„Przygotowani przetrwają” – recenzja książki

Kiedy w sprzedaży pojawiła się książka Pawła Frankowskiego p.t. „Przygotowani przetrwają. Survival miejski”, uznaliśmy, że trzeba ją będzie kupić, przeczytać i zrecenzować. I robimy to na łamach niniejszego tekstu i filmu. Z jednym zastrzeżeniem. Mamy bowiem świadomość, że każda krytyka z naszej strony może być odebrana jako wyraz postawy „sami nie napisaliśmy książki, to będziemy krytykować wszystko, co zrobili inni”.

Mimo to, zapraszamy do czytania i oglądania.

W dużym skrócie — książka jest całkiem niezła. Bez fałszywej skromności uważamy jednak, że bylibyśmy w stanie napisać ją lepiej. Jej przeczytanie nikomu nie zaszkodzi — i to zarówno osobom, które dopiero dowiedziały się o całym zjawisku, dopiero chcą zacząć przygotowywać się na trudne czasy, jak i tym, które już jakieś działania w tym kierunku czynią (mają zapasy, plecak ucieczkowy, cel ewakuacji).

Dla osób, które nic o temacie nie wiedzą, może być nieco myląca. Zawiera liczący ponad 100 stron rozdział o tworzeniu zestawu ucieczkowego. Samemu planowaniu ewakuacji poświęcono jednak tylko kilka czy kilkanaście stron. Proporcje powinny być raczej odwrotne, bo ewakuacja jest jednym z najważniejszych aspektów przetrwania trudnych czasów — tak pod kątem wybrania i przygotowania celu ewakuacji, opracowania trasy i procedury ewakuacji, jak i samego wyboru, czy ewakuować się, czy nie. I o tym w książce powinno być więcej.

Książka zaczyna się od zestawienia tradycyjnego, zielonego survivalu i przygotowań na trudne czasy, czyli survivalu nowoczesnego. Jest to cenne, bo osoby, które o tradycyjnym survivalu słyszały, mogą potraktować przygotowania na trudne czasy podobnie — a przecież są to dwa dość różne zagadnienia.

Najważniejszym rozdziałem książki jest ten poświęcony złożeniu zestawu ucieczkowego (72-godzinnego). Jest tam pełna lista rzeczy, które warto w tym zestawie umieścić. Osobom, które zaczynają się interesować tematem, taka lista bardzo się przyda. Wprawdzie lepiej wszystkie przygotowania dopasować do potrzeb i możliwości danej osoby (tak w zakresie zestawu 72-godzinnego, jak i np. zestawu EC), ale lepiej zaczynać to od dobrej listy przedmiotów, które warto mieć, niż od zera.

Trochę brakuje jednak w książce wskazania, gdzie te produkty można kupić. My tu na blogu i na kanale na YT staramy się pokazywać Wam, gdzie dane urządzenie czy produkt można dostać, bo po prostu ułatwia Wam to życie. W książce aż się prosi, by obok informacji „ten sprzęt kosztuje ok. 90 zł” umieścić adres sklepu internetowego. Gdzieniegdzie autor umieszcza takie odnośniki, ale mogłoby ich być więcej.

W książce mamy całkiem dobry rozdział o przygotowaniu domu na trudne czasy. Wydaje się nam jednak, że należałoby położyć większy nacisk na wskazanie i omówienie przyczyn, które zmuszą do pozostania w domu. To pozwoliłoby czytelnikom lepiej wyobrazić sobie, co będzie się w takich sytuacjach działo i jak mają się na to przygotowywać.

Jest też rozdział o preppersie w podróży, uwzględniający różne aspekty związane z podróżowaniem samolotem czy koleją. Zabrakło jednak w książce szerszego spojrzenia na samochód. Korzystamy z niego regularnie i właśnie podczas jazdy samochodem mogą się nam przydarzyć różne sytuacje awaryjne. Z drugiej strony, samochód w trudnych czasach ma masę zastosowań, choćby jako agregat prądotwórczy.

W książce jest też parę merytorycznych błędów. Są to głównie drobiazgi, jak podanie wymiarów kontenerów do transportu morskiego w calach, podczas gdy mieszone są one w stopach. Ale autor bardzo pobieżnie potraktował broń palną. Napisał, że

„Otrzymanie pozwolenia na broń palną w Polsce to prawdziwa droga przez mękę, która najczęściej kończy się sromotną klęską w postaci odmownej decyzji komendanta wojewódzkiego policji.”

To prawda, ale tylko dla broni do celów ochrony osobistej. Tymczasem pozwolenie na broń do celów łowieckich, sportowych czy kolekcjonerskich dostajemy automatycznie po spełnieniu wymogów opisanych ustawą. Omówiliśmy to na przykładzie pozwolenia na broń do celów sportowych w tym materiale. Przez ten błąd czytelnicy mogą utkwić w przekonaniu, że broni palnej w polskich warunkach mieć nie będą i że w ogóle powinni tematem sobie głowy nie zaprzątać.

Z drugiej strony, błędem jest kładzenie zbyt dużego nacisku na tę broń, która może zostać zarekwirowana, czy być przedmiotem świadczeń rzeczowych dla wojska. Ale autor prawie nic nie wspomniał także o broni czarnoprochowej, rozdzielnego ładowania, którą można mieć bez pozwolenia na broń. Ponieważ nie podlega ona też rejestracji, nie ma jak jej zarekwirować, a w użyciu jest prawie tak samo wygodna, jak współczesna broń palna.

Jeśli mielibyśmy w skrócie odpowiedzieć, czy warto książkę kupić, to raczej tak. Przeczytanie jej zapewne nikomu nie zaszkodzi. A łatwiej jest dziś ludziom z pokolenia np. naszych rodziców przekazać jakieś informacje właśnie w formie książki, niż polecając tylko artykuły czy filmy w internecie. Książka ma jednak większą siłę oddziaływania, niż czasopismo, czy branżowy portal w internecie. I choćby pod tym kątem warto ją mieć — by pożyczyć bliskim do przeczytania. Można kupić ją już za ok. 25 złotych, czyli za równowartość powiedzmy 12 opakowań sucharów, czy kilkunastu kilogramów ryżu.

Jeśli macie inne spostrzeżenia, wpiszcie je poniżej w komentarzach. I nie zapomnijcie zasubskrybować naszego kanału na YouTube, oraz kanału RSS naszego bloga!

Survivalista (admin) i Krzysztof Lis

Artur i Krzysiek z wykształcenia są inżynierami (a Artur jest także magistrem zarządzania). Obaj są zafascynowani tematyką przygotowań na trudne czasy. Z tego konta publikują artykuły, nad którymi pracowali wspólnie.

Mogą Cię zainteresować także...

66 komentarzy

  1. Tomek pisze:

    Na trudne czasy można się przygotować w takim samym stopniu jak najeść się na zapas. Cała historia ludzkości to przygotowywanie się na gorsze czasy.

  2. tomek21ab pisze:

    Tomek mylisz się , można się przygotować na wiele rzeczy oczywiście nie na wszystko i nie zawsze ale jednak ja sam już przerabiałem kilka często nieprzyjemnych scenariuszy i dzięki przygotowaniu było znacznie łatwiej

  3. tomek21ab pisze:

    Odnośnie książek , jest też teraz pozycja o survivalu raczej dla młodzieży w formie ala komiksu ale pomimo wielu pociesznych rad można coś dla siebie z niej wyciągnąć. Otrzymałem w prezencie cena niecałe 5zł oczywiście w Stonce

  4. djans pisze:

    Podobne zastrzeżenia mam do książki po pobieżnym przejrzeniu w księgarni. Już sam spis treści wskazuje jak fatalnie, moim zdaniem, zbudowana jest książka i jakim kwestiom poświęcona.

    Tego typu książki określam mianem: „ktoś przepisał internet”, w dodatku dość wybiórczo i bardzo subiektywnie (nacisk na plecak ucieczkowy, marginalizacja broni palnej). Czyli niestety nawet nie jakiś wstęp, podstawy, dla początkujących, z uwagi na ową wybiórczość, ani tym bardziej jakieś kompendium dla doświadczonych. Jako podstawę prędzej bym polecał „Zombie Survival Guide”, gdzie tak naprawdę wystarczy sobie odfiltrować, zignorować, owe zombiaki, potraktować je jako uniwersalne zagrożenie i mamy właśnie uniwersalny zestaw porad i wskazówek.

    Pozycja dobra być może jako zajawka dla totalnie nieobeznanych z samą ideą prepperingu, choć tu z kolei poleciłbym inną książkę autorstwa Brooksa: „World War Z”, która po pierwsze jest całkiem dobrym kawałkiem beletrystyki, a po d pobudza wyobraźnię pokazując bardzo różne katastroficzne scenariusze: od pandemii, przez kolaps ekonomiczny i upadek władzy centralnej, po wojnę i klęski żywiołowe.

    Na koniec zaś – wcale się nie trzeba krygować wytykając konkurencji wady. Gdzie brak krytyki i konkurencji, tam psuje się rynek zniechęcając odbiorców do sięgania po dostępne na nim produkty.

    • Mirosław D. pisze:

      @djans bardzo chciałbym przeczytać twoją książkę, no może być nawet artykuł w magazynie branżowym. Też bym sobie pomarudził. Szkoda że nie byłeś na konwencie preppersów, bowiem książka była gorącym tematem rozmów „po godzinach” i ogólnie była pozytywnie postrzegana. Tak mieliśmy egzemplarz w dłoni !

      • djans pisze:

        Znaczy, że mam przepisać książki Brooksa własnymi słowami? 😉 Wszak to do nich odsyłam, jako poniekąd wzorcowych.

        Mało mnie wzrusza, że książka na naszym zapóźnionym rynku stanowi istotne novum i jako taka jest przez niewyrobionego konsumenta entuzjastycznie przyjmowana.

        • jan pisze:

          djans, świetna replika 😀 dopisuję się

          • Lukas pisze:

            Czemu ocenianie ksiazek bez ich czytania to jedynie polska specyfika. To jak oceny iphona przez androidowcow

          • djans pisze:

            Jeśli przeczytam powieść bez staniej strony, to nie mogę recenzować? A bez ostatniego rozdziału?

            A co z poradnikiem – muszę przestudiować każdy z działów, by wypowiedzieć się krytycznie o samej objętości każdego z nich, niewspółmiernej wg mnie do wagi tematów, którym są poświęcone?

            Książkę przejrzałem i na tej podstawie zgadzam się z autorem recenzji, który zarzuca jej właśnie nadmierne koncentrowanie się na jednych aspektach, przy marginalizacji innych.

          • Piotr pisze:

            Lukas: Książkę z dziedziny, na której się przysłowiowe zęby zjadło, można ocenić szybko. Wystarczy przejrzeć spis treści, przekartkować książkę aby sprawdzić jakie kwestie autor porusza, na jakich się koncentruje a jakie traktuje zdawkowo, przeczytać wybrane fragmenty aby sprawdzić czy autor wie o czym pisze i… po kilkunastu minutach można ocenić książkę i stwierdzić, czy warto przeczytać ją od dechy do dechy, czy też szkoda na nią czasu. Tak samo jest zresztą ze smartfonami, jeśli bateria nie wytrzymuje jednego dnia, smartfon nie wytrzymuje upadku w wodę i muszę do niego kupować specjalną kartę SIM (nie mogę sobie na przykład za granicą kupić w kiosku zwykłego startera i włożyć do telefonu) a do tego kosztuje tyle, co 3 smartfony konkurencji o porównywalnych możliwościach, to można już mieć swoje zdanie na temat telefonu nawet bez trzymania go w ręku (przez analogię: Rolex za 50 tysięcy dolców pokazuje tak samo dobrze godzinę co Casio za 50 dolców, jest tak samo wodoodporny i nikt mi w Bangladeszu ręki nie utnie aby ten zegarek zdobyć – mam opinię na temat użyteczności Rolexa i sensu wydawania na niego kasy mimo, że nigdy go na ręku nie nosiłem :D).

  5. Radosław pisze:

    Co do działu broni palnej w pełni z autorem recenzji się nie zgodzę, bowiem o czarno-prochowej jest napisane w na stronie 146. A co się tyczy zwykłej, to każdy przeciętny zjadasz chleba dostępu do niej nie ma. PL to nie USA. Władza nie chce, abyś chodził z bronią. Owszem jest to skuteczne narzędzie, ale tylko pod warunkiem że często strzelasz na …. hahah. właśnie TYLKO na strzelnicy, czyli cel nieruchomy.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Z czym chcesz „w pełni się nie zgadzać”? Ze stwierdzeniem (cytuję):
      „(…) autor też prawie nic nie wspomniał na temat broni czarnoprochowej rozdzielnego ładowania (…)”.

      W mojej ocenie ten temat zasługuje na znacznie więcej, niż tylko wzmiankę na jednej, czy dwóch stronach.

      Co do reszty, to może nie masz świadomości, że na strzelnicy można też zorganizować strzelanie do ruchomego celu.

  6. Radosław pisze:

    p.s.
    Bym zapomniał, podawanie adresów sklepów gdzie można kupić to i owo…. wybacz, ale to wada na siłę. Bo nie każdy mieszka w dużym mieście jak zapewne ty i nie ma dostępu do Lidla, czy Auchana. Poza tym książka to nie magazyn LOGO lub katalog firm, sam dobrze wiesz że dziś sklep jest a za pół roku w tym miejscu jest inny.

    • djans pisze:

      Jak tak obserwuję polskie strony poświęcone survivalovi/prepperingowi, to właśnie odnoszę wrażenie, że to jakieś LOGO 😉

      • Survivalista (admin) pisze:

        No. Zwłaszcza tu na naszym blogu co i rusz masz polecane kolejne produkty, które chcemy, żebyś kupił, prawda? 🙂

        Czy odnosisz się do tego pojedynczego posta na Instagramie i FB, który skomentowałeś?

  7. powolniak pisze:

    Tutaj jest fragment tej książki.
    http://cyfroteka.pl/ebooki/Przygotowani_przetrwaja-ebook/p0305094i030
    Z chęcią bym przeczytał, alem mam węża w kieszeni więc może kiedyś dorwę używaną, lub jak pojawi się na torentach to się ściągnie za free.

    • Lukas pisze:

      Sugerowanie piractwa jest niezbyt fair, szczególnie w naszym kraju, który jest okradany przez rząd.

      • powoniak pisze:

        Nie uważam żeby piractwo było czymś złym. I tak nie kupię jak będę miał zapłacić. Więc ściągnięcie czegoś uważam że jest OK ewentualnie kupienie używki.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Punkt widzenia zmienii Ci się, gdy stworzysz coś, co inni będą piracić.

          • powoniak pisze:

            Na razie stoję po drugiej stronie barykady. Każdy zaoszczędzony grosz to jeden z elementów mojego survivalu.

          • djans pisze:

            Albo chodzi o to, żeby było jak najwięcej przygotowanych, którzy przetrwają, albo żeby kasa się zgadzała 😉

          • Survivalista (admin) pisze:

            @djans, ile już wydałeś pieniędzy na to, żeby „było jak najwięcej przygotowanych, którzy przetrwają”?

            SWOICH pieniędzy.

            Łatwo dyskutować o zderzeniu ideałów z zarobkami, jeśli chodzi o zarobki kogoś innego.

            Stary, siądź na tyłku, poświęć kilkaset godzin, napisz książkę, wydaj pro publico bono. Dołóż własne pieniądze na hosting i udostępnij w PDF. Wtedy pogadamy o tym, czy ważniejsze jest żeby kasa się zgadzała, czy działanie dla publicznego dobra. Bo liczenie pieniędzy w kieszeni innych ludzi jest, delikatnie mówiąc, nieeleganckie.

          • djans pisze:

            „Stary, siądź na tyłku, poświęć kilkaset godzin,”
            Przecież niniejszym właśnie…

            Nikomu niczego nie liczę, zwyczajnie zauważam, że są ludzie, którzy gratisowo udostępniają sporządzone własnym przemysłem książki w pdf (znam takich), oraz tacy, dla których najlepiej, by książkę dało się przeczytać tylko raz, żeby im nabiło sprzedaż.

            Tak Cię boli moja konstatacja, że nie jesteś doktorem Judymem? Przecież to nie zarzut – nikt nim być nie ma obowiązku. Po prostu Judym, gdyby nauczał higieny nie analfabetów, to pewnie by wydał stosowny podręcznik i jeszcze się cieszył, gdyby go kserowali, nieprawdaż? 😉

  8. Marcin pisze:

    Gdy zobaczyłem Ją, stwierdziłem, że muszę ją mieć. Jest rzeczowa, napisana w przyjazny sposób, ponadto zawiera wątki historyczne. Nie musi rozpętać się piekło, by ta książka nam pomogła. Myślę, że będę do niej wracał często, bo nie sposób wszystkiego spamiętać. Słowniczek na końcu, super sprawa.

  9. Lukas pisze:

    Mam bardzo pozytywne odczucia po lekturze. Do pewnych działów wracałem dwukrotnie. Z pewnością jest to książka, którą warto mieć jeśli ktoś jest interesuje się survivalem miejskim. Jest ona dużą odskocznia od tlumaczonych książek.

    • djans pisze:

      Tak trochę dla sportu: „Jest ona dużą odskocznia od tlumaczonych książek.”

      Co to znaczy, że jest odskocznią, dla książek tłumaczonych? Jeśli przeczytałem kilka poradników hodowcy kanarków w wersjach tłumaczonych, bądź w ich obcojęzycznych oryginałach, to po co mi „odskocznia” w postaci kolejnego poradnika, acz w języku ojczystym?

      Liczy się zawartość merytoryczna. Co innego, gdyby to był jakiś survivalowy przewodnik typu „Zioła i dziko rosnące jadalne rośliny Polski” – wówczas oczywiście, że lepiej kupić nawet gorzej napisaną książkę polską, niż analogiczną pozycję z rynku np. amerykańskiego, choćby i była najbardziej genialna 😉

      • Mirosław D. pisze:

        Nie wiem jakie książki czytałeś, ale … uważny czytelnik w większości książek o survivalu (amerykańskiego pochodzenia) dopatrzy się kopiuj-wklej – dotyczy to również obrazków z manuali US Army. Więc w pełni podzielam odczucia Lukasa. A w tej książce, są odwołania nie tylko do historii polski, ale i naszych realiów.

        • djans pisze:

          „dopatrzy się kopiuj-wklej […] z manuali US Army”

          To ma być zarzut? Jeśli jakaś technika została opisana prosto, po żołniersku, to nie ma sensu rozpisywać się o niej własnymi słowami.

          „A w tej książce, są odwołania nie tylko do historii polski, ale i naszych realiów.”
          Jak pisałem – lokalne umocowanie jest kluczowe, ale w wypadku, gdy książka traktuje głównie o sprawach z nim związanych.

          To trochę tak, jak z umiejętnościami miękkimi i twardymi. Najpierw idą te pierwsze, potem można uszczegóławiać. Tym bardziej, że książka odnosi się właśnie głównie do miękkich, ogólnych.

  10. Rafał M. pisze:

    W Polsce broni palnej bez zezwolenia, lub z uproszczoną formą zdobycia zezwolenia, zazwyczaj nie można nosić na ulicy w celach samoobrony. Nawet zwykłej broni palnej, tej na zezwolenie, nie można załadowanej posiadać w środkach komunikacji publicznej.
    I naprawdę istnieje coś takiego jak broń palna gazowa, w wielu krajach nie potrzebne jest na to zezwolenie (w Polsce też kiedyś nie było zezwolenia). To w zasadzie broń palna, tylko ma inną lufę, z wewnętrzną przegrodą zapobiegającą wystrzeleniu amunicji ostrej, stosuje się do tego amunicję o standardowych rozmiarach, tyle że bez pocisku, ale z kryształkami, które po wystrzeleniu zamieniają się w gaz.

    Jednak samoobrona to dużo szersze zagadnienie niż broń, to umiejętność unikania ryzyka zagrożenia i radzenia sobie w sytuacji zagrożenia. To pewien proces, m.in. zabezpieczenia samochodów przed kradzieżą (by sobie złodziej poszukał łatwiejszego łupu), ubierania się, zachowania, dobierania tras wędrówki (np. zaglądanie w piątki wieczorem do knajpek znanych z tego, że szemrane towarzystwo urządza bójki, to proszenie się o kłopoty), rozdzielanie większych sum pieniędzy, utrudnienia dostępu do mieszkania, założenie alarmu z monitoringiem, kontakty z sąsiadami itd.
    Sytuacje, że rabuś z daleka wymachuje bronią i wykrzykuje, iż zaraz okradnie, to zdarzają się raczej w USA, w dodatku w dzielnicach znanych z gangów, w Polsce to nierealne, typowy złodziej to kieszonkowiec, lub ktoś kto złapie torbę i zacznie uciekać w kierunku kumpli schowanych za rogiem, oraz szereg innych złodziejskich sztuczek (np. przebicie opony w samochodzie zaparkowanym przed bankiem, kiedy kierowca wyjdzie i zacznie zmieniać koło, zostawia walizkę z wypłaconymi pieniędzmi na fotelu w samochodzie, złodziej podchodzi, zabiera i odchodzi niezauważony).

    Zezwolenie na broń palną do celów obrony osobistej policja wydaje głównie osobom bardzo zamożnym. W typowych sytuacjach życiowych jest raczej nieprzydatna i może przynosić więcej problemów niż korzyści, np. w żaden sposób nie pomoże przeciwko kieszonkowcowi.

    • Piotr pisze:

      Tak na prawdę w normalnych sytuacjach (napaść, kradzież itp.) broń palna nic nie daje, jest dobra w walce „na odległość” (gdy napadany jest ktoś inny albo gdy zagrożenie jest daleko) ale nie w sytuacji bezpośredniego kontaktu. Na dystansie do 3m nawet przeciętny nożownik załatwi każdego „kowboya” zanim ten zdąży podjąć decyzję o użyciu broni, sięgnąć ją, odbezpieczyć, przeładować, wycelować i strzelić. Przy broni palnej potrzebne jest spore wyprzedzenie, o ile w sytuacjach typu ktoś się dobiera do zamka w drzwiach mieszkania, broń może się przydać, o tyle noszenie jej przy sobie na ulicy jest całkowicie pozbawione sensu, pod tym względem sztuki walki są o wiele bardziej przydatne niż broń palna, a przy okazji nie trzeba pozwoleń (no ok,czasem na sztuki walki też trzeba mieć pozwolenia, ale klimaty typu Ninjitsu z Okinawy czy inne szkoły zabójców pomijamy) no i uprawiając je dbamy o zdrowie, kondycję fizyczną i psychiczną i mamy je do dyspozycji zawsze nawet na lotnisku, plaży czy na basenie (jeden z aspektów przewagi umiejętności nad sprzętem).

      • djans pisze:

        Primo, to chyba tu rozmawiamy o sytuacjach kryzysowych, w których lepiej odeprzeć atak naprędce zmotanym miotaczem płomieni (choć takowego legalnie posiadać normalnie nie można), niźli się zastanawiać co powie prokurator, jeśli dożyjemy ewentualnie do spotkania z nim.

        Prawda jest taka, że w sytuacji dobrze zaplanowanego i fachowo przeprowadzonego ataku, to szans na bronę nie nie ma ani strzelec, ani mistrz kung-fu. Jednak chodzi o to, żeby zwiększyć swoje szanse w bardziej prawdopodobnych sytuacjach, jak na przykład szabrownicy w czasie klęski żywiołowej, albo przypadkowy agresor pod wpływem, czy bez piątej klepki.

        Osoba starsza, ze złamaną nogą, kobieta w ciąży, itp. nie ma szans uciec, czy obronić się w walce wręcz przed napaścią przez zwykłego żulika, który na okoliczność black-outu postanowi trochę porabować. Tu może pomóc jedynie broń palna. I nie musi to być wcale glock z kompozytów noszony na pozwolenie do celów samoobrony. Sześciostrzałowy kapiszonowy rewolwer na czarny proch można mieć bez problemu, a daje on nad bandą z widłami znaczną przewagę.

        W kraju ślepców jednooki jest królem.

        • Rafał M. pisze:

          Typowi żule-pijacy raczej nie rabują. Natomiast tzw. „zwykli” ludzie raczej nie mają doświadczenia w rabunku i będą się obawiać, chyba że ich przymusi skrajny głód i przestaną panować nad sobą (ale wtedy będą raczej rabować żywność, nie kosztowności).
          W USA mają problem z ogromnymi napięciami społecznymi wynikającymi z różnic majątkowych, dzielnicami pełnymi ludzi nie widzących dla siebie perspektyw, gdzie jedyną alternatywą na przeżycie jest członkostwo w gangu ulicznym, oraz najczęściej są uzależnieni od „twardych” narkotyków. A narkoman na głodzie jest nieobliczalny, zrobi wszystko by zdobyć pieniądze na kolejną działkę.
          Do tego dochodzi kultura przemocy promowana przez media i marketing wmawiający że bez kolejnego gadżetu człowiek jest nieudacznikiem.

          Na szczęście w Polsce jeszcze tego nie ma, choć może powoli się pojawiać, na razie niezadowoleni emigrują i jest spokój.

          Przy dłużej trwającej sytuacji kryzysowej mogą być jakieś zamieszki związane z żywnością, ale raczej skierują się przeciwko władzom (z żądaniem ustąpienia lub zrobienia czegoś), nie będzie masowych rabunków i szabrownictwa (może z wyjątkiem supermarketów i sklepów).
          W przypadku lokalnego kataklizmu naturalnego mogą pojawić się szabrownicy z zewnątrz, liczący na opuszczone domy, ale oni nie są specjalnie groźni, to bardziej mentalność złomiarza, dużo brakuje do amerykańskiego gangstera ulicznego.

          Ci polscy przestępcy, którzy naprawdę mogą być inteligentni i brutalni, mający dostęp do broni palnej, to raczej są dosyć bogaci. Znajdują sobie inne źródła zysku niż napadanie na przypadkowych przechodniów (narkotyki, burdele, przemyt papierosów bez akcyzy do krajów strefy Euro itd.).

          • djans pisze:

            Nie wiem na jakiej podstawie jest wyrobione to przekonanie o nierabujących „typowych żulach”.

            W zależności od rejonu Polski bywa, że 1/3 populacji jest zdolna do drobnej kradzieży – w czasach najzupełniej normalnych. W tak samo normalnych czasach podobny odsetek jest skłonny do przemocy celem zdobycia karpia, albo klapek na promocji.

            W kryzysowej sytuacji pustych półek, albo tylko braku światła przez kilka nocy z rzędu znajdzie się wystarczająco wielu, którzy w poczuciu bezkarności, albo desperacji będą gotowi co najmniej nakłaść komuś po mordzie, żeby zdobyć żarcie, wodę, paliwo, albo coś cennego, za co by można powyższe wyhandlować.

            Skoro dziś można dostać paść ofiarą napadu, czy gwałtu, to tym bardziej w sprzyjających przestępczości warunkach.

      • makaron pisze:

        Paradoksalnie większość sił policyjnych ( nie rozdrabniając się na formacje ) na świecie jest wyposażona w pistolety, to samo dotyczy drugiej strony. Puki co nic lepszego niż klamka nie wymyślono, a zapewniam Was, że każdy kto chce może postrzelać tyle co wspomniane jednostki. Oczywiście równie istotne jest to co mamy na szyi – w przeciwnym wypadku nie będziemy wiedzieć czy niemiła ekspedientkę w sklepie zwymyslać, wyjść z uśmiechem czy poczęstować kulką

        • Piotr pisze:

          Tylko że funkcjonariusze tych sił policyjnych nie są ofiarami napadów, tylko jeżdżą na interwencje gdy ktoś taki napad zgłosi (a więc mają czas na przygotowanie się do użycia broni). W przypadku gdy zostają bezpośrednio (i z zaskoczenia) napadnięci, to bywa, że giną zastrzeleni ze swojej własnej broni. Trzeba rozróżnić te dwie sytuacje (policjanta, który wchodzi do akcji z wyciągniętą bronią, oraz zwykłego obywatela, który gdzieś tam w jakimś zaułku zostanie napadnięty przez bandytów).

        • Piotr pisze:

          A co do „puki co nic lepszego niż klamka nie wymyślono” – śmiem wątpić, wszystko zależy od sytuacji, bo gdy zostajesz zaatakowany z zaskoczenia albo „w zwarciu” (krótki dystans), to klamka jest ostatnią rzeczą po jaką powinno się sięgać. Jak wspomniałem już wyżej – przeciętny nożownik bez problemu załatwi gościa z bronią noszoną pod marynarką (nawet jeśli broń będzie naładowana i gotowa do strzału), cała akcja rozegra się w niecałą sekundę a to za mało czasu aby móc się obronić bronią palną.
          Co innego akcje specjalnych oddziałów, którzy przygotowani wjeżdżają komuś do domu z bronią wycelowaną przed siebie a co innego człowiek w przeciętnej sytuacji życiowej napadnięty przez bandziora. Jeśli nie ma się choćby elementarnego pojęcia o walce wręcz, to broni nie dość że nie zdążymy użyć, to ją przy okazji możemy stracić.

          • djans pisze:

            Nie kupuję tego tekstu o nieprzydatności broni, bo najzwyczajniej przeczy on logice. Mogę tu podlinkować liczne przykłady zdarzeń, gdzie osoby nie mające szans na „normalną” obronę przed napadem, odparły go używając broni palnej. Np. tutaj 65 letnia babcia przegoniła kilku rabusiów oddając dwa niecelne strzały. Gdyby próbowała im przeszkodzić bez broni, to w najlepszym wypadku naraziła by się na wyśmianie, o ile nie ciężkie pobicie. https://www.youtube.com/watch?v=O0tfsX1II2Q

            Jak już pisałem – jeśli kogoś napadną profesjonaliści, to się nie obroni choćby i był Frankiem Kimono karate kung-fu mistrzem Ale to tak, jak z gaśnicą – jeśli nam się trafi naprawdę poważny pożar, który nas zaskoczy, to najlepiej jest gaśnicę wyrzucić, żeby szybciej uciekać, co jednak wcale nie oznacza, że nie może nam się ona przydać w 99% przypadków zaprószenia ognia.

          • Piotr pisze:

            W podanym przez Ciebie przypadku było bardzo dużo czasu aby skorzystać z broni – jeśli masz czas, ok, gdyby jednak goście zaczęli od obezwładnienia obsługi sklepu, to broń by się nie przydała. Ostrzelany napastnik może też spanikować i odpowiedzieć ogniem ze swojej broni w obawie o swoje życie (nie każdy się przestraszy i zacznie uciekać).

            Podobnie mogę podlinkować liczne przykłady jak to staruszka przepędza łobuzów okładając ich torebką po głowach. Mogę też podać przykład swojego dziadka, który jakieś 7-8 lat temu (mając około 85 lat, mieszka sam w domku jednorodzinnym na wsi) obronił się nożem przed dwoma rabusiami, którzy wjechali mu do domu. Umiejętności walki na noże miał nabyte w czasach drugiej wojny światowej – po tylu latach mimo braku treningów wystarczyło bez problemu. Gdyby miał broń, to zanim by po nią sięgnął (przypomnę – musi być zamknięta na klucz w pancernej szafce), to by skończył z workiem na głowie a tak, chwycił nóż kuchenny, który akurat był pod ręką i goście momentalnie skończyli z podciętymi ścięgnami.

            Uważam, że przypisujecie broni zbyt wielkie znaczenie jednocześnie bagatelizując inne aspekty (moim zdaniem znacznie ważniejsze) jak chociażby umiejętności walki, szeroko pojętej, czyli nie tylko technika samej walki wręcz, ale też taktyka, psychologia (zwykłą demonstracją pewności siebie możesz sprawić, że napastnik odpuści, natomiast wyciągając w jego kierunku broń możesz sprawić, że spanikuje), panowanie nad emocjami, zdrowie i kondycja fizyczna itd.
            Co innego scenariusze rodem z MadMaxa (które w przypadku większości z nas prawdopodobnie nigdy się nie wydarzą) a co innego zwyczajne normalne życie, gdzie nikt nie nosi cały czas ze sobą naładowanego kałacha na plecach odbezpieczonego i gotowego do strzału. Być może komuś broń daje poczucie pewności siebie – ok, nic mi do tego ale uważam, że przeceniacie wartość broni. Wiadomo, lepiej mieć niż nie mieć, bo ma się wybór, ale bezkrytyczne ufanie temu, że broń sama w sobie zapewni komukolwiek bezpieczeństwo jest moim zdaniem iluzją.
            Mam wielu znajomych (w tym brata) którzy byli w różnych zapalnych rejonach świata typu Kosowo, Irak, Afganistan itp. – zasada przetrwania jest wszędzie taka sama: widzisz, że ktoś sięga po broń palną, to najpierw strzelasz, a potem się zastanawiasz czemu po nią sięgał – posiadacze broni palnej w razie jakiejkolwiek zadymy ginęli w pierwszej kolejności (ci bez broni są traktowani jako „nieszkodliwi”).

          • djans pisze:

            Żeby nie było – jestem przeciwny wszelkiego rodzaju „talizmanom”, czy to będzie broń „zapewniająca bezpieczeństwo”, czy gaśnica „chroniąca przed pożarem”, etc. Zawsze najważniejsze jest to, co mamy między uszami, a na dalszym planie narzędzia.

            Z własnego, i nie tylko, doświadczenia wiem, że większość sytuacji, w których dochodzi do przemocy nie rozpętują się nagle, jak wybuch gazu jednocześnie powodujący rozległy pożar, ale etapami, stopniowo, najpierw się kopci, potem iskrzy, tli , dopiero potem mamy niewielki otwarty płomień, i dopiero na końcu dobrze zbudowany pożar.

            Gaśnicę, czy czarnoprochowy rewolwer, możemy nosić stale przy sobie, jeśli wola. Ale obydwa sprzęty raczej potrzebne są w domu, na wyjątkową sytuację.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Tak, broń palną, oprócz tej na pozwolenie do celu ochrony osobistej, w środkach komunikacji publicznej trzeba mieć rozładowaną.

      Tak, istnieje coś takiego jak broń palna gazowa. Na tę broń potrzebne jest takie samo pozwolenie na broń, jak na każdą inną „ostrą” broń palną. Wymienienie „broni gazowej” w części książki, w której mowa o metodach samoobrony niewymagających pozwolenia, jest albo błędem merytorycznym, albo skrótem myślowym (ja obstawiam, że autor miał na myśli miotacze gazu w kształcie pistoletu).

  11. makaron pisze:

    Rozumiem, że wypowiadają się tu praktycy przetrwania kataklizmów. Każdy wypowiadający się przetrwał coś naprawdę spektakularnego. Moja babcia przetrwała okupacje w Stolicy, powstanie. Ona może się wypowiadać jako praktyk, jej rozwiązania okazały się w 100% godne uwagi – nie miała ziemianki, nie miała szpeju – ona i prababka miały olej w głowie. Babcia rządzi. A wasze dywagacje przypominają z całym szacunkiem dla Was pogaduch w piaskownicy

    • djans pisze:

      Taa, a mój prapradziadek przetrwał Powstanie Styczniowe. Zapewne przydałyby nam się jego wspominki o tem, jak sobie poradzić bez dostaw prądu, bieżącej wody, ogrzewania miejskiego i gazu. Bo przecież każdy z nas ma w domu piec kaflowy, na podwórku studnię i skład opału.

      Baj de łej – nie wiedziałem, że trzeba przetrwać „spektakularny kataklizm”, żeby nabyć wiedzy potrzebnej do jego przetrwania. Zawsze mi się wydawało, że wystarczy pogadać ze strażakiem, by wiedzieć jak sobie radzić w razie pożaru, albo z lekarzem, czy ratownikiem górskim, by nie paść ofiarą hipotermii, a tu się okazuje, że winienem pytać odpowiednio pogorzelca i ocalonego z lawiny…

      • Piotr pisze:

        Makaron ma nieco racji. Od strażaka czy lekarza zdobędziesz teorię, ale jak nie poznasz swojej psychiki i organizmu w sytuacji kryzysowej, to tak na prawdę nie wiesz czy UMIESZ sobie poradzić. To jak różnica między obejrzeniem na YouTube filmiku jak się rozpala ogień łukiem ogniowym a umiejętność samodzielnego rozpalenia ognia w ten sposób.
        Co z tego że w teorii wiesz jak sobie poradzić z hipotermią jeśli nie będziesz w stanie jej u siebie stwierdzić? Co z tego że wiesz jak na przykład zszyć sobie ranę jeśli zesrasz się z bólu wbijając sobie igłę w ciało? Co innego zapytać ratownika jak machać rękami w wodzie aby nie utonąć a co innego umieć pływać. Wiedza to tylko część sukcesu – bez umiejętności znaczy bardzo niewiele.

        • Mirek pisze:

          Na evencie Surwiwalia 2015 poruszane były tematy dotyczące zdrowia i a także książek o survivalu dostępnych na polskim rynku. W dyskusji brało udział także 3 polskich autorów o tej tematyce – wniosek był jeden książka, która powiedźmy objęła by wszystkie zagadnienia, w tym aspekty psychologii i opisałaby je w pełni powinna mieć nie mniej niż 1400 stron. Chyba nie muszę tego komentować dalej.

          • Piotr pisze:

            To jeszcze zależy od kontekstu książki. Jeśli to miałby być poradnik survivalu typu „jak przetrwać zanim uzyska się pomoc z zewnątrz” (czyli konteksty typu powódź, wichura, wypadek samochodowy na odludziu itp. czyli maks 72 godziny) to poradnik może być mały, ale gdy weźmiemy pod uwagę konteksty typu „MadMax” (wojna, rewolucja, upadek cywilizacji, globalna epidemia itp. gdzie w grę wchodzi nawet kilkuletni kryzys) to i 1400 stron moim zdaniem nie wystarczy, bo zagadnień jest mnóstwo, oprócz takich typowych survivalowych w grę wchodzi kowalstwo, rolnictwo, łowiectwo, hodowla zwierząt (nie tylko „kurek na jajka i mięso” ale na przykład koni), podstawy inżynierii (budownictwo – bo nikt w „szałasie” kilku lat mieszkał nie będzie, mechanika/mechanizacja – bo nikt szpadlem ziemi uprawnej kopał nie będzie tylko ten pług konny jakoś trzeba zbudować i go naprawiać) itd. Objętość książki zależy od przyjętego kontekstu kryzysowego i od tego co się rozumie pod pojęciem „podstawy” (na przykład zauważyłem, że dla wielu preppersów zagadnienia psychologii przetrwania to detal do którego nie przywiązują zbytniej wagi i władanie bronią jest dla nich ważniejsze niż władanie własną głową 😀 – moim zdaniem priorytety są odwrotne, ale każdy przygotowuje się w taki sposób w jaki uważa za stosowny).

        • djans pisze:

          Ty nie myl nabycia umiejętności z wysłuchaniem relacji kogoś, kto ją nabył. Bo makaron wyraźnie myli – jakoś niby relacja babci, która przeżyła pożar ma więcej wnosić, niż lektura książki autora, który wysłuchał setek takich relacji.

          Bo on tu wyraźnie artykułuje, że kto się nie topił, ten nic ciekawego nie ma do powiedzenia w kwestii ratownictwa wodnego.

          • Piotr pisze:

            Ok, ale bardzo często panuje też druga skrajność, ktoś, kto nigdy nie ratował osoby tonącej (ani nie był ratownikiem wodnym) pisze książkę o tym jak ratować tonących (na podstawie tego, co mu ratownik opowiadał) a potem ktoś tę książkę czyta i uważa się za „eksperta” ratownictwa wodnego, bo czytał dobrą książkę 😀
            Jeśli już się uczyć, to od kogoś, kto dane rzeczy praktykuje a nie od kogoś, kto tylko powiela to, co przeczytał/usłyszał od innych.
            W tym kontekście „babcia która przeżyła wojnę” moim zdaniem jest lepszym autorytetem od przetrwania niż ktoś, kto mieszka sobie w apartamentowcu, nigdy nawet blackoutu nie zasymulował i tylko robi dywagacje na temat „co by było gdyby”. Wybacz, ale uważam, że ktoś, kto nigdy nikogo z wody nie wyciągał, nie ma nic ciekawego do powiedzenia w kwestii ratowania, będzie tylko powielał to, co usłyszał od innych – wolę uczyć się od źródła (od praktyków).

          • djans pisze:

            OK, wszystko fajnie, dopóki chcesz się uczyć postępowania w razie banalnych, powszednich dość sytuacji.

            Na wypadek ataku nuklearnego wolisz poczytać wspomnienia ocalałego spod Nagasaki, czy jakiś wojskowy podręcznik napisany przez ludzi, którzy napromieniowania doświadczyli co najwyżej odgrzewając pizzę w mikrofalówce? 😉

  12. powolniak pisze:

    Coś długo nic nowego na tym blogu.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Bo są inne, pilniejsze rzeczy do zrobienia, niż napisanie tekstu na blog. Jak się skończy zbiórka, będziemy starali się wrócić do poprzedniego harmonogramu publikacji — 2-3 wpisów tygodniowo.

      Jednocześnie uważam, że taki komentarz jest trochę nie na miejscu, bo nie płacisz abonamentu za korzystanie z tego bloga i w żaden inny sposób nie przyłożyłeś się do jego rozwoju. Nie kojarzę choćby jakiegoś maila od Ciebie z zagadnieniem, które moglibyśmy poruszyć. Praca, która nie przynosi nam korzyści, ma dla nas niższy priorytet niż ta, która pozwoli włożyć coś do garnka.

      • powolniak pisze:

        Czytam Was gdzieś od ok. 2lat. I dziękuję za to że prowadzicie ten blog. Jednak gdybym miał płacić abonament tobym tego nie robił. Po prostu zdziwiło mnie to że od 2 tygodni cisza.
        A co do moich sugesti:
        1. System alarmowy(SSWiN i sens ochrony mienia) i przeciwpożarowy (czujki i gaśnice)
        2. Więcej zagadnień związanych z domową ekonomią i zagrożeniami typu Grexit.
        3. Przechowywanie złota, srebra i gotówki (skrytka pod ziemią, skrytki w domu, sejfy itp.)
        Nie wiem czy te propozycje nie gryzą się z Waszą ideą prowadzenia bloga. Jednak uważam że też są związane ze współczesnym survivalem i może warto by zwrócić na to uwagę.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Dzięki za sugestie.

          Wpisują się w tematykę bloga doskonale. 🙂

          • Piotr pisze:

            Co do sugestii tematów, to jest jeden moim zdaniem ważny, a chyba nie poruszony jeszcze na tym blogu: przygotowanie „survivalowe” dzieci. Nie chodzi o klimaty typu MadMax, tylko o zwyczajne sytuacje życiowe, bo o ile małe dzieci są praktycznie cały czas pod opieką rodziców (lub opiekunów) o tyle te starsze na przykład same pokonują drogę szkoła-dom, jeżdżą na różne klasowe wycieczki czy wakacje itp.
            Temat mi się podsunął po dzisiejszej rozmowie z sąsiadką, której dziecko (na oko około 10-12 lat – nie znam wieku dokładnie) jedzie w lipcu na dwutygodniowe kolonie (pierwszy raz będzie tak długo bez rodziców czy kogoś z rodziny) i wywiązała się zwyczajna rozmowa co im obowiązkowo dać do plecaków, co muszą umieć itd. Temat wydaje się banalny, bo niby będą fachowi opiekunowie i w razie czego mają wszystkiego dopilnować ale… wiadomo jak to jest, opiekunowie też muszą kiedyś spać czy iść do kibla, a z dzieckiem jest jak z mlekiem w garnku na kuchni – tylko czeka kiedy odwrócisz wzrok 😀 Dziecko jakoś musi sobie poradzić w sytuacjach kiedy się na przykład zgubi (zabłądzi), czy gdy autokar będzie miał wypadek (żeby nie spanikowało i nie uciekło z miejsca zdarzenia chowając się w jakimś zaułku), może się też zdarzyć, że opiekun wypije „o jedno piwko za dużo” itd.
            Mimo że temat mnie bezpośrednio nie dotyczy (nie mam dzieci, pierwsze w drodze) a dzieci mojego brata są „zimnego chowu” i poradzą sobie pewnie lepiej niż niejeden dorosły (lubią klimaty survivalowe – głównie w kontekście survivalu zielonego) a i autorzy bloga z tego co piszą, to też raczej nastoletnich dzieci nie mają, to jednak zbliża się sezon wakacyjny, dużo dzieciaków pojedzie na jakieś wakacje i moim zdaniem temat jest wart przemyślenia.

          • djans pisze:

            @Piotr Czy ja wiem? Przecież przygotowanie dzieci nie różni się specjalnie, od przygotowania dorosłych – tzn. dorosłemu i dziecku nie dajesz diametralnie odmiennych instrukcji np. na wypadek pożaru, albo nie uczysz zupełnie różnych technik rozpalania ogniska.

            To jest mniej więcej ta sama wiedza do przekazania i te same umiejętności do wyuczenia.

          • Piotr pisze:

            djans: nie sądzę aby plecak/torba dziecka jadącego na dwa tygodnie miała mieć taką samą zawartość jak mój plecak Alice LC-1 (chociażby ze względu na możliwości fizyczne jego „nosiciela”), mogę też wziąć tylko dwa komplety bielizny (bo będę używał naprzemiennie, w jednym chodzę, a drugi wyprany w tym czasie schnie), w razie czego umiem naprawić ubranie, skleić buty (lub kupić nowe, bo mam swobodny dostęp do swojej kasy), byle chłystek mnie nie napadnie aby mnie skroić z kasy/sprzętu, swoje też przeżyłem i nie spanikuję z byle powodu, nie mam kompleksów/oporów aby kogokolwiek poprosić o cokolwiek jeśli zajdzie taka potrzeba itd. Mimo wszystko wiele aspektów z perspektywy dziecka wygląda inaczej (nawet w przypadku małego pożaru w – może zwyczajnie nie radzić większej gaśnicy albo nie mieć siły aby zerwać plombę i ją odpalić).
            Oczywiście to tylko mój punkt widzenia na bazie doświadczeń tego jak sam byłem dzieckiem oraz jak jeżdżę z dzieciakami brata – wielu dla nas prostych rzeczy dziecko nie będzie w stanie zrobić.

          • djans pisze:

            Z tym plecakiem, to mocno naciągane, chyba że istotnie postulujesz wpis dla dzieci o szykowaniu BOB-a 😉

            Też mówię przez pryzmat własnego doświadczenia – większość zasad „survivalovych” poznałem jako dziecko, jeżdżąc z wujem i dziadkiem na wędkarskie wyprawy. Bo i też większość zasad jest uniwersalna, a jedynie skalowana, że tak powiem, w zależności od człowieka.

            To raczej dla specyficznych dorosłych stosujemy extra wyjątki od tych zasad, typu gaszenie pożaru, miast ewakuacji, albo rozbrajanie rabusia, w miejsce nieeskalującego agresji załatwienia sprawy, etc.

      • djans pisze:

        Uuu, nieprzyjemnie się zrobiło – a darmowy feedback, to pies? 😉

        • Survivalista (admin) pisze:

          Wręcz przeciwnie, stąd moja uwaga na ten temat.

          Rozumiem, że żyjemy w takiej rzeczywistości, w której mało kto chce płacić za treść czytaną w internecie. Nie oburzam się na to, bo byłbym idiotą.

          Dlatego doceniam wszystkie gesty ze strony Czytelników, które nam pomagają. Czy to kontakowanie z nami dziennikarzy, czy podsyłanie pomysłów na wpisy i zagadnień do poruszenia, czy wskazanie fajnych produktów, którymi możemy się zainteresować.

          Z wyjątkiem agregatów prądotwórczych, o których z uporem maniaka producent, dystrybutor, albo wynajęta przez niego firma, od dłuższego czasu pisze w komentarzach. Za takie komentarze nie jesteśmy wdzięczni. 😉

  13. Krzysztof Rak pisze:

    Miło mi się, wywiązała się dyskusja poza to co zostało opisane w książce. Kilka wpisów faktycznie ciekawych, inne jak zwykle burza w szklance w wody. Myślę, że każda książka znajdzie swoje grono odbiorów, którzy będą zadowoleni po jej przeczytaniu, tak jak ja prywatnie. Po prostu nie da się opisać wszystkiego w jednej pozycji. Książka to forma zamknięta, to nie blog. Poza tym, można ją czytać w lesie, w schronie czy na czytniku, i to jest jej zaletą nad każdą formą internetową. Zatem w świecie offline poradniki papierowe mają większą wartość.

  14. Kapą pisze:

    Jakie inne książki polecacie Panowie do przeczytania celem przybliżenia tematyki preperingu?
    Chodzi mi o przetrwanie (lub ucieczkę z) w mieście. Fajnie jakby książka poruszała kwestię rodziny (ucieczka w grupie z małymi dziećmi).
    Śledzę Wasz kanał i stronę, dużo już wiem, ale książka, która poszerzałaby wiedzę, była by czymś super!
    Dzięki.

    • djans pisze:

      Najłatwiej się przyswaja fakty nie w postaci suchej, a rozwodnione w beletrystyce.

      Dlatego polecałbym takie pozycje, jak „World War Z”, „Zombie Survival Guide”, „One Second After”, czy „Głód” Mastertona.

      • Agnieszka pisze:

        Najłatwiej to się przyswaja – ucząc się od kogoś, na szkoleniach, kursach. A książki mają na celu tylko wprowadzenie, czyli teoria.

        • djans pisze:

          Szkolić, to się można w konkretnym zakresie – via szkolenie z instruktorem, to możemy opanować jakąś konkretną technikę.

          Jeśli ktoś oferuje szkolenie w ogólnie ujętym tematyce „przetrwanie (lub ucieczkę z) w mieście”, to jest zwyczajnych hochsztaplerem.

  15. Agnieszka pisze:

    Tytułem broni, bo Krzysztof opowiada jak to niby łatwo i szybko, trochę realiów –> http://bron.iweb.pl/viewtopic.php?f=75&t=128028&start=75#p1532160

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.