Podsumowanie Domowy Karaluch Challenge 2 – testu zestawu ucieczkowego

Wreszcie pora na podsumowanie eksperymentu Domowy Karaluch Challenge 2 — czyli powtórnego testu pieszej ewakuacji do celu z użyciem zestawu ucieczkowego. To trzeci wpis na ten temat, w poprzednich dwóch omawiałem moje przygotowania do eksperymentu, oraz sam jego przebieg i zawartość mojego zestawu ucieczkowego.

Miejsce, w którym nagrałem film jest nieprzypadkowe, bo na początku tego roku w tym właśnie samym miejscu nagrywałem materiał o różnych rodzajach zestawów ewakuacyjnych: 72-godzinnych/BOBach, ewakuacyjnych, INCHach, itd.

W dzisiejszym materiale podsumuję wnioski z tego testu, bo to chyba z Waszego punktu widzenia będzie najciekawsze. A przecież eksperyment chciałem powtórzyć nie po to, by się zmęczyć długim spacerem, tylko żeby realnie ocenić przydatność tego zestawu i całej strategii jego użycia.

Wnioski zasadniczo mam trzy.

Ewakuacja pieszo jest wykonalna, ale trudna

Jak pokazał eksperyment, jestem w stanie uciekać z miasta pieszo i dojść do celu z zestawem ucieczkowym na plecach w ciągu jednego dnia.

Tylko co z tego, skoro przecież nie będę tam udawać się sam, tylko z bliskimi, którzy już nie będą w stanie pokonać pieszo takiej odległości?

Dlatego uważam, że planowanie ucieczki pieszo jako podstawowego środka wydostania się z miasta i dotarcia do celu jest ryzykowne. Znacznie lepiej jest dobrze zaplanować ewakuację samochodem, do którego będzie można zabrać więcej rzeczy i z jego pomocą szybciej dotrzeć na miejsce. Poza tym, samochód sam z siebie stanowi niemałe wsparcie, zapewniając schronienie przed trudnymi warunkami atmosferycznymi, ale też jest źródłem ciepła i energii elektrycznej, choćby do ładowania telefonu komórkowego.

Oczywiście, może się zdarzyć, że drogi wylotowe z miasta będą zakorkowane przez rzesze ludzi, którzy chcą uciekać. Ja się tego jednak niespecjalnie obawiam. Przecież to Wy właśnie jesteście już dużo lepiej mentalnie na tę konieczność ewakuacji przygotowani. Macie świadomość, że możecie być do tego zmuszeni. Że macie przygotowane zestawy ucieczkowe, że zebraliście do kupy najważniejsze dokumenty i je też możecie szybko zgarnąć. Że wiecie dokąd się udać.

A jeśli tak, to jesteście znacznie lepiej przygotowani do ucieczki, niż przeciętni Polacy. A przez to możecie z miasta wynieść się dużo szybciej, zanim cała reszta zacznie to robić. I to pozwoli Wam w dużej mierze zminimalizować ryzyko utknięcia w korku na wylotówce.

Nawet jeśli jednak zdarzy się taka sytuacja, to i tak będziecie zapewne już kilka czy może nawet kilkadziesiąt kilometrów bliżej celu ewakuacji, a przez to dystans do pokonania pieszo będzie mniejszy.

Rozsądnym kompromisem między samochodem a ucieczką pieszo jest rower. Można do niego dołączyć przyczepkę, w którą wsadzimy dzieciaki, albo babcię, a także część dobytku. Na sakwach można wieźć jakiś sprzęt. Na dodatkowym foteliku — dziecko. Rowerem pokonamy rów melioracyjny, który zatrzyma większość samochodów, wystarczy tylko zejść z roweru, przejść rów pieszo, wypakować babcię, przenieść babcię, rower, przyczepkę, itd.

Bo przecież babci nie będziemy wieźć kilkudziesięciu kilometrów na taczce. Zresztą, gdzie tę taczkę trzymać w piwnicy w bloku?

Zestaw ewakuacyjny w formie plecaka?

Zastanawiam się, czy potrzebny jest mi zestaw ewakuacyjny w formie plecaka. A może nawet szerzej — czy w ogóle potrzebny jest mi zestaw ewakuacyjny?

Przecież dużą część rzeczy, które mam w zestawie ucieczkowym, mam też w zestawie EDC — choćby latarkę, sprzęt do rozpalania ognia, apteczkę. A przecież EDC noszę przy sobie w plecaku właśnie. Kiedyś nosiłem przy sobie torbę na ramię, ale chcąc przygotować się do noszenia plecaka kupiłem sobie nowy i zacząłem z nim chodzić na co dzień.

I gdybym teraz musiał się ewakuować, to zabrałbym ze sobą 3 plecaki:

  • zestaw 72-godzinny,
  • zestaw ucieczkowy,
  • zestaw EDC,

plus pewnie jakieś inne rzeczy. Zabrałbym je do samochodu i potem ewentualnie w razie potrzeby przepakował i 2 gdzieś zostawił, żeby nie brać ich ze sobą.

Ale jaki to ma sens?

I właśnie się zastanawiam, czy nie lepiej wyodrębnić te rzeczy, których nie mam w EDC a powinienem mieć w zestawie ucieczkowym i trzymać je w jakiejś torbie, którą w razie czego dołączyłbym do plecaka z EDC.

Polubiłem chodzenie

Okazało się, że w czasie tych dość długich przygotowań do powtórki eksperymentu polubiłem chodzenie.

No, może nie tyle polubiłem, co przestałem go nie lubić. Nigdy nie miałem problemu, by gdzieś się wybrać piechotą po to, by zobaczyć coś fajnego. Albo żeby iść na grzyby. Ale chodzenia dla samego chodzenia nie znosiłem. Po prostu uważałem to za stratę czasu. Wolałem pojeździć na rowerze.

W tym roku łaziłem wyjątkowo dużo (jak na moje dotychczasowe osiągnięcia), po to, by się przygotować na trudne czasy. Do samego eksperymentu, ale też zależało mi na tym, by trwale zmienić swój styl życia. Udało mi się poprawić kondycję, trochę schudłem, chodzenie sprawia mi dużo mniej trudności. Przez to, że dużo nosiłem plecak, nauczyłem się tak go regulować, żeby nie odczuwać jego ciężaru.

No i trochę polubiłem to chodzenie. Zdarzało mi się w weekend zapakować się w samochód i jechać gdzieś tylko po to, żeby tam połazić między drzewami, jako sposób spędzania wolnego czasu.

Wnioski dla Was

Nie zachęcam nikogo do uczynienia ewakuacji pieszo podstawowym sposobem opuszczenia miasta. Ale zachęcam Was do tego, byście przetestowali swoje zestawy ucieczkowe tak, jak zrobiłem to ja.

Przede wszystkim po to, by sprawdzić, czy zostały dobrze stworzone. Czy mają wszystko, co jest potrzebne i nic więcej. Ja się przekonałem, że część przedmiotów z zestawu można byłoby wyrzucić, ale pozostawiam je w nim świadomie i wiem dlaczego podejmuję taką decyzję.

Bo ewakuacja w zagadnieniu nowoczesnego survivalu jest bardzo istotna i dlatego musimy być na nią przygotowani.

To oczywiście nie oznacza, że powinniśmy rezygnować z przygotowywania swojego domu — robienia zapasów żywności, wody, itd, ale o tym zagadniu opowiem w jednym z kolejnych materiałów.

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

32 komentarze

  1. Domi pisze:

    „Przenieść babcię” <3 dzięki za ten test i trzy odsłony relacji

  2. amzel pisze:

    W przygotowaniu się do trudnych czasów przerabialiśmy
    różne scenariusze.
    Jednym z nich był EMP.Jak wiemy unieruchamia nasze auta.Rower w pewnych sytuacjach też może być bezurzyteczny bo przykładowo jest wyjątkowo ciężka
    zima i za oknem leży ponad pół metra śniegu .
    Wtedy pozostaje tylko ucieczka pieszo i do tego musimy
    się przygotować.
    Trzeba brać pod uwagę to że może potrwać to kilka dni –
    co oznacza potrzebę nocowania oraz gotowania gdzieś
    w terenie .
    Dlatego musimy uwzględnić to w zestawie ucieczkowym.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Wtedy to chyba raczej na nartach.

    • djans pisze:

      Jak śnieg jest udeptany, to można po nim spokojnie jechać. Jeśli jest miękki, to zakładasz najprostsze płozy i rower prowadzisz, albo montujesz taki fikuśny adapter i robisz ski bike.

  3. Wojtek pisze:

    Przede wszysykim musimy wiedzieć przed czym uciekamy. I do tego dostosowac sposób ucieczki i zestawy. Dla mnie powodem do opuszczenia domu jest wojna i jakieś zagrożenie pandemią. Brak prądu, katastrofy np. powódź, czy inne nie wywołują u mnie potrzeby ucieczki. Jeśli już miałbym uciekać, to tylko aby ulokować rodzinę. Potem wracam bronić swojego grajdołu. Świadomość zagrożenia pozwala myśleć i działać wyprzedzająco. Dlatego przygotowanie domu do opuszczenia zajmie mi minimalną ilość czasu. I ważna sprawa. Zakładam jak najgorsze scenariusze, tzn ide z żoną i synem ( 12 lat) pieszo. Na trasie mam kilkanaście ukrytych tub z najpotrzebniejszym sprzętrm. I minimalna iliść w plecaku. Wymagam absolutnego posłuszeństwa. Źadne „ale tato” czy „weź się nie wygłupiaj”. I wiedza wiedza wiedza. Co jeść jak spać kiedy cię widac a kiedy nie. No i żadne kamuflarze. Cywili się nie tyka (pisze o ucieczcze w razie „W”).

    • djans pisze:

      „No i żadne kamuflarze. Cywili się nie tyka (pisze o ucieczcze w razie „W”)”

      To jest błąd popełniany przez większość tzw. prepersów. Ubierają się w paramilitarną odzież i takiż szpej, bo są fanami airsoftu, a w’ogle się nie zastanawiają jak będą wyglądać w razie „w”.

      Z drugiej strony są turyści ekstremalni, z drogim na pierwszy rzut oka nawet dla laika i krzykliwie kolorowym sprzętem. Raczej też sobie nie ułatwiają…

      • Wojtek pisze:

        Ja jestem zwolennikiem „kamuflażu” BHP. Ciuchy są wytrzymalsze od wojskowych (przeznaczune na minimum 4 miesiące noszenia, a nie na dobe na polu walki) poza tym można wybrać stonowane nie wpadające w oko. Załóżmy że ide na wprost posterunku naszego albo sojuszniczego wojska w podobnym kamo i z całym paramilitarnym szpejem na sobie. To co ? Grzecznie nas zapytają, o co chodzi? Najpierw strzał a potem pytania. Psychologia zestresowanego żołnierza mówi żeby pytać po strzale. Ciuchy skromne, funkcjonane i mocne. Taka jest moja idea ucieczki. Jeśli będę wracał, a będę, kamo założe do walki. I tyle.

        • Piotr pisze:

          Zaletą wojskowych rozwiązań jest przede wszystkim to, że tworzą kompletne systemy (ubranie, plecaki, „nerki”, systemy hydracyjne itd.), wszystko z kompatybilnymi systemami mocowania, wszystko do siebie idealnie pasuje i bardzo często jest świetnie przemyślane. Na przykład ja na wyprawy piesze używam już dosyć leciwego systemu Alice i raz mi to się bardzo przydało, bo byłem w stanie wypiąć się z całego sprzętu (plecak, nerki itd.) w około sekundę (lód się załamał gdy przechodziłem przez rzekę, na szczęście było płytko, około 1,5m, więc docelowo nie było problemu ani z wydostaniem sprzętu ani mnie, ale jakby to było jezioro powiedzmy o głębokości 5m, to wypięcie się z „balastu” byłoby sprawą kluczową :D).
          Sytuacja kryzysowa to nie tylko konflikt zbrojny, czasami to po prostu awaria prądu, jakieś zamieszki czy na przykład „zima stulecia” (paraliż transportu a więc i brak dostaw żywności, węgla do elektrowni/ciepłowni itd.), na takie sytuacje ciuchy wojskowe są ok (przy okazji zwykle są lżejsze niż „strój BHP” i wykonane z materiałów lepiej izolujących, na przykład kurtka z goretexu „robi robotę” znacznie lepiej niż bawełniana, buty wojskowe zwykle też są lepsze do długich marszów niż zwykłe robocze). No i na wyprzedażach magazynów wojskowych można dorwać nowy sprzęt (który leżakował na magazynie X lat) w bardzo niskich cenach – czemu nie skorzystać?
          A w razie W czy jakiejś „rewolucji”, to przecież każdy chyba ma też zwyczajne normalne ciuchy, w które może się ubrać aby nie zwracać na siebie uwagi. Moim zdaniem nie ma jedynego słusznego zestawu ciuchów/sprzętu na sytuacje ewakuacyjne – wszystko zależy od pogody (lato/zima), rodzaju kryzysu i wielu innych czynników (na przykład ile czasu mamy na ewakuację, bo co innego gdy jest pożar czy wybuch gazu w budynku i trzeba go opuścić natychmiast, a co innego gdy mamy na przykład kilka godzin czy wręcz dni na przygotowanie ewakuacji).

          • Wojtek pisze:

            masz absolutna rację jeśli chodzi o systemy wojskowe… najpierw strzelają potem pytają. I robi to System. Czy koniecznie musisz to sprawdzać na swojej skórze? Być może jest na forum kilku wojskowych, a może nie. Zapewniam Cię, że widząc człowieka w kamo, innym niż obserwator, a jeszcze do tego np. w przestarzałym „systemie”, na pewno nie będzie ryzykował utraty własnej dupy i strzeli nie znając Twoich intencji. Rozważ wszystko. Stres bojowy, szkolenie, strach i kretyna oficera wydającego rozkazy. Poza tym ja opisuję tylko opuszczenie miasta w razie”W”. W innych przypadkach noś nawet zbroję. W czas wojny, człowiek w kamo, to żołnierz. Nieznany, inaczej ubrany z ukrytą bronią, obładowany szpejem, no i bez dystynkcji… Dziwnie podejrzana jednostka. Możesz to wypierać ze swojej świadomości, ale ponieważ zagrożenie jest coraz bardziej realne, piszę to by dać do myślenia. Analizuj informacje, grzeb w necie sprawdzaj opinie i wypowiedzi autorytetów, ja jestem tylko zwykły cetem który chce przeżyć wraz ze swoją rodziną. I dlatego jestem na „nasłuchu” w necie, nie tylko polskim. A ponieważ mam troszkę czasu, analizuję wszelkie informacje. Z synem przeszedłem 50 km z zestawem ucieczkowym. Przebyłem rzekę, ech co będę pisał, szliśmy 5 dni, w lato. idą ferie i chcę to powtórzyć w zimę.

          • Piotr pisze:

            Spokojnie, bez emocji 😉 Przecież napisałem w jakim kontekście była moja wypowiedź – sytuacja kryzysowa to NIE TYLKO wojna (i że w razie W, to chyba każdy ma w domu „cywilne” ciuchy). Napisałem jedynie, że moim zdaniem jest wiele różnych sytuacji, w których wojskowy sprzęt jest bardzo ok (pomijam jakieś polskie demobile z czasów PRL – tam rzeczywiście bywało różnie, ale tam żołnierz był „mięsem armatnim” i nikt się przesadnie z nim nie liczył, miało być masowo i jak najtaniej :D).
            Lato to lato – aby przejść latem 50km nie trzeba praktycznie nic (ludzie chodzą latem na pielgrzymki do Częstochowy pokonując setki kilometrów w zwyczajnych trampkach i koszulkach z biedronki – oczywiście mają dodatkowy plus, że jedzą i śpią korzystając z uprzejmości mieszkańców spotkanych po drodze, zwłaszcza jeśli pielgrzymka jest zorganizowana a nie na zasadzie wolnej inicjatywy kilku osób). Z drugiej strony swego czasu włóczyłem się trochę po rosyjskiej tundrze i po Uralu – uwierz mi, że jest istotna różnica między temperaturą +30 a -30 i to że zamiast mieć na sobie 10kg ubrania masz na sobie 5kg oznacza, że masz te 5kg „ekstra” (czyli na przykład żywność na dwa tygodnie). A że da się przejść 400km mając tylko torbę z Biedronki (i nie robiąc żadnych zakupów po drodze) – owszem, da się, nawet w poprzednim wpisie Krzyśka podałem linki do filmików na YouTube jak niektóre ekipy robią sobie takie wycieczki (nawet zimą się da, ale nie obejdzie się bez budowania schronień).

          • djans pisze:

            Tu nie chodzi o to, czy się ma ciuchy cywilne, czy wojskowe, ale o to, czy się człowiek wyróżnia w tłumie uchodźców, czy nie.

            Jeśli będziesz maszerował w gumofilcach, kreszowych dresach i tureckim sweterku, a w ręku niósł reklamówkę z biedry, to ani Cię żadne wojsko nie zatrzyma, ani nikt nie będzie chciał okraść. Jeśli natomiast będziesz wyglądał, jak model w katalogu alpinistycznym, albo mokry sen asg-eja, to przetrzepać Cię będą chcieli i mundurowi i cywile, bo skoroś taki odpicowany, to może masz jakieś bajeranckie fanty.

          • Piotr pisze:

            djans: Owszem, w sytuacji typu wojna jak najbardziej. Z drugiej strony w sytuacjach mniej „globalnych” typu powódź, pożar/wybuch gazu w bloku, „zima stulecia”, poważna awaria prądu itp. użyję najlepszej jakości sprzętu jakim dysponuję (czyli takiego, jakiego używam na wyprawy outdoorowe), bo to nie będzie „globalny kataklizm i atak zoombie” i ludzie nie będą na siebie masowo polować, przynajmniej w początkowej fazie (moje plany na takie sytuacje zakładają, że ewakuuję się z miasta szybko a nie powiedzmy po pół roku gdy się żarcie skończy – generalnie nie jestem jakoś mocno przywiązany do mieszkania w mieście). Dobry sprzęt to po prostu mniejsza waga i większa niezawodność – w przypadku ewakuacji (zwłaszcza w trudnych warunkach pogodowych) to są ważne czynniki. Jeśli stosowniejsza będzie ucieczka w zwykłych ciuchach i z torbą z Biedronki, to jak najbardziej można i tak, po prostu mam wybór (nie jestem zależny od swojego wyposażenia, ono po prostu ułatwia pewne sprawy, ale nie jest warunkiem niezbędnym abym sobie poradził).

          • djans pisze:

            Luz, po prostu wiem, że nie trzeba pandemii zombie, żeby Ci ktoś chciał skroić fajną katanę dając przy tym w zęby 😉

          • Piotr pisze:

            Luz, jeśli akurat będę miał przy sobie fajną katanę, to byle chłystek w zęby mi nie da. Ćwiczyłem lata temu posługiwania się kataną w ramach uprawiania Aikido – wprawdzie miałem ostatnio w ręku 15 lat temu, ale myślę że mimo wszystko byle kto by się na odległość katany do mnie nie zbliżył (jest znacznie „szybsza” w użyciu niż broń palna :D). Swoją drogą ciekawy temat poruszyłeś: broń biała – bardzo szybka (znacznie szybciej się ją dobywa niż broń palną i działa „od razu”, nie trzeba przeładowywać, odbezpieczać itp.), świetnie się sprawdza na krótkich dystansach i w zwarciu, nie zacina się, nie zużywa się amunicja, no i jest bardzo uniwersalna (można używać nie tylko jako broni, ale na przykład także jako maczety itp.) a przy okazji nie wymaga jakichkolwiek pozwoleń na zakup/posiadanie (są regulacje odnośnie przenoszenia w miejscach publicznych). Wprawdzie wymaga dłuższego treningu niż broń palna, ale… chyba wrócę do treningów 😀

          • djans pisze:

            Błąd w komunikacji: pisząc o „katanie” miałem na myśli jeansową kurtkę 😉 A szerzej jakąkolwiek kurtkę (czy inny szpej) przyciągającą uwagę, budzącą zazdrość, podejrzenia, etc.

            Ale skorośmy już przy broni, to przeca rewolwer double-action też działa od razu; są też pistolety z bezpiecznikiem w chwycie, albo w spuście, które można nosić z nabojem w komorze 😉

            Jeśli zaś idzie o białą, to tutaj też bym zalecał stosowanie zasady nierzucania się w oczy. Jakiś zwykły nóż, plus ewentualnie coś tak uniwersalnego i w sumie tak nieoczywistego jako broń, jak łopatka. Chociaż nawet i ona może być różnie postrzegana.
            Natomiast od wszystkiego to, co jest atrybutem kibicowskiej chuliganerii, raczej bym się trzymał z daleka. Ostry szpadelek teleskopowy fiskarsa emocji u mundurowych budzić nie powinien, jednocześnie jest bardziej praktyczny jako narzędzie i bardziej skuteczny jako broń, niż jakaś maczeta.

          • Piotr pisze:

            Spoko, zrozumiałem, tylko odwróciłem kota ogonem 😀 A tak na serio, to tak jak piszesz, jeśli będzie wojna, to będę myślał w innych kategoriach (jak nie rzucać się w oczy), ale przy innych kryzysach na małą skalę i na samym początku tych kryzysów wcale nie będę się obawiał wyglądać „jak zawodowiec” – każdy medal ma dwie strony, przeciętny łobuz wybiera sobie „łatwe” (jego zdaniem) ofiary i nie fiknie do kogoś, kto wygląda na sprawnego i uzbrojonego po zęby „żołnierza”, bo będzie miał świadomość, że ryzykuje swoim życiem (zamiast tego będzie wolał obrobić „leszcza”). Oczywiście piszę o początku kryzysu a nie o sytuacji powiedzmy po kilku tygodniach głodu i chłodu w wielkim mieście, gdzie każdy walczy o każdą kalorię.

  4. djans pisze:

    Jeśli mówimy o ewakuacji w głuszę, bo pandemia, EMP, niepokoje społeczne, etc. a nie o ucieczce za granicę, to byłbym ostrożny z poleganiem na autach. Jeśli bowiem do pokonania mamy kilkadziesiąt km, a nie kilkaset, to przy ogólnej panice i związanych z nią korach o wiele szybciej pokonamy daną odległość pieszo, niż samochodem.
    Po prostu wystarczy nałożyć na siebie zwykły korek i kilka wywołanych paniką stłuczek na jakimś odcinku drogi, by ją całkowicie zablokować.

    Rozpatrując ewakuację autem trzeba raczej z automatu zrezygnować z normalnych, uczęszczanych dróg, a polegać na drogach gruntowych, z których mało kto będzie korzystał. I nie trzeba do tego od razu w pełni offroadowego auta. Po prostu trzeba znać lokalne drogi i ewentualnie doposażyć się w odrobinę gadżetów. Mówię np. o rożnego rodzaju podkładkach pomagających złapać trakcję w razie ugrzęźnięcia, jakiejś wciągarce linowej i lekkich przenośnych rampach/najazdach przydatnych do pokonywania mniejszych przeszkód typu rowy melioracyjne.

    • Piotr pisze:

      Moim zdaniem w przypadku ewakuacji autem kluczowy jest czas – na początku da się bez problemu poruszać bezdrożami (zakładając, że na przykład nie ma na nich metrowej warstwy śniegu :D) ale gdy już W trochę potrwa, to drugorzędne drogi też mogą być nieprzejezdne.

      • djans pisze:

        Oczywiście. W miarę, jak się korkować będą drogi asfaltowe coraz niższej rangi, to na pewno znajdą się desperaci, albo lokalsi gotowi jechać drogami bitymi. Dlatego właśnie te lokalne wertepy trzeba mieć zawczasu zjeżdżone, ot choćby po to, żeby być pierwszym, który na nie zjedzie z szosy.

  5. Michał pisze:

    Wojna na Ukrainie pokazała ze poruszanie się polnymi czy leśnymi drogami było zupełnie niemożliwe .

    • djans pisze:

      Nie słyszałem nic na ten temat. Ciekawa sprawa – dlaczego tak było? Za szybko się zakorkowały, czy wojsko je blokowało?

      • Michał pisze:

        Możesz to przeczytać tam jest wzmianka o tym 🙂
        https://domowy-survival.pl/2015/03/ewakuowac-sie-czy-pozostac-w-domu-film/
        i wiele innych prasowych doniesień z tego okresu.

        Ruch ludności odbywał się głównymi drogami na których obie strony wystawiły punkty kontrolne (filtracyjne). 😉

        • djans pisze:

          Aaa, czyli celowe kanalizowanie ruchu.

          W naszych realiach raczej mało prawdopodobne – przecież nie zaminują narzutowo wszystkich leśnych dróg w jeden dzień. To raczej w trakcie rozwoju działań wojennych stopniowo wojsko zablokowało wszelkie drogi, których nie było w stanie kontrolować.

  6. linkolm pisze:

    jeżeli chodzi o ewakuację autem to trzeba brać pod uwagę to że drogi w miastach na co dzień są zakorkowane (powroty z pracy) samochód to bardzo niepewny środek ewakuacji zwłaszcza w miastach jeżeli nie zdecydujemy się na to odpowiednio wcześnie.A zima coraz bliżej może jej nie będzie jak w zeszłym roku a może napada śniegu i znowu zaskoczy drogowców

    • Wojtek pisze:

      „samochód to bardzo niepewny środek ewakuacji” Zwłaszcza gdy nie ma czym bronić auta. A grozi nam; oficjalna konfiskata, oficjalny nakaz porzucenia pojazdu, mniej oficjalny rabunek, lub „wrogie przejęcie” z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Np. z bardzo dużego miasta, ja” wyprowadzam” samochód przy pierwszych niewielkich przejawach zagrożeniach „W” i TYLKO „W”. innych nie biorę pod uwagę- zostaję w mieście. Mam zapas na długo. Przy ucieczce sprzyja nam kodeks pracy. 4 dni urlopu na rządnie. Warto mieć na taką okazję. W zimę, też planuję ucieczkę pieszo. Aczkolwiek żaden rozsądny generał nie ruszy w zimę. Chyba że będzie to „ofensywa styczniowa” he he. Zimą są zbyt wielki koszty ataku. A chodzi szybkość przejęcia terytorium.

      • Piotr pisze:

        Co do „żaden rozsądny generał nie ruszy w zimę” – nie za bardzo bym na tym polegał, tak było 50 lat temu, ale nie teraz. Obecnie ataki prowadzi się głównie bronią rakietową oraz lotnictwem (że o broni niekonwencjonalnej nie wspomnę) a szeregowa piechota „wchodzi na gotowe” aby utrzymać teren i ewentualnie wykończyć niedobitki (czy potykać się z partyzantką).
        Jeśli miałbym napadać na Polskę, to właśnie zimą, w pierwszej kolejności atak lotniczy/rakietowy na największe elektrownie (nie ma ryzyka skażenia promieniotwórczego, bo mamy elektrownie węglowe) i jest pozamiatane, cały kraj po prostu leży i kwiczy i można spokojnie wchodzić armią lądową „jak po swoje” (ludzie będą stawiać opór przez maks dwa tygodnie, a potem zima ich wykończy sama, bez oddania strzału).

        • djans pisze:

          ’nie za bardzo bym na tym polegał, tak było 50 lat temu”

          Nawet nie. Inwazje wschodnich jeźdźców-koczowników na Europę Środkową, czy Zachodnią często się odbywały zimą, bo nie trzeba było szukać brodów przez rzeki i trzęsawiska, tylko maszerowało po lodzie.

          • Piotr pisze:

            Nawet nie trzeba daleko szukać, przecież Rosja na Ukrainę też najechała tak na prawdę zimą (pierwsze zaczepki były już we wrześniu ale poważniejsze działania zaczęły się w listopadzie z ich kulminacją w lutym).

  7. linkolm pisze:

    Najgorzej jeżeli wrogie wojska zostały by wprowadzone na teren kraju przez nasz rząd czy to cichaczem czy pod pretekstem jakichś ćwiczeń różnie to bywało w historii naszego kraju

  8. GNOM pisze:

    Zestaw ucieczkowy. Jego skład. Tempo ucieczki, czy w dzień czy w dwa. To wszystko fajne ale….

    Najważniejszą sprawą według mnie jest to dokąd uciekamy. W moim wypadku mogę wziąć rodzinę za rękę i w dwie max trzy godziny piechotką przejdę te 10 km i dojdę do miejsca gdzie mam piec, wodę zapas żarcia, łuk, kusze (zabawkowe dla dzieci oczywiście), i mogę tam siedzieć choćby latami. Po co mi więc plecak ważący 40 kg. Biorę dwie butelki wody, kilka batoników, maczetę i … robie dzieciom wycieczkę na przełaj przez pola, lub mogę rowerami tam się udać polnymi drogami (trzy warianty) mając gdzieś korek na wylotówce. Samochód zostawiam otwarty pod domem, bez akumulatora więc i tak nikt go nie zajuma, a na miejscu mam qada jak by co.

    Miejsce docelowe jest najważniejsze, bo to od jego stanu przygotowania zależeć będzie co musimy ze sobą zabrać. Odległość też jest ważna, choć nie ma co przesadzać z tym oddaleniem. Ja mam 10/12 km i jest to najbardziej optymalna odległość od mojego stałego miejsca zamieszkania. Przy skażeniu chemicznym/biologicznym itp. kordony sanitarne robi się w odległości : 1 stanowisko na rogatkach miejscowości, 2 w odległości 2/3 km , a 3 w odległości5/6 km od miejsca zagrożonego. W obliczu wojny jestem dość daleko od potencjalnych celów nalotów. W moim terenie powodzie i tornada nie występują, ale budynki i tak na wszelki wypadek są przed tym zabezpieczone 🙂 Po co więc mam targać na plecach przez dobę lub dwie cały swój dobytek, jak on na mnie już tam czeka.

    Uważam że najważniejsze w sytuacjach ekstremalnie kryzysowych będzie posiadanie ODPOWIEDNIEGO i ODPOWIEDNIO przygotowanego miejsca ewakuacji. Musi być umiejscowione lekko na uboczu, w miejscu do którego ewentualny przeciwnik przyjdzie na samym końcu, tam gdzie asfalt się kończy i na noc jest zwijany. Gdzie ewentualny dowódca sztabu wrogiej armii zobaczy na mapie trzy domy na krzyż i napis „Koniec Świata”. A potencjalni inni uchodźcy nawet nie będą patrzeć w tę stronę. A to czym, z czym, kiedy i w jakim czasie to tak naprawdę sprawa drugorzędna. Ja nie muszę się martwić o zebranie całej rodziny, córka może się tam pieszką udać prosto ze szkoły , nie mija się po drodze żadnych innych siedzib ludzkich, więc jest w miarę bezpieczna, tak samo żona- wychodzi z pracy i z buta – 10 kilometrów i jest bezpieczna. Ważne gdzie i w jakich warunkach już tam na miejscu będziemy później przebywać.

    • djans pisze:

      Pełna zgoda odnośnie doboru miejsca, jednak zalecałbym nieco więcej pesymizmu w kwestii dotarcia doń.

      Może się przecież zdarzyć, że zagrożenie nadejdzie właśnie z tamtej strony, albo że zamiast przeczekania w tym odludnym miejscu bardziej wskazana będzie ewakuacja z kraju.

  9. GNOM pisze:

    djans – wyprowadzając się z Wrocka z rozmysłem wybrałem miasteczko w którym obecnie mieszkam. Tak samo wybierałem nieużytek za wsią zabitą dechami na miejsce swojej „posiadłości”. Jeśli tam moja rodzina nie będzie względnie bezpieczna w razie jakichkolwiek problemów to gdzie? w obcym państwie? zdana na pomoc socjalną obcych ludzi? Taki wybór byłby możliwy tylko w ostateczność – chyba tylko w razie użycia bomb A na naszym terenie. W każdym innym wypadku dobrze przygotowane miejsce ewakuacji tu na miejscu jest najlepsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.