Czy prepper może mieszkać w mieście? Przecież przyjęło się uważać, że miasto to dla preppera pułapka, że nadaje się tylko na zwykłe czasy, a w trudnych czasach trzeba będzie z tego miasta jak najszybciej uciekać.
Spróbujmy się temu zagadnieniu przyjrzeć tak kompletnie bez żadnych uprzedzeń, uwzględniając zmiany, które obserwujemy na świecie. Przecież decyzja o przeprowadzce do miasta czy na wieś nie podejmuje się szybko i lekko. To jest zawsze długi proces. Więc warto, podejmując taką decyzję, czy planując taką decyzję do zrealizowania za kilka lat, warto jak najbardziej brać te długofalowe czynniki pod uwagę.
Zanim zaczniemy, to przypomnę tylko, że ten materiał powstał dzięki wsparciu udzielanym nam w serwisie Patronite.pl. Osoby wspierające nas na Patronite mogą oglądać nasze materiały 2 dni wcześniej i w dodatku bez reklam.
Poniżej znajdziecie materiał wideo i audio do odsłuchania jako #podcast.
.
Podcast: Play in new window | Download
Więc dziś przedstawię 6 powodów przeciw mieszkaniu w mieście i dla równowagi 5 powodów za mieszkaniem w mieście. A potem mam nadzieję sobie w komentarzach podyskutujemy o tym o wyższości miasta nad wsią albo na odwrót.
Ale jeśli mogę prosić, to napiszcie teraz na początku tego materiału w komentarzu, czy mieszkacie sami w małej czy w dużej miejscowości i co dla Was ma największe znaczenie z perspektywy przygotowań na trudne czasy właśnie ze względu na to, gdzie mieszkacie, jakie jest największe wyzwanie albo jaka jest największa korzyść, którą dzięki temu miejscu, w którym mieszkacie, odnosicie.
Zacznijmy może od argumentów przeciwko mieszkaniu w mieście.
Dostęp do żywności i wody
I zacząłbym od braku dostępu do żywności i wody. No bo trzeba powiedzieć, że niemal cała żywność i niemal zawsze cała woda nie pochodzi z miasta, w którym fizycznie mieszkamy. A nawet jeśli to ujęcie jest gdzieś na obszarze administracyjnym miasta, to zawsze jest daleko.
Przykładowo w Warszawie ujęcie wody jest pod dnem Wisły. Jest to na obszarze administracyjnym miasta Warszawy. Ale zanim ta woda dotrze do dzielnic, w których mieszkamy, no to najpierw trafia do jednej stacji filtrów, która jest powiedzmy w centrum, czy blisko centrum, a potem dopiero jest dystrybuowana gdzieś po tych dzielnicach. No więc ta droga, którą woda pokonuje, jest dosyć długa.
A i tak mówimy o Warszawie, która ma ujęcie wody na obszarze miasta. Inne miasta czasami mają, tę wodę ściągają gdzieś spoza granic miasta.
Podobnie jest z żywnością. Praktycznie w 100% cała żywność nie pochodzi z miasta. Nawet jeśli piekarnia jest na obszarze administracyjnym miasta, no to mąka do tej piekarni przyjeżdża z zewnątrz. Zboże nie jest uprawiane w mieście.
No czasami zdarzają się jakieś pola na obszarze administracyjnym miasta, ale ta żywność jest, nie jest jej dużo w skali całej żywności zużywanej w obrębie miasta. Jeśli jesteście jednymi z tych szczęśliwców, którzy mieszkają nieopodal tego typu gospodarstw, to uważam, że powinniście się z właścicielami tych gospodarstw zaprzyjaźnić. Niekoniecznie chodzi mi o to, żeby tam od razu do nich przychodzić i mówić, „ej stary, słuchaj, chciałbym się zaprzyjaźnić na trudne czasy”. Na przykład chodzi o to, że jeśli oni prowadzą sprzedaż tych swoich płodów rolnych, to żeby kupować je od nich regularnie, być ich najlepszym klientem. Zresztą kiedyś o tym mówiłem, a jak będzie potrzeba, to powiem o tym kiedyś jeszcze w przyszłości, to dajcie znać, jeśli będzie was to interesowało.
Czyli tak, niemal cała żywność i woda trafia do miasta z daleka. I nie tylko sama długość tej drogi, którą żywność i woda pokonuje, ma znaczenie. Większe znaczenie może mieć nawet jakby stopień skomplikowania tego procesu, na końcu którego jest nasz kran albo nasza lodówka.
Bo w przypadku wody to już myśmy sobie to trochę omówili, ale jeśli chodzi o żywność, no to od rolników ta żywność trafia najpierw do jakiegoś tam skupu, potem do zakładu przetwórczego, potem do hurtowni, potem do marketu i potem trafia do naszej lodówki. Więc ten proces jest dosyć długi i bardzo narażony na różnego rodzaju awarie, na różnego rodzaju problemy, które mogą go zatrzymać albo w jakiś sposób spowolnić, czy spowodować, że pojawią się utrudnienia w dostawie żywności bądź wody.
Idąc dalej, jest ograniczony dostęp do miejsc, w których tę wodę czy żywność można pozyskać.
Gdzie na przykład można pozyskać żywność? No w lesie. Albo na jakichś nieużytkach, może rośnie sobie akurat topinambur. Albo możemy z lasu przynieść jakieś grzyby, jakieś tam orzechy. Może akurat w lesie rośnie leszczyna. Możemy przynieść owoce różnego rodzaju. Możemy przynieść też żołędzie.
Tylko że taki las, jeśli taki las jest na terenie Warszawy, no to tej żywności tam też za dużo raczej nie będzie. A jeśli zacznie się dziać coś złego, to ta żywność stamtąd błyskawicznie zniknie. Więc nie ma co zakładać, że w sytuacji awaryjnej pójdziemy sobie do tego lasu czy do tego parku i przyniesiemy tę żywność.
Podobnie jest zestawami i rzekami, z których moglibyśmy ewentualnie potencjalnie zaczerpnąć wodę. Bo nawet jeśli ta woda gdzieś tam w tym mieście jest, to ona prawie na pewno jest zanieczyszczona.
I do pewnego stopnia jest podobnie z żywnością, bo na przykład ja już od dawna się szykuję do tego, żeby sobie zebrać trochę żołędzi, wysuszyć i potem spróbować zrobić z nich te alternatywę dla mąki, żeby po prostu zobaczyć, jak to wygląda. Tylko wszystkie te dęby, które są nieopodal mnie, to one rosną nad trawnikami. I co, ja będę trawników zbierał te żołędzie? Z tych trawników, na które srają i szczają psy? No, gdyby była sytuacja awaryjna, jakbym nie miał innego wyjścia, to pewnie tak bym zrobił. Zagotowałbym to, żeby wybić jakieś pasożyty, które mogą się tam zdarzyć, ale w sytuacji pokoju to jednak wolę tego nie robić.
Woda będzie zanieczyszczona, no doskonale wiemy dlaczego, bo do tej wody będą trafiać najróżniejsze rzeczy, choćby zanieczyszczenie z powietrza, a także psie kupy i tak dalej.
Trudno jest też zorganizować sobie własne źródło tej wody czy żywności. No bo jak ktoś mieszka na wsi, to może, zakładając, że ma działkę, może sobie na tej działce zrobić ogród, może wykopać studnię, może zorganizować sobie instalacje do pozyskiwania i zbierania deszczówki. Jak się mieszka w bloku, to jest to dosyć trudne.
Jak się mieszka w domu jednorodzinnym w mieście, co zazwyczaj jest znacznie droższe od mieszkania, no bo wiadomo, ceny nieruchomości, działki i tak dalej, to pewne rzeczy w pewnym ograniczonym zakresie możemy zrobić. Na przykład możemy sobie właśnie w tym domu deszczówkę zbierać.
Z ogrodem może być trudniej, zwłaszcza jeśli chodzi o ogród, jakąś tam sensowną część naszego zapotrzebowania kalorycznego pokrywać. A jak ktoś mieszka w bloku, to co? Kilkanaście pomidorków sobie posadzi na balkonie? Można i to też jest cenne, bo może nie będziemy mieli z tego dużo kalorii, ale będziemy z tego mieli dużo cennych substancji odżywczych. I tyle.
Żywność i woda trafia do miasta z zewnątrz. Ten łańcuch zaopatrzenia jest bardzo narażony na różnego rodzaju przerwy i awarie. Może zostać bardzo szybko przerwany i może nawet na długi okres.
Mniej przestrzeni do dyspozycji
Druga rzecz, o której chciałem wspomnieć, to jest fakt, że w mieście zazwyczaj ze względu na ceny nieruchomości mamy po prostu ograniczoną przestrzeń. Małe drogie działki, małe drogi mieszkania, małe drogie garaże albo miejsca postojowe w garażu podziemnym.
Albo musimy wynająć za kilkaset złotych jakąś niewielką przestrzeń magazynową, za kilkaset złotych miesięcznie. Jak mnie się udało z 6 lat temu wynająć od miasta garaż, taki normalny garaż murowany, wolno stojący, znaczy w takim jakby szeregu garaży stojący sobie, za 150 złotych to ja byłem przeszczęśliwy, bo to były ceny, które były mało realne, ale gdzieś tam mi się udało znaleźć ogłoszenie o tym, że dzielnica będzie wynajmować ten garaż, no to tam zgłosiłem się, zaproponowałem jakąś stawkę i dostałem ten garaż. Wynajmowałem go chyba przez 2 czy 3 lata od miasta i to było super rozwiązanie, bo alternatywa są różnego rodzaju takie self storage rozwiązania, że się jakąś taką komórkę wynajmuje, ale to też właśnie małe kilkaset złotych kosztuje.
I ta przestrzeń, którą mamy ograniczoną, ona powoduje, że bardzo trudno jest trzymać większe zapasy czegokolwiek, większe zapasy albo jakiś sprzęt na sytuacje awaryjne.
Niech to będzie np. awaryjne ogrzewanie, czyli biokominek, to może nie jest duży, ale taki piecyk naftowy, to już zajmuje miejsca znacznie więcej, jeszcze do tego trzeba trzymać gdzieś zapas nafty albo zapas tego paliwa do biokominka, no to się po prostu, to po prostu zajmuje dużo przestrzeni.
Podobnie będzie np. z zapasem żywności, z zapasem wody.
To wszystko powoduje, że ludzie w swoich mieszkaniach, w blokach bardzo rzadko mają większe zapasy czegokolwiek, bo po prostu na te zapasy nie ma miejsca.
Nie mamy gdzie pod blokiem, czy na małej działce, którą zagospodarowuję praktycznie całą, zgodnie z przepisami na dom, a na większą nie było mnie stać, na takiej małej działce nie zbuduję sobie schronu, nie zbuduję sobie piwnicy. A jakbym mieszkał na wsi i potrzebowałbym więcej przestrzeni, to wystarczy, że sobie postawię taki tani garaż, blaszak na działce i będę tam mógł trzymać rzeczy. Może to nie będzie piękne, może to nie będzie odporne na warunki atmosferyczne, potem upał, a zimą zimno, ale przynajmniej nie będzie tam padało, więc coś tam trzymać można jak najbardziej.
A w bloku? To trzeba polegać na tym, co masz w bloku albo co uda ci się gdzieś kupić czy wynająć na zewnątrz.
Miejskie uzależnienie od techniki i infrastruktury
W mieście mieszkając jesteśmy bardzo uzależnieni od transportu, energii, energetyki, łączności czy w ogóle szerzej patrząc techniki, bo wszystko do miasta przyjeżdża. Na ciężarówkach, pociągami, dostawczakami.
Dużo rzeczy z miasta również wyjeżdża ciężarówkami, np. odpady. Jak te ciężarówki nie będą mogły jeździć, to miasto błyskawicznie utonie w odpadach, przecież nie będziemy ich palić na ulicach, przecież nie będziemy sobie kompostować na własną rękę biologicznych odpadków, chociażbyśmy mogli w gruncie rzeczy. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby usypać gdzieś pryzmę kompostową na trawniku pod blokiem i potem powiedzmy, co dwa dni ją, przewrócić na drugą stronę, żeby się dobrze napowietrzała i tym sposobem będzie się błyskawicznie kompostować i niebawem się z tego zrobi humus. Będzie to można przynajmniej w tej części te odpady zagospodarować, a całą resztę, co, będziemy je palić?
Powiem wam więcej. Są takie domy czy mieszkania w miastach, szeregowce nawet, moi znajomi kupili sobie taki dom szeregowy czy pół bliźniaka w jakimś takim osiedlu bliźniaków, gdzie trzeba zamawiać szambiarkę, ponieważ nie ma kanalizacji, nie? Czyli ci ludzie są uzależnieni od tego, że nie dość, że ktoś od nich zabierze odpady ciężarówką, lecz także zabiera od nich ścieki ciężarówką. I jak się okaże, że te ciężarówki nie jeżdżą, to ci ludzie są nomen omen w dupie.
I tu nie chodzi koniecznie o to, że od razu, nie wiem, paliw albo ceny paliw podrosną i szambiarze przestaną jeździć. Nie, no wystarczy na przykład strajk. Wystarczy na przykład strajk. Kierowca ciężarówek, strajk rolników, który zablokuje wjazd do miasta, albo zablokuje wyjazd z miasta, jakieś strajki organizacji ekologicznych protestujących przeciwko, nie wiem, składowaniu odpadów czy działaniu spalarni śmieci. Co jest dla mnie idiotyczne, bo spalanie śmieci to jest jeden z najlepszych metod na ich bezpieczną utylizację, no ale wiecie, różnym siłom może zaleźć, żeby z tej metody za bardzo nie korzystać.
Więc wystarczy jakiś tego typu czynnik, żeby te dostawy zostały wstrzymane albo żeby właśnie odbiór odpadów czy odbiór ścieków został wstrzymany.
Co więcej, coraz mniej jest domowych systemów grzewczych, które mogą działać bez prądu, nie? Zamienia się kotłownie węglowe na gazowe. I to z perspektywy ochrony środowiska jest dobre, bo nie dość, że dzięki temu w mniejszym stopniu obciążamy klimat gazami cieplarnainymi, to jeszcze w znacznie mniejszym stopniu obciążamy lokalnie powietrze różnego rodzaju toksycznymi substancjami powstałymi przy spalaniu drewna czy węgla.
No ale kotłownie gazowe też mają troszkę inne wymagania, jeśli chodzi o dostawy prądu. Takie kotły po prostu potrzebują prądu, kocioł węglowy niekoniecznie. Tzn. te nowocześniejsze oczywiście też, ale można sobie wyobrazić, że przynajmniej część ludzi ma jakieś takie starsze kotły, które do działania nie potrzebują prądu. No to będziemy z tego rezygnować. Powiem więcej, my za kilkadziesiąt lat będziemy wymieniać te kotły gazowe na pompy ciepła. Co też jest istotne z perspektywy klimatu, bo jeśli będziemy mieć elektrownie jądrowe i odnawialne źródła energii, to korzystając z pomp ciepła w ogóle nie będziemy emitować gazów cieplarnianych. I to naprawdę jest cenne, ale niestety, no niestety te pompy ciepła będą zależne od prądu.
I szczerze mówiąc, gdyby to ode mnie zależało, gdybym ja był autorem takiej polityki energetycznej pod kątem ogrzewania domów jednorodzinnych, to ja bym powiedział coś takiego, że wprowadzamy taki ogólny zakaz korzystania z kominków, kotłów na drewno, kotłów na propan i korzystamy wyłącznie z pomp ciepła, powiedzmy od roku 2040 albo 2050, ale pozwalamy ludziom montować jak najbardziej kominki i pozwalamy z nich korzystać wyłącznie wtedy, kiedy na przykład, nie wiem, lokalne władze na to pozwolą, ze względu na ograniczenia w dostawach prądu, jakieś tam nadspodziewanie złe warunki pogodowe, które powodują, że ludziom te pompy ciepła przestają działać, bo, nie wiem, są projektowane do pracy przy minus dwadzieścia, a jest tydzień minus trzydzieści, to wtedy możemy się dogrzewać kominkami. Żeby ludzie mogli mieć te kominki, żeby mogli mieć do nich zapas paliwa, nie wiem, peletu czy drewna gdzieś tam na posesji, ale żeby ich nie używali na co dzień, no bo to jednak jest źródło tak zwanej niskiej emisji, niezbyt dobre, niezbyt zdrowe. I to byłoby, myślę, takim rozsądnym kompromisem między właśnie działaniami na rzecz ochrony środowiska, a bezpieczeństwem energetycznym pojedynczych rodzin.
Z perspektywy samowystarczalności czy samodzielności energetycznej te wszystkie źródła ciepła, typu kotły gazowe, typu pompy ciepła, są utrudnieniem. Bo kocioł gazowy to jest samowystarczalny w miarę, tylko wtedy, kiedy jest kotłem na propan i mamy zbiornik tego propanu na działce. W każdym innym przypadku, jak jest to kocioł gaz ziemny i gaz ziemny dociera do nas rurką, to jak nie będzie prądu, jak nie będzie działać łączność internetowa, to prawdopodobnie gazu też nie będzie, bo się te systemy automatycznie powyłączają, tłocznie gazu nie będą działać, nie będą działać te wszystkiego rodzaju tam zaworki, sterownie i tak dalej. Więc można bezpiecznie zakładać, że gaz ziemny jest tak samo zależny od działania całego systemu jak prąd.
Technika obsługuje wszystko to, co dociera do miasta i ponieważ my jesteśmy o tej techniki bardzo uzależnieni, to awaria tej techniki powoduje, że nasze życie, takie jakie znamy się po prostu kończy. I w domu jednorodzinnym można sobie zapalić w kominku, w mieście coraz rzadziej, z coraz mniejszej ilości miast można mieć w domach kominki. Kiedy nie będzie prądu, to w domu można sobie odpalić agregat prądotwórczy.
W mieszkaniu w bloku w sumie też można, nie? W biedniejszych państwach typu Wenezuela, to tam już jest normą, że kiedy prądu często nie ma, to ludzie sobie kupują agregaty prądotwórcze, stawiają je na balkonach i potem np. na osiedlu pracuje jednocześnie 50 agregatów prądotwórczych w 50 mieszkaniach, u tych szczęśliwców, którzy sobie je kupili. U nas tak jeszcze nie jest. Mam nadzieję, że u nas tak nigdy nie będzie.
W domu można sobie zrobić instalację fotowoltaiczną, którą jak się dobrze zaprojektuje i zbuduje zdolną do pracy w trybie wyspowym z akumulatorami, to ona będzie działać bez prądu. A w bloku to co ja sobie mogę zrobić? Mogę sobie kupić przenośną stację zasilania i mogę sobie kupić parę składanych paneli fotowoltaicznych, które sobie potem rozłożę i zamontuję na balustradzie balkonu. I to jest wszystko. Co warto zrobić oczywiście, nie mając innego wyjścia, bo lepiej jest mieć coś takiego niż zupełnie nic.
Brak zżytej społeczności
Kolejnym aspektem, który moim zdaniem jakby to powiedzieć zniechęca prepperów do mieszkania w mieście, jest takie poczucie, że społeczność miejska jest niezbyt ze sobą zżyta, mało ze sobą współpracująca.
No i oczywiście w nowoczesnym survivalu, w przygotowaniach i strategiach na sytuacje awaryjne. Mówimy o tym, żeby polegać na sobie, żeby zawsze starać się być w jak największym stopniu samowystarczalnym, żeby nie liczyć na pomoc z zewnątrz, żeby nie wymagać pomocy z zewnątrz. Mimo to zawsze bezpiecznie jest żyć w zżytej społeczności ludzi, którzy się znają, którzy się szanują. Nie mówię od razu, że lubią, ale się szanują i którzy sobie nawzajem pomagają. To znaczy wśród ludzi, którzy w razie czego pomogą mnie i wśród ludzi, którym w razie czego pomogę ja.
To musi na takiej zasadzie wzajemności działać. Jeśli ja nie będę komuś skłonny pomóc, to on też nie będzie skłonny pomóc mnie.
W mieście niestety nie zawsze taka wspólnota istnieje, bo czasami jest tak, że jest nowe osiedle, wprowadzają się do niego ludzie, którzy kompletnie nie mają ochoty ze sobą mieć nic wspólnego. I to nie jest tak, że na wsiach jest automatycznie inaczej, bo na wsi, jeśli buduje się nowe osiedle domków, że ktoś tam sprzedał na przykład, rozparcelował dużą działkę na 10 różnych działek budowlanych, to tam się sprowadzi 10 różnych rodzin z 10 różnych miejsc i będą to wszystko ludzie dla siebie nawzajem względem siebie obcy. To będą także ludzie obcy względem tej całej istniejącej już wiele lat wspólnoty.
I jeśli w jakimś bloku ludzie mieszkają, te same rodziny mieszkają od 30 czy 50 lat, to są się rzeczy ze sobą zżyte bardziej niż w nowym bloku. Ale ze względu na charakter jakby tej zabudowy miejskiej, ta wymiana ludzi jest częstsza, szybsza, większa, więc w mieście jest bardzo często tak, że mamy ludzi, którzy się nie angażują, którzy nie mają ochoty mieć kontaktu z sąsiadami, nie mają ochoty w ogóle prowadzić z nimi interakcji wykraczającej po zapowiedzenie sobie dzień dobry.
I my, prepperzy, zakładając, że w razie czego się z miasta wyniesiemy, też jakby nie wspomagamy, nie wspieramy budowy tych społeczności, skoro zakładamy, że w razie czego się z tego miasta wyniesiemy. Możemy próbować budować taką sieć wsparcia, poczynając od tego, że będziemy zapoznawać się z sąsiadami, że będziemy coraz bardziej się z nimi integrować. Nie chodzi mi o to, żeby, nie wiem, chodzić z nimi na piwo czy coś w ten deseń, bo niekoniecznie ludzi może to interesować, żeby się tak na takiej stopie towarzyskiej z ludźmi zapoznawać bliżej, ale chodzi właśnie o taką budowę takiej relacji opartej na wzajemności na tym, że sobie nawzajem pomagamy.
Na przykład trudno jest komuś zaoferować pomoc, kiedy nie wiemy, że jej potrzebuje, ale możemy np. zapytać sąsiada, czy nie ma prostownika do akumulatora, bo nam się akumulator w samochodzie rozładował, albo pójść po tę przysłowiową szklankę cukru, czy po te przysłowiowe dwa jajka. Albo dać znać sąsiadowi, że wyjeżdżamy na urlop, poprosić, żeby rzucił okien na mieszkanie i oczywiście zasygnalizować, że w razie czego, gdyby on potrzebował takiej pomocy, to też jesteśmy.
Na pewno lepiej jest mieć bliskie relacje na takiej stopie koleżeńskiej z sąsiadami i do tego jeszcze im pomagać, żeby móc w razie czego liczyć nad pomoc ich strony, ale niekoniecznie trzeba od razu mieć te relacje właśnie takie towarzyskie. Czasami wystarczy właśnie poprosić o jakąś drobną pomoc i można dzięki temu liczyć, że ten ktoś później pomoże nam bardziej. Bardziej niż osoba inna, którą poprosimy o to samo, która nie miała z nami żadnej wcześniej interakcji i w żadnym razie nam nie pomogła. To się chyba nazywa metoda stopą w drzwi.
Wyższe koszty życia w mieście
Na niekorzyść miasta w moim odczuciu bardzo mocno świadczy to, że koszty życia w mieście są moim zdaniem większe niż na wsi. Żebyśmy się tylko dobrze rozumieli, nie? Oczywiście jeśli ktoś mieszka w 70-metrowym mieszkaniu w mieście, to koszty jego utrzymania mogą być niższe niż koszty utrzymania 300-metrowego domu na wsi. Ale 70-metrowe mieszkanie w mieście jest z całą pewnością tańsze, droższe w utrzymaniu niż 70-metrowy dom na wsi.
I to wynika między innymi z tego, że płacimy ogromne pieniądze za zarządzanie tą przestrzenią. Płacimy na jakiś fundusz remontowy, albo jeśli jesteśmy we wspólnocie, to ta wspólnota zaciąga kredyty na remonty, na pożyczki, na jakiś tego typu rozbudowy, nie wiem, nowy plac zabaw, takie rzeczy, a potem lokatorzy muszą to oczywiście spłacać. To jest zupełnie logiczne, ale jeśli się mieszka np. w spółdzielni, w której jest 30 bloków, my mieszkamy w tym najnowszym, a najstarszy ma 50 lat, to siłą rzeczy konserwacja tych starszych bloków będzie kosztować więcej niż konserwacja tych nowych, które jeszcze przez jakiś czas są na gwarancji. A płacimy fundusz remontowy zależności od powierzchni mieszkania i wszyscy w tej spółdzielni pewnie mają taką samą stawkę, czy mieszkają w bloku nowym, czy starym, czyli de facto sponsorujemy sąsiadów.
Jak mieszkamy w domu jednorodzinnym, to jesteśmy sterem, żeglarzem okrętem i zarządcą nieruchomości, czyli nie musimy tego kosztu ponosić. Oczywiście to nie jest tak wtedy, że ktoś o ten nasz dom zadba, musimy to zrobić sami, albo załatwić fachowca, który przyjedzie.
Nie wystarczy zadzwonić do administracji i powiedzieć, że coś przecieka, że gdzieś tam cieknie z dachu. Musimy to naprawić, jeśli mieszkamy w domu jednorodzinnym, a w bloku załatwia to za nas ktoś, ale to nie są tanie rzeczy. Za ten zarząd się niestety płaci bardzo duże pieniądze, nie?
Czynsz za utrzymanie miejsca postojowego w garażu potrafi być rzędu kilkuset złotych miesięcznie, małych kilkuset złotych, ale jednak mimo wszystko, no to to nie są tanie rzeczy.
I w domu jednorodzinnym można sobie pozwolić na pewne działania, które nam te koszty zmniejszą. Na przykład możemy sobie ten dom ocieplić. Możemy sobie wymienić źródło ciepła w tym domu jednorodzinnym na takie, które będzie dla nas jeszcze taniej pracować. Na przykład zamontować sobie na dachu instalację fotowoltaiczną i pompę ciepła, produkować tego prądu z latem z górką. Znaczy teraz to już nie bardzo można, bo się zmienił model rozliczeń, ale jeszcze niedawno można było produkować latem prądu z górką, a de facto zimą się za darmo kompletnie bezpłatnie ogrzewać. Latem też w sumie za darmo się klimatyzować tym prądem z maneli fotowoltaicznych, nie?
Nie ma gdzie zrobić w mieście ogródka, żeby pozyskiwać żywność. Ja już o tym mówiłem pod kątem bezpieczeństwa żywnościowego, ale mając własną żywność z ogródka, choć niewielką jej ilość, mamy też mniejsze koszty życia. W mieście się za bardzo tego zrobić nie da.
Nie można w mieście obniżać kosztów na przykład wywozu ścieków, montując sobie na działce przydomową oczyszczalnię ścieków, bo ta działka jest najprawdopodobniej za mała. Może być tak, że na działce jesteśmy w stanie zmieścić sobie małą instalację do odzyskiwania deszczówki, a w bloku nie. I nie mogę sobie na przykład myć samochodu deszczówką albo spłukiwać w toalecie deszczówką. Nie, muszę po prostu robić to wodą uzdatnioną do picia, za którą płaci się ogromne pieniądze.
Z drugiej strony, jeśli mamy budynek jednorodzinny i budynek wielorodzinny, czyli blok z takimi samymi parametrami termoizolacyjnymi, jeśli chodzi o ściany, dach, fundamenty, okna i tak dalej, no to oczywiście utrzymanie ciepła w tym domu jednorodzinnym będzie droższe niż utrzymanie ciepła w mieszkaniu w bloku, w sensie ogrzewania go. No bo powierzchnia przegród zewnętrznych, czyli tych ścian na zewnątrz jest większa w odniesieniu do powierzchni użytkowej domu, a mniejsza w bloku. Po prostu dom ma więcej ścian zewnętrznych niż blok w odniesieniu do tej samej powierzchni, więc będzie nas ogrzewanie kosztować drożej.
Przy czym, no prawda jest taka, że bloki się jednak buduje zgodnie z przepisowymi minimami, a nie pod kątem tego, żeby było jak najtaniej. Jeszcze. Mam nadzieję, że to się zmieni, ale na razie jest jak jest.
Zagrożenia związane z większą gęstością zaludnienia
Wreszcie, ostatnim bardzo istotnym aspektem, ostatnim, który chciałbym wymienić, ale prawdopodobnie nie ostatnim, który wam przyjdzie do głowy, więc oczywiście jeśli będziecie mieli coś tutaj do opowiedzenia, jakieś jeszcze pomysły, to koniecznie piszcie, ale ostatnim aspektem, którym nie przyszedł do głowy, którym ja chciałem dzisiaj powiedzieć, jest to, że w mieście są dodatkowe zagrożenia, które wynikają tylko i wyłącznie z tego, że w mieście ma większe zagęszczenie ludzi niż na wsi.
Przestępczość jest zazwyczaj większa w miastach niż na wsi. To wynika z tego, że przestępcy również kalkulują, że na przykład łatwiej będzie im, nie wiem, podczas jakiegoś takiego jednego nocnego wypadu kogoś napaść, jeśli są w miejscu, gdzie tych ludzi po prostu jest więcej. Albo będzie im łatwiej okraść kogoś, czy ukraść komuś stojący przy ulicy samochód, jeśli będą próbować okradać, czy kraść samochody w mieście, bo w mieście tych samochodów po prostu stoi więcej.
Już pomijam ten fakt, że na wsi to zazwyczaj sobie stoją na posesji za płotem, a w mieście tylko czasami, przecież mnóstwo samochodów stoi przy ulicy.
Podobnie jest z napadami w metrze. W sensie, to akurat żartuję, no bo wiadomo, że metro mamy tylko w Polsce jedno, ale w komunikacji publicznej tak samo. Wydaje mi się, że jest więcej napadów w miastach. Ale ta przestępczość to jest tylko tam pół biedy.
W mieście szybciej rozprzestrzeniają się choroby, ponieważ ludzie mają ze sobą kontakt. Są biura, są zakłady pracy, jest komunikacja publiczna, są kolejki w sklepach, są perony na stacji, są perony w metrze, gdzie po prostu ludzie się ze sobą mieszają, kaszlą na siebie nawzajem.
Nie możemy się nauczyć, żeby chodzić, kiedy człowiek jest chory w maseczce, żeby nie zarażać. Mimo, że ja próbowałem to, kurcze, chyba w 2019 roku, nawet czy 2018, pamiętam, wrzucałem takie zdjęcie na Instagram, że siedzę w domu w maseczce, żeby nie pozarażać bliskich, bo ja miałem jakieś przeziębienie.
Czyli ja nosiłem maseczkę, zanim to było modne i zanim to było hejtowane. No ale nieważne. Jakoś w Japonii się da, jakoś w Polsce się nie da. Szkoda. Liczę na to, że troszkę się to poprawi.
No ale właśnie. W miastach się choroby rozprzestrzeniają łatwiej i szybciej, bo ludzie się po prostu miesza więcej.
W miastach też się trochę spodziewamy. Ja się tak śmieję, bo to trudno powiedzieć, że też rzeczywiście będzie tak wyglądało, ale tym obrazem się posługują wszyscy, zazwyczaj w dyskusjach, że to właśnie w miastach będą wygłodniałe hordy biednych, głodnych ludzi, którzy będą w razie czego szturmować np. sklepy. A jak te sklepy zostaną rozkradzione, to potem przyniosą się do hurtowni. A jak te hurtowni zostaną rozkradzione, to potem pójdą do hurtowni dla hoteli, restauracji i kawiarni. Potem pewnie pójdą do właśnie piekarni, żeby rozkraść tę mąkę, która tam jeszcze została zmagazynowana i niewykorzystana, a potem wreszcie zaczną się włamywać do mieszkań i zaczną okradać ludzi, a potem może zaczną tych ludzi zjadać, nie?
Ja nie sądzę, żeby sytuacja była aż tak tragiczna.
Historia zna wiele przypadków głodujących ludzi w miastach, ale ja nie kojarzę, żeby np. w oblężonym Leningradzie te hordy wygłodniałych, biednych ludzi napadały kolejno na mieszkania i okradały ich właścicieli, albo nawet ich zjadały. Ja tego zupełnie nie kojarzę, ale troszkę można sobie wyobrazić, że w mieście ludzie, ze względów, które wymieniłem, nie mają swojego zapasu żywności, nie mają swojego źródła żywności, więc jeśli żywność ze sklepów zniknie, no to można się spodziewać dodatkowego zagrożenia ze strony właśnie tych ludzi.
Podobnie jest w przypadku zamieszek protestów, które organizowane są w miastach, głównie z tego względu, że po pierwsze tam zrobi to na jakimś wrażenie, to znaczy żebyśmy się dobrze rozumieli, w sensie sens protestu w małej miejscowości jest np. wtedy, kiedy ten protest, kiedy się przechodzi na przejściu dla pieszych przez jakąś dużą, ważną drogę przechodzącą przez tę miejscowość. Wtedy taki protest jest dotkliwy dla wielu ludzi, wtedy będą o nim mówić media.
Co jest de facto celem takiego protestu? Żeby po prostu o proteście było głośno, żeby protestujący mogli osiągnąć swoje cele. To o proteście musi być głośno. To się zorganizuje go w mieście. Czyli jeśli rolnicy robią jakieś protesty, to przywożą gnój np. pod Ministerstwo Rolnictwa, albo pod Urząd Marszałkowski, albo Urząd Wojewódzki. A tego typu urzędy zazwyczaj są w miastach. No więc w mieście raczej bardziej niż na wsi można byłoby się spodziewać różnego rodzaju zamieszek i protestów i zagrożenia, które z tego wynika.
To nie jest może bardzo duże, bo dopóki nie będziemy tam chodzić, to raczej nie będziemy ryzykować, że ktoś nam fizycznie zrobi krzywdę. To jest takie powiedzenie, że się gra w głupie gry i się wygrywa w głupie nagrody. Np. że wygra się, że ktoś ci zrobi krzywdę. Jak pójdziesz oglądać protest, nie wiadomo po co. Protest, na który przyjedzie pacyfikować go policja, dajmy na to.
Albo pójdziesz na marsz zwolenników jednej drużyny, która będzie się ścierać ze zwolennikami drugiej drużyny.
To może nie są do końca zamieszki, ale w sumie tego typu zdarzenia raczej też zdarzają się przy okazji meczów, które są w miastach, a nie na wsi, prawda?
Idąc dalej, jeśli będzie protest jakoś tam środowiska politycznego i jakaś partia bardziej skrajna, na prawo albo na lewo zorganizuje sobie jakiś marsz, a ta druga partia z drugiego końca tego spektrum politycznego będzie chciała zrobić kontr-manifestację i będą się ze sobą ścierać, nie?
Bycie w takich miejscach powoduje dodatkowe ryzyko, którego oczywiście można byłoby uniknąć.
Ale czasami takie zamieszki mogą się przeistoczyć np. w jakiś pożar, gdzie spłonie ten urząd wojewódzki i trzy bloki obok niego. Mogę sobie to wyobrazić, na wsi takie ryzyko jest znacznie, znacznie mniejsze.
No dobra, to skoro już was przekonałem, że nie warto zupełnie mieszkać w mieście pod kątem trudnych czasów, ponieważ miasta same w sobie mogą być źródłem trudnych czasów, to teraz dla równowagi pięć powodów, dla których jednak warto jest mieszkać w mieście.
W mieście łatwiej o pracę
I zacząłbym od tego, że w mieście jest po prostu łatwiej o pracę.
„Ale Krzyśku, jakie to ma znaczenie pod kątem trudnych czasów, apokalipsy, zombie, wojny i tak dalej?”
Pod kątem wojny to za bardzo znaczenia dużego nie ma. Ale ma znaczenie pod kątem każdego prawie innego kryzysu, kryzysu gospodarczego, tego, że jako rodzina będziemy mieć kłopoty, bo np. moje dziecko ciężko zachoruje, będzie wymagało jakiegoś leczenia albo będzie wymagało zaważenia go na zabiegi i okaże się, że firma, w której pracuję nie jest pod tym kątem w żadnym stopniu elastyczna. I powiedzą mi „Krzyśku, no słuchaj, albo przyjeżdżasz normalnie do roboty, albo przestajesz przyjeżdżać wcale do roboty. Nie może być tak, że ty będziesz pracować 4 godziny rano, 4 godziny pod koniec dnia, a w podrodze będziesz na jeździe na jakieś zabiegi z dzieckiem. Albo albo, albo rybka, albo lewarek, nie? Wypad.”
W mieście być może też pracodawca, u którego pracujesz nie da ci takiej elastyczności, ale przez to, że w mieście jest więcej ofert pracy, zazwyczaj to jest większa szansa, że znajdziesz nowego pracodawcę, który będzie po prostu w tym zakresie znacznie bardziej elastyczny.
Nie mówimy tu nawet o takich kryzysach zwykłych, które zdarzają się dziesiątkom tysięcy rodzin w Polsce każdego roku, że ktoś traci pracę. I że nagle okazuje się, że przestaje móc dojeżdżać do tego miejsca, gdzie pracował, bo tam już go nie chcą i musi jeździć jeszcze dalej. Jeździł wcześniej 20 kilometrów do pracy, a teraz musi jeździć 35, bo mieszka w małej miejscowości, gdzie za bardzo nie ma gdzie pracować.
Ta praca zdalna i to, co osiągnęliśmy de facto dzięki pandemii, uważam może bardzo dużo pozmieniać pod tym względem, ale są takie zawody, gdzie się nie da pracować zdalnie, no. Jeśli ktoś jest tokarzem, to nie będzie pracował zdalnie. Jeśli ktoś jest weterynarzem, to też nie będzie pracował zdalnie. Może, nie wiem, oczywiście zarabiać pieniądze na przykład przydając jakieś kursy w internecie albo udzielając porady zdalnie, ale jak trzeba będzie jakąś operację zwierzęciu zrobić, czy obejrzeć wysypkę, czy wyjąć kleszcza z głowy tego pieska, no to tego się nie da zrobić zdalnie.
Więc niestety pod kątem dostępu do pracy miasto wygrywa z wsią i historycznie kryzysy zazwyczaj powodowały, że ludzie w poszukiwaniu dochodu jednak szli do miast, a nie na wieś. Do miast się przyjeżdżało, żeby pracować, żeby szukać pracy, szukać szczęścia, a nawet po to, żeby żebrać.
Nie jeździło się, żeby szukać pracy na wsi. To znaczy ruchy w drugim kierunku też czasami bywały, no bo ludzie byli tak zdesperowani, że nawet byli skłonni pracować za jedzenie na farmie gdzieś tam, w czasie kryzysu w latach 30. w USA. Ale te ruchy w te strony są znacznie mniej intensywne.
Więc tu chodzi przede wszystkim o dostępność różnych miejsc pracy, ale też o łatwość skorzystania z nich. Bo jeśli mieszkasz na wsi właśnie, tak jak wspomniałem, i wszędzie musisz jeździć samochodem, to czasem może się po prostu nie opłacać praca gdzieś dalej, nie? Bo możesz gdzieś jeździć dalej o 30 km codziennie i to może powodować, że te 50 km codziennie w obie strony, czyli 250 km tygodniowo, czyli 1000 km miesięcznie, czyli jakieś 50-70 litrów paliwa, może się ukazać, że te kilkaset złotych powoduje, że już ci na te prace, na dojazd tam po prostu nie stać, nie?
W mieście oczywiście też bywa tak, że czasami masz pracę blisko, a czasami masz pracę dalej, ale to dalej zazwyczaj też jest w zasięgu transportu publicznego i to po prostu wymaga większej ilości czasu, żeby tam dojechać. Ale to nie jest tak, że nagle przestanie być Cię stać na to, żeby dojechać do pracy.
Łatwiejszy dostęp do edukacji i wiedzy
Drugim aspektem, który uważam, świadczy bardzo na korzyść miasta, jest łatwiejszy dostęp do wiedzy i do edukacji. I to się przyda między innymi wtedy, kiedy trzeba zadbać o przyszłość swojej rodziny, na przykład przewidując problemy w swojej branży.
Dajmy na to, pracujesz w przetwórstwie owocowo-warzywnym. Twój zakład coś tam produkuje, ale spodziewasz się, że ze względu na przykład na rosnące ceny nawozów sztucznych albo na jakieś warunkowania środowiskowe czy jakieś przepisy, ta branża ryzykuje, że podupadnie. Albo pracujesz w firmie, która produkuje silniki spalinowe. No i od 2035 roku nie będzie można sprzedawać, znaczy rejestrować nowych samochodów spalinowych. Tak, oczywiście są wyjątki i warto się zapoznać z kształtem tych proponowanych przepisów, żeby te wyjątki znać, ale nie zmienia to faktu, że w branży producentów silników spalinowych i części do tych silników spalinowych pracuje w Europie mnóstwo ludzi.
No to dziś powiedzmy, te zmiany będą za 12 lat, to jeszcze może nas to tak bardzo nie martwi. Ale jeśli nasza praca, nasze stanowisko pracy jest związane stricte z tą branżą i jest nie do odtworzenia w innym przemyśle, bo nie jesteśmy operatorami jakiejś maszyny CNC, tylko projektujemy te komory spalania w silnikach i nie znajdziemy pracy nigdzie indziej, no to wtedy musimy się przeszkolić, przekwalifikować, przebranżowić, zacząć się zajmować czymś innym.
No i łatwiejszy jest dostęp do szkoleń, do różnego rodzaju kursów, jeśli się jest w dużej miejscowości, bo ich po prostu będzie tam więcej. W mieście też jest łatwiej o biblioteki i o czytelnie, także o biblioteki uniwersyteckie, czy politechniczne, gdzie tych książek, zwłaszcza takich bardzo branżowych, wąskich, jest znacznie więcej, są łatwiej dostępne, niż w mojej miejscowości, w mojej bibliotece, gdzie są tylko romansidła i książki typu lektury szkolne. To się poprawia, no ale trudno oczekiwać wiejskiej biblioteki, żeby były np. naukowo-techniczne książki po angielsku, a tego typu książki np. na bibliotece uniwersyteckiej można przeczytać.
Wreszcie, w mieście dużo łatwiej jest uczyć dzieci. Dużo łatwiej jest zadbać o dobrą szkołę, o dobre zajęcia poza lekcyjne, czyli po prostu o dobry start w dorosłość, w pracę, w zawód tego dziecka.
Część osób uważa, że posiadanie dzieci jest wręcz bardzo ważnym elementem ich strategii na trudne czasy, no bo te dzieci w razie czego będą ich utrzymywać za kilkadziesiąt lat.
Ja się nie do końca zgadzam z takim podejściem, ponieważ uważam, że jest to świństwo, że się ściąga na świat człowieka, który ma jakieś zadanie do spełnienia. Nie podoba mi się bardzo pomysł hodowania sobie niewolnika, który ma za zadanie potem nas utrzymywać, przynieść nam szklankę wody. Uważam, że to jest bardzo nieetyczne, ale są ludzie, którzy tak uważają.
To jeśli tak uważacie, no to powinniście zadbać o to, żeby te wasze dzieci miały dobry start, żeby, no już pomijam to, żeby wspomóc je np. z jakimiś pieniędzmi, żeby sobie kupuje mieszkanie albo założył jakąś firmę. Nie wiem, kupię pierwszą partię towaru czy cokolwiek, nie wiem, sprzęt do warsztatu samochodowego. Ale, no, z całą pewnością powinniście zadbać o to, żeby te dzieci były dobrze wykształcone, żeby miały szansę się rozwijać w tym, co je interesuje. A o to jest dużo łatwiej w mieście, gdzie tych zajęć pozalekcyjnych jest znacznie więcej niż na wsi.
Więc dzieci z miasta niestety mają troszkę większą szansę na życiowy sukces pod tym kątem.
Lepszy stan infrastruktury i jej większa odporność na awarie
Wreszcie w miastach infrastruktura jest, wydaje się, bardziej odporna na kryzysy niż infrastruktura na obszarze mniej zaludnionym. No, wspomnieliśmy o tym, że ta infrastruktura jest bardzo narażona na kryzysy. W sensie, że wszystko zależy od dostaw prądu. Ale te dostawy prądu bywają w miastach lepiej zabezpieczone niż na wsi.
Jeśli ktoś na wsi mieszka na końcu kabla z prądem, to jest jeden kabel z prądem, który do niego dostarcza. Jeden kabel z prądem i ostatni transformator.
Natomiast w mieście fakt, że, no, do naszego domu, do mieszkania, jak dociera prąd, to tam zawsze jest na drodze ten jeden ostatni transformator.
Ale może być tak, że sieć przesyłowe docierają do miasta z różnych kierunków. I awaria jednej z nich nie wyłączy całego miasta. Wyłączy być może tylko jego część, a może nawet w ogóle nie wyłączy nic, ponieważ ten sam prąd będzie docierał do miasta tylko z innej strony, z innej elektrowni, innym kablem.
Więc częściej w mieście niż na wsi mamy do czynienia z kilkoma źródłami zaopatrzenia w prąd tej naszej miejscowości, czy części tej miejscowości.
Tutaj też infrastruktura może być w lepszym stanie, dlatego że może być więcej pieniędzy na jej utrzymanie, konserwację, modernizację, rozbudowę i tak dalej.
I to dotyczy tak samo sieci energetycznych, jak i wodociągowych, kanalizacyjnych, gazowych i tak dalej.
Tutaj też na przykład awaria jednego źródła internetu nie musi wyłączać całej rodziny czy całej firmy z działania, bo możemy sobie łatwo przepiąć się z internetu kabelowego na internet komórkowy.
A jeśli już teraz korzystamy z internetu komórkowego, to jeśli padnie jedna stacja przekaźnikowa, która nasze potrzeby zaspokaja, to jej pracę, jej działanie przejmą inne okoliczne, których w miastach jest zazwyczaj więcej, są postawione znacznie gęściej niż na wsi. Na wsi jak jedna stacja przekaźnikowa przestanie działać, to się może okazać, że nie mamy łączności w ogóle.
Lepszy dostęp do lekarza, pogotowia, straży pożarnej, policji
W mieście jest też łatwiejszy dostęp do lekarza, do pogotowia, do straży pożarnej, szybciej dostaniemy pomoc policji w razie gdyby ktoś nas napadał i tak dalej. Czas oczekiwania na przyjazd karetki jest znacznie krótszy w mieście niż na wsi. I oczywiście, zawsze można zapakować też rodzinę, no prawie zawsze, nie zawsze można, ale często można zapakować chorego do samochodu i pojechać na izbę przyjąć samemu, ale i tak będzie szybciej w mieście, bo najprawdopodobniej będzie bliżej niż na wsi do szpitala powiatowego.
Jest większy wybór lekarzy, czyli można łatwiej znaleźć lekarza dobrego. Można pójść na przykład do trzech lekarzy. Oczywiście mieszkając na wsi, również można pójść do trzech różnych lekarzy w trzech różnych miejscowościach tej samej specjalności, ale będzie to wymagało więcej czasu, będzie to większym wysiłkiem, bo trzeba będzie wziąć na przykład trzy dni urlopu, albo trzy razy pół dnia urlopu, a nie obskoczyć to trzy razy po jednej, trzeciej dnia, trzy razy po dwie godziny na przykład umawiając się na te wizyty lekarskie z samego rana albo pod koniec dnia, albo wręcz nawet po pracy i nie marnować w ogóle na to czasu.
To może mieć znaczenie, kiedy człowiek jest chory na coś nietypowego i potrzebuje konsultacji więcej niż jednego lekarza, bo to, co zaproponuje ten pierwszy, być może okaże się nie do końca tym dobrym tropem.
Dotyczy to także zaniedbywanego częściowo przez ludzi wsparcia psychicznego, czyli pomocy psychologa, albo pomocy psychiatry.
Pomijam to, że w małych miejscowościach może w ogóle takiego lekarza nie być. Będzie lekarz pierwszego kontaktu, który nie do końca zawsze jest w stanie pomóc na przykład w kwestii depresji.
Straż pożarna również jedzie szybciej do pożaru niż straż ochotnicza. I to nie jest w żadnym mierze zarzut pod adresem OSP, bo OSP to są bardzo pomocne i ogromnie ważne organizacje, bez których uważam, że system ratownictwa by się niestety w Polsce załamał.
Ale to wynika po prostu ze względu na to, jak te OSP działają. Najpierw ci strażacy muszą przyjechać do remizy, zapakować się w samochody, dopiero mogą jechać i gasić pożar. A zawodowi strażacy to w tej remizie siedzą i czekają. Grają w karty i czekają. Potem zjeżdżają po takim śmiesznym słupku i pakują się do samochodów i wyjeżdżają. W OSP trwa to dłużej.
No nie chcę powiedzieć, że można mieć pewność, że pożar zostanie ugaszony, ale można mieć poczucie, że szansę na to jest większa niż gdybyśmy mieszkali na wsi, ponieważ reakcja straży pożarnej na wsi będzie trwała dłużej.
I wreszcie ostatni punkt, bo ta szybsza reakcja będzie dotyczyć nie tylko pomocy pod kątem właśnie pogotowia czy straży pożarnej.
Naprawa infrastruktury lub inna pomoc dotrze do miasta szybciej
W mieście można się spodziewać również znacznie szybszej naprawy infrastruktury, no bo gdy awarią czegoś, jakiejś linii energetycznej na przykład, czy rurki z wodą dotkniętych jest więcej odbiorców, to jej naprawa trwa krócej, jej naprawa dostaje priorytet.
Dlaczego?
To nie dlatego, że ludzie na wsi są mniej ważni niż ludzie w mieście, po prostu jeśli jest tysiąc odbiorców podłączonych do kabla, to się go naprawia szybciej niż kabel, do którego podłączonych jest dziesięciu odbiorców.
Wynika to z kosztów wyrażonych w złotówkach, kosztów pieniędzy, których zakład energetyczny nie zarobi, bo nie będzie dostarczać prądu. Oczywiście wynika to też z kosztów politycznych, jeśli mamy do czynienia na przykład z inwestycją samorządową, na przykład w wodociąg czy w kanalizację. Jeśli wyborców jest więcej, to się na tę większą grupę zwraca większą uwagę niż na mniejszą grupę, która ma mniejszy wpływ na wynik kolejnych wyborów.
Wreszcie na obszarze gęściej zamieszkałym łatwiej jest o różnego rodzaju rozwiązania awaryjne.
Na przykład nie działa wodociąg, no to podstawiamy ludziom beczkowozy. To jest podstawić 20 beczkowozów obsługując w ten sposób całe miasto niż 20 beczkowozów obsługując w ten sposób cały powiat, bo oczywiście można, ale to niektórzy z ludzi będą musieli do tego beczkowozu kawałek samochodem podjechać, żeby tę wodę zaczerpnąć.
To akurat może nie jest najlepszy przykład z tego względu, że bardzo wielu odbiorców na wsiach ma tę wodę z własnego źródła, z własnego ujęcia, ale rozumiecie, o co mi chodzi, łatwiej jest na przykład dowieźć pomoc żywnościową czy jakąkolwiek inną pomoc, kiedy jest większa grupa ludzi w jednym miejscu, bo się po prostu jedzie tą ciężarówką w jedno miejsce i tam się zostawia w całości czy rozładowuje, a nie tak, że ta ciężarówka musi jeździć po całym powiecie pomagając ludziom w różnych miejscach, a może akurat ktoś nie będzie miał możliwości pójść wtedy do tego beczkowozu nabrać wody, bo nie wiem, doi krowy czy cokolwiek innego.
Także tego rodzaju rozwiązania awaryjne są znacznie łatwiejsze do zorganizowania w miastach niż na wsi, więc można liczyć, że infrastruktura po pierwsze zostanie przywrócona do działania szybciej, a na czas jej niedziałania będą lepsze rozwiązania awaryjne zorganizowane. I tu nie chodzi absolutnie o to, że Was zachęcam do tego, żeby olewać samodzielnie przygotowanie sobie rozwiązań na brak wody czy brak prądu. Nie. Trzeba być do tego przygotowanym. Natomiast warto jest wiedzieć, że w mieście tego typu awaria będą usuwane szybciej niż na wsi.
I to jest ostatni, piąty punkt, który chciałem wymienić, jeśli chodzi o to, dlaczego warto jest pod kątem trudnych czasów mieszkać w mieście.
Optymalne rozwiązanie na polskie warunki
I mnie się wydaje, że chyba takim rozwiązaniem optymalnym dla ludzi w Polsce byłoby mieszkać w mieście dziś, ale mieć jakąś bezpieczną metę poza miastem. Na przykład u rodziców w domu jednorodzinnym, w którym się wychowaliśmy. Mieszkaliśmy tam, ludzie nas tam wszyscy znają.
Po prostu na jakiś czas jedziemy sobie do miasta, a potem, gdyby się miało dziać coś złego, jedziemy do bliskich na wsi, bo to mamy wtedy z tego wszystkie korzyści.
Możemy pomóc rodzicom ten dom na przykład zaopatrzyć w jakieś różnego rodzaju urządzenia typu panele fotowoltaiczne, własna studnia, ogród, przydomowa oczyszczalnia ścieków, żeby był od tej infrastruktury niezależny. A z drugiej strony mamy też znajomych, sąsiadów, rodziny, które znamy od lat, od pokoleń wręcz i możemy liczyć na to, że w razie czego sobie pomogą.
Czyli w sytuacji awaryjnej po prostu zabieramy się z tego mniej bezpiecznego miasta i jedziemy na tę bardziej bezpieczną wieś. To mi się wydaje rozwiązaniem takim w miarę optymalnym. Jeśli macie inne pomysły, no to proszę koniecznie dawajcie znać w komentarzach.
A teraz chciałbym, żebyście zobaczyli ten materiał o tym jak wybrać i przygotować sobie cel ewakuacji, czyli właśnie to miejsce, o którym mówiliśmy przed chwilą. Miejsce, do którego uciekniemy z miasta w razie sytuacji awaryjnej. Do zobaczenia w następnym tym odcinku, trzymajcie się, cześć!
Obrazek w miniaturce autorstwa mppriv via Depositphotos.
zobaczcie ta jedną klatkę filmu https://youtu.be/HM0GTO3qM6k?t=95
jak wygląda kraj 4 lata po odcięciu prądu. Na kazdym dachu są baniaki z wodą, na wielu panele, mało samochodów. To jest informacja a nie plecak ucieczkowy na 72 h tylko jak swiat wyglada lata po wybuchu wojny.
Chciałbym, żeby każdy polski blok miał na dachu panele fotowoltaiczne i zbiornik wody. Byłoby to ogromną korzyścią dla mieszkańców miast. Ale póki dostawy wody nie są przerywane, nikt nie będzie w to inwestował, bo i po co. Przecież to bezsensowne wydawanie pieniędzy… 🙁
Mieszkam w małym mieście około 1.2 mln mieszkańców. W Chinach to było by nawet niewielkie miasteczko