Pora na podsumowanie materiału opublikowanego tydzień temu, czyli próba odpowiedzi na pytanie, czy rower jest najlepszym pojazdem na ewakuację i na trudne czasy.
Tego eksperymentu się obawiałem, bo planowaliśmy jeździć po 70-80 km dziennie, a ja nigdy tyle na rowerze nie jeździłem. Ostatni mój rekord to ok. 60 km dziennie, ale ustanowiony kilkanaście lat temu. Obawiałem się więc, jak poradzą sobie moje mięśnie, stawy i kręgosłup. Obawiałem się także spania pod plandeką, która przecież nie daje stuprocentowej ochrony przed deszczem. No ale nie miałem żadnego małego namiotu, który mógłbym zabrać.
Nie bardzo przydał się czerwono-srebrny tarp odbijający ciepło Relags, jednak jestem zadowolony, że go wziąłem. Używam go zawsze pod namiotem jako dodatkowe, awaryjne ocieplenie (na sytuację, gdy śpiwór nie wystarczy). Teraz przydał się tylko raz, do ochrony przed krótkim, acz ulewnym deszczem.
Przydały się także okulary (Bolle Tracker), które chroniły głównie przed owadami i kamyczkami/piaskiem z koła jadącego przede mną roweru.
Nie użyłem Sudocremu (wziętego pod kątem obtarć) ani spodenek kolarskich z dodatkowym wypełnieniem na siedzeniu.
Do jedzenia wziąłem liofilizaty i parę innych drobiazgów, ale zakładaliśmy, że żywność będziemy dokupować na trasie. Nie planowaliśmy jedzenia wyłącznie tego, co ze sobą zabraliśmy. Tak samo zrobiliśmy z wodą.
Wziąłem ze sobą dwa źródła prądu (garnek PowerPot 5 i regulator ładowania USB do rowerowego dynama). Z prądu korzystaliśmy głównie na polach namiotowych, więc nie było potrzeby ładowania się inaczej. Garnek i tak by się za bardzo nie przydał, bo samego gotowania było nie więcej jak 15-20 minut dziennie. Regulatora do dynama w ogóle nie podłączyłem. Byłyby przydatne, gdybyśmy rzeczywiście musieli się ewakuować rowerem z miasta i nie mieli innych źródeł prądu.
Niezbyt dobrze sprawdził się ręcznik, który miałem ze sobą — szybkoschnący z mikrofibry. Dobrze sechł, ale słabo wycierał wilgoć.
Na pewno źle zorganizowałem temat zapakowania roweru. Parę rzeczy musiało jechać na bagażniku, przez co narażone były na spadanie (prawie codziennie coś mi spadało z roweru, bo nie było dość dobrze zamocowane) i zamoczenie.
Na początku to w ogóle miałem pomysł, żeby zabrać ze sobą przyczepkę rowerową i na niej wieźć cały dobytek. Teraz wydaje mi się jednak, że jeśli tylko możesz zmieścić wszytko na rowerze, to tak zrób i nie baw się w przyczepkę. Brakowało mi miejsca w sakwach i przydałyby się jeszcze sakwy z przodu. Mógłbym lepiej rozłożyć sprzęt, ale także obniżyłby się środek ciężkości roweru. Bo z sakwami i sprzętem na bagażniku strasznie chciał się przewracać.
Inną kwestią jest zapakowanie tego wszystkiego w sakwach. Wydaje mi się, że dla tego typu wycieczek czy użycia roweru w sytuacji kryzysowej, jest to rzecz kluczowa. Wszystko, co potrzebne, łatwiej mieć pod ręką, gdy tych sakw jest więcej. Przyda się też jakaś saszetka czy torba-nerka, żeby nie wozić na plecach plecaka. Ja musiałem taką pożyczyć, bo do tej pory nie widziałem potrzeby jej kupienia.
Warto też z rozmysłem zapakować apteczkę. Użyliśmy jej raz, gdy potrzebowaliśmy plastrów opatrunkowych. W padającym na głowę deszczu przekopywanie się przez zawartość apteczki, maseczkę do resuscytacji i rękawiczki, w poszukiwaniu plastrów, nie ułątwia życia. Wprawdzie warto mieć na wierzchu rzeczy, które potrzebne są w najbardziej kryzysowych sytuacjach (bo kilkanaście sekund krwawiącego skaleczenia więcej jeszcze nikogo nie zabiło), ale wydaje mi się, że można to jakoś pogodzić. Nawet mam na to już pomysł.
W ogóle nie zabrałem ze sobą żadnej latarki. To trochę przypadek, bo planowałem wziąć tę, którą mam w zestawie EDC (tu jest film o tym zestawie), ale w końcu zapomniałem ją spakować. Nie było to kłopotliwe, bo mam w obydwu telefonach taką funkcję. Wziąłem ze sobą nie tylko smartfon, lecz także drugi telefon, Samsung Solid.
Jacek miał zabrać ze sobą sprzęt do naprawiania roweru, a ja sprzęt do gotowania. Wziąłem także talerze i plastikowe sztućce oraz bardzo fajny składany kubek Fold-a-cup.
Trochę martwiłem się, czy wystarczy mi gazu w 230-gramowym kartuszu, dlatego przejeżdżając przez Amsterdam wstąpiliśmy do sklepu kupić drugi, 450-gramowy. Ostatecznie nie było takiej potrzeby, ale szykując się na ewakuację rowerem, zwłaszcza w zimnej części roku, wolałbym mieć dwa kartusze, niż jeden. Albo przynajmniej jeden większy. Pamiętajmy, że gotowanie wody to metoda nie tylko na uzyskanie ciepłego napoju lub posiłku, lecz także jedna z najlepszych metod jej dezynfekcji.
Plandeka (Płachta Biwakowa TARP FRESH QUECHUA z Decathlonu) się sprawdziła, bo pogoda nie była bardzo zła. Gdybym miał, wziąłbym ze sobą jakiś mały namiot typu “norka”. W końcu w namiocie w zasadzie tylko spałem, albo czekałem rano, aż deszcz minie. Z drugiej strony, uciekając z rodziną, lepiej mieć większy namiot, w którym można nie tylko spać, lecz także na przykład schronić się na kilka godzin w ciągu dnia przed wiatrem i w spokoju ugotować posiłek.
Na pewno nie miałem dobrego ubrania na deszcz. Wziąłem tylko taką małą kurteczkę przeciwdeszczową, która jednak niespecjalnie przepuszcza parę wodą od spodu. Ona się do jazdy na rowerze w deszczu nie nadaje, bo człowiek i tak robi się mokry. W sumie nie ma chyba dobrego rozwiązania tego problemu. Jeśli macie jakieś przetestowane rozwiązanie, dajcie koniecznie znać w komentarzach.
Brakowało mi taśmy klejącej. Takiej porządnej power tape, czy duct tape. Mógłbym nią zrobić zaimprowizowane ochraniacze na buty i nie zmoczyć ich doszczętnie podczas ulewy. Mógłbym w razie potrzeby jakoś poprawić nią schronienie z plandeki, gdyby zagrażał nam duży deszcz. Nie trzeba brać całej rolki, można ją przecież przewinąć w mały, zgrabny rulonik.
Tylko, że ja tu cały czas mówię o tej wycieczce! A gdyby trzeba było naprawdę się ewakuować z miasta, dobrze byłoby mieć ze sobą także żywność i wodę na cały ten dystans, prawda? A to przecież robi się bardzo duży ciężar.
To teraz wnioski. To trochę śmieszne, ale cały ten wyjazd tylko utwierdził mnie w przekonaniu, które miałem… od zawsze. I Wy pewnie też.
W moim odczuciu rower nie jest najlepszym pojazdem na trudne czasy. Nie wyobrażam sobie, że 4-5-osobowa rodzina, mająca pod opieką babcię i psa, będzie się z miasta ewakuować rowerem. Warto sobie taki eksperyment zrobić.
Szkoda że nie zrobiłeś testu tych dwóch źródeł prądu trasie.
Chyba nie ma jednego uniwersalnego środka transportu . Wszystko zależy od okoliczności zdarzenia. Jeśli mamy czas, to sprawa jest prosta – samochód. Problem pojawia się, gdy wiadomość o zagrożeniu jest powszechna i wszyscy próbują się ewakuować jednocześnie. Dobrym przykładem może być Warszawa i początek wakacji – wszystkie wylotówki zapchane, a przecież nie ma ogłoszonej katastrofy 😉 Teraz pomnóżmy to x10 i dodajmy masę pojazdów wojska, policji i podobnych służb. Do tego dodajmy także oczywiste wypadki drogowe i nerwową atmosferę…
Wiadomo, że rowery nie nadają się dla małych dzieci i osób starszych. Gdy jednak rodzina w pełni sił, to chyba najlepsze wyjście. I tu kłaniają się przygotowania. Częste rodzinne wycieczki rowerowe poprawiają kondycję, budują więź i oswajają z taką formą ewentualnej ewakuacji.
Poza tym, to tani środek transportu, długowieczny i łatwy do naprawy. Do tego można go używać na co dzień i utrzymywać w dobrym stanie technicznym.
Rower jest środkiem transportu indywidualnego nie zbiorowego. Ale zawsze lepiej mieć koła na których można coś przewieźć nawet pchając rower. Trzeba pamiętać że w sytuacji kryzysowej zdobycie paliwa będzie trudne. Monopol na paliwa ma Polski rząd, a rower wymaga sprawnych nóg (samochód też). Jeżeli z ekwipunkiem na plecach człowiek nie jest w stanie przejść 4km to ma za dużo pierdół, tak uczyli mnie w harcerstwie.
A to ciekawostka jeżeli chodzi o przewagę roweru (w niektórych warunkach):
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_o_Malaje
Co to za dylemat, lepszy jest rower czy samochód? Rower to tylko kolejna warstwa w systemie bezpieczeństwa indywidualnego, następną warstwą są własne nogi.
– Najważniejsze to przygotowanie miejsca zamieszkania, gdyż tylko tam mamy przewagę nad przeciwnikami i nad losem.
– Jeśli jednak zostaniemy zmuszeni do porzucenia domu, to samochód jest niezastąpiony, redukujemy zapasy i w drogę!
– W trakcie podróży samochód może się popsuć, może zbraknąć paliwa, lub nie będzie mógł dalej jechać z powodu braku drogi. W tym momencie wyciągamy rowery z auta, redukujemy bagaż i dalej w drogę rowerem.
– Rower też nie jest niezniszczalny, nie wjedzie na skały, nie przepłynie jeziora. W tym momencie porzucamy go, znowu redukujemy zapasy i dalej w drogę na piechotę…
– Gdy nogi odmówi posłuszeństwa a zagrożenie będzie tuż za plecami to pozostanie nam tylko tabletka „ostatniej drogi” i porzucamy wszystkie zapasy… 😉
Witam,
W tle widać ciągnik na ropę.
To może byc całkiem przydatny sprzęt w domowym survivalu i wakuacji biorąc pod uwagę ile to pociągnie. Może rozwiniemy temat?
Biorąc pod uwagę różnorodność zastosowań ciągnika rolniczego jest to ciekawy wybór pojazdu ewakuacyjnego,ale na pewno nie do miasta 😉 Ograniczeniem jest prędkość,poczciwy ursus C-330 porusza się z prędkością 20 km\h.Zaletą jest masa bagażu jaką można zabrać,do 10 ton po w miarę równej drodze polnej,a nawet połowa tej masy to i tak bardzo dużo.Chociaż ta prędkość nie jest najgorsza,jadąc przez 10 godzin można pokonać prawie 200 km a to nie mało.A na co dzień można go wykorzystać do uprawy czy chociaż by transportu opału z pobliskiego lasu,a także odśnieżania drogi,podwórza.Może służyć jako napęd do różnych maszyn np.młocarni czy piły stołowej(u mnie nazywana krajzegą)albo agregatu prądotwórczego poprzez WOM.
A nie lepiej quada?
W małych gospodarstwach używa się quadów z różnymi doczepianymi sprzętami zamiast ciągników.
W Polsce jeszcze nie widziałem . Niektóre współczesne mini ciągniki ogrodnicze ciut przypominają quady ale to rzadkość . A C 330 są nadal popularne , tanie w utrzymaniu i trwałe .
Łatwo o części .
W tej samej cenie mamy uniwersalną maszynę a nie zabawkę która taką udaje .
Jeżeli ursus jest za duży to już lepiej kupić traktor ogrodniczy na przykład Dzik-2,jest bardziej funkcjonalny od quada.Wyprodukowano dla niego cały zestaw maszyn oraz przyczepkę o ładowności do 500 kg.Nie trzeba go przerabiać żeby spełniał swoje zadanie i cenowo też pewnie wygrywa z quadem.
Czołem miejskie partyzanty!
A ja uważam, że rower w czasie kryzysu jest najlepszym pojazdem i argumenty podałem w poście w pierwszej części opisu holenderskiej wyprawy.
Nie wierzę, że w naprawdę trudnych czasach samochód pozwoli na jakąkolwiek ewakuację. I to nie dlatego że zabraknie paliwa (pewne na 100%) albo zarekwirują (bardzo prawdopodobne) ale ze względu na korki/kolizje/blokady i pierwszy zerwany mostek nad 2 metrowym rowem. Przypomnijcie sobie co się dzieje na drogach w długi weekend, wigilię czy Wszystkich Świętych.
A rowerem nawet poboczem, ścieżką, na piechotę można powoli oddalać się od zagrożenia, wręcz zjechać na bezdroże i przespać się bezpiecznie w jakichś krzakach.
Kolejna sprawa – nigdy nie weźmiecie tyle ładunku czy zapasów na plecy ile można zawiesić na ramie roweru.
A z babcią, dziećmi czy nawet chorymi można próbować posiłkować się np. taką nowocześniejszą wersją rikszy: https://www.designboom.com/design/recycle-old-bike-frames-custom-cargo-bicycles-08-22-2017/
W kilka osób można rozłożyć ekwipunek, na przykład nie wszyscy muszą mieć namioty.
W każdym razie lepiej rowerem, niż piechotą dźwigać sprzęt na własnych plecach.
Ja ostatnio wpadłem na pomysł zestawu uniwersalnego (choć do roweru nie pasuje). Zamiast rozbijać na 72-godzinne, ewakuacyjne itd.
Główne zastosowanie to zestaw turystyczny, aby po prostu zabrać ze sobą na wczasy. Reszta zastosowań dodatkowo, bo przecież przy ewakuacji oraz wyjeździe na wczasy chodzi dokładnie o to samo – przebywanie poza miejscem zamieszkania od kilku dni do kilku tygodni.
Zdobyłem niewielką torbę na kółkach. Ale nietypową, bo ma sporo różnych kieszonek, nawet miejsce na laptopa. Idealnie te kieszonki wykorzystałem, malutką od góry na miniaturową (po złożeniu) parasolkę, jeden z uchwytów na długopisy użyłem do umocowania złożonego kabla słuchawek dousznych, drugi na długopis, trzeci na kabel USB (do ładowania i podłączenia do komputera), są nawet kieszonki na karty wielkości płatniczej itd.
Większość miejsca zajęły mi zapasy ubrań na różną pogodę, trochę podstawowych gadżetów.
Lepiej ciągnąć na kółkach, niż dźwigać na plecach. A gdzie nie przejedzie, można przenieść za uchwyt w ręku, choć zrobiła się ciężkawa.
Zrezygnowałem z zapasów żywności i wody. Doszedłem do wniosku, że nie ma takiej potrzeby. W razie czego wrzuciłem pustą butelkę z filtrem węglowym do kranówki, bo krany z wodą są łatwo dostępne, a dodatkowo filtr rurkowy do pozyskiwania wody z przyrody. Kiedy będzie potrzebna żywność i napoje, to po prostu przed wyjściem z domu w kilka sekund wrzucę coś z lodówki do materiałowej siatki, oddzielnej od torby. Mam siatkę z długimi uszami, którą zakłada się na ramię, jak torebkę.
Mniej więcej wypróbowałem podczas tygodniowego wyjazdu na Chorwację, żeby oszacować ile czego się przyda. Mniej więcej, bo miałem dodatkową torbę z ubraniami, ale większości z nich nie wykorzystałem.
Okazała się ciekawa rzecz – zabrakło elektrycznego czajnika, w kwaterach była tylko mikrofala i kuchenka elektryczna. Kilka lat temu zabrałem grzałkę zanurzeniową, ale z jakiegoś tajemniczego powodu wyskakiwały bezpieczniki różnicowe, w Polsce z tradycyjnymi bezpiecznikami automatycznymi nie było tego problemu.
Muszę przemyśleć problem gotowania…
I zabrakło soli.
(Trochę nie na temat, ale na czasie)
Nadchodzi huragan Harvey. W Teksasie barykadują się w domach i robią zapasy. Wykupywane są całe sklepy. Poszukajcie zdjęć jak wyglądają sklepy w Teksasie przed spodziewanym KILKUDNIOWYM zakłóceniem dostaw. Zapewne trochę jest w tym histerii, ale to naturalna skłonność każdego społeczeństwa. Teraz wyobraźcie sobie co będzie działo się w naszych sklepach, gdy nadejdzie prawdziwe, długoterminowe zagrożenie, takie jak wojna, epidemia, lub skażenie radioaktywne z wysadzonych kilku zachodnich elektrowni.
W takich sytuacjach, jak ta w Teksasie, doskonale widać jak ważne są domowe zapasy pozwalające rodzinie przetrwać miesiące bez dostaw (a może nawet i lata).
PS
Może admin przeniósł by powyższy wątek do nowo utworzonego tematu, traktującego o amerykańskiej „histerii” przed nadejściem kilkudniowego zagrożenia. Moim zdaniem warto zwrócić bliższą uwagę na Teksas, aby wyciągnąć wnioski dla nas samych.
Wracając do roweru i konkluzji że nie jest dobrym pojazdem do ewakuacji:
Jak ktoś ma dziury w zębach to niech nie robi zapasu sucharów, jak mamy rodzinę z małymi dziećmi /osobami starszymi/inwalidami to będzie ciężko się ewakuować pieszo/rowerem.
Dla mnie, młodego sprawnego singla to rower jest idealny bo pokrywa mi potrzeby zarówno dojazdu do pracy większość roku jak i ewakuacji przy zapchanych drogach. Nie skreślajmy tego. Są rodziny które nawet z dosyć małymi dziećmi robią 20-parokilometrowe wycieczki rowerami. Jeśli utrzymać to tempo w czasie ewakuacji (obciążyć bagażami głównie rodziców) to jest to mniej więcej tyle ile przechodzi nieprzygotowany facet z plecakiem dziennie.
A co do rozłożenia wszystkiego w torbach, bez plecaka. Dobre na wycieczkę. Ale w czasie ewakuacji warto mieć na plecach swój plecak ucieczkowy. Na wypadek nagłej konieczności ucieczki. W sakwach zaś więcej zapasów, więcej ubrań na zmianę itp.
@Rafał M. I co będziesz tę walizkę ciągnął cały czas za sobą jedną ręką? bo tak to brzmi
Idąc tokiem rozumowania autora powyższego „testu”, najlepszym środkiem transportu na trudne czasy jest prywatny śmigłowiec z zapasem jedzenia i różnego rodzaju sprzętu. Kupcie sobie śmigłowce. Bo rower – który nie wymaga paliwa i skomplikowanych części zamiennych, oraz który jest łatwy do ukrycia i przeciśniesz się nim w korku – zdecydowanie się do niczego nie nadaje.
No nie wiem, ja bym powiedział, że najlepszym to jest jednak atomowy okręt podwodny, ale to pewnie w dużej mierze kwestia gustu.
Rower jest fajny, ale nie idealny.