę telekomunikacyjną (albo systemy do autoryzacji kart płatniczych) też utrudnią kupowanie żywności. Bo jak ją kupić, gdy się nie da zapłacić kartą, ani wyciągnąć pieniędzy z bankomatu? Wy i tak będziecie w komfortowej sytuacji, mając gotówkę, a przecież ją macie, bo o tym już wiele razy mówiliśmy i pisaliśmy.

 

To z pewnością nie jest ostatni materiał o zapasach żywności. Aby kolejnych filmów i wpisów nie przegapić, zasubskrybujcie nasz kanał na YT i kanał RSS z powiadomieniami o nowych wpisach na blogu.

Survivalista (admin)

Artur Kwiatkowski. Magister inżynier, posiadacz licencjatu z zarządzania. Samouk w wielu dziedzinach, ale nie czuje się ekspertem w żadnej. Interesuje się zdrowym życiem i podróżami. I przygotowaniami na trudne czasy, rzecz jasna!

Mogą Cię zainteresować także...

163 komentarze

  1. Ewa pisze:

    Niektóre scenariusze zupełnie „od czapy” Np Awaria lodówki. Nie sądzę aby ktoś po wywaleniu gnijącego mięsa, straciu zalenej wodą z zamrażalnika podłogi, umyćiu i dezynfekcji lodówki i wywietrzemiu kuchni miał jeszcze siłę gotowac w tej wciąż jeszcze zalatującej zepsutym mięsem kuchni makaron z konserwą. Normalny człowiek , którego stać na Egipt zamawia serwis sprzatający i zabiera rodzinę na pizze. W przypadku utraty pracy, bardziej przyda się zapas gotówki niż gotówka zamrożona w makaron, kaszę i puszki. Nie sądzę aby jedzenie konserw przez parę miesięcy dobrze wpynęlo na morale rodziny Wojna – tu dużo lepszym zabezpieczeniem jest paszport, waluta i kontakty z przyjaciółmi w Szwajcarii.

    Widzę jeszcze jeden problem – lansowany przez Was zapas zabiera sporo miejsca w kuchni. Sprawdzi się może w domku za miastem, ale nie w bloku, gdzie i tak jest za ciasno. Jeśli warto mieć coś w zapasie to nie kaszę, bo ta nawet w czasie okupacji była w sklepach, tylko wodę , żywnośc dla niemowląt (kleik mozna zalać wrządkiem, a sprawdzi się w wypadku zatrucia pokarmowego) i nie konserwy, które na dłuższą metę są niezdrowe tylko żywność szlachetną: miód, ksylitol, kawa, herbata, kakao (może surowe kakao z surovitalu) orzechy, suszone owoce, szlachetne oleje. – szczegolnie gdy da się je kupić w cenach promocyjnych. Te produkty mogą wzbogacić dietę o potrzebne skladniki w „ciężkich czasach” a w razie naprawdę apokaliptycznych scenariuszy mogą posłużyć za lekarstwo lub walutę wymenną.

    • Darek pisze:

      może i scenariusz z lodówką jest słaby – bo faktycznie musiałby być duży zbieg okoliczności (zamknięte sklepy, późna pora i nieczynne nawet całodobowe restauracje) – ale to tylko jak mieszka się w dużym mieście, na rubierzach lub na wsi może się taki zapas przydać w takim wypadku.

      co do jakości zapasów – chłopaki omówili najprostrzy sposób skonstruowania zapasu pustych kalorii i sami to tak przedstawili – ale niejednokorotnie opisywali o co uzupełnić taki zapas żeby to nie były tylko puste kalorie oraz pokazywali i omawiali inne sposoby przechowywania np. mięsa nie jako konserw a np. jako mięsa suszonego, wspominali również o sposobie zbierania i uzdataniania wody – jakby trzeba było uzasadniać to by ten film trwał pewnie z 2h – a już na blogu te tematy były poruszane – z tego co widzę Krzysiek stosuje skróty myślowe, które z pewnością rozumieją osoby zapoznane z jego twórczością – dlatego polecam przestudiowanie całego bloga a nie tylko jednego filmu lub innych wpisów na wyrywki

      co do wojny to z założenia nie każdy zdąży uciec za granicę przed zawieruchą i nie każdy będzie wiedział, że są „ruchy na granicy” – vide Ukraina AD 2014

    • Survivalista (admin) pisze:

      Jak przyjedziesz do domu z głodnymi dzieciakami, to pomimo odruchu wymiotnego po otworzeniu lodówki nie będziesz miała wyjścia i będziesz musiała im coś ugotować.

      Nikt nigdzie nie pisał o tym, że ZAMIAST mieć zapas gotówki, trzeba mieć zapas żywności. Dobrze jest mieć jedno i drugie.

      A co do zabezpieczenia na wojnę… Jak się nie ma, co się lubi (przyjaciół w Szwajcarii), to się lubi, co się ma (zapas żywności).

  2. Ewa pisze:

    Jeśli w zamrażalniku było mięso i od jego rozmrożenia się minęło dwa tygodnie to smród jest taki, że zarządzam natychmiastową ewakuację (choćby i do przydrożnego Mc Donalda) a nie próbuję gotować w tych warunkach. Na wsiach rozwiązaniem w takiej sytuacji są właśnie knajpki dla kierowców przy najbliżej szosie.
    Na puste kalorie w ilościach większych niż 1 dodatkowe opakowanie każdego z jadanych gatunku kaszy plus ryżu po prostu szkoda miejsca. Konserwy to totalnie śmieciowe jedzenie. Można je jeść na biwaku, ale nie rozumiem jak można je uważać za rezrerwę na „ciężkie czasy”?

    • Survivalista (admin) pisze:

      Tak, ja wiem, znowu zaczniemy dyskutować nad wyższością samodzielnie zrobionych wędlin i przetworów mięsnych, nad konserwami ze sklepu. Najlepiej, by oczywiście mięso było od zaprzyjaźnionego rolnika, karmione ekologiczną paszą, zabijane przy akompaniamencie przyjemnej muzyki i tak dalej.

      No dobra, pożartowaliśmy sobie, czas zejść na ziemię. Nikt nie każe kupować konserw z całą litanią E-cośtam w składzie. Można kupić takie, które mają w składzie mięso, sól i przyprawy.

      Nie bardzo wiem, kogo chcesz przekonać, że lepiej nie mieć zapasów żywności, niż je mieć. Nas? Innych Czytelników? Czy siebie samą?

      A jeśli nie kaszę, cukier, ryż i konserwy, to co proponujesz trzymać w zapasie?

    • bogi1 pisze:

      Wiesz co, takich bzdur to dawno nie czytałem. Pokaż mi knajpki dla kierowców przy drogach innej kategorii niż powiedzmy wojewódzkie. Po wsiach nie ma knajpek, ale jak ktoś nie zjeżdża z autostrady ( do szwajcarii) to skąd może to wiedzieć. Ale każdy H..j na swój strój – karm dzieci MC denatem, a jak ci się coś popsuje to najlepiej spal dom w celach dezynfekcji. pozdrawiam

      • Ewa pisze:

        Bogi, tak się składa, że ja awarie lodówki odkrytą po dwóch tygodniach przeżyłam , smród w mieszkaniu był nieznośny. Już widzę jak dzieci w takich warunkach ochoczo wcinają makaron. Od jednorazowego zjedzania hamburgera czy hotdoga dzieciom nic nie będzie. Z zadupia na Warmii, gdzie odwiedzam przyjaciół na stację benzynową gdzie oprócz alkoholi można kupić też hot-dogi jedzie się góra 15 minut. Na pewno lepsze to niż gotowania w aromacie paliny.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Zawsze można wyjść na dwór i ugotować coś na świeżym powietrzu, na turystycznej kuchence. 🙂

          • bogi1 pisze:

            Dokładnie. Poza tym jak wywalisz to co sie popsuło, lodówkę zamkniesz, i przewietrzysz mieszkanie to nie ma zapachu. Wiesz lodówka jest dość szczelna – musi być bo inaczej by temp. nie trzymała.

  3. Ewa pisze:

    A wojna? Naprawdę najlepszym zabezpieczeniem jest obmyślenie strategii uczieczki z kraju na wypadek wojny. Wojna zbyt łatwo może przerodzić się w zaplanowane czystki etniczne, a wtedy zapas żywności nikogo nie ocali.

    • jaśko pisze:

      A jesteś pewna, że zdążysz uciec zanim a) sąsiedzi zamkną granice b) armia zacznie wcielać, pewnie również kobiety np. jako sanitariuszki?

  4. Ewa pisze:

    Tak jak pisałam – żywność dla niemowląt, miód , ksylitol (nie tylko zdrowy zamiennik cukru, ale też naturalny środek na grzybicę) oliwa, olej lniany, liofilizowany kokos – może zastąpić mleko dla niemowląt. Ewentualnie mleko w proszku Olej arganowy, słonecznik, suszone owoce, suszone pomidory, suszone mięso. Kawa, kakao herbata – w czasie wojny czy zawieruchy politycznej embarga itd maja nagle wartość złota. Jak znajdziesz „kupną”konserwę zawierającą „mięso, sól przyprawy” to wrzuć link. Dodatkowo do blachy z konserw zaufania nie mam. Lepiej już domowe weki z mięsem. Kasza , ryż pieczywo chrupkie jak najbardziej, ale w ilosciach na przyżycie przerwy w dostawie prądu, czy śniezycy a nie wojny.
    W razie utraty pracy o wiele bardziej prawdpodobne jest, że nie będzie cie stac na ksylitol, zeby upiec tort choremu na kandydozę dziecku ( i tak zalamanemu, że nie dostanie Lego) niż że nie będzie stać Cię na ryż.

    • Survivalista (admin) pisze:

      To teraz podlicz koszt zrobienia sensownego zapasu takiej żywności, a potem będziemy dalej dyskutować nad tym, który jest „lepiej” mieć.

      Osobiście uważam, że lepiej mieć tani zapas żywności, niż nie mieć zapasu drogiego.

      • Ewa pisze:

        Koszty ciężko podliczyć, ale ja właśnie taki zapas mam. Widzę promocje na ksylitol to biorę dwa, trzy opakowania – nie zmarnuje się na pewno. W razie czarnej godziny spokojnie można nieotwarte opakowanie komuś odsprzedać.Rzucili olej arganowy do Lidla – mam cztery buteleczki skitrane w szafce. Dwie butelki olivy extra virgin też w szafce stoją. Do tego wspomniane płatki i kasze, kleik bobowity dla niemwląt (na wypadek jelitówki) suszona żurawina, zawekowany smalec od babci , 4 słoiki miodu z zaprzyjaznionej pasieki, dwa słoilki powideł słiwkowych i zawekowane pomidory (2 weki) od mamy. To sa produkty, które rzeczywiście jem i na które miejsca i kasy nie szkoda Kakao „z wiatrakiem” (2 pakowania z promocji w tesco) kilkanaście torebek cynamonu (uwierzyłam , że UE chce go zakazać hi hi. Dwie paczki pieczywa chrupkiego i jedna wali ryżywych, słoik masła orzechowego – na wypadek awarii : nie ma z czym zrobić kanapek. Nie widdze natomiast sensu żeby zajmować miejsce i zamrażać kasę na ryz czy olej rzepakowy czy już szczególnie- konserwy. W zamrażalniku po lodówkowej traumie raczej mam mrożone warzywa i owoce niż mięso.

        • Survivalista (admin) pisze:

          No cóż…

          Gdybym odżywiał się takimi produktami, to pewnie takie bym miał w zapasie.

          A jako, że jadam głównie ryż, makaron i kartofle, to mam w zapasie ryż i makaron (bo jeszcze nie dojrzałem do robienia zapasu kartofli w kopcu na zimę).

          • Ewa pisze:

            Okej, ale przyznaj, ze w razie czego trudniej będzie o kakao, oliwę z oliwek czy siemie lniane, niż o kartofle czy makaron.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Z tym nie będę polemizować, bo to oczywiste.

          • bogi1 pisze:

            ale są to produkty drugiej potrzeby, nie są niezbędne do wyżywienia i przeżycia. Kakao czy oliwą z oliwek się nie najesz, a ziemniakami i olejem juz tak.

        • Piotr pisze:

          Z ksylitolem to ja bym uważał. Co innego naturalna woda brzozowa (wiosna idzie – można pozyskać we własnym zakresie), a co innego ksylitol wytwarzany przemysłowo, który nie zawsze jest taki super-hiper jak go reklamują (jeśli jest produkowany przez odparowanie, to ok, ale taka produkcja jest droga, często jest chemicznie wytrącany aby przyspieszyć proces i zmniejszyć koszty produkcji, podobnie jak z „naturalną” koszenilą (E120) – niby pochodzenia naturalnego z „robaczków”, ale jakbyś sprawdziła proces produkcji, to byś się załamała :D). W czasach studenckich mieszkałem u kumpla, który był technologiem przemysłu spożywczego i trochę się dowiedziałem jak to w praktyce wygląda („naturalność” produktów spożywczych w marketach to w 90% przypadków tylko marketing).

          Poza tym bądźmy szczerzy, jeden dzień bez kolacji to żadna tragedia – nic nikomu się nie stanie. Przy zapasach na 2-3 tygodnie (powódź, epidemia „ptasiej grypy”, drogi zasypane śniegiem itp.) co by nie kombinować, to najważniejsze są kalorie, trzeba utrzymać BMR (Basic Metabolic Rate) na normalnym poziomie aby mięśnie i mózg funkcjonowały normalnie (można sobie poradzić stosunkowo długo bez jakiegokolwiek jedzenia, tydzień na spokojnie, ale to wymaga nieco treningu swojej własnej głowy, większość ludzi po 2-3 dniach „wariuje”). Witaminy i minerały zaczynają grać istotną rolę dopiero w okresach powyżej 3 tygodni, ale zapas trzytygodniowy to już całkiem sporo jedzenia jak na kogoś mieszkającego w „bloku” (powiedzmy 4 osobowa rodzina). Przy krótkich zapasach na sytuacje awaryjne liczą się przede wszystkim kalorie.

          • Ewa pisze:

            Po kilku miesiącach, może się okazać, że to wlasnie oliwa z oliwek i siemie lniane jest niezbędne do przeżycia zwłaszcza małych dzieci. Wyobrazmy sobie że nie ma dotępu do nabiału czy mięsa A o ile worek kaszy kupisz za złoty łancuszek to oliwy za żadną cenę.

          • Piotr pisze:

            Co do olejów (tłuszczy) – nie zajmowałem stanowiska w swojej wypowiedzi 😀 No i wyraźnie rozgraniczam zapasy na 2-3 tygodnie od zapasów na pół roku. W zapasach na 2-3 tygodnie (moim zdaniem optymalne w mieście, ale to tylko mój pogląd) wystarczą kalorie. W sytuacji długoterminowej (tak jak autorzy bloga sugerują – zapas na 6 miesięcy), to jak najbardziej jestem za różnorodnością i popieram Cię w 100% że same kalorie + białko to stanowczo za mało.

            A napisałem w kwestii ksylitolu, bo z tego co wiem, to w Europie jest produkowany bodajże tylko w Finlandii (mówimy o takim naturalnym z brzozy, produkowanym tradycyjnie przez odparowanie) – niestety swoje kosztuje, a „tani” ksylitol najczęściej pochodzi z Chin lub Ameryki Południowej i jest produkowany metodami przemysłowymi z kukurydzy – główny składnik produktu ma ten sam „wzór chemiczny” ale cała reszta składników ma się niestety nijak do ksylitolu brzozowego (pewnie i tak jest zdrowszy niż zwykły cukier ale co innego cukier brzozowy a co innego marketowy ksylitol :D).

    • MAMUT pisze:

      http://www.arpol.net.pl
      konserwy dla wojska. poczytaj skład i certyfikaty. Armia ze sraczką, to żadna armia dlatego konserwy dla wojska są najlepsze. mam dość duży zapas…

  5. Ewa pisze:

    Tfu – oczywiście nie „olej lniany” tylko „siemię lniane” Olej zby szybko się psuje. PS Naprawdę nie jestem ortorektyczką.

  6. Ewa pisze:

    Bloga znam poprzednie artykuły też. Dziwna wydaje mi się sugestia „zapasu żywności na pól roku” Gdzie to trzymać? Mam aktualnie zapasy ulubionych kasz i płatków na jakiś miesiąc, dla jednej osoby – powód prozaiczny – kupuję od zaufanego rolnika w 5 kilowych workach i tak jedna szafka zawalona. Gdzie miałabym trzymac zapas jedzenia dla cztereosobowej rodziny na pół roku? Zapas żywności na wypadek klęski żywiołowej jak najbardziej, ale to na 2 tygodnie maksymalnie. Zapas „tanich kalorii” na pół roku miałby tylko sens w przewidywaniu wojny, a przewidując wojnę lepiej rozważyć nożliwośc ucieczki. Na „gorsze czasy” nie jest natomiast potrzebny zapas „tanich kalorii” tylko produktów zdrowych.

    • bogi1 pisze:

      Mieszkasz w mieszkaniu i nie masz miejsca – ok. Ja tam miałem miejsce bo chciałem zapas mieć. Ale nie krytykuj takiego podejścia bo nie każdy mieszka w małym mieszkanku w bloku w mieście i nie mówię, że alternatywą jest willa pod miastem, ale niektórzy mieszkają po małych miejscowościach/wsiach i mają miejsce na duże zapasy. Post na blogu nie był pisany tylko do ciebie. Pozdrawiam

  7. Bunkier pisze:

    Ewa – nie ogarniam. Rób to, co chcesz. Nie przekonują scenariusze? Mnie też nie wszystkie. Ale wiem, jak wygląda powrót z wyjazdu. Wracasz zj****y o godzinie 22 i odkrywasz, że kilka dni temu odcięli prąd. Dodatkowo masz zgrzewkę wody i razem z tobą 6 głodnych i zmęczonych podróżą osób. W domu cuchnie z lodówki, jest ciemno i naprawdę ostatnią rzeczą o jakiej marzysz jest wożenie kogokolwiek dokądkolwiek. A tak na spokojnie wyciągasz makaron, ryż albo inne 'puste kalorie’, taką złą konserwę, która zawiera raptem 97% mięsa, smażysz to, bo masz gaz i przynajmniej nie wysłuchujesz narzekań rodziny. Na codzień jadam ryż, makaron i temu podobne puste i śmieciowe jedzenie i żyję. Co więcej! Mam się dobrze, jestem zdrowy, mam doskonałe wyniki morfologii i poziomu żelaza. Co najciekawsze nie jadłem nigdy w życiu ksylitolu ani oleju maszynowego, czy jakiego tam. Zdarzyło mi się za to jeść przez dwa tygodnie sam makaron i mimo to przeżyłem.

    • Ewa pisze:

      Ja wracając zjebana i głodna, to wołabym pojechać najpierwj echać coś zjeść a nie najpierw sprzątać kuchnię.( Na podłodze wielka kałuża śmierdząca zepsutym mięssen z zamrażalnika) a potem jeszcze gotować

      Mi też zdarzylo się jeść na studiach przez kilka tygodni sam makaron na przemian z ryzem – nie wspominam tego miło. Na pewno też nie karmilabym tak dzieci.

    • Ewa pisze:

      Wyobraź sobie, jakbys wyglądał jedząc makaron z konserwą przez pół roku i jakby wygladało Twoje dwuletnie dziecko. Podane przeze mnie „hipsterskie” produkty to sposób na dostarczenie w surwiwalowych warunkach organizmowi skadników, których w makaronie nie ma. A w sytuacji totalnie ekstremalnej warto wiedzieć, że miód i oliwa mają działanie bakteriobójcze a ksylitol – antygrzybicze.

      • bogi1 pisze:

        I co przez pół roku jadłabyś kakao i siemię lniane? raczej nie wróżę dobrego zdrowia a nawet przezycia przez te pół roku.

        • Ewa pisze:

          Kartofle czy kasze zawsze da się zdobyć. Tylko jak chcesz wiedzieć jak wyglądałoby małe dziecko jedząc wyłącznie prze pół roku kartofle i kaszę to wpisz w google Kwashiorkor

          • Bunkier pisze:

            Survival = przeżycie. Jeśli mogę mieć coś tanio, albo nie mieć wcale, to wiadomo, co wybiorę. Tu zgadzam się z Krzyśkiem.

          • MAMUT pisze:

            mam zdjęcia rodzinne dzieci jedzących brukiew i kartofle. Fakt, nie ciekawe, ale żyją, mają rodziny, dzieci… I nie narzekały na brak oliwy cukierków i innych rarytasów.

          • Mridge pisze:

            yyyy dzieci co przez pół roku jadły kartofle ? Pomyślmy większość dzieci żyjących w Polsce od 1939 do 1945 i nawet krótko po ? Całe społeczeństwo PRLu raczej nie mogło liczyć na większość rzeczy które dziś uważamy za potrzebne do życia. Całe społeczeństwo aż do XIXwieku w zasadzie nie jadało tego co my uważamy za kluczowe, a dzieci przez tysiące lat żywiły się tym co było i wyrastały na silnych, zdrowych ludzi. ( były bardziej spowodowane brakiem higieny) W czasie wojny lub gdy wszystko upada, przetrwa ten kto będzie mieć jedzenie, które przetrwa latami, a nie ten co na miesiąc będzie mieć zbilansowane zdrowe jedzonko. W czasie wojny, można sobie opracować drogę ucieczki ale w czasie wojny każde plany się sypią.

  8. LosowyNick pisze:

    Scenariusz 7 – święto. Np. 1 maja, czy inne, gdy sklepy są zamknięte a tu nagle kończy nam się jedzenie, papier toaletowy itp. Na dodatek mamy rodzinę którą trzeba wykarmić.

    Wiem, trzeba przewidywać ale o wiele lepiej żyć spokojnie mając zawsze zapas tego, co potrzebne niż pilnować czy jutro sklepy będą działać.

    Sam trzymam zapas środków higienicznych (papier toalet, chusteczki, mydło, pasta do zębów itp) po 1-2 sztuki dodatkowo. Kilka razy mnie uratowało gdy np. pasta do zębów kończyła się tuż przed ważnym wyjazdem i nie było czasu iść do sklepu.

    I nie zapomnijcie o wodzie. 5-litrowe butelki z wodą mineralną można trzymać w piwnicy – 2-3 na zapas i nawet gdy wrócimy z pracy a tu nie ma wody możemy spokojnie ugotować herbatę, zupę, umyć zęby, ręce itp.

  9. Selerski pisze:

    Ja tez poluje na promocje. W tej chwili w spizarce (tak, mam spiżarenkę) mam jakies dwa litry oliwy. kilka paczek makaronu (różnego – spaghetti, muszelki, rurki), ok 5 pudełek ryżu ryżu (zwykły, basmati i brązowy), dwa razy tyle tyle kasz (róznych – jaglana, perłowa, pęczak, gryczana), jakieś 6l. miodu (dziadkowa pasieka:) półruzina puszek z czerwoną fasola, drugie tyle z kukurydza, trzecie tyle z suszonymi pomidorami. oprócz tgo ziemniaki, cebula, czosnek, 250 g cynamonu. Kakao mam tylko jednmo pudełko, ale się rozgladam. Zamrażarka zawalona wołowiną i rybami z ostatniego tygodnia czegoś tam w biedrze: w razie braku prądu, zrobie grilla dla sasiadów, albo ususze w piekarniku http://wyrobydomowe.blox.pl/2013/08/Suszona-wieprzowina-i-wolowina.html
    Na stryszku 45 l wody, w szafce herbata (zielnoa, yerba, i zwykła czarna – saga i lipton) . Dodatkowo z biurowych „wyrazów wdzięcznosci zawsze wyciągam dla siebie kawę: mam jakies pięc paczek.

  10. Marek W. pisze:

    Tak sobie myślę, że robienie specjalnie jakichś dużych zapasów żywności nie ma sensu. Oczywiście mieć w domu zapas podstawowych produktów na kilka dni nie zaszkodzi – właśnie w razie jakiejś powodzi, blackoutu, czy innych nieprzewidzianych okoliczności typu nagły najazd rodziny z drugiego końca kraju.
    Z tym, że w takim wypadku zapas tego co zwykle mamy w lodówce i spiżarni w zupełności wystarczy. Zależnie od tego czym się żywimy, każdy będzie miał różne zapasy. Najlepiej rzeczy które i tak nam rotują – dorzucić jeszcze jeden produkt, który i tak kupujemy jest zawsze dobrym pomysłem.
    Natomiast magazynowanie żywności tylko w razie „W” jest bez sensu. Generuje tylko koszty, a szansa, ze się przyda jest niewielka.

    Ja akurat mieszkam w domu pod miastem i w piwniczce typu ziemianka mam zawsze sporo weków – Dżemów, soków, ogórków, kapusty, owoców. Plus ziemniaki, marchew, buraki, jabłka i wszystko co zdrowego można samodzielnie na niewielkiej działce wyhodować. Ogólnie zapas zawsze wystarcza do następnego sezonu, a z tego co nie przejemy można później „waluty” napędzić.
    Robię te zapasy z zupełnie innego niż poruszany w temacie powód. Po prostu zawsze wolę, żeby moje dzieci jadły na tyle na ile się da żywność bez chemii i to praktycznie jedyny sposób, żeby to zapewnić. Plus dobre układy z kilkoma okolicznymi gospodarzami i źródło zaopatrzenia w jaja, kury, króliki i mleko.

    Gdyby z jakichkolwiek powodów brak żywności miał trwać dłużej niż kilka – kilkanaście dni (Tylko co to mogłoby być? Klęska żywiołowa na dużą skalę, wojna?) to wtedy wg mnie i tak najlepszą opcją będzie ewakuacja do rodziny kilkaset (kilka tysięcy) kilometrów dalej. W zależności od wersji na wschód, zachód lub południe.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Robienie zapasu tej żywności, którą jesz, nie generuje żadnych kosztów. No, można na upartego stwierdzić, że pojawia się koszt magazynowania tej żywności. Że przecież jakbym tej żywności nie miał na pawlaczu w mieszkaniu, to bym tam mógł przestrzeń komuś wynająć i bym na tym zarobił.

      Oczywiście lepiej mieć zapas świeżych warzyw i ziemniaków w ziemiance, niż ryżu i makaronu, ale taki zapas jest nieosiągalny dla 70% z nas i Was, mieszkających w miastach. Budowa ziemianki to dopiero jest generator kosztów!

    • Marek W. pisze:

      I jeszcze jeden patent – przed weekendem zawsze gotujemy wielki gar zupy na weekend, część jemy, a resztę w słoiki i wekujemy. W tygodniu w ramach lunchu wystarczy otworzyć słoik podgrzać – super oszczędza czas a i z czasem uzbierał się spory zapas barszczu, żurku, kalafiorowej itp. W razie czego na kilka dni wystarczy.

  11. Jakub pisze:

    Przy podejściu do gromadzenia zapasów żywności rozdzielił bym produkty na te, które można spożyć po obróbce termicznej oraz na takie które można zjeść bez podgrzewania lub używając tylko wrzątku. Może się tak zdarzyć, że z jakiś powodów, nie będziemy mieli możliwości przygotowania potrawy. Na przykład butlę z kuchenką gazową ktoś ukradł z piwnicy a nie będziemy palić ogniska przed blokiem i gotować makaronu lub ryżu jak wszyscy w około tylko węszą w poszukiwaniu jedzenia. Zostaje nam wrzątek „na herbatę” lub zimna woda. Wtedy tradycyjne ryże, makarony ,kasze, fasole odpadają. Lepiej rozszerzyć swoje zapasy o makaron ryżowy, kasze kuskus, lub konserwę z humusem. Nasze zapasy żywności powinny też być w miarę elastyczne i pozwolić przystosować się do rożnych niespodziewanych sytuacji. Produkty o których wspomniałem wyżej też są nieco survivalowe w innych szerokościach geograficznych np tak gdzie dostęp do wody i opału jest ograniczony.

  12. Voyk pisze:

    Hah.
    Chyba nie wiecie jak wygląda ewakuacja w czasie wojny 🙂
    „Wyjadę do rodziny/ przyjaciół / Szwajcarii” – pomyślało pół Polski.
    Drogi zablokowane ( wystarczy jeden! wypadek i droga zablokowana w 2 strony), lotniska nieczynne, granice zamknięte.
    Powodzenia. Pod warunkiem, że wojna nie przywędruje za Wami.
    Albo, że Wy nie jedziecie w epicentrum działań wojennych 🙂
    A jak faktycznie będzie trzeba uciekać to cóż. Wolę mieć plecak pełen „śmieciowego” jedzenia, niż pusty. Ale co ja tam wiem…

    • Voyk pisze:

      Przepraszam za dubel, ale chyba nie mogę edytować.

      Moim zdaniem, najważniejszą rzeczą jest zapewnienie sobie i rodzinie bezpieczeństwa.
      Co mi dadzą tony zapasów, jak przyjdą silniejsi ode mnie i to po prostu odbiorą?

      • Survivalista (admin) pisze:

        Nie dadzą Ci nic.

        A więc będziesz mieć taki sam efekt, jak gdybyś ich wcale nie miał.

        Za to w każdym innym scenariuszu, gdy żywność będzie trudna do zdobycia, będziesz w lepszej sytuacji.

        Skoro nie możesz na tym stracić, to jaki jest argument, by nie robić zapasów żywności?

        • Piotr pisze:

          Ktoś Ci odpowie „straciłem, bo mogłem tę kasę wcześniej wydać na piwo i się dobrze bawić” 😀 Ktoś inny odpowie, że jeśli inni się dowiedzą, że mam duży zapas żarcia, to mogą próbować mnie zabić aby ten zapas zdobyć, a bez zapasów będę żył mniej komfortowo (trzeba to jedzenie będzie zdobywać), ale nie ryzykuję stania się ofiarą itd. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia 😀 To nie jest tak, że mając zapas „nic nie tracisz” i że są tylko same plusy – uczciwie rzecz biorąc wszystko ma swoje plusy i minusy (chociażby to, że nie mając zapasów nie jesteś mentalnie „uwiązany” do nich, więc chętniej będziesz rozważał opcje typu „wyjeżdżam na Srilankę” – nie będziesz zwlekał z takimi sprawami). Z Twojego punktu widzenia lepiej się „zabunkrować w fortecy z zapasem na lata” – ok, ale z punktu widzenia innych tak nie jest 😀

          • Survivalista (admin) pisze:

            Wiesz, co mnie najbardziej fascynuje?

            Że ludzie, którzy wolą wydać pieniądze na piwo, niż na zapas ryżu, solennie zapewniają, że „w razie czego będą kraść, gwałcić i zabijać, byle tylko zdobyć jedzenie dla swoich dzieci”.

            Co nie zmienia faktu, że nie są w stanie odmówić sobie tego codziennego piwa, choćby przez miesiąc, by kupić tak lekko licząc z 50 kg ryżu. 🙁

            A co do mentalnego uwiązania do miejsca, gdzie mam zapasy, to rzeczywiście taki efekt wystąpi. Będę się naprawdę mocno zastanawiać, czy mam się ewakuować z miejsca, które przecież tak pieczołowicie przygotowywałem pod kątem trudnych czasów. Decyzja byłaby prostsza, gdybym nie miał tych zapasów żywności. Ale czy to oznacza, że lepsza? 😉

          • Piotr pisze:

            A mnie fascynuje jak policzyłeś te „lekko licząc” 50kg ryżu miesięcznie skoro miesiąc ma maksymalnie 31 dni a piwo jest tańsze niż kilogram ryżu 😀
            W praktyce robienie zapasów (z tego co się jada) na pół roku wygląda tak, że albo te zapasy zrobisz w ciągu powiedzmy pół roku wydając w tym czasie dwa razy więcej na jedzenie niż „normalnie”, albo powiedzmy przy każdych zakupach tygodniowych wydajesz powiedzmy 10% ekstra, a wtedy zrobienie zapasu na pół roku zajmuje 5 lat. Coś za coś, niestety tu nie działa „przy okazji kupię jeden ryż więcej i nawet tego nie zauważę”.

            A czy Ci się to podoba czy nie, to tak, ludzie będą kradli i zabijali aby przeżyć i zapasami tego nie zmienisz, nawet jeśli wszyscy mieliby ustawowy obowiązek posiadania zapasów na pół roku, to po prostu zaczną kraść i zabijać pół roku później.

            Co do „lepszości decyzji” – tak, jeśli docelowo i tak opuścisz dane miejsce, to czym wcześniej to zrobisz tym lepiej, a najlepiej ZANIM wystąpi sytuacja kryzysowa. Ty po pół roku jesteś w takiej samej sytuacji jak ktoś na początku kryzysu, tylko że na początku to jeszcze jest paliwo do samochodu, nie rządzą gangi, inne kraje są gotowe na pomoc humanitarną i przyjmują uchodźców, sąsiedzi jeszcze nie zabijają innych z głodu itd.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Masz rację, rozpędziłem się. Żyłem w przekonaniu, że cena piwa jest powyżej 3 złotych, a ryżu poniżej. Może to dlatego, że sam piwa nie piję, a większe ilości ryżu kupuję wtedy, gdy jest w promocji.

            Zapas żywności na pół roku, jaki już tu kiedyś rozpisaliśmy (tani i sensowny — tj. dający się wymienić w okresie trwałości produktów wchodzących w jego skład) to koszt rzędu 400-500 zł na osobę. Jak go rozbijesz na 2 lata, jak to tydzień po tygodniu rozpisaliśmy tutaj, wychodzi po 20 zł miesięcznie na osobę. To nie jest kwota, która powinna kogokolwiek powstrzymywać przed zrobieniem zapasu żywności.

            Że ludzie będą kradli i zabijali, to wiem. Ale w tym, co piszesz jest właśnie to, na czym nam zależy — na tym, by stało się to jak najpóźniej. Im później społeczeństwo stanie u progu anarchii, tym lepiej. Bo na razie to od tej anarchii dzielą 4 czy 9 posiłków (zależnie od źródła).

            W tym materiale opisaliśmy 6 scenariuszy. Tylko jeden, ostatni, wskazywałby na konieczność ewakuacji. Pozostałe — raczej nie, chyba, że ta awaria zasilania ma charakter długotrwały i nie trzeba (nie można?) chodzić do pracy, więc nie ma potrzeby pozostawania na miejscu. Jeśli zaś w ogóle rozważam konieczność ewakuacji, wolę mieć wybór między dobrze zaopatrzonym w żywność domem a dobrze zaopatrzonym w żywność celem ewakuacji. Nie przekonasz mnie, że lepiej, żebym nie miał tego wyboru i MUSIAŁ ewakuować się, gdy tylko skończy się żywność w sklepach.

            Im dłużej o tym dyskutujemy, tym bardziej nie widzę ani jednego powodu, dla którego lepiej zapasu żywności nie mieć, niż mieć.

          • Piotr pisze:

            Po pierwsze podany przez Was zapas żywności za 500zł/os to nie jest to co jecie na co dzień – są tam tylko „rozpisane” kalorie, na tym nie przeżyjesz pół roku, słyszałeś na przykład o szkorbucie? 😀 Zrób uczciwie miesięczne zestawienie co jadasz i ile kasy na to wydajesz (ale wszystko i kompletnie, nawet „kawa na mieście” czy chociażby bagatelizowane przez Ciebie źródło minerałów i witaminy C, czyli piwo – w średniowieczu piwo ratowało życie! teraz wiele osób pije za przeproszeniem siki „dla procentów” tak na prawdę nie piwo, tylko gazowany roztwór spirytusu i soku chmielowego, ale tradycyjnie sporządzane piwo jest niskoalkoholowe i bardzo zdrowe, przy okazji to świetna metoda uzdatniania wody). Robiąc takie zestawienie być może zrozumiesz, że ta jedna papryczka w sosie daje Ci więcej niezbędnych składników do przeżycia niż kilo ryżu, który tylko „zapycha” głód kaloryczny.
            Apropos wymienionych w artykule/filmie powodów, to tylko wojna (przy założeniu, że za wszelką cenę będziemy siedzieć na miejscu) jest argumentem za posiadaniem zapasów na dłużej niż miesiąc.

            Apropos tego co piszesz (cel ewakuacji itd.) – żarcie w sklepach skończy się w 2-3 dni, Ty (wg „mojego” podejścia) masz w bloku zapasy na 2-3 tygodnie więc… masz wybór, czy zostajesz, czy nie zostajesz, jeśli przez kilka kolejnych dni nie ma szans na normalność, to i tak się będziesz ewakuował, więc po co w bloku zapas na pół roku? Żeby go było trudniej przewieźć? Albo żeby go pozostawić rabusiom (czyli stracić kasę, którą mogłeś wydać „na piwo” :D)? Będziesz w bloku siedział 6 miesięcy?
            Wiesz, argument „lepiej mieć wybór niż go nie mieć” jest trochę od czapy, bo marnować swoje zasoby na stwarzanie możliwości wyboru, z których się nie skorzysta, to zwyczajna głupota (moim osobistym zdaniem), te same zasoby (w tym przypadku finansowe) można zagospodarować inaczej (i nie opowiadaj bajek, że za 500zł/os zrobisz zapas na pół roku, jeśli tak, to weź 83zł i przeżyj za to miesiąc, ja obstawiam, że aby normalnie i w miarę zdrowo się odżywiać, to może Ci na tydzień wystarczy – oczywiście bez oszukiwania, żyj przez miesiąc jedząc tylko to, co kupiłeś za 83zł, oprócz tego tylko woda z kranu, ewentualnie herbata jeśli w tych 83zł ją kupiłeś, żadne soczki owocowe, mleko itp.).

            Chyba że zrozumiałeś mnie zerojedynkowo, czyli albo zapas na pół roku albo wcale – ja uważam, że w mieście w bloku najlepszy zapas to na 2-3 tygodnie.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Właśnie cały ten zestaw powstał w oparciu o dane z GUS na temat tego, co Polacy jedzą. Może nie przeliczyliśmy tego idealnie na produkty o długich terminach przydatności, bo nie było to łatwe, ale na pewno grubych błędów nie robiliśmy. Tym bardziej, że nie braliśmy pod uwagę pieczywa (a to przecież mąka, czyli znów puste, łatwe do przechowania kalorie).

            Nigdy nie twierdziliśmy, że to był zapas produktów wartościowych — tylko kalorii, pod postacią węglowodanów i tłuszczu, oraz małych ilości białek. Ale łatwiej zdobyć garść jagód w lesie, czy zjeść kilka liści mlecza na sałatkę dla uzupełnienia substancji odżywczych, niż nazbierać tych jagód lub liści tyle, by pokryć zapotrzebowanie na kalorie.

            Co do uzdatniania wody przez przerabianie jej na wino lub piwo, to oczywiście masz 100% racji.

            Sam brak żywności w opisanym przez Ciebie scenariuszu nie byłby czynnikiem zmuszającym mnie do ewakuacji. Gdyby w ślad za brakiem żywności okazało się, że po ulicach grasują agresywne bandy, albo całe kwartały bloków płoną — to bym się nie zastanawiał. Ale gdyby ludzie musieli jeść tylko jakieś głodowe racje zrzucane ze śmigłowców przez wojsko i byłby względny porządek, to tak samo stałbym w kolejce po racje, jak sąsiedzi, a brak kalorii uzupełniał z zapasów.

            Dobrze zrobiony zapas żywności nie marnuje zasobów, bo tę żywność zjadasz. To nie jest coś, co kupujesz, a potem czeka bezużytecznie, jak akumulatory w mieszkaniu u Krzyśka. To jest coś, co prędzej, czy później zjesz. Oczywiście, dopóki masz zapas żywności, to masz pewną kwotę pieniędzy „zamrożoną”. Ale nie tracisz na niej, bo wartość tych pieniędzy rośnie wraz z wzrostem kosztów żywności.

            A co do kosztów tego zapasu żywności, to dokładnie go policzyliśmy rok temu przy tworzeniu tego materiału i dokładnie tyle wychodziło. Jak nie wierzysz, to sprawdź sam:

            • 7 kg ryżu na osobę = 28 zł
            • 13 kg makaronu na osobę = 31 zł
            • 20 kg mąki na osobę = 25 zł
            • 7 kg kaszy na osobę = 17 zł
            • 44 kg cukru na osobę = 88 zł
            • 13 l oleju na osobę = 52 zł

            co łącznie stanowi niecałe 240 zł (może się nie sumować, bo zaokrąglałem, ceny z marketu na T, który oferuje sprzedaż online).

            Jedzenie czegoś takiego nie będzie na pewno zdrowe. Ale też nie twierdzimy, że na tych produktach należy poprzestać. Wręcz przeciwnie. To powinien być jedynie ten najtańszy rdzeń zapasu żywności, który (różnymi metodami) będziemy uzupełniać o kolejne „warstwy”.

          • Piotr pisze:

            Mówiąc prościej – teoretyzujesz. Sprawdź w praktyce i możemy gadać. Ja byłem w swoim życiu na kilku wielotygodniowych wyprawach „w dziczy” (Rosja), ty podejrzewam nie byłeś, bo inaczej byś podchodził do tych spraw. Przez 2-3 tygodnie nie ma znaczenia co jadasz byle uzupełniać kalorie (i białka, których organizm nie umie magazynować na zapas), ale po mniej więcej miesiącu sytuacja się diametralnie zmienia i jeśli nie dostarczysz organizmowi witamin i minerałów, to zaczynasz się „sypać” i nagle okazuje się, że bardziej masz ochotę jeść przydrożny szczaw niż zapasy ryżu, cukru i smalcu. W normalnym życiu takich detali się nawet nie zauważa, po prostu masz ochotę, to zjesz pizzę z papryczką chili i nawet nie wnikasz, że ta papryczka chili ma w każdym swoim gramie ponad 100 razy więcej witaminy C niż orzech laskowy, fasola czy ryż – po prostu zjadłeś jedną małą papryczkę i uzupełniłeś braki nie zwracając na to uwagi ale… nie przewidując tego przy robieniu zapasów po prostu będziesz ciężko chorował (na szkorbut w tym przypadku).

            Po prostu wasz zestaw (wraz z kosztami) nie przekonuje mnie – na tym (i tylko tym oczywiście uzupełnionym o wodę pitną) nie da się przeżyć pół roku. Jeśli nie wierzysz, to ja Ci chętnie taki zestaw jedzenia zasponsoruję (wpłacę Ci 500zł na konto, e-mail znasz, możesz na niego wysłać nr konta) a Ty uczciwie na tym spróbuj przeżyć pół roku (bez oszukiwania – zawieramy umowę dżentelmeńską, tylko to co masz w „wyliczonym” zestawie + płyny typu kawa/herbata – bez soków owocowych). Gdy już będziesz miał dosyć (albo zaczną się problemy zdrowotne), to po prostu uczciwie o tym napiszesz na blogu ku przestrodze innych.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Czekaj… ja mam Ci udowodnić coś, czego sami nigdzie tu nie napisaliśmy?

            Nigdzie tu na blogu nie napisaliśmy, że wystarczy mieć ten zapas żywności i z łatwością przeżyjesz bez uszczerbku na zdrowiu pół roku. Wręcz przeciwnie. Oto cytat z podlinkowanego już tekstu:

            Oczywiście ten zapas żywności nie zapewni wszystkich witamin i mikroelementów. Nie ma w nim też prawie w ogóle białka, a prawie same węglowodany i tłuszcze. Warto rozbudować je między innymi o groch i fasolę, które też nie wymagają warunków chłodniczych. Nie zaszkodzi dołożyć do zapasów także warzyw kiszonych i konserwowych, oraz mięs w słoikach czy puszkach, ale także przypraw. Zwłaszcza te produkty trzeba jednak dobierać do własnych upodobań i zwyczajów kulinarnych. (…)

            Celem tej konkretnie listy produktów jest zapewnienie dużej ilość kalorii w formie produktów, które i tak zjadamy na co dzień

            Ta lista produktów została stworzona tak, by stanowić zapas kalorii na pół roku, przy założeniu, że każdy zje dziennie 2 500 kcal. Bo w sytuacji, gdy problemem będzie zaopatrzenie w żywność, lepiej jest mieć te kalorie i skupić się na ich uzupełnieniu, niż nie mieć nic.

            Nigdzie nie pisaliśmy, że nie warto robić zapasu mięs, kapusty kiszonej, soków, papryczek chilli, itd.

          • Piotr pisze:

            A te „garści jagód” – nie w mieście 😀 W mieście nie uzupełnisz w ten sposób braków (po miesiącu bez jedzenia wszystkie owoce, warzywa itp. zostaną „wyjedzone” do gołej ziemi). Albo organy państwa (policja, wojsko) szybko (maksymalnie w kilkanaście dni) zaczną jakoś panować na danym terenie i ustalą porządek, a wtedy zacznie też działać infrastruktura typu prąd, woda, dostawy jedzenia, albo… będzie „dzicz i walka o przetrwanie” i na pewno nie będę siedział w tym rejonie przez pół roku, bo nawet jeśli po pół roku zacznie tam zaglądać „cywilizacja”, to i tak przebywanie w takim rejonie miejskim nie będzie miało sensu (brak prawa, infrastruktury i sensownych możliwości zarobkowych bo lokalna gospodarka przestanie istnieć).

        • Piotr pisze:

          Z mojego punktu widzenia posiadanie małych zapasów (w zależności gdzie kto mieszka, powiedzmy na 2-3 tygodnie) jest praktyczne, bo z powodu na przykład śnieżycy czy awarii prądu nie będę rzucał wszystkiego, ale zapas powiedzmy na pół roku to już przesada – moim zdaniem głupotą jest siedzieć pół roku w miejscu, gdzie nie masz szans na zdobycie podstawowych zasobów typu jedzenie, lepiej się wynieść od razu w inne miejsce (nawet inny kontynent, to nie jest tak, że podczas na przykład wojny się nie da :D) niż czekać.

          • Voyk pisze:

            No tak. Ale zapas na pół roku dla 4 osobowej rodziny to zapas na 3 miesiące dla rodziny 8 osobowej ( kuzyni ze Szwajcarii wpadli :)). W sumie nie ma złotego środka. Każdy robi to, co uważa za słuszne. A jeśli dodatkowo działa, to w czym problem? Nie ma po prostu jedynego rozwiązania. Są setki.

        • Voyk pisze:

          Ej ej ej! Tego nie powiedziałem 🙂
          Prawda jest taka, że na zapasach, które zjadamy na bieżąco, nie da się stracić.

          • Piotr pisze:

            Jeśli ich nie utracimy 😀

          • Piotr pisze:

            Po prostu bardzo często nie postrzegamy „drugiej strony medalu”. Nie namawiam nikogo do rezygnowania z robienia zapasów ani nikomu na siłę nie udowadniam, że warto (i nie wmawiam, że nie da się na tym stracić :D), po prostu każda decyzja ma swoje zarówno plusy jak i minusy, a w życiu chodzi o to, aby znaleźć balans (nie przeginać w którąkolwiek stronę).

            Chociażby z zapasami w przypadku utraty pracy – wolisz mieć zapas żarcia w piwnicy na pół roku czy ekwiwalent pieniężny? Ja w przypadku utraty dochodów wolę to drugie, bo mogę zarówno kupić żarcie jak i… mam środki na poszukiwanie nowych źródeł dochodu (chociażby na bilet aby wyjechać zmywać gary za granicą). Oczywiście można napisać, że można mieć i zapas jedzenia i zapas kasy – ok, ale między tymi rzeczami trzeba znaleźć balans, bo przeciętna rodzina ma jakieś tam zdolności uzyskiwania dochodu i jeśli mogą powiedzmy „odłożyć” 500zł miesięcznie, to bez sensu jest w ich przypadku robienie zapasu jedzenia na pół roku, lepiej zrobić mały zapas jedzenia (powiedzmy na 2 tygodnie na sytuacje typu powódź, epidemia, poważna awaria prądu itp.) a resztę mimo wszystko trzymać w postaci kasy (czy jak kto woli kruszców itp.), bo w sytuacjach najczęściej się zdarzających (utrata pracy, pożar/zawalenie się domu, choroba wymagająca drogiego leczenia, utrata samochodu poprzez wypadek, powódź itp.) kasa jest uniwersalna i jeśli potrzebujemy jedzenia, to możemy je kupić, ale jeśli potrzebujemy czegoś innego niż jedzenia, to zapasy jest bardzo trudno spieniężyć.

            A jeśli będzie wojna, to nie będzie to problem kilkutygodniowy czy 2-3 miesięczny, tylko kilkuletni i żaden zapas na nic się nie zda, trzeba będzie umieć pozyskiwać żywność na bieżąco. Zapas jedzenia się przyda na start, ale nie jest rozwiązaniem w dłuższej perspektywie.

            To mój osobisty punkt widzenia (i nie twierdzę, że jest odpowiedni dla każdego), ale w warunkach w jakich żyjemy obecnie, robienie zapasów na dłużej niż miesiąc nie do końca ma sens. Owszem, sam mam zapasy niektórych produktów na dłużej ale nie z okazji „godziny W”, tylko mieszkam teraz na wsi, wykopki czy zbiory owoców lub warzyw są sezonowe, zbieram i magazynuję co się da do następnych zbiorów – tylko dlatego, że mam to ze swoich upraw (i nie opłaca się tego sprzedawać aby potem za kilka miesięcy kupować w markecie towar niewiadomego pochodzenia). Dla kogoś, kto mieszka w mieście (i nie ma swoich „plonów” z upraw) robienie dużych zapasów moim zdaniem nie ma sensu (w razie „W” i tak jest lepiej to miasto opuścić).

          • Ewa pisze:

            A weźmy taki scenariusz jak utrata pracy. Wtedy możemy sobie pluć w brodę że mamy te 500 czy 1 000 zamrożone w ryżu oleju i konserwach na pół roku. Bo dziś potrzebujemy 200 zł na wizytę dziecka u dentysty i nic nam nie pomoże że przez pół roku ryżu możemy nie kupować. Lepiej jednak nie zamrażać gotówki.
            Piotr dokładnie wyraził większość moich wątpliwości. Na wypadek klęski żywiołowej czy blackouty wystarczą zapasy na 2 – 3 tygodnie.

            Zapasy na pół roku mogą się przydać tylko na wypadek wojny czy innej apokalipsy zombie lub jakiegoś wielkiego kryzysu. I jeśli rzeczywiście gospodarz tego bloga uważa, że ewakucja jest niebezpieczną ostatecznością to naprawdę dziwi mnie pomysł budowania zapasów w oparciu o tanie kalorie. Co np będzie jeśli 3 letniego dziecka przez miesiąc czy dwa nie będziesz wypuszczał na słońce bo zabłąkane kule latają, a nie zapewnisz mu witamin obecnych w miodzie czy oliwie z pierwszego tłoczenia? A potem w czasie okupacji i niedostatku jednak kartofle zdobyć się da. Ale o wiele trudniejsze będzie zdobycir produktów wartościowych bogatych w witaminy, staną się autentycznie na wagę złota. W czasie II wojny problemem nie był głód tylko niedożywienie zbierające żniwo wśrod dzieci jeszcze w latach powojennych. (Poza rzecz jasna gettem) Ale dalej uważam, że surviwaliści powinni mieć opracowany plan ucieczki na wypadek wojny. Bo może okupant postanowi wyniszczyć naród głodem i to już nie głodni sąsiedzi ukradną Ci zapas żywności tylko milicja Ci go skonfiskuje, może dojdzie do czystek etnicznych? A zapasy dają Ci falszywe pczucie bezpieczenstwa.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Ewo, a kto i gdzie tu napisał, że nie należy mieć zapasu gotówki, a całość pieniędzy pakować w zapas żywności? Bo chyba nie ja, ani nie Krzysiek, a gdyby ktoś z Czytelników taką bzdurę napisał, to byśmy się zaraz do tego odnieśli…

            Na wypadek zaśnieżenia miasta to jest jasne, że wystarczy mieć zapas żywności na 2-3 tygodnie. Ale czy ten zapas wystarczy Ci, jeśli powtórzy się rok bez lata? A jeśli dwa kolejne sezony będą takie, jak tamten? A jeśli ze względu na jakieś czynniki zewnętrzne cena żywności nagle podskoczy dwu- albo trzykrotnie? A jeśli system elektroenergetyczny padnie po burzy magnetycznej jak w 1859, a jego odbudowa potrwa latami?

            Nawet, jeśli fizycznie nie będziesz zmuszona zjeść całego półrocznego zapasu kalorii, zawsze będziesz mogła podzielić się nimi z sąsiadem. Albo wymienić na inne, bardziej Ci potrzebne produkty.

            Oczywiście, że ewakuacja jest niebezpieczną ostatecznością. W końcu nie po to przygotowujemy sobie dom czy mieszkanie na trudne czasy, by później się z niego ewakuować w nieznane. Bo przecież nie wiemy, co nas czeka u celu ewakuacji, co nas spotka na trasie i czy w ogóle będziemy w stanie tam dotrzeć…

          • Piotr pisze:

            Zakładasz, że przygotowanie domu na trudne czasy ma jakikolwiek wpływ na ryzyko jakie podejmujesz przy ewakuacji? Bo przyznam, że nie rozumiem argumentu „nie po to przygotowuję dom, aby się potem ewakuować w nieznane” – to jest właśnie mentalne uwiązanie do przygotowanego rozwiązania (co Ewa nazwała fałszywym poczuciem bezpieczeństwa w innym swoim poście). Ja po prostu podejmę decyzję co jest w danej chwili najlepsze bez „sentymentu” do tego że włożyłem ileś wysiłku w przygotowanie „bunkra”. Strach przed nieznanym to ponoć bardzo silny strach człowieka (psychologia mówi, że ponoć u niektórych większy nawet większy niż lęk przed śmiercią). To jak bardzo się czegoś obawiamy nie ma wpływu na ryzyko jakie się z tym wiąże (to czy boję się latać samolotami czy nie, nie wpływa w jakikolwiek sposób na prawdopodobieństwo katastrofy samolotu, którym lecę) – trzeba być tego świadomym przy podejmowaniu decyzji i nie kierować się emocjami.
            Ewakuacja nie jest niebezpieczną ostatecznością zawsze i wszędzie – może być najlepszą decyzją jaką podejmiesz, a pozostanie w domu może być najniebezpieczniejszą opcją (zwłaszcza w mieście w którym panuje głód, bezprawie i rządzą uzbrojone gangi bandytów i złodziei). Może być tak, że opuszczając dom pieszo i nie zabierając ze sobą nic poza butelką wody i skromnym ubraniem, podejmiesz najlepszą decyzję jaką można podjąć, bo nikt Cię nie napadnie nawet dla kawałka ubrania czy kanapki. Słyszałeś o tym aby żebraka napadli złodzieje? Po prostu trzeba myśleć i reagować adekwatnie do sytuacji a nie kierować się dogmatami „w domu zawsze najlepiej”.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Oczywiście, że ma wpływ na podejmowane ryzyko. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, gdy jestem zmuszony opuścić dom i szukać jedzenia, niż kiedy mam żywność i nie muszę.

            Ja wiem, że życie jest prostsze, gdy się nie ma wyboru. Że łatwiej podjąć decyzję o ewakuacji, gdy nie masz w domu jedzenia, niż gdybyś miał jego większą ilość. Ale to nie oznacza, że to będzie decyzja dobra.

            To, czy mam w domu żywność, czy nie, nie wpływa na to, jak jest niebezpiecznie poza nim.

          • Piotr pisze:

            To czy mam zapasy w domu czy nie mam nie ma jakiegokolwiek wpływu na to co może mi się stać podczas ewakuacji. Czemu się uczepiłeś opcji, że się ewakuuję z powodu braku żywności? Bo tak jest wygodniej w dyskusji? 😀
            Mam zapasy na 3 tygodnie, ale jest zadyma w mieście i ewakuuję się na przykład piątego dnia kryzysu – czy mam żarcia jeszcze na pół roku czy nie mam wcale, to ryzyko podejmuję takie samo 😀 Po prostu nie będę siedział w mieście pół roku (niezależnie od ilości posiadanych zapasów), bo co z tego że ja mam co jeść, skoro inni wokół nie mają a głód zmusza ich do nieludzkich zachowań – czym wcześniej takie miasto opuszczę, tym większa szansa, że nie stanę się „zwierzyną łowną” (czy to siedząc w domu czy ewakuując się). Oczywiście wszystko zależy od rodzaju kryzysu – co innego sytuacja typu brak prądu – gdzie można liczyć na pomoc służb państwowych i ludzie będą „normalniejśi” (nie mówię że ja będę liczył na żarcie, chodzi o to, że będzie działać policja, wojsko itd. czyli „służby” będą pilnowały porządku i nie będzie ogólnej rozpierduchy) a co innego na przykład śnieżyca czy powódź odcinająca miasto od świata – mimo wszystko w każdej z tych sytuacji kryzys nie będzie trwał pół roku a jedynie kilka tygodni. Gdy to będzie wojna, epidemia czy jakakolwiek „apokalipsa zoombie”, to niezależnie od posiadanych zapasów będę chciał się jak najszybciej z miasta ewakuować – w takiej sytuacji nawet gdybym nie miał punktu ewakuacji na wsi, to wolałbym wyjechać do dużego lasu niż zostać w mieście dłużej niż tydzień (tak, znam wyliczenia jaka byłaby gęstość ludzi w lasach gdyby wszyscy się tam ewakuowali – pytanie brzmi ilu ludzi „miastowych” umie sobie w lesie poradzić więc skorzysta z tej możliwości? moim zdaniem niewielu, a tych którzy się przeliczą ze swoimi umiejętnościami rzeczywistość „zweryfikuje” w góra dwa tygodnie).

            To nie jest tak, że opuszczę miasto z powodu braku jedzenia – po prostu nie będę tam siedział przez pół roku, bo to z mojego punktu widzenia jest nieracjonalne w przeważającej większości sytuacji kryzysowych jakie przychodzą mi do głowy. Nawet w przypadku utraty pracy życie na wsi (we własnym domu) jest tańsze niż w mieście, ale zakładając, że nie mam możliwości wyjazdu na wieś, to wolę mieć zapas jedzenia na miesiąc + zapas kasy na jedzenie na 5 miesięcy niż zapas jedzenia (nie kalorii :D) na 6 miesięcy.

            Rozumiem ludzi, którzy są utopieni w kredytach mieszkaniowych na 30 lat – oni są „uwiązani” do mieszkania i tak na prawdę nie mają wyboru (opuszczenie mieszkania to dla nich kłopot, bo tracą mieszkanie a dług w banku pozostaje, często sprzedaż mieszkania nie wystarcza aby spłacić cały dług wobec banku). W takiej sytuacji też pewnie wolałbym zostać w mieszkaniu najdłużej jak się da, ale ten przypadek mnie nie dotyczy (nie mieszkam w mieszkaniu na kredyt).

            Rozumiem, że mamy w tym przypadku odmienne zdania. Podpisuję protokół rozbieżności – szanuję Twój punkt widzenia jednocześnie zachowując swój, bo chyba ani Ty mnie nie przekonasz do swojego podejścia ani ja Ciebie do swojego 😀
            Pozdrawiam

        • Piotr pisze:

          Napisałeś w komentarzu wyżej, że za 500zł da się zrobić zapas żywności na pół roku dla jednej osoby. Ja twierdzę, że się nie da, bo brakuje w tym zestawie wiele elementów (których w mieście zbieractwem uzupełnić się nie da). No więc jak to jest, da się za 500zł/os zrobić zapas na pół roku czy jednak zabraknie „mikroelementów i witamin” i trzeba do tego dołożyć „kiszone i konserwowe warzywa, przyprawy (…)” i koszty zrobienia zapasu na pół roku nie zamkną się w 500zł/os? A Ty już mi powyliczałeś, że przeznaczając 20zł miesięcznie w dwa lata zrobię sobie zapas na pół roku, tylko sobie „jagódek” dozbieram (pewnie na trawniku przed blokiem :D). Koszt zapasów na pół roku (bez żadnych fanaberii a tylko takich do przeżycia w MIEŚCIE) będzie znacznie większy niż szacowane przez Was 500zł/os, bo tak się składa, że akurat kalorie (i białka roślinne) są najtańsze (pełna zgoda co do tego, że są ważne, a nawet co do tego, że krótkoterminowo, przez 20-30 dni można bazować tylko na nich).

          Co innego goście z Montany czy Teksasu żyjący na farmach oddalonych jedna od drugiej o 10-15 mil (gęstość zaludnienia mała, bydło i drób sobie biega, mają własne ogródki czy pola uprawne itd.) oni mogą przeżyć w bunkrze mając zapas amunicji, wody i fasoli (bo reszta „biega po podwórku”, mają stałe źródła pozyskiwania żywności a „fasola” jest po to aby móc nie wychodzić z bunkra przez jakiś czas gdy zajdzie taka potrzeba) ale nie w polskim (czy amerykańskim) mieście.

          Mówiąc prościej – zapas kalorii na pół roku da się zrobić za 500zł/os, ale to nie jest zapas żywności pozwalający przeżyć pół roku w mieście.

          • Survivalista (admin) pisze:

            No tak, to prawda. Jeśli szukamy stuprocentowo zbilansowanego zapasu żywności, który pozwoli nam przeżyć długi czas, nie możemy ograniczyć się do wspomnianych 240 zł. Czy 500, które szacowaliśmy biorąc pod uwagę wyższe ceny żywności w normalnym, osiedlowym sklepie.

            Co w dalszym ciągu nie jest argumentem, by uznać, że lepiej takiego zapasu nie mieć, niż go mieć.

            I znów napiszę to samo, co już raz pisałem w komentarzu pod tym materiałem. Kogo i dlaczego chcesz przekonać do tego, że lepiej nie mieć tego zapasu, niż go mieć? Bo wygląda mi na to, że najbardziej chcesz przekonać samego siebie, że robisz dobrze.

          • Piotr pisze:

            Przy tak postawionym pytaniu wiadomo, że lepiej mieć niż nie mieć (tak samo jak lepiej jest mieć swój samolot i prywatną wyspę na Pacyfiku jako cel ewakuacji) ale zapas żywności na pół roku nie bierze się z powietrza, nie dostaniemy tego od św. Mikołaja czy od wujka z Ameryki. Taki zapas powstaje z nadwyżek (najczęściej finansowych) jakimi dysponujemy i mając te nadwyżki należy zdecydować jak nimi gospodarujemy. Po zgromadzeniu zapasu żywności na kilka tygodni reszty nadwyżek finansowych bym po prostu nie pakował w „magazyny na pół roku” (w mieście w bloku) tylko wolałbym przeznaczyć je na inne cele a dalsze zwiększanie zapasu jedzenia byłoby na ostatnim miejscu pod względem ważności, gdybym już na prawdę nie miał co z kasą zrobić (chyba mimo wszystko wolałbym trzymać to w postaci zasobów finansowych czy to jako gotówki czy kruszców). Zostanie w mieście przez pół roku podczas poważnego kryzysu traktowałbym jako na prawdę ostateczność gdybym już nie miał żadnej innej możliwości.

            Albo inaczej – mam powiedzmy miesięczną nadwyżkę rzędu 500-1000zł, mieszkam w dużym mieście w bloku, staję przed decyzją czy powiększać zapasy jedzenia czy przeznaczyć tę kasę na spłaty rat za działkę na wsi jakieś 100km od miasta (hektar gruntu czyli 100x100m można kupić za około 10.000-15.000zł, można i taniej, ale grunty na których nic nie urośnie – w rok czy dwa kredyt spłacę) – ja wybieram to drugie, gdy już ta działka będzie, to w następnej kolejności zadbam o możliwość weekendowego czy stałego (awaryjnego) mieszkania na tej działce, być może zacznę nawet od jakiejś bardziej wypasionej (używanej) przyczepy campingowej itp. i tak po kolei będą kolejne wydatki ważniejsze (moim zdaniem) niż zwiększanie zapasu jedzenia w bloku (w którym i tak nie zamierzam siedzieć w razie kryzysu).

            Tak bym do tego podchodził, a rzecz jasna wolałbym mieć zapas żywności na pół roku niż na miesiąc, ale nie kosztem innych rzeczy (w praktyce środki jakimi dysponujemy są ograniczone i zawsze jest coś za coś, kupimy jedzenie, to nie kupimy czegoś innego – kwestia jakie kto ma priorytety, dla mnie pozostanie w mieście w bloku na czas kryzysu nigdy priorytetem nie było, wręcz przeciwnie, priorytetem była możliwość ewakuacji).

          • Piotr pisze:

            Oczywiście mam na myśli zapasy jedzenia, które pozwolą mi przeżyć pół roku, a nie zapas kalorii typu ryż i makaron, na których pół roku nie przeżyję i taki zapas tak na prawdę nic mi długoterminowo nie daje, bo i tak w razie kryzysu muszę „kombinować” aby zdobyć pełnowartościowe jedzenie. To tak żebyś znów nie wyskakiwał z tym 500zł/os 😀

          • Survivalista (admin) pisze:

            W porządku, rozumiem Twój punkt widzenia. Dla Ciebie inne rzeczy mają wyższe priorytety. Rozumiem tę strategię, że mieszkając w dużym mieście zamiast kupować zapas żywności na pół roku lepiej jest kupić hektar ziemi w odległości 200 km od tego miasta. Osobiście się z nią nie zgadzam, bo wartość takiej ziemi z punktu widzenia przetrwania trudnych czasów jest znikoma. Ale protokół rozbieżności podpisuję.

            Wciąż nie rozumiem natomiast podejścia „nie będę robić zapasu kalorii, bo mi on nic nie daje”. Jakby użyć analogii samochodowej, uznałbyś, że nie warto robić zapasu paliwa do samochodu, jeśli w trudnych czasach i tak będziesz musiał zdobywać olej, płyn do chłodnicy, opony i żarówki na wymianę. I że skoro będziesz musiał zdobywać te rzeczy, to po co Ci paliwo. Tak, jakby nie było łatwiej zdobywać tylko oleju, płynu, opon i żarówek, zamiast oleju, płynu, opon, żarówek i paliwa.

    • Ewa pisze:

      Dlatego trzeba obserwować co się dzieje i wiać za wczasu, a na pewno za wczasu dzieci wysłać. Dorośli jakoś się przedrą przez „zieloną granicę”. Mając gotówke nie zamrożoną w ryżu zawsze można kupić miejsce w ostatnim samolocie.

      • Survivalista (admin) pisze:

        Ile tych miejsc w samolocie kupi Ci te 240 złotych, które wydasz dziś na ten półroczny zapas pustych kalorii?

        • Piotr pisze:

          Za te 240zł nie przeżyjesz pół roku – nie ma szans i nie upieraj się przy tym 😀 Nie wiem co chcesz w ten sposób udowodnić w kółko powtarzając nieprawdę. A za ekwiwalent żywności na pół roku spokojnie bilet kupisz 😀

          • Survivalista (admin) pisze:

            Przeczytaj proszę raz jeszcze ten mój (albo którykolwiek inny) komentarz (albo wpis) i pokaż, w którym miejscu napisałem, że „za 240 zł przeżyjesz pół roku”. Pokaż, w którym miejscu „się przy tym upieram” i gdzie jeszcze „w kółko powtarzam nieprawdę”.

            Dyskutować możemy o tym, co napisałem, a nie o tym, co Tobie się uroiło, że napisałem.

          • Piotr pisze:

            Z punktu widzenia Ewy czy mojego robiąc zapas jedzenia na pół roku trzeba wydać znacznie więcej niż 240zł. Puste kalorie nie rozwiązują problemu przetrwania w mieście przez pół roku pod kątem wyżywienia (choć wam się wydaje, że ułatwiają „bo wystarczy zdobyć resztę” – jeśli nie masz jak tego uzupełnić, to nic nie dają poza fałszywym poczuciem, że jesteś przygotowany; podobnie jak napisałeś z samochodem, jeśli masz zapas paliwa, ale nie masz oleju, to nie pojedziesz, a wmawianie sobie, że „łatwiej jest wykombinować sam olej niż paliwo i olej” to karmienie się iluzją, oczywiście że łatwiej jest załatwić sam olej, ale w praktyce jeśli masz powiedzmy 10% szans na załatwienie oleju na „wolnym rynku”, to mimo zapasów paliwa masz 90% szans, że nie pojedziesz).

    • Jakub pisze:

      A na granicy Cię i tak zawrócą bo masz obowiązki wobec ojczyzny 🙂

      • Piotr pisze:

        Na jakiej granicy 😀 Najpierw trzeba znaleźć celników i pograniczników i ich na tej granicy postawić, myślisz, że w kilka dni się uwiną z obstawieniem granicy jeśli „mundurowi” będą potrzebni do innych celów? 😀

  13. NoName pisze:

    To ja napiszę co moja rodzina ma na trudne czasy (żyjąca w domu jednorodzinnym):
    – 90 kg cukru ( produkt który bez problemy wytrzyma kilka lat – wykorzystywane do produkcji wina, samogonu, przetworów)
    – ok 30 kg mąki (wytrzyma nawet 2 lata po terminie przydatności – wykorzystywana do pieczenia chleba wraz z zestawem 10 kg różnych płatków, otrąb, ziaren )
    – ok 15 litrów miodu
    – ok 100 słoików powideł (bez problemu wytrzymują do 8 lat w chłodnej piwnicy – sprawdzone)
    – rożne konserwy warzywne – ok 40 słoików
    – zwykle ok. 10 litrów samogonu
    – ok. 100 litrów wina domowego
    – zwykle od 30 do 100 butelek 0,3 l słodkiego soku z czarnego bzu
    – ok. 10 litrów oliwy i oleju
    – kilka-kilkanaście puszek tuńczykiem (lepsza ryba, niż mięso z różnymi dziwnymi dodatkami)
    – zwykle jest też cała zamrażarka własnoręcznie uwędzonych kiełbas i wędzonek, mrożonych owoców
    – sporo rożnych makaronów, kasz, ryżu, zwykłe kilka kg ziemniaków

    I to wszystko bez żadnych porad survivalowych, jeśli tylko nie chce się jeść śmieciowego żarcia. Niestety trzeba mieć do tego warunki i czas, który chce się poświecić.

  14. PABLO pisze:

    My tu sobie teoretyzujemy, a ja mam propozycję dla Gospodarza bloga i gości na wpisy dotyczące nie tyle potencjalnych scenariuszy, co konkretnych, takich, na jakie zdecydowali się właśnie teraz wobec aktualnej trudnej sytuacji, ludzie na wschodniej (ale może także na zachodniej – co teraz robią widząc co się dzieje) Ukrainie.

    Może trafiliście w sieci na takie informacje (linki do blogów, media społecznościowe, wspomnienia, relacje, itp.). Może warto skorzystać z konkretnych doświadczeń.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Bardzo chętnie opublikujemy takie materiały. Nawet możemy się spotkać z kimś, kto zechciałby nam opowiedzieć swoją historię do kamery.

    • Marek W. pisze:

      Mam akurat mieszkającą w Polsce znajomą pochodzącą z tamtych rejonów. Już pomijając fakt, że średnia płaca tam to ok 300 usd miesięcznie (a kto u nas średnią krajową zarabia ;)), a ceny często wyższe jak w Polsce, to każdy kombinuje, jak może. Ci co zostali na miejscu przerabiają każdy dostępny kawałek ziemi na warzywniaki. Trawniki przy domach, czy odpowiedniki naszych ogródków działkowych obsadzają kartoflami. Ktoś bimbru napędzi, coś się „skombinuje” i ludzie żyją. Poza samym terenem walk sytuację można porównać do czasów stanu wojennego u nas jak ktoś pamięta. O ile akurat nie pojawi się grupka niezidentyfikowanych ludzików, którym spodoba się akurat Twoja chałupa…

      Kto mógł, wyjechał na zachód Ukrainy do rodzin, a kto nie ma rodziny na zachodzie i nic go nie trzymało w domu też jedzie na zachód w poszukiwaniu środków do życia. W okolicach Iwanofrankowska (d. Stanisławów) zaczynają się np. kradzieże i rozboje w położonych na uboczu domach.

      Rzeczywistość w kraju hybrydowej wojny wygląda tak, że mimo największych zapasów i tak masz przesrane. O ile nie masz możliwości zorganizowania sobie życia gdzie indziej.

      • Jakub pisze:

        Ja mam znajomego, mieszka pod Kovlem. Nawet jak by chciał wyjechać za granice to jest problem bo gdyby się zgłosił po paszport to od razu dostaje bilet do wojska. A ci z zachodu za bardzo nie chcą ginąć za zrusyfikowany wschód.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Bo paszport to trzeba wyrobić wcześniej…

          • Jakub pisze:

            Pewnie, za gapowe się płaci. Tak jak pisałem, życie weryfikuje teorie. Niektórzy mówią „Jak będzie wojna to sobie wyjadę” Nie prawda, nie każdy wyjedzie. Przywrócić kontrolę na granicach nie trudno. Myślę że niezłym scenariuszem było by : Wprowadzono stan wojennny, żywność jest racjonowana, nie masz pracy, nie możesz wyjechać z kraju co robisz ?

          • PABLO pisze:

            Sam paszport to może być mało.

            W ogóle scenariusz ucieczki wart jest szczegółowszego rozpatrzenia – gdzie, jak, co zabrać, jak to realnie przewieźć/uratować przed chętnymi po drodze, itp.

            Zastanawiam się jak połączyć turystykę z „wizytowaniem” miejsc potencjalnie nadających się do ewakuacji. Czyli urlop na zasadzie przyjemne z pożytecznym.

          • Jakub pisze:

            Ja pójdę dalej. NIe potrzebuje paszportu bo i tak nie wyjadę. Znów odwołam się do praktyki. Czy wszyscy obywatele ukrainy opuśclili tereny walk ? Nie. Dlaczego? Odpowiedzi jest tyle ile ludzi którzy zostali. A tym którzy zostali na pewno przydał by się zapas jedzenia na pół roku. Wcale nie jest bez sensu robienie dużego zapasu jedzenia, bo nie wiesz czy wogóle w danej sytuacji życiowej będziesz mógł uciec. Oczywiście nie mówię żeby paszportu nie wyrabiać ale może być tak że z niego nie skorzystam.

  15. bura2 pisze:

    Chyba mieszkacie w naprawdę ciasnych klitkach – weźcie 2 kartony po butach (zwykłych adidasach, nie kozakach czy zimowych traperach za kostkę) jeden napełnijcie 3/4 suchary, 1/4 czekolada. Drugi napełnijcie produktami typu kasza, makaron, ryż, soczewica, groch itp. Potem policzcie ile to jest dni jedzenia dla Was – nawet licząc 2000 kcal/os. A to są tylko 2 kartony po butach. W razie wyjazdu do Szwajcarii to wrzucamy je do samochodu, oszczędzamy bo w czasie wojny pojawią się spekulanci i możemy szybko pieniądze na ucieczkę przejeść może będzie trzeba kątem mieszkać kilka dni gdzieś aż się pojawi opcja przerzutu?

    Produkty typu zdrowa żywność – warto mieć część zapasu zrobionego z nich, ale są droższe więc podstawą będzie np. ryż.

    Nie rozumiem też nagonki na ryż, ziemniaki, kaszę, pieczywo – nie wszystko co przeczytacie w artykule w necie czy czasopiśmie sportowym jest święte – „autorytety” też co kilka lat zgrabnie zmieniają zdanie – jakoś zawsze to co tanie i typowe jest niepożywne a wręcz szkodliwe.

    Używki typu kawa/herbata. Jestem człowiekiem który przeziębiony wypija mnóstwo herbaty – po ostatnim przeziębieniu kupiłem do domu dużą paczkę taniej herbaty 200 torebek za 6-7 zł czy jakoś tak. wystarczy dla 3- osób pijących po 2 herbaty dziennie na miesiąc. Nie mówiąc o tym co normalnie jest w użyciu.

    Tak więc bez przesady z tą objętością zapasów, wiem, że w bloku jest tym krucho, ale zapas powiedzmy tygodniowy, każdy zmieści gdzieś pod łóżkiem na pawlaczu itp. A sensu posiadania tygodniowego zapasu nikt tu chyba nie podważy.

    • Piotr pisze:

      Jasne, dwa pudełka z butami, ale to nie jest zapas na pół roku, tylko doraźny na kilka dni, a to zupełnie co innego. Wpis/film Krzyśka jest o zapasach co najmniej na pół roku.

  16. tomek21 pisze:

    Wszystkich komentarzy nie czytałem ale generalnie podzielam pogląd , że warto robić a jakie i co t już zależy od możliwości i oczekiwań , inaczej to będzie wyglądało jak ktoś jest sam i mieszka w bloku a inaczej dla rodziny na wsi , inaczej jeśli planujemy zapas na 3 dni i inaczej na rok lub dwa podobnie zależy ile kto może na to przeznaczyć gotówki i czy może dokładać do tego czy wręcz przeciwnie. Ja widzę to w ten sposób,że moje zapasy staram się w 100% na bieżąco konsumować aby nie robić strat a wręcz przeciwnie np uzupełniam w promocjach na dane produkty przez co ostatecznie mam tańszą żywnosć, trzeba też sprawdzać co faktycznie się przydaje a to wychodzi w praniu. Staram się dzieli produkty na takie do hmm, normalnego użytkowanie tj. pełny zestaw produktów bez niemal żadnych wyżeczeń na krótki okres do ok 1m, nim krócej tym większa różnorodność, nim dłużej tym bardziej skupiam sie na zapewnieniu odpowiedniej ilości kalorii i możliwości produkcji żywnośći jak to tanio i szybko zrobić no np 200-300kg zboża + kilkanaście litrów oleju i cukru i kalorie dla rodziny na długi w bardzo niskiej cenie np kg pszenicy 70groszy a kalorii na ponad dzień, do tego reszta produktów w mniejszych ilościach. Staram się też mieć mały przydomowy ogródek i kilka zwierząt no kury (jajka ew. mięso) i króliki w razie W w ciągu 3miesięcy jestem w stanie wyprodukować (mięso , niewiele ale zawsze)

  17. Ewa pisze:

    A co do tego „zbierania szczawiu czy garści jagód” żeby uzupelnic puste kalorie o witaminy. A co zimą? A co wobec faktu, że bierających będzie więcej (a będzie)? Ja jednak wolę mieć kilka torebek suszonej żurawiny.

    P.S Olej rzepakowy jełczeje, a prawidło przechowywana prawdziwa oliwa ekstra virgin jest praktycznie wieczna podobnie jak miód.

    Naprawdę nie widze sensu zamrażania relatywnie sporej sumy pieniędzy w tanie produkty spożywcze. Nawet w przypadku utraty pracy lepiej na mnie wpłynie, że przed wyruszeniem o 5 rano w podróż na rozmowę kwalifikacyjną mogę napić się ulubionej kawy i zjeśc kanapkę z masłem sezamowym i miodem z propolisem niż ze nie musze kupować ryżu.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Też wolę mieć kilka torebek suszonej żurawiny, niż być zmuszonym do pójścia do lasu w poszukiwaniu jagód.

      Ale jak zaczynam budować zapas żywności i mam do wydania 20 zł, to wolę kupić za te pieniądze 5 kg ryżu, niż pół kilo żurawiny.

      • Ewa pisze:

        Generalnie mogę podpisać się pod postami Piotra. Jeśli scenariusz „Wojna” traktujemy poważnie to nie da się przeżyć pół roku w dużym mieście bez witamin. Wystarczy poczytać wspomnienia z Powstania Warszawskiego jakie pojawiały się problemy ze zdrowiem dzieci ( nie tylko niemowląt) mimo, że działo się to latem/ jesienią , nie trwało pół roku i dzięki władzom powstańczym spora solidarnośc społeczna była. My w stosunku do II wojny żyjemy w środowisku o wiele bardziej zanieczyszczonym. Nie wiem czy odważylabym się podać dziecku mirabelki zerwane w parku w centrum Warszawy. A w warunkach survivalowych i braku opieki medycznej o zdrowie należy dbać w dwujnasób. No i właśnie do zapasu żywności (który z oliwą, żurawiną, suszonymi jagodami i miodem na pewno nie kosztuje 500 zł/os 6mcy tylko sporo więcej) należy dodać jeszcze lekarstwa na pół roku i środki czystości na pół roku. A to już da razem sumę za którą można kupić przerzut za granicę. Twoje zabezpieczenie miałoby sens w przypadku tylko tego scenariusza z „rokiem bez lata” przy założeniu że do anarchii totalnej nie dojdzie, że będzia działać wojsko, policja i służba zdrowia z farmacją tyllo żywność będzie reglamentowana.

        • Ewa pisze:

          Cd. No ale scenariusz z „rokiem bez lata” jest jeszcze mniej prawdopodobny niż wojna „klasyczna”. Bardziej niż wojna klasyczna jest prawdopodobna wojna ekonomiczna powodująca głęboki kryzys, ale to jeszcze nie oznacza glodu kalorii tylko głodu „jakości” W przypadku wojny „ekonomicznej” bardziej przydatne będzie zapas innych produktów niż kasza , ziemniaki i mąka. Mnie jednak bardziej sen z powiek spędzają zagrożenia z serii „prywatny koniec świata” czyli choroba lub niepelnosprwność w rodzinie, nagłe pogorszenie sytuacji ekonomicznej. A wtedy liczy się każde 50 zł i szkoda cokolwiek zamrażać w ryż.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Wybacz Ewo, ale nie potrafię pojąć, dlaczego tak Cię boli te „50 zł zamrożonych w ryżu”?

            Czy rodzina, która jada ryż, kupując większy jego zapas „mrozi pieniądze”? Dlaczego?

            Czy w razie „prywatnego końca świata” ta rodzina nie będzie musiała jeść? Czy w takiej sytuacji nie kupowałaby ryżu? Czy wyciągnięcie opakowania ryżu z zapasu zamiast kupienia go w sklepie nie sprawi, że w portfelu tej rodziny pozostanie kilka złotych, które będzie można przeznaczyć na inne potrzeby?

            Czy jak nadpłacę rachunki na prąd, przez co w momencie utraty pracy będę mieć jeden dwumiesięczny rachunek z głowy i nie będę potrzebował go opłacać (przez co pieniądze będę mógł przeznaczyć na coś innego) też jest „mrożeniem pieniędzy”?

            Czy jak kupię większy zapas drewna do kominka, przez co w razie utraty pracy nie będę musiał go przez jeden sezon kupować, a uwolnioną dzięki temu gotówkę przeznaczę na coś innego, to też „zamrożę pieniądze” w drewnie?

            Jasne, że są wypadki nieprzewidziane, typu wizyta dziecka u dentysty. Ale są też wydatki, które są regularne, powtarzalne i przewidywalne. Jednym z takich wydatków z całą pewnością jest zakup żywności.

  18. bura2 pisze:

    Pani Ewo – na tym blogu było pisane nieraz, żeby zapasy robić kupując to samo co się je na co dzień – tzw. dublowanie puszek. Jeśli na co dzień kupujesz masło sezamowe to gromadź masło sezamowe. Ludzie robią zapasy taniego jedzenia bo za wydane 100 zł mogę mieć ładny zapas produktów bazowych typu ryż, makaron, fasola i konserw jako dodatku do nich, Niekoniecznie mogę uzbierać z tego zapas produktów eko na ten sam czas. Autorowi, według mnie, chodzi w wielu miejscach o to, żeby pokazać prepping jako coś przystępnego dla Kowalskiego, a nie obraz kreowany przez media – szaleńca ze schronem przeciwatomowym i 10-ma karabinami.
    Zapas potraw, które zapychają żołądek pozwala nam na skupienie się na ważniejszych kwestiach i chroni nas przed podejmowaniem decyzji żołądkiem.
    Na każdą z tych sytuacji przydałoby się co innego/ tak samo na każdą z rodzin. Jako samotny facet w przypadku braku pracy to chętnie bym przyjął zamiast zapasu żarcia na miesiąc – stołowanie za darmo w pobliskim barze mlecznym przez miesiąc. Rodzina 2+2 odcięta w domu przez powódź wolałaby raczej zapas żarcia i kuchenkę z zapasem gazu.
    Zamrażanie sporej sumy? kupując opakowania 500g makaron+fasola+ryż+groch+kasza+soczewica zejdziemy poniżej 20 zł -Przykład z jednego z marketów – makaron 1,20 zł + fasola czerwona 4 zł + kasza 1,2 zł + ryż 2 zł + groch 1,6 zł + soczewica 4 zł =14 zł. Produkty z dolnej półki ale czy dwu-,trzykrotny wzrost ceny jest proporcjonalny ze wzrostem jakości? sądzę, że stracimy trochę na smaku i tyle.
    14 zł to tak dużo? Bo 3 kg suchej bazy do dań to jak dla mnie sporo – 30 posiłków. To oczywiście same zapychacze, ale za 14 zł czteroosobowa rodzina będzie przez tydzień chodziła może nie najedzona, ale nie głodna. Za 100 zł to można zrobić niegłupi zestaw na miesiąc na osobę.

  19. Rafał M. pisze:

    W razie czego najtrudniej zdobyć właśnie żywność. Woda też jest bardzo ważna, ale można (i trzeba!) sobie zabezpieczyć jakieś sposoby pozyskiwania wody z otoczenia (np. filtr, tabletki chlorowe, wybielacz chlorowy, nadmanganian, naczynie do gotowania itd.), natomiast z żywnością nie da rady. Teoretycznie jest możliwość znalezienia w przyrodzie czegoś do jedzenia (gotowanie pokrzyw, szyszki, mlecz, szczaw itd.), ale to coś zdecydowanie nie wystarczy do przeżycia.

    W samochodzie mam chipsy i orzeszki ziemne. Zdarza się, że gdzieś jadę i po drodze zgłodnieję. Choćby kilka dni temu, kogoś zawoziłem do sąsiedniego miasteczka w pewnej sprawie i na miejscu zgłodniałem. Przespacerowałem się i znalazłem bar mleczny, zdążyłem bo czynny był do 18, a było za pięć, ale gdybym niczego nie znalazł to sięgnąłbym po chipsy.
    Jak człowiek głodny i mu cukier skacze, to robi się nerwowy i prowadzenie samochodu jest dosyć ryzykowne. To jeden z powodów, dla którego warto mieć zapas. Tych powodów oczywiście może być znacznie więcej.

    Zapas na minimum 3 dni to normalnie powinien być w domu, bez potrzeby przewidywania jakiś scenariuszy, bo to po prostu się przydaje (święta i długie weekendy, niezapowiedziani goście, brak czasu na zakupy itd.)
    Sporo ludzi robi zakupy raz w tygodniu, w ich wypadku łatwo o zapas na dodatkowy tydzień, idzie się na zakupy gdy zostaje mniej więcej tygodniowy zapas. To powinno dotyczyć wszystkiego, np. 2 opakowania papieru toaletowego zamiast jednego i gdy zostaje jedno to wtedy kupuje się kolejne opakowanie, bez czekania aż to jedno pozostałe zacznie się kończyć. Taki bufor.
    W razie gdy sytuacja stanie się naprawdę poważna, z okoliczności zacznie wynikać że przerwy w dostawach będą dłuższe, to nie wystarczy, trzeba zacząć racjonować, choć trudno tu wymyślić co dalej.

    System gospodarczy obecnie ma ten błąd, że traktuje dobra najbardziej niezbędne do przeżycia tak jak wszystkie inne, jak zwykłe towary rynkowe. Co w razie jakiegoś kryzysu może źle się skończyć, bo teoretycznie fabryki będą, pola będą, infrastruktura produkcyjna będzie nietknięta, ale będzie nieużywana, bo ludzie nie będą mieć możliwości zarobienia pieniędzy na zakup żywności.
    To jeden z absurdów kapitalizmu, np. w Afryce ludzie głodują, ale nie dlatego, że jest za mało żywności, na świecie są nadwyżki, ale dlatego, że nie mogą zarobić pieniędzy by sobie tą żywność kupić.

  20. tomek21 pisze:

    „Naprawdę nie widze sensu zamrażania relatywnie sporej sumy pieniędzy w tanie produkty spożywcze” A ja widzę, jak z jakiś powodów nie będzie dostępu do jedzenia to dobrze mieć co jeść niż sie głodzić, nie prawdą jest, że tanie produkty co może wynikać pośrednio to te słabej jakości albo są niezdrowe (np przykład mąki białej ktora jest niezdrowa obiektywnie a np. takk z pełnego przemiału ok 3-4zł/kg ma bardzo dużo wartości odżywczych i innych zalet koszt , jak samemu robię to kilkadziesiąt groszy za kg a już nie rozumie argumentu zamrażania pieniędzy zwłaszcza jeśli korzystać z promocji lub zasady, że większe ilości można kupić taniej. Dla mnie co potwierdza praktyka to jedna z najefektywniejszych form inwestowania. Tak średnio udaje mi się kupować produkty o kilkadziesiąt procent taniej co przy założeniu , że wykorzystuje je w ok rok daje super stopę zwrotu a może raczej oszczędności.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Zamiast mąki można kupować ziarno. A potem mleć na mąkę, albo kiełkować na kiełki. 🙂

  21. tomek21 pisze:

    To też tak właśnie robię, ziarno ma zdecydowanie więcej zalet o mąki tj. Całe ziarno jest bardziej wartościowe odżywczo, jest łatwiejsze i trwalsze w przechowywaniu, jest dużo tańsze, można nim karmic np jakeś zwierzęta jeśli mamy (przez co tanim kosztem mamy ogromna ilość kalorii i ew. inne produkty spożywcze ), Co do mąki to polecam dostawkę do maszynki do mięsa ja mam taki młynek i sprawdza się świetnie (robimy np zakwas i chlebek I klasa) o kiełkach nie myślałem ale muszę spróbować . Generalnie dostrzegam niemal same plusy. Polecam też gotowaną pszenicę zamiast kaszy

  22. tomek21 pisze:

    Hej Piotr coś się miesza przynajmniej u mnie kolejność komentarzy. Każdy zrobi jak chce i każdy ma swoją filozofię jednak uważam ,że to nie jest wybór coś za coś tz. robiąc zapasy żywności nie trzeba wcale więcej wydać no może jednorazowo 20-30 zł ale co to za pieniądz tym bardzie , że w perspektywie roku osobiście oszczędzam/zarabiam zdecydowanie więcej, więc argument zapasy żywności albo działka odpada zupełnie, kolejna sprawa ,twierdzisz ,że za 500zł nie da się zrobić zapasów na pół roku. Da się zrobić nawet na dłużej i jedząc produkty z takich zapasów można pewnie żyć kilkadziesiąt lat a że nie będzie to dieta optymalna to wiadomo ale co z tego przecież mówimy o sytuacji kryzysowej

    • Piotr pisze:

      Da się zrobić zapas kalorii ale nie żywności. Na pustych kaloriach nie pociągniesz dłużej niż miesiąc. Nie wierzysz, to po prostu spróbuj (ja takie próby mam za sobą), jedz tylko ryż, makaron itp. (bez sosów, dodatków) i sprawdź jak długo tak pociągniesz 😀 W perspektywie półrocznej jak się zmieścisz ze średnią 10zł/os to będziesz dobry. Ale uwaga, uwzględniamy wszystkie koszty związane z jedzeniem, czyli jak kupujesz mąkę aby sobie wypiekać chleb, to oczywiście jakoś ten chleb musisz piec (w bloku w mieście, bo o tym mowa), czyli musisz mieć zapas gazu albo drewna na pół roku, a to też kosztuje (zakładamy, że piecyk gazowy już masz i to Cię nie kosztuje), ale nawet odrzucając takie rzeczy, to nie ma szans wyrobić się z kwotą 2,5zł na dzień (bo na samym chlebie czy ryżu – bez dodatków, długo nie pociągniesz, a te „dodatki” to większy koszt niż koszt kalorii – kalorie są najtańsze, ale w długoterminowej perspektywie nie wystarczają). Testuj, bo „na papierze” to wszystko fajnie wygląda.

      W Polsce średni koszt miesięczny żywności na osobę to około 500zł (wliczając w to zarówno najbogatszych jak i najbiedniejszych). Jeśli zejdziesz do 300zł (10zł/dzień) w perspektywie długofalowej (półrocznej), to i tak będziesz niezły (ale uczciwie, bez „prezentów od mamy” i bez akcji typu „musztardy nie muszę wliczać, bo bez niej też bym zjadł” – gorczyca uzupełnia Ci w organizmie wapń, mangan, selen i cynk, odpuścisz musztardę, to musisz te minerały uzupełnić czymś innym, nie uzupełnisz tych minerałów, to „zaoszczędzisz na papierze” ale w praktyce włosy Ci wyjdą po kilku miesiącach :D).

      • Survivalista (admin) pisze:

        W Polsce średni miesięczny koszt żywności i napojów bezalkoholowych na osobę to 264 złote, a mediana to 238 złotych (tak przynajmniej twierdzi GUS w raporcie o budżetach rodzin za 2013). Nie wiem, skąd Ci się te 500 wzięło.

        • Piotr pisze:

          A to trzeba czytać ze zrozumieniem to co się bierze do ręki. Co innego średni koszt wyżywienia, a co innego raport o wydatkach z budżetów rodzinnych, nie uwzględniający sytuacji typu paczki żywieniowe z MOPS/GOPS, bezpłatne obiady w szkołach dla dzieci z biednych rodzin, jedzenie spożywane przez osoby przebywające w szpitalach, diety/delegacje pracowników „na wyjazdach służbowych” itd. – tych kosztów nie uwzględnia zestawienie typu „ile z zarobionych pieniędzy wydałem na jedzenie”. Jak już się czyta zestawienia GUS, to trzeba też przeczytać co dokładnie i w jaki sposób zostało zbadane a nie tylko zinterpretować cyferki z tabelki „na czuja”.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Piotrze, skoro twierdzisz, że moje źródła danych są złe, bo przeczytałem bez zrozumienia, pokaż te lepsze, w których jest średnio 500 zł miesięcznie.

          • Piotr pisze:

            Słuchałem o tym audycji w Polskim Radiu (Program I) jakieś pół roku temu (był to program o tym, że mamy najtańszą żywność w UE i przy okazji padły średnie kwoty, nawet padł argument, że trzeba rozróżnić średnie koszty wyżywienia Polaka od średnich wydatków na jedzenie z własnych dochodów). W Wolnej chwili poszukam „papierowej” wersji.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Żartujesz, prawda? Twierdzisz, że to, co ja wyczytałem, jest złe, bo Tobie się wydaje, że coś usłyszałeś pół roku temu? 🙂

            Poszukaj papierowej wersji koniecznie. Bo ta papierowa, którą ja znalazłem, pokazuje np., że średnia dla rolników jest jedynie o 17 zł mniejsza od średniej dla kraju, a mediana dla rolników jest o 15 zł mniejsza, niż mediana dla całego kraju. A w miastach powyżej 500 000 mieszkańców jest to średnio 312 zł na osobę. Wciąż daleko od tych Twoich 500 zł.

            Dopóki nie zobaczę lepszego źródła, to to, które ja znalazłem, jest dla mnie lepsze, niż Twoja relacja o tym, co ktoś kiedyś ponoć powiedział podczas audycji radiowej. 🙂

          • Piotr pisze:

            Tak przy okazji w programie prognozowano spadek cen żywności (związany z embargiem Rosji, spadkami cen paliw itd.).

          • Piotr pisze:

            Twoje zestawienie z GUS-u znam, sam je zaniżałem w 2013 roku (przez kilka miesięcy pracowałem w Warszawie przy wdrożeniach, koszty wyżywienia i mieszkania pokrywał zleceniodawca :D). To jest to zestawienie wg którego średnie wydatki Polaka (miesięczne) to nieco ponad 1000zł?

          • Piotr pisze:

            Nie znalazłem ani nagrania tego programu ani żadnego opracowania GUS na ten temat.

            A co do programu to nie żadne „wydaje mi się, że słyszałem coś pół roku temu” tylko to był program przedświąteczny i rozmowa na temat tego ile normalna rodzina wydaje kasy (zaznaczam – przeciętna, czyli środek krzywej Gaussa a nie średnia z wszystkich, bo średnio to człowiek ma na przykład 19,5 palca wliczając inwalidów, ale przeciętny ma 20 – czyli najwięcej jest ludzi mających 20 palców). Była mowa o całkowitych kosztach związanych ze spożywaniem pokarmów (czyli i prąd + gaz na sporządzanie posiłków, woda, czy flaszka na stole podczas imienin itd.), oczywiście nie był to wariant minimalistyczno-survivalowy, a przy żywieniu zbiorowym (na przykład w więzieniach) da się zejść do 150zł/miesiąc. Ale nawet biorąc Twoje 238zł/miesiąc, to i tak ma się to nijak do 500zł na pół roku (a przy okazji mediana tak na prawdę nie odzwierciedla najczęstszych przypadków a jedynie mówi o tym, że połowa próbek jest większa/mniejsza od niej, weźmiesz próbki powiedzmy 200,100,50,10,1,1,1 i mediana jest 10, choć średnia jest znacznie wyższa, a najczęstszy przypadek jest niższy, no ale to detal, bo tak czy siak zarówno średnia jak i mediana nie „odrzuca” skrajnej biedy typu żywienie w MOPS/GOPS i skrajnego bogactwa typu kawior na śniadanie, a krzywej rozkładu też nigdzie nie znalazłem aby móc „odciąć” powiedzmy 20% najbiedniejszych i najbogatszych).

            W każdym razie dowodu papierowego na te około 500zł miesięcznie w tej chwili nie mam. Punkt dla Ciebie! 😀

          • Survivalista (admin) pisze:

            To by wiele tłumaczyło. Zestawienia z GUS podają też koszty np. napojów alkoholowych (bo ja podałem tylko to opisane jako żywność + napoje bezalkoholowe). Jakby do tego dodać jeszcze koszty energii, wody i inne koszty przygotowania tej żywności, to pewnie dojdziemy do tych 500 zł miesięcznie.

            Tak, czy siak, na pewno zapas żywności kosztuje więcej, niż 240 zł za te puste kalorie. To dyskusji nie podlega. Chętnie zapoznałbym się z kompletną listą zbilansowanych produktów żywnościowych do trzymania w zapasie, żeby móc wtedy ocenić ten koszt. Nic takiego jednak nie udało nam się nigdy odnaleźć. 🙁

        • Piotr pisze:

          Jakby mimo wszystko Ci się wydawało, że to nie może być aż prawie dwa razy tyle, to weź poprawkę na to, że 40% ludności Polski mieszka na wsi (nie kupuje w marketach ziemniaków, jaj, drobiu itd.) a część z tych pozostałych 60% to też na przykład studenci z rodzin wiejskich przywożący przysłowiowe słoiki od mamy, czy rodziny mające na przykład rodziców na wsi i przywożące sobie od nich produkty.

    • Piotr pisze:

      Oczywiście 10zł/os dziennie a nie na pół roku – moim zdaniem bardzo trudno jest zejść poniżej tej kwoty robiąc zapasy (w mieście w bloku, nie mając swoich upraw, a w czasie kryzysu nie mamy przecież dostępu do świeżych warzyw, owoców itd.).

    • Survivalista (admin) pisze:

      Kolejność komentarzy może się mieszać, bo na głębszych poziomach zagnieżdżenia nie można odpowiadać rozmówcy, tylko trzeba się podpiąć pod wyższą gałąź wątku. 🙁

  23. LosowyNick pisze:

    Dlaczego nikt w dyskusji pod wpisem nie wspomniał o preparatach witaminowych? Taki pluszsz, vibovit czy inne suplementy mają sporo witamin, długi czas przydatności, są małe i niedrogie. Co za problem dorzucić do zapasu trochę takich witamin? W razie problemów mogą się przydać a nawet mogą być na handel wymienny.

  24. tomek21 pisze:

    Krótko Piotr to Twoje zdanie i ja się z nim nie zgadzam +300zł to już nie pamiętam kiedy wydałem na jedzenie ale na pewno dłuuugo. i spokojnie mówię tu o wszystkich kosztach tz. produkty + obróbka , nie liczyłem zużycia sprzętu ale to i tak by dało radę i powiem więcej w takich granicach działają miliony polaków. Kolejna sprawa to puste kalorie , hmm jasne znam takie pojecie i pasowało by np do cukru (i tak go trochę idzie jednak on pełni faktycznie funkcje tylko kalorii) ale np olej rzepakowy moim zdaniem najlepsze źródło tłuszczu dla Polaka idealne proporcje omeega 3,6 . Ziarna całe dużo białka jasne nie mięso ale weganie dają radę, weglowodanow i skladników mineralnych oraz witamin w tym z grupy B jakie może być lepsze źródło ww od np makarony pełnoziarnistego , czy do obiadu gotowane ziarna. Przepraszam ale nie zgadzam się, że jak nie bedzie jedzenia takiego niemal jak do tej pory to po 1 miesiącu koniec, nie przekonuje mnie to zupełnie. Kolejna sprawa dlaczego bez dodatków? Zresztą mam za sobą i takiee opcje chociaż wtedy wydatki były spore , inne założenia ale dieta uboga. Generalnie co innego mam kasę, sklep to wolę zjeśc to czy tamto ale nie twierdź , że jak nie będzie jedzenia i nicy bys nie jadł od kilku dni to by Ci robiło różnice czy jest sos czy nie ma. Argument mieszkania w bloku faktycznie bardzo komplikuje sprawę ale nie jest tak,że w bloku to już nic nie można zrobić

    • Piotr pisze:

      Te +300zł to liczysz uczciwie? Nawet jakieś opcje typu kawa w pracy? Policz sobie uczciwie (ale nie teraz na oko, tylko normalnie rób zestawienie tego co zjesz w ciągu miesiąca, kompletnie wszystkiego, łącznie z herbatą czy solą kuchenną).

      Co do witamin – witamina witaminie nie równa, co z tego że będziesz miał nadmiar B, jeśli będziesz miał niedobór na przykład C? Co z tego że olej rzepakowy ma kwasy omega-x skoro ma tylko witaminy rozpuszczalne w tłuszczach (A,D,E,K)?

      Co do zapasów – nie dość, że nie są tańsze niż normalne jedzenie, to są od nich nawet droższe. Normalnie możesz spożywać tanie, świeże produkty nieprzetworzone, niskoprzetworzone lub o krótkim okresie trwałości (warzywa, jogurty itp.) – zapasów półrocznych z tego nie zrobisz, a składniki dostarczane przez te produkty musisz w dłuższej perspektywie uzupełnić, konserwowe warzywa/owoce nie dość, że są droższe, to jeszcze są uboższe w składniki (chyba że koncentraty, te mogą w gramie mieć więcej składników niż surowiec z jakiego powstają, ale cena też odpowiednio wyższa). Nie napisałem, że po miesiącu umrzesz, tylko że po miesiącu zaczną się problemy zdrowotne. Co do „nie zgadzam się, że jak nie bedzie jedzenia takiego niemal jak do tej pory to po 1 miesiącu koniec, nie przekonuje mnie to zupełnie” – nie chodzi o to kto kogo gadką przekona, bo nie o to chodzi, po prostu sprawdź na sobie albo skonsultuj się z jakimś lekarzem od tych spraw, bo co innego przeżyć na ubogich produktach miesiąc, a co innego pół roku. Niestety ale jeśli chodzi o prawdy medyczne, to nie działa tu demokracja czy to co się komu wydaje, ale konkretne dane, doświadczenia z przeszłości czy „eksperymenty” medyczne (na przykład marynarze łodzi podwodnych w trakcie drugiej wojny światowej – idealny przykład braku możliwości uzupełniania składników odżywczych „z zewnątrz”, mieli do dyspozycji tylko to, co zabrali z portu, przy okazji kontekst podobny co „zabunkrowanie się w mieszkaniu w bloku”). Sam na sobie też miałem okazję się przekonać co to znaczy uboga dieta (choć bogata w kalorie, też mieliśmy wpizdu ryżu, makaronów, fasoli, pomidorów w puszkach, konserw itp.) – byłem na wyprawie samochodowej na „zadupiach Rosji” pod Uralem, po mniej więcej trzech tygodniach okazało się, że bez uzupełniania jedzenia o miejscowe wyroby wcale by tak łatwo nie było (a wyjazd był na 6 tygodni, nie na 6 miesięcy).

      Serio każdemu niedowiarkowi proponuję się odżywiać tak długo jak się da na „tanich kaloriach” i niech każdy sam na sobie się przekona jak będzie funkcjonował i jak będzie się czuł pod względem zdrowotnym (a w sytuacji kryzysowej dochodzą dodatkowe czynniki na przykład zimno, deficyt snu, większy wysiłek fizyczny, stres itp.). Z teoretykami nie ma sensu prowadzić dyskusji, bo argumenty typu „nie sądzę żeby” czy „wydaje mi się że” to dla mnie żadne argumenty.

    • Ewa pisze:

      @ Tomek 21. 1. Czy w tych 300 zł, które podajesz uwzględniasz koszt niedzielnych obiadów u mamy, słoików od mamy itd? 2. Pamiętaj, że rozmawiamy o zapasie survivalowym, czyli o produktach nadających się do przechowania. W normalnych warunkach możesz skoczyć do biedronki i kupić kurczaka, czy twaróg przeceniony tuż przed upływem terminu ważności. Możesz skoczyć na rynek tuż przed 15:00 i kupić taniej lekko już przywiędniętą paprykę. W scenariuszu „przeżyć wojnę w mieście” trzeba założyć bardzo utrudniony dostęp do warzyw, nabiału, mięsa, owoców – będą to produkty totalnie luksusowe. Dlatego właśnie trzeba je zastąpić produktami o podobnych właściwościach odżywczych, które dziś za „drogie” czy „hipsterskie” uchodzą, ale da się je przechować.
      3. Olej rzepakowy i kwasy omega. Problemy są dwa: Zawiera je WYŁĄCZNIE olej tłoczony na zimno, czyli taki który ma kolor zielony i szczypie w język jak oliwa, Olej rzepakowy tłoczony na zimno ma jednak krótszy termin przechowywania niż oliwa
      4. Oczywiście, że lepiej jest jeść sam makaron niż nic. Ale w perspektywie pół roku efekt będzie podobny- już po miesiącu zaczniesz się gorzej czuć i chorować. W warunkach „surwiwalowych” czyli braku lekartw jest możliwe, że wykończy Cię zwykła grypa czy zapalenie oskrzeli jeszcze szybciej niż zachorujesz na szkorbut.

  25. tomek21 pisze:

    Lasowy można wszystko ale brak witamin będzie w sytuacji braku jedzenia np przez 6-12m najmniejszym problemem, zresztą odpowiednio przygotowany zapas nie bedzie wymagał dodatkowych witamin. Przepraszam ale jeśli robimy założenie nie ma jedzenia to nie róbmy założenia jak Ewa jak nie będzie jedzenia to sobie gdzieś pojadę, to już inna aspekt jak będzie możliwość to ok ja też zostawiam większośc zapasów i długa a jak nie będzie takiej możliwości to co ???Mirabelki dziecku nie dasz, więc będziesz patrzeć jak umiera z głodu? Co wy macie z tymi witaminami i dlaczego uważacie , że np jedząc na codzień cukier, tłuszcze niskiej jakości bedzie ok ale jedząc produkty pełnowartościowe, nieprzetworzone chemicznieto nie bedzie witamin i to bedzie największy problem. Powtarzam zresztą jak mantrę ale ok na przykładzie z przed kilku miesięcy ide do sklepu 1kg ziemniaków kosztował ponad 1zł a 25kg 7.5zł kupiłem 25kg w ciagu 2 miesięcy zjadłem ziemniaki i miałem w kieszeni kilkanaście zł tylko z tego zakupu, podobnie postępowałem przy innych zakupach ale przebitka mniejsza zapas jedzenia rósł a w kieszeni pomimo tego było więcej pieniędzy niż miałbym kupując te same produkty na bieżąco. Ostatecznie mam zapas jedzenie twierdzę, że na ponad pół roku i dodatkową kwotę pieniędzy podsumowując jestem przygotowany bardziej na każdy scenariusz

    • Piotr pisze:

      I oczywiście same gotowane kartofle jadłeś (bez dodatków).
      Wyceń swoje półroczne zapasy i ja Ci za nie zapłacę (twierdzisz, że spokojnie w 500zł się zmieszczę), a Ty przez pół roku będziesz się odżywiał tylko tymi zapasami (bez dojadania „przy okazji” czy bez dokupowania dodatków – zachowujemy się tak jak w bloku w mieście podczas kryzysu itp.). Jeśli Twoje tezy są prawdziwe (jesteś święcie przekonany że tak), to po prostu masz doświadczenie oraz żywiłeś się przez pół roku na czyjś koszt (bo będziesz miał za co uzupełnić zapasy). Jeśli nie dasz rady przez pół roku, to oddajesz kasę (a zyskujesz doświadczenie, bo tracisz iluzję fałszywego poczucia bezpieczeństwa). Tak czy siak możesz tylko zyskać. Survivalista (Admin) wolał się „kłócić” i teoretycznie mnie przekonywać, zamiast skorzystać z (darmowego) zdobycia cennego doświadczenia. Czy ty jesteś swoim postępowaniem/zdrowiem gotów poświadczyć swoje tezy czy też skończysz na wymijającej dyskusji?

    • Ewa pisze:

      Dasz dziecku mirabelkę i będziesz patrzeć jak umiera z powodu biegunki. ( Bo pogotowie z kroplówkami nie przyjedzie przecież) Wasz „tani zapas żywnośći” to nie są produkty „pełnowartościowe. „Pełnowartościowe produkty to oleje tłoczone na zimno, a nie rafinowany olej rzepakowy. Pełnowartościowy jest ryż brązowy a nie biały. Pełnowartościowy makaron razowy kosztuje 6 zł paczka. Pełnowartościowy jest miód lub cukier trzcinowy, a nie biały rafinowany cukier. itd itp. Co my mamy z tymi witaminami? Poczytaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kwashiorkor
      http://pl.wikipedia.org/wiki/Beri-beri
      http://pl.wikipedia.org/wiki/Awitaminoza
      http://pl.wikipedia.org/wiki/Szkorbut

  26. tomek21 pisze:

    Tak uwzględniam jednak nie jadam u mamy więc to nie problem? 2. Pamiętaj, że
    rozmawiamy o zapasie survivalowym, czyli o produktach nadających się do
    przechowania. 2.Pamietam i uwzględiłem to
    3. Olej rzepakowy i kwasy omega. Problemy są dwa: Zawiera je WYŁĄCZNIE
    olej tłoczony na zimno Jest to N
    IEPRAWDA gwarantuje, gdzie to wyczytałaś???
    4. Oczywiście, że lepiej jest jeść sam makaron niż nic. Ale w
    perspektywie pół roku efekt będzie podobny- już po miesiącu zaczniesz
    się gorzej czuć i chorować. W warunkach „surwiwalowych” czyli braku
    lekartw jest możliwe, że wykończy Cię zwykła grypa czy zapalenie
    oskrzeli jeszcze szybciej niż zachorujesz na szkorbut. A kto każe komuś jeść sam makaron moja dieta nawet po 6m była by oczywiście uboga ale nie aż tak,

    • Piotr pisze:

      Co do (3), to nie wiem do końca o co Ci chodzi z tym olejem rzepakowym. Czego tyczy „to jest NIEPRAWDA”? Napisałem, że ma kwasy omega-x oraz witaminy rozpuszczalne w tłuszczach A,D,E i K (z czego więcej ma E i K, a A i D w ilościach śladowych), minerałów praktycznie nie ma żadnych – czy to jest nieprawda? To może o innym oleju rzepakowym piszemy (ale skoro ziarno rzepaku nie ma jakichś składników, to i olej z tego rzepaku tych składników nie zawiera).

  27. tomek21 pisze:

    Piotr bardzo ciekawa dyskusja się robi 😉 super
    1)Robię zestawiania co do zł od dłuższego czasu , kawy i takich rzeczy od jakiegoś czasu niemal nie spożywam na mieści tz, robię to okazjonalnie np 1 raz w miesiącu i jest wliczone w moje wydatki
    2)Podałem przykład w moich zapasach nie będzie większych braków zwłaszcza najważniejszych czyli C, B itd. , trzeba poczytać a potem pisac
    3)dla mnie finanse są bardzo ważne i masz racje ,że może byc drożej ja jednak na zapasach zarabiam tz kupuje takie rzeczy i wtedu kiedy są tańsze niż normalnie czy inne porownywalne normalnie jedzenie , dzięki temu wydaje mnie przyklad z ziemniakami 2 posty wyzej. W Biedronce też czasami są promocje 3 w cenia 2,-25% tanie i wtedu kupuje , podobnie ze zboże np 1kg pszenicy w sklepie kosztuje ok 2.5 jak kupisz np 100kg to można czasem za 70zł kupić czyli ponad 3*taniej- sprawdzone to jest kupuje jedzenie na zapasy, ktore i tak jem taniej i oszczędzam kilkaset zł rocznie
    4) Jasne maszracje trzeba testować i tak robie ale nie przez 6m. niemniej sprawdzam uzupełniam ciagle swoje zapasy aby były coraz lepsze, jednak żeby powyższe warunki spełnić zapasy muszą być podzielone na fazy tj. np w ciąagu pierwszego miesiąca będe jadl lepiej niz w 10m. bo np właście swieżych warzyw tyle czasu nie przetrzymam,

    • Piotr pisze:

      Oczywiście masz rację, kupowanie w promocjach czy w ilościach hurtowych daje oszczędności (a przy okazji jest zapas). Mieszkam teraz na wsi i też mam zapasy – z powodów naturalnych o jakich już wcześniej pisałem, po prostu są sezonowe zbiory, to je zbieram i przetwarzam bądź magazynuję, część kupuję od sąsiadów praktycznie po cenie opakowań (w zamian za to czasem komuś do komputera zajrzę czy pomogę antenę naprawić itp.) i wychodzi tanio, w zasadzie kupuję tylko pieczywo i mięso, ale to na wsi, w mieście to wygląda trochę inaczej (mieszkałem w Toruniu prawie 20 lat, akcje typu „epidemia” ptasiej grypy też mam za sobą, choć akurat wtedy to była po prostu parodia działania „służb”, ale panika zakupowa w marketach była, tyle że po paru dniach rozeszło się po przysłowiowych kościach gdy się okazało, że chorują tylko łabędzie i nie przenosi się to na ludzi :D, w Warszawie też mieszkałem, nawet w Moskwie mi się zdarzyło :D). Mało tego, byłem studentem i wiem jak można nisko zejść z kosztami jedzenia (zwłaszcza wspomagając się produktami przywożonymi z domu), niemniej jednak 2,5zł dziennie to jest kwota, która nie wystarczy na wypieczenie kilogramowego bochenka chleba czy kupienie 1kg ryżu a więc nie będzie z tego nawet 4000kcal (z czego 2000kcal to kalorie potrzebne na podtrzymanie procesów życiowych gdy nic nie robimy, na 2000kcal dziennie to można funkcjonować kilka tygodni gdy organizm będzie spalał zapasy tłuszczu czy białka mieśniowego, ale nie pół roku w sytuacji kryzysowej, gdzie mamy podwyższoną aktywność fizyczną) – ale nawet niech tam będzie, że zaspokajamy w długoterminowej perspektywie potrzeby kaloryczne, to co dalej? Gdzie pozostałe składniki odżywcze? 2,5zł dziennie to jednak mało – krótkoterminowo się da, ale długoterminowo, to nawet z kaloriami liczonymi jako 2000kcal/dzień będzie problem (wystarczy się przejechać rowerem bez specjalnego wysiłku dwie godzinki i już mamy kolejne 1000kcal a przecież ekwiwalent tego wysiłku na pewno będzie nas czekał w sytuacjach kryzysowych, chociażby na potrzeby utrzymania temperatury ciała gdy nie będzie centralnego ogrzewania zimą). Deficyt 1000kcal dziennie to jest spadek wagi około od 100g do 150g, niech nawet będzie, że to spadek wagi tylko 100g (liczymy sam tłuszcz, zakładając, że nie tracimy mięśni), to pół roku (180 dni) daje co najmniej 18kg tłuszczów do spalenia – kto ma takie zapasy ręka do góry! bo tylko takie osoby „wytrzymają”, jeśli ktoś miał powiedzmy 5kg tłuszczu w organizmie (tej nadmiarowej, zapasowej), to już po mniej więcej 6-7 tygodniach skończą mu się „bateryjki” i bez większych porcji kalorycznych nie będzie się nadawał do jakiegokolwiek wysiłku (bo organizm nie będzie miał skąd brać energię, zacznie redukować mięśnie aby zmniejszyć BMR żeby te 2000kcal wystarczyło zarówno na metabolizm jak i na nieco wysiłku). Planowanie żywienia to bardzo ciekawa sprawa i… nie do końca skalowalna, czyli to co wydaje się działać przez 2-3 tygodnie, niekoniecznie zadziała w dłuższej perspektywie i warto mieć to na uwadze robiąc zapasy.

  28. tomek21 pisze:

    Piotr bez sensu jest to co piszesz , dlaczego mam nie podjadać jak bede miał okazje??? Oczywiście ,że bym podjadał jak by była okazja ale jak nie to bym nie podjadal bo by nie było czego, jedyna rożnica by była taka 2 scenariusze 1)nie ma jedzenia wcale – ja żyje Ty nie, 2)jest możliwość załatwienia dodatkowo małych ilości jedzenia Ty żyjesz ale jesteś niedoożywiony. masz inne problemy wynikajace z diety ja uzupełniając swoje zapasy o dodatkowe produkty mam bardziej zróżnicowane, lepsze jedzenie

    • Piotr pisze:

      Nie napisałem, że nie mam jedzenia, napisałem że w mieście w bloku mam jedzenia na 3 tygodnie. Przez pierwsze kilka dni żyjemy obydwaj tak samo, po miesiącu ja jestem już dawno poza miastem a Ty myślisz, że jeszcze pociągniesz tak 5 miesięcy 😀

    • Piotr pisze:

      A dlaczego masz nie podjadać? Bo w sytuacji kryzysowej po paru miesiącach „blackoutu” w mieście jeśli komuś będziesz podjadał, to zarobisz kosę pod żebro. Liczenie na to, że w sytuacji kryzysowej będziesz miał okazję podjadać, jest co najmniej naiwne, a więc test zapasów też nie powinien uwzględniać podjadania (inaczej nie jest to test na sytuacje kryzysowe).

  29. tomek21 pisze:

    Jest to Piotr odpowiedź nie do Ciebie tylko do Ewy która jakieś głupoty pisze jakoby tylko olej rzepakowy tloczony na zimno zawierał tłluszcze omega 6,3

  30. tomek21 pisze:

    uciekam spać ,najwyżej jutro jeszcze się pospieramy załączam przykładowe posiłki z ceną orientacyjna za produkty jakie jem na co dzień , wykorzystując częściowo zapasy:
    1. 200gr gotowanej pszenicy 14groszy, 2 jajka sadzone 60gr ziemniaki 0,5kg 15gr. + sałatka kapusta + olej+ przyprawy 20groszy 3. jabłko z chlebem pieczonym ok 60 gr. 4. sałtka 1/4 sera tupu feta z buedronki kupiony w promo. ok 55groszy , kapusta pekinska , cebula, olej, ocet, przyprawy 60gr R.

    2 dzień
    1. płatki owsiane z mlekiem i miodem 1zł , 2obiad placki ziemniaczane porcja 1/4 kg ziemniaków , 1/4jajka mąka , cebula, ok 40-50 groszy, 3. 1/3 tabliczki czekolady ok 70 groszy w promocji 4. 4 jajka 1.2zł musztarda 10gr
    3 dzień 1. placki ziemniaczane 50 groszy 2. zupa na kostce rosołowej,bądź kawałku kurczaka rosół , makaron własnej roboty z maki pełnoziarnistej i jajka porcja poniżej 1zł ale kilka porcji 3. placki ziemniaczane 50 gr. 4. sałatka z jak w pierwszego dnia ale zkawałkiem pomidora max 2zł

    Także można dzień poniżej 5zł , spędzić i jest miejsce na owoce, słodycze, pelnowartośćiowe białka, warzywa. Oczywiście to tylko przykłady ale 5zł rzadko przekraczam

    • Piotr pisze:

      Ok, ja też kończę (chyba nie tylko na dzisiaj, ale w ogóle). Podsumowując uważam że mieszkając w mieście w bloku:
      1) Przede wszystkim należy planować ewakuację a nie zostawanie w mieście na pół roku kryzysu, a w związku z tym nie planuję zapasów w bloku na pół roku, a jedynie na kilka tygodni gdyby szybka ewakuacja nie była możliwa (oczywiście sytuacje typu chwilowy brak prądu, powódź czy odcięcie miasta przez śnieg nie trwa dłużej niż kilka tygodni, w tym wypadku zostaję i zapasów mi wystarczy).
      2) W sytuacji typu utrata pracy wolę mieć tę samą wartość zasobów w postaci kasy niż jedzenia (przecież tez mogę kupić jedzenie w ilości hurtowej jeśli będzie trzeba ale mam więcej kasy na inne rzeczy gdy zajdzie taka potrzeba – po prostu mam większe pole do działania mając kasę a nie worki z mąką, mogę na przykład skuteczniej szukać pracy bo mam kasę na paliwo, internet, telefony, papier/toner do drukarki itd., jak trzeba, to i kasę na wyjazd zagraniczny mam, a argument „szukam dłużej = znajdę lepszą pracę” mnie nie przekonuje, przecież mogę podjąć „gorszą” pracę i jednocześnie szukać lepszej).
      3) Nawet jeśli przewiduję, że na okazje „blackout” nie mam możliwości się ewakuować w ciągu miesiąca (nie mam transportu, nie mam przygotowanego miejsca, nie umiem sobie radzić w nieswoich stronach/kraju czy z jakiegokolwiek innego powodu) i muszę zrobić zapasy na dłużej, rzędu pół roku, to:
      3a) za 500zł/os tego nie zrobię, mimo że zrobię zapas za 83zł/miesiąc, bo to nie jest liniowo skalowalne, nie wystarczy wziąć porządne opracowany „zapas na miesiąc” i pomnożyć ilości przez sześć. Przez miesiąc organizm poradzi sobie przy wielu różnych deficytach (czy kalorycznych czy witaminowo-mineralnych) ale przy zapasach na pół roku nie mogę tego zakładać i jedzenie musi być pełnowartościowe (choć niekoniecznie w takiej ilości, jak jadam normalnie, to jednak 500zł to za mało), do tego muszę mieć produkty, które nie tracą swojej wartości przez długi okres (nie wystarczy, że są jadalne i się nimi nie zatruję, skoro planuję zapas minimalistycznie, to te produkty po kilku miesiącach nie mogą stracić swojej wartości odżywczej). Zapas kalorii na pół roku proponowany przez autorów tego bloga mogę potraktować jedynie jako punkt wyjścia, ale jego uzupełnienie to nie będą „drobne wydatki”.
      3b) Nie mogę zakładać, że po miesiącu czy dwóch blackoutu będzie co podjadać od innych czy że będzie można pohandlować z sąsiadami (dla nich też jedzenie pełnowartościowe będzie cenniejsze niż złoto, zwyczajny bochenek chleba potrafi podczas powodzi kosztować 20zł a co dopiero inne produkty?) a więc posiadanie zapasu ryżu, makaronu itp. ułatwia pewne sprawy, ale nie rozwiązuje problemu wyżywienia długookresowo.
      3c) Nie jestem w stanie przez 24h na dobę samodzielnie bronić swoich zasobów jedzenia, muszę kiedyś spać czy powiedzmy chodzić do kibla, natomiast organizacje przestępcze (przy nieistnieniu policji, prawa itp.) będą stopniowo rosły w siłę i będą sobie na coraz więcej pozwalać (będą się też uczyć, po 2-3 miesiącach będą już doświadczonymi, świetnie wyszkolonymi i zorganizowanymi grupami, nawet uzbrojony w broń palną będę miał małe szanse obrony przed kilkoma uzbrojonymi „żołnierzami”) – posiadanie zasobów może spowodować, że po pierwsze rodzina może bojkotować próby ewakuacji nawet jeśli będzie to najrozsądniejsza decyzja (bo będą się czuli bezpieczniej w domu) a po drugie mogę zginąć podczas napadu jakiejś bandy (a w scenariuszu (1) już by mnie od dawna w domu nie było).
      3d) W mieście oprócz samych produktów żywnościowych muszę sobie zapewnić możliwości sporządzania posiłków przez pół roku, czyli na przykład paliwo do kuchenki aby gotować ryż czy makaron (dla tych, co uważają, że wystarczy namoczyć ryż czy makaron aby spęczniał, polecam lekturę na temat na przykład Bacillus Cereus i naukę jak radzić sobie w sytuacji kryzysowej z ewentualnym zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych – może się przydać :D), bo po pewnym czasie skończą się możliwości palenia meblami czy wycinania drzewek przed blokiem (w tym drugim przypadku zostawiamy zapasy znacznie gorzej strzeżone, czy jak kto woli strzeżone przez kobietę z dzieckiem, która na 99% zareaguje na zasadzie „bierzcie co chcecie, tylko nie róbcie krzywdy dzieciom” – złodzieje mogą wręcz polować na tego typu sytuację i będą obserwować które mieszkanie pozostaje puste lub bez głowy rodziny).
      4) Jeśli blackout przydaży się jesienią czy zimą (i padnie ogrzewanie budynków), to bardzo szybko zrobi się w bloku zimno, organizm będzie spalał znacznie więcej kalorii aby utrzymać właściwą temperaturę a ogrzewanie mieszkania (zwłaszcza w nowym budownictwie) jest problematyczne – kuchenka gazowa to mała moc (i duże zużycie gazu oraz ryzyko zatrucia tlenkiem węgla przy długotrwałym paleniu bez wietrzenia i wyciągu spalin), ogniska na podłodze raczej nie rozpalimy, no a palenie drewnem też długoterminowo nie wchodzi w grę (skąd brać paliwo? z drzewek w parkach czy przy drogach? znikną w kilka dni). Poza miastem z ogrzewaniem zimą nie ma większych problemów (drewna jest pod dostatkiem), kolejny argument za scenariuszem nr 1 czyli ewakuacją z bloku w mieście (więc po co zapas jedzenia?).
      5) Lepiej jest mieć zapas jedzenia (nawet puste kalorie) niż go nie mieć – oczywista sprawa ale moim zdaniem nie jako część podstawowego scenariusza typu zostaję w bloku przez sześć miesięcy. Jedzenie trzymam tam, gdzie zamierzam być w trakcie długotrwałego kryzysu – jeśli nie zamierzam być przez pół roku w mieście to po co tam trzymać zapas na sześć miesięcy? Wolę tę samą kasę przeznaczyć na przykład na doposażenie celu ewakuacji (choćby nawet tam trzymać więcej żarcia), czy jeśli go nie mam, to na doposażenie samochodu czy innego sprzętu przetrwaniowego (albo mieć po prostu więcej środków na start jeśli wyjadę za granicę w „przypadkowe” miejsce). Nie przekonuje mnie pomysł zapasów na pół roku w miejskim bloku.
      6) W przypadku jakichkolwiek katastrof (czy to przyrodniczych, czy blackoutów czy wojen itp.) inne kraje chętniej udzielają pomocy uchodźcom w początkowej fazie kryzysu niż powiedzmy po pół roku, gdy sytuacja spowszednieje i tych uchodźców mają już serdecznie dosyć. Poza tym w przypadku okupacji przez inne państwo, wojsko potrzebuje co najmniej kilku dni aby wprowadzić „swój porządek”, mimo początkowej paniki i chaosu, w ciągu pierwszych kilku dni jest znacznie łatwiej na przykład przedrzeć się przez granice czy poruszać po kraju, niż po kilku miesiącach „stanu wojennego”, gdy wszystko jest już obstawione, monitorowane i sprawdzane a wojsko okupujące czuje się jak u siebie. Nawet przy takim scenariuszu (wojna) jeśli już uciekać, to jak najszybciej a nie po kilku miesiącach, więc nawet w takim przypadku nie widzę sensu w dużych zapasach w mieście.

      • Ewa pisze:

        Całkowicie się z tym zgadzam, Jeśli uciekać, to jak najszybciej. Najlepiej już wtedy kiedy ludzie ustawiają się w kolejkach po cukier ( a niecieszyć się w duchu : „He , he, a ja mam zapas). Co zrobicie jak po sześciu miesiącach sytuacja się nie unormuje? Wychodzicie na zewnątrz i zastajecie tam zależnie od przyczyny zabunkrowania: albo totalnie bezwględne już dla „podludzi” wojsko okupanta albo bezwględne gangi, rozkładające się trupy i watachy zdziczałych psów.

    • Ewa pisze:

      Pięknie, doskonale znam „studenckie jadłospisy”, łza się w oku kręci. Tylko to nie jest jadłospis „wojna w mieście”.

      Skąd weżmiesz jajka i kurczaka i świeże pomidory i fetę w oblężonym mieście. Jak długo dasz radę przechować ziemniaki w mieszkaniu?

  31. Ewa pisze:

    Co do „mrożenia pieniędzy”. Czy łatwiej zdobyć 5 zł czy 100 zł? Jeśli potrzebuje teraz 100 zł pilnie na lekarza a nie mam tych pieniędzy i nie mam lepiej sytuowanych przyjaciół mogących mi pożyczyć to wcale mnie nie pociesza, że przez najbiże 20 dni nie muszę kupować ryżu , bo 20 dni z tą wizytą nie mogę czekać

    • Survivalista (admin) pisze:

      Rzecz w tym, że mając zapas ryżu później dotrzesz do momentu, w którym okaże się, że nie masz nawet 100 zł. Później, bo nie będziesz musiała przez pewien czas kupować żywności — w ogóle, albo w części.

      • Piotr pisze:

        Ale to jest równoważne, Tobie też się kiedyś ryż skończy, ale ty masz tylko ryż, a Ewa ma wybór, czy mieć ryż, czy zdrowe dziecko. Jak to sam mówiłeś – lepiej mieć wybór niż go nie mieć. Środki finansowe dokładnie te same, tylko Ty masz je w ryżu, a ona w portfelu, skoro ty możesz „uskrobać” dodatkowe środki, to ona też może. Mówiąc prościej ona ma 500zł w portfelu, a ty masz ryżu za 500zł i 0zł w portfelu – ona jest na plus, bo ma wybór.

      • Piotr pisze:

        A jeśli powiesz, że lepiej jest mieć i ryż za 500zł i 500zł w portfelu, to Ewa woli mieć zero ryżu i 1000zł w portfelu. Ja wolę mieć w takim przypadku ryżu za powiedzmy 80zł i 920zł w portfelu. Tylko taka jest różnica.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Tak naprawdę, to omawiamy w tym momencie wariant, w którym wyczerpały nam się wszystkie zasoby zgromadzone na trudne czasy. Niezależnie od tego, czy mamy je w formie żywności, czy gotówki, i tak prędzej czy później się wyczerpią, jeśli nie znajdziemy pracy.

          Gdybym dotarł do etapu, w którym mam ostatnie 200 zł do wydania i muszę wybrać między dentystą córki, a jedzeniem dla rodziny, to jest mi niezmiernie przykro, ale dziewczynka musiałaby jeść z bolącym zębem. I dlatego nie uważam, że cokolwiek by zmieniło, gdybym miał te ostatnie 200 zł w formie ryżu.

          Oczywiście, jak wspomniałeś, trzeba gdzieś znaleźć zdrową równowagę. Tak, jak uważamy za niezbędny zapas żywności, tak samo uważamy za niezbędny zapas gotówki.

        • Ewa pisze:

          Ja eż wolę mieć 20 zł w ryżu i 60 zł w oliwie i miodzie a 920 w portfelu.
          Adminie drogi! Na zdrowiu zaoszczędzić się nie da. Jeśli w najbliżym czasie do dentysty nie pójdziesz z dzieckiem to niedlugo będziesz musiał wydać ponad 1 000 zł na leczenie kanałowe i antybiotyki. Natomiast pieniądze na jedzenie na bieżące potrzeby naet totalny nieudacznik jest w stanie przecież zaarobić.

  32. tomek21 pisze:

    Piotr zgadzam się z Tobą troszkę chyba inny scenariusz sobie wyobrazamy ale fakt nim dłużej tym trudniej będzie, w mieście tym bardziej chociaż nie takich agentów widziałem znam gościa na ROD który na działce 500m2 miał ok 900 samych krzaków pomidora a jeszcze pomiedzy sadził inne warzywa, ważne żeby zdawać sobie z tego sprawę.

  33. tomek21 pisze:

    Piotr to że mogę coś zrobić fizycznie nie znaczy, że tak se dla zabawy będę to robił skoroo sie zgadzamy, że to nic przyjemnego.Bez sensu ten wywod jest skoro tak na prawdę się zgadzamy.
    Tworzysz własny scenariusz , że Ty jedziesz i masz jedzenie to już odpowiedziałem,że jak bedzie okazja to też pojadę ale scenariusz o tym nie wspomina po prostu brak jedzenia i co wtedy?Lepiej je miec czy nie miec tylko tyle mnie interesuje ?Ewa daj już sobie spokój bo się ośmieszasz, najpierw piszesz totalne głupoty o braku tłuszczy omega w oleju rafinowanym. Teraz twierdzisz , że makaron razowy kosztuje 6zl paczka i jak rozumie jest to przykład pełnowartościowego jedzenia ale jak będzie razowy własnej roboty do tego z pelnego przemiału czyli lux i kg wyjdzie 70 gr to nie może być bo co?Tanio i dobrze, tak samo jak tak sie boisz o śmiertelną biefunke po mirabelkach to tym bardziej powinnaś uniakać olejów tłoczonych , olej rafinowany jest olejem pełnowartościowym i bezpiecznym . Tak ryż brązowy jest lepszym wyborem no ale co to ma do rzeczy- niektórzy jedzą cale życie biały ale jak będzie panował głód to zaczniemy dbać o zdrowie??Pomijając wszystko boproduktow w zapasie mam dużo więcej to jedząc same tylko ziarna,olej i cukier nie groziła by Ci żadne ze wspomnianych chorób.

    • Ewa pisze:

      Tomku, teraz jedząc ryż biały ludzie jedzą też kurczaka ( z przeceny w Biedronce, twaróg, sery jajka, nleko, jogurt, świeże warzywa owoce. Żyją w dobrych warunkach higienicznych, w ogrzewanych mieszkaniach, śpią w nocy neprzerwanym snem, wychodzą na słońce. A jak zachorują, mogą iść do lekarza i apteki.
      W czasie „apokalipsy” dodaj jeśli nie trupy na ulicy, to hałdy śmieci na ulicy, dodaj brak kanalizacji i opieki medycznej – jeśli chcesz przeżyć odporność musisz mieć wysoką.
      A tymczasem,: 1) żyjesz w stresie – tyn największym walka o życie.
      2) masz deficyty snu , bo pilnujesz dobytku przed rabusiami
      3)prawdopodobnie przez dłuży czas niebezpiecznie wcgodzić na dwór za dnia – słońce niezbędne do syntezy witaminy D
      4) zimą doskiera ci chłód
      5) mięso, jajka i mleko są produktami niedostępnymi.
      6) warzywa i owoce również są prawie niedostępne.
      „to jedząc same tylko ziarna,olej i cukier nie groziła by Ci żadne ze wspomnianych chorób.” Chyba żartujesz! Uzupełnij wiedzę medyczną, dobrze Ci radzę. Z pewnością groziłby szkorbut, awitaminoza i dorosłym marasmus a dzieciom kwasirorkor. Być może dzięki całym ziarnom dałoby się przed beri- beri uchronić

  34. Piotrm1975 pisze:

    Każde z was ma rację. Wszystko zależy od indywidualnych preferencji działania i realnego scenariusza. Pozwolę sobie przytoczyć cytat z serialu Jericho (mogę troszkę przekręcić): „Przez całe życie unikałem niezdrowego jedzenia a teraz oddałbym wszystko za serek z marketu”
    I ten cytat podsumowuje wszystko. Lepiej mieć niż nie mieć. A czy będziemy żarli zapasy w czystej postaci czy z jakąś okrasą tłuszczową bądź innego rodzaju zależy tylko od naszej zapobiegliwości.
    P.S.
    Ostatnio prześledziłem proces wytwarzania oleju rafinowanego 🙁 Efektem tego jest to że to co miałem kupione to powędrowało do zapasów (szkoda wyrzucić a lepiej mieć niż nie mieć), natomiast wyleciało z codziennego jadłospisu na rzecz masła klarowanego, smalcu i tłuszczu wołowego

  35. tomek21 pisze:

    Kilka ogólnych ale istotnych spraw
    1) Admin ma racje trzeba się przygotowywać na możliwie wiele scenariuszy podobnie jak Jakub twierdzę, że nie zawsze da radę się wypisać
    2) często podnoszony jest argument , że kwestia jest coś za coś ja uważam , że przygotowanie do głównie wartość dodana może już nie o jedzeniu ale o ogrzewaniu. Mogłem założyć ogrzewanie elektryczne, kuchnie elektryczną i byle awaria prądu i KO ani jedzenia ani ogrzewania mieszkania a rachunki kosmos, zrobiłem inaczej w oparciu o rzeczy jakie posiadam i tak zdecydowałem się w domu przerobić kuchnie weglową i dodać płaszcz = koszt pieca w promocji + reszty przeróbki ok 700zł!!! + oczywiście reszta instalacji c.o. I co zimą praktycznie 90% gotuje na kuchni niemal za darmo przy okazji, do ukladu jest pompa ale grawitacyjnie też układ daje radę w 50%( zresztą pisałem,że mam awaryjne źródło prądu), kuchnie mam gazową na butle (jedna butla w zapasie) Moge na niej gotować bez prądu i awaryjnie dogrzewać dom, pilnując budowy miałem kupioną fajerkę uwaga za 19zł 2kw i w razie chociaż nie potrafię sobie tego wyobrazić awarii pieca zpłaszczem, kuchni gazowej podłączam fajerke. Generalnie wydaje się, że jestem w takim układzie dość dobrze przygotowany na każdą ewentualność a kosztowo to wyszła najtańsza opcja

  36. tomek21 pisze:

    Piotr z Tobą już też nie zamierzam pisać bo po przeczytaniu twoich nocnych komentarzy stwierdzam, że generalnie się zgadzamy RACJONALNIE W STOSUNKU DO MOŻLIWOŚCI. reszta to tak na prawdę szczegóły czy stawianie akcentu na coś innego w wypowiedziach.

  37. Ewa pisze:

    Tomku! Link do źródla info o oleju wrzucałam kilkakrtnie, nie przzechodzi przez moderację. Wygoogluj sobie lub spytaj chemika i nie pisz głupot, Kwasy omega rozpadają się w dużejczęści już w 100 stopniach, a rafinowanie odbywa się w 240. Rafinowany olej służy tylko do smażenia, a nie jako źródlo witamin.

    Twoje pomysły, (kupowanie całego ziarna) są dużo lepsze niż pomysł kupowania taniego ryżu, są lepsze niż pomysł budowania zapasu na białym ryżu (beri- beri to jest wlaśnie skutek diety opartej na białym ryżu! ), ale są tez trudniejsze do zrealizowania w bloku, bo caale ziarno wymaga dłużeszego gotowania a opał w bloku szybciej stanie się towarem deficytowym.

    [dopisek Admina: rzeczywiście, komentarz Ewy nie wiedzieć czemu automat antyspamowy blokował. Podklejam go w całości poniżej.]

    O oleju rzepakowym tłoczonym vs rafinowanym: http://dziecisawazne.pl/olej-rzepakowy/

    • Jakub pisze:

      Trochę rozwinę kwestie beri beri. Trzeba uściślić że jest to forma awitaminozy. Jedzeni WYŁĄCZNIE białego ryżu wywołuje beri beri. Tak ja jedzenie WYŁĄCZNIE mięsa powoduje szkorbut. Nie strasz tym białym ryżem.

      • Ewa pisze:

        Nie wiem jak ze szkorbutem, jemu chyba da się dość łatwo zapobiec. Ale w przypadku chorób wywoływanych przez niedobór witamin z grupy B czyli Beri – beri i pelagry , wystarczy, że tanie , przetworzone węglowodany będą PODSTAWĄ diety, a nie jedynym jej składnikiem. Obie choroby wybuchały przecież nie tylko wśród więźniów i marynarzy, ale też wśród biedoty, która przecież okazjonalnie miała dostęp do innych produktów. Tu o epidemi pelagry w USA w XIX wieku: http://nowadebata.pl/2011/06/13/kilka-uwag-o-przetworzonej-zywnosci/

        • Ewa pisze:

          Wart przemyślenia cytat: oczynione obserwacje utwierdziły Goldbergera w przekonaniu o słuszności swojej hipotezy, że to właśnie niewłaściwa dieta jest przyczyną pelagry. Postanowił to udowodnić w eksperymentach, manipulując zawartością diety chorych. Na jego prośbę rząd USA sfinansował dostawy świeżej żywności dla pacjentów z pelagrą, którzy dzięki temu zaczęli spożywać świeże mięso, mleko i warzywa. W efekcie tych zmian wiele osób wyzdrowiało. Już wtedy Goldberger wiedział, że jest na dobrym tropie, jednak przed ogłoszeniem wyników swoich badań przeprowadził jeszcze jeden eksperyment.

          Postanowił wywołać pelagrę u ludzi zdrowych. W tym celu ułożył jadłospis, składający się głównie z rafinowanych produktów, takich jak biały chleb, chleb kukurydziany, kasza z mąki owsianej, syrop z trzciny cukrowej i cukier. Aby nieco urozmaicić dietę, badanym ochotnikom, których Goldber znalazł wśród skazańców osadzonych w więzieniu stanowym Missisipi, [b]okazjonalnie serwowano mięso.[/b] Przez czas trwania eksperymentu badani mogli do woli spożywać produkty dozwolone na eksperymentalnej diecie.Już po [b]pięciu miesiącach[/b] u sześciu spośród jedenastu ochotników zaobserwowano objawy pelagry. Goldberger uznał to za sukces i ostateczne potwierdzenie słuszności swojej hipotezy, zgodnie z którą zarówno przyczyną jak i lekarstwem na pelagrę był sposób odżywiania.

          Okazało się że pelagra, podobnie jak beri beri, jest „chorobą niedoborów”, wywoływaną przez dietę bogatą w przetworzone węglowodany, które zostały pozbawione swoich naturalnych wartości odżywczych wskutek rafinacji. Choroba ta ustępuje, kiedy chorzy zaczynają odżywiać się świeżym mięsem, mlekiem i warzywami, czyli pokarmami dostarczającymi organizmowi wszystkich substancji, których potrzebuje.”
          ***
          Oczywiście pomysły podane potem w komentarzach pomysły uwzględnienia w zapasie różnych ziarenm nieco zmienia postać rzeczy, ale pomysł zawarty w artykule to prosty przepis na awitaminozę.
          Należałoby jednak dla bezpieczeństwa uwzględnić oprócz ziaren zbóż ( i to kilku gatunków) także nasiona roślin strączkowych i roślin oleistych, a to sprawia że zapas nie jest taki znowu „tani”

  38. tomek21 pisze:

    Oleje rafinowane posiadają identyczny profil kwasów tłuszczowych jak oleje tłoczone na zimno, i tym samym zawierają tyle samo cennych kwasów omega – 3 i kwasów omega-6. ale ok faktycznie jedni wolą taki inni taki, ja używam na codzien rafinowanego jak zdecydowana wiekszość osób i na pewno jest to jeden z najzdrowszych olejów można oczywiście dyskutować który bardziej ja obstawiam na rafinowany Ty na tłoczony, nie rozstrzygniemy tego tutaj bo sie tego nie da olej rafinowany traci pewne wlaściwości ale i wiele zyskuje to taka spór jak kiedyś masło i margaryna. Ziarno to jeden ze składników proporcje i ilości co sie chyba zgadzamy trzeba dobierac do możliwości i potrzeb, ja mam np kilka zwierzą i mając ziarno poza mąką, chlebem, makaronem, ciastami , kielkami, kotletami, itd. moge karmic nimi swoje zwierząta i mieć mięso, jaja itd. ktoś kto mieszka w bloku powinien miec mniej ziaren a więcej innych skladników to chyba oczywiste i się zgadzamy. kwestia opału to inna sprawa już ale oczywiście trzeba ją uwzględnić. Co do postu do admina to ja zamiast np 100zl w jedzeniu i 900 w gotowce wolę mieć 1000zł w jedzeniu i 1000 w gotowce a jak próbowałem wcześniej udowodnić jest to możliwe. Jeśli zapasy w sytuacji kiedy szansa na kataklizm jest oceniana jako bardzo mala miały by nas kosztować dodatkowe duze pieniądze to i dla mnie jest to trochę szaleństwo pewnie ograniczyłbym sie do zapasów na kilka-kilkanaście dni.

  39. tomek21 pisze:

    Ewa podane dania to te obecnie spożywane a nie podczas scenariusza i dotyczyło wykazania jak mniej więcej wygląda moja dieta poniżej kwoty 300zł/msc. Oczywiście masz racje co do tych produktów na powiedzmy 6m ale tydzień, miesiąc , dwa??? ziemniaki w mieszkaniu ogrzewanym do max 2m, ale jak jest np piwnica to spokojnie da radę przez zimę przetrzynać

  40. Piotrm1975 pisze:

    tomek21 zacytowałeś regułkę. Ale tak jak piszesz każdy lubi co innego, jednak używanie heksanu i benzyny ekstrakcyjnej do procesu produkcji to mnie akurat odstrasza. Mam znajomą, która pracowała przy produkcji olejów roślinnych i do domu zawsze przynosiła sobie ten mętny pierwotny, bo produkt finalny jak to ujęła to do smarowania zawiasów używa 😉
    Podobną opinię usłyszałem kiedyś od technologa ze znanej firmy olejowej poznanego przy kielichu (jeszcze był trzeźwy). Tak więc SMACZNEGO 😀
    Sorry za offtop

  41. tomek21 pisze:

    Ewa po co brniesz w te głupty napisz , że nie masz pojęcia o odżywianiu i odpuść , wiedza dotycząca odżywiania była powiązana z moją pracą i dochodami. Głupota za głupotą w ziarnach w różnych formach masz niemal wszystko co jest potrzebne do życia i ZDROWIA niemal wszystkie witaminy i minerały a np w kielkach ot chocby lucerny niesamowite ilości wit C, JESZCZE BO NIE DOCIERA, to są głupoty co piszesz

    • Ewa pisze:

      Sorry, ale w kwestii olejów rafinowanych i margaryny to Ty się mylisz i żadne epitety pod moim adresem tego nie zmienią. Co do „ziaren”- teraz nagle wyskakujesz z lucerną, a wcześniej obśmiałeś moje siemie lniane. Tak różne gatunki nasion (owies, orkisz, jęczmień, siemie lniane, sezam, słonecznik, proso, soczewica , fasola) to jest jakiś pomysł, ale wtedy ten zapas nie będzie już taki tani, nawet kupując na worki)

  42. Ann pisze:

    Naprawdę ciekawa dyskusja – trochę zajęło przebrnięcie, ale zrobiliście tu kawał dobrej roboty. 🙂

  43. tomek21 pisze:

    EWA ok po kolei
    1.Nie wiem jak ze szkorbutem, jemu CHYBA da się dość łatwo zapobiec- A tak się upierałaś , no ale ok uznaje ,że temat zakończony nie miałaś racji sama to potwierdzasz,.
    2.”Ale
    w przypadku chorób wywoływanych przez niedobór witamin z grupy B czyli
    Beri – beri i pelagry , wystarczy, że tanie , przetworzone węglowodany
    będą PODSTAWĄ diety, a nie jedynym jej składnikiem” Czyli twoim zdaniem ziarna o których wspomniałem jak choćby pszenica czy owies itd. nie mają witaminy grupy B i będą powodować wspomniane choroby bo są tanie???? Proszę nie osłabiaj mnie a dalej sama piszesz „Tak różne gatunki nasion (owies, orkisz, jęczmień, siemie lniane,
    sezam, słonecznik, proso, soczewica , fasola) to jest jakiś pomysł, ale
    wtedy ten zapas nie będzie już taki tani, nawet kupując na worki)” Czyli nie dość , że najpierw głupoty to ostatecznie stwierdzasz, że nie masz racji , super(. Kwestia ceny to sprawa dyskusyjna i wymagała by przeliczenia weź pod uwagę , że np pewnych nasion potrzebne będzie niewiele no 0.5 kg -1kg a inne jak np pszenica możesz kupić 100kg!!! za 60-70zł)
    3.”Sorry, ale w kwestii olejów rafinowanych i margaryny to Ty się mylisz” Mylisz się bo masz Ty masz inne zdanie? Odpisałem ,że tutaj różne są poglądu i kwestia nie jest oczywista niemniej nawet uznając twój punkt widzenia to nawet Ty wspomniałaś , że olej rafinowany ma wiele zalet którego nie posiada tłoczony, pomijając już kwestie przechowywania, użyteczności np do smażenia chocby ze względów zdrowotnych pozostaje jeszcze skład o który możemy sie spierać , pamietaj jednak ,że poza dobrymi składnikami w oleju tłoczonym jest sporo takich których nie chcemy.
    Podsumowując wielokrotnie wykazałem na podstawie faktów a nie jak w twoim przypadku „wydaje mi się” „chyba”, że się mylisz , jeśli chcesz udowodnić swoją tezę to , sprawdź przy jakich poziomach witamin z grupy B następują wspomniane choroby i napisz ,że pisze głupoty i nie da się dostarczyć minimalnej ilości witamin ze zbóż. Inaczej ta dyskusja dalej nie ma sensu.

    • Ewa pisze:

      Tomku
      moje „szkorbutowi chyba można łatwo zapobiec” było odpowiedzią na post Jakuba i jego sugestię że szkorbut jest wynikiem jedzenia wyłącznie mięsa, a beri- beri wyłącznie jedzenia białego ryżu i uwagę że mam nie straszyć białym ryżem.
      Otóż o ile aby zapobiec szkorbutowi wystarczą niewielkie ilość „zielonego”, o tyle z beri- beri i pelagrą jest inaczej.
      Podlinkowałam – ba nawet wkleiłam cytat z którego wynika, że wystarczyło tylko 5 miesięcy diety opartej na białej mące, kukurydzy i kaszy owsianej, mimo urozmaicania diety mięsem wystarczyło aby wywołać chorobę. Z cytatu nie wynika, że było to jedzenie tylko i wyłącznie białej mąki, a jedynie dieta na niej oparta. Co zresztą jest logiczne – o ile szkorbut występował tylko u więźniów i marynarzy to beri – beri i pelagra u biedoty, której nikt pod kluczem nie trzymał.

      Co do olejów, to nie upieraj się przy swoim, tylko zapytaj dietetyka albo chociaż chemika.

      Pisałam, że twój pomysł z kupowaniem ziaren zbóż jest lepszy niż pomysł z filmiku admina w kwestii witamin z grupy B. Dalej jednak występowałby problem z innymi niedoborami pokarmowymi, chyba, że pod pojęciem „ziaren” rozumiesz też inne nasiona (Ale obśmiałes moje siemie lniane, potem nagle wyskoczyłeś z lucerną).
      Co do jajek, to jak zamierzarz je przechować w bloku bez lodówki od maja do września?
      Ja wychodzę z założenia że opcja „pół roku wojny w bloku” oznacza brak mięsa i nabiału, a także niedobór światła slonecznego, a więc braki witaminy D.
      Podsumowując – na pewno mylił się admin w swoim zakladając, że wystarczą dokladane na zakupach dodatkowe paczki ryżu i makaronu. Z kolei Twój pomysł (kupowanie na worki ) oznacza mrożenie na starcie większej gotówki i większy problem z magazynowanie zywności w bloku.

  44. tomek21 pisze:

    jeszcze jedna sprawa mam nadzieje podsumowująca , chociaż Zapas żywności da się zrobić Tanio i zapewni on wszystko co niezbędne do przetrwania , czesto jednak ktoś moze mieć szczególne potrzeby, może nie trawić pewnych produktów, chce mieć większą różnorodność lub być pewniejszym że w pewny zakresie zapewnił bezpieczeństwo. PRzecież nie ma żadnego problemu a nawet jest to wskazane aby takie zapasy robić pod swoje potrzeby oczywiście z zachowaniem pewnych zasad. Można np jeśłi mówimy zamiast pszenicy kupic żyto albo trochę tego i tego, jeśłi ktoś się obawia o biedobów witaminy C to jej minimalna ilość na pół roku jak dobrze poszuka znajdzie za kilka/kilkanaście zł nieco drożej zapłaci za cały zestaw , jednak moim zdaniem jest to niepotrzebne, dla kogoś będzie to zbyt monotonne ok ale przeżyje a jak chce lepiej to kto broni uzupełnić zapas o inne produkty. Ja sam mam puszki z kukurydz, fasolą, groszkiem, pomidorami, przetwory, jajka (można bez problemu przechowywać kilkanaście miesięcy), mleko , koncentraty, makarony, ryż itd itd i też zmieści się we wspomnianej kwcie a jak nie to co to za problem zwłaszcza jeśli większość produktów kupi sie taniej ?

  45. tomek2 pisze:

    ewa czyli miałem racje w moich zapasach jest brak białej mąki, co do jajek sprawdź źaden problem 6m. Wystarczy słoik i sól a na koniec olej znowu brak argumentów a internet milczy? Podpowiem jest z nim podobnie jak z łososiem niby zdrowy ale niezaleźne instytucje odradzają spoźycia, przy oleju sprawdź hasla metale cięźkie,randap poza tym nawet gdyby to tylko na zimno bo podgźany ze wspomnianymi bonusami to zabójstwo

    • Ewa pisze:

      Co do jajek, to trochę bym się bała. Korczak przecież opisywał w pamiętnikach z Getta jak dzieci w sierocińcu się jajkami zatruły.

      Co do olejów. Podlikuj te „niezależne źródła” onośnie oleju.
      Kilka postów temu śmiałes się z moich obaw o podanie dziecku mirabelki czy mlecza z centrum warszawy, a teraz martwisz się o metale ciężkie w oleju tłoczonym na zimno?
      Pisałam, przecież kilka postów temu, ze olej rafinowany nadaje się do smażenia (ale smażenie nie jest najlepszą forma przygotowywania zywności w warunkach „zabunkrowania”.) Natomiast rafinacja pozbawia olej większości witamin i kwasów omega. To chyba wystarczająco wiarygodne źródło: http://dieta.mp.pl/lista/show.html?id=64142 i cytat z niego: . Aby mieć pewność, że dostarczamy z dietą kwasy omega-3 należy spożywać żywność nieprzetworzoną lub przetwarzaną na zimno. Przykładowo, olej lniany zimno tłoczony, otrzymywany jest metodą „na zimno” z dojrzałych nasion lnu w temperaturze nieprzekraczającej 40°C. Dzięki temu składniki oleju, szczególnie kwasy tłuszczowe omega-3, zachowują swe naturalne struktury i właściwości biologiczne.

  46. tomek2 pisze:

    ewa mam inne zdani i przedstawiłem argumety ty masz swoje ok, kazdy ma prawo wybierać jak uwaźa.pozdrawiam

  47. Take Good Care pisze:

    powody już znam. acz jest jakaś lista żywności którą najlepiej zachomikować?

  48. Aaww pisze:

    1. Witam.
    2. Bardzo interesujaca dyskusja.
    3. Moim zdaniem idąca na oślep, brak identyfikacji zagrożeń i środków zaradczych. Gromadzenie w nadziei, ze się przyda.

    Pierw: zagrożenia: potem rozwiązania, a nie na odwrót.
    ======================
    A) katastrofy / klęski żywiołowe / stany wyjatkowe: czas trwania od kilku dni do kilku tygodni (np. powodzie)

    brak prądu: rozwiązania:
    * prądnica na benzynę,
    * prądnica ręczna: ? jeśli dostępna
    * baterie: do latarek, radia.
    * panele słoneczne: ?
    * jedzenie: kuchenka turystyczna, na gaz lub paliwa stałe.

    brak wody:
    * zapasy wody do picia, bardzo ważne.
    * woda do prania?
    * woda do mycia?
    * woda do WC?
    * zbieranie deszczowki, woda z akwarium 300L?
    * filtry do wody
    * studnia + pompa ręczna, własna działka
    * dużo kanistrow do przewożenia wody autem / magazynowania wody w domu/bloku,
    woda może być dostarczana beczkowozami, we Wroclawiu po powodzi 1997 to działało,
    trzeba wiec mieć wiadra na wodę, a potem ją do kanistrow przelewać.
    duży lejek:)

    brak zaopatrzenia w żywność: może być wynikiem braku prądu
    * zapasy jedzenia: na kilka tygodni to cokolwiek sie nada.
    Konserwy mięsne, rybne, wszelakie węglowodany, ryż, kasza. W zasadzie bez znaczenia co to będzie, byle smakowało.
    Jak ktoś ma dziecko chore na chorobę X i musi mieć towar Y w ilosci Z, to niech to kupi, a nie filozofuje, ze lista niepełna.

    brak gazu:
    * zima, brak ogrzewania, jeśli gazowe.
    * brak ciepłej wody do mycia: piecyk elektryczny, dmuchawy na prąd
    * grzałki do wody, duże

    brak benzyny: brak dostaw paliwa
    * rower
    * rower na akumulator

    ==================
    B) stan wojenny

    konieczność ewakuacji,:
    * paliwo, ze 100L, kanistry
    * plecaki, aby po porzuceniu auta iść pieszo
    * spiwory, kalimaty, aby nocować
    * łączność bezprzewodowa: walkie-talkie, cb radio, aby sie z rodziną nie zgubić
    * małe zapasy: żywność / woda wystarczą.
    * USD, EUR, GBP, CHF: gotówka.

    Pzdr

  49. Josip pisze:

    Witam. W razie kryzysu , sklepy puste w 30 min, stacje benzynowe 1 godz , bankomaty serwery nie czynne . Poczytajcie- Sarajewo, posłuchajcie dziadków którzy przeżyli wojnę .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.