Pod drugą częścią materiału o budowie domu odpornego na kryzysy pojawił się taki komentarz, który bezpośrednio zainspirował mnie do przygotowania dzisiejszego filmu i tekstu.
6.41 ten „Domowy Survival” to jakiś komfortowy taki a co jak nie dożyjesz?
[Ósmy pasażer Nostromo]
Komentujący odnosił się konkretnie do tego fragmentu, w którym wspominałem, że na co dzień chcę mieć w domu wygodne i bezobsługowe źródło ciepła. Bo jak się zestarzeję, to będę wolał włączyć je z pomocą pilota, a nie szuflować węgiel do kotła czy drewno do kominka.
W dalszym ciągu swoje stanowisko podtrzymuję. A dziś chciałbym zwrócić uwagę na dwie trochę ze sobą powiązane kwestie:
- nie ma nic złego w komforcie,
- rzeczywiście, może się zdarzyć, że nie dożyjemy kryzysu — ale może się też zdarzyć, że dożyjemy, a kryzys się nie wydarzy.
Komfort, bushcraft i survival
Nasz blog i kanał na YouTube nie dotyczą survivalu w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia, czyli sztuki przetrwania w głuszy, gdy ktoś jest ofiarą katastrofy lotniczej i utknie na Syberii. My tu mówimy o nowoczesnym survivalu, czyli sztuce przetrwania w znanym otoczeniu, ale w nietypowych okolicznościach: na przykład w mieście, gdy przez kilka kolejnych dni nie ma nigdzie prądu.
Survival sam w sobie nie wymaga korzystania z jak najbardziej prymitywnych sprzętów. To jest domena raczej bushcraftu, czyli chęci spędzania czasu na łonie natury w sposób jak najbardziej prymitywny, z wykorzystaniem tego, co w przyrodzie jest łatwo dostępne. A więc raczej gotowanie na ognisku, niż na przyniesionej ze sobą kuchence. Sztuka przetrwania zakłada, że powinniśmy korzystać z najbardziej efektywnego sprzętu, jaki mamy do dyspozycji. Ale też, że nie powinniśmy być od nowoczesnych urządzeń uzależnieni. Że trzeba umieć nawigować z użyciem mapy i kompasu, odnajdować kierunki świata z wykorzystaniem gwiazd i słońca, a nie tylko polegać na odbiorniku GPS.
I nowoczesny survival jest w tym zakresie spójny z tym tradycyjnym.
Dlatego podstawowym źródłem ciepła przeze mnie zaproponowanym powinien być kocioł gazowy albo pompa ciepła, ale oprócz niego w domu warto mieć kominek. By nie być uzależnionym od dostaw gazu i prądu do domu.
Komfort sam w sobie nie jest niczym złym.
Kto i czego dożyje
Osobną kwestią jest to, czy jako prepperzy dożyjemy kryzysowej sytuacji, czy nie.
Ale tak naprawdę, to wariantów jest więcej:
- przygotowuję się na trudne czasy i występują one za mojego życia,
- przygotowuję się na trudne czasy, ale nie doczekałem ich wystąpienia, bo przedwcześnie umarłem, pozostawiając po sobie bliskich,
- przygotowuję się na trudne czasy, ale one się za mojego życia nie przydarzyły, umieram jako szczęśliwy staruszek.
Pierwszy wariant wydaje się oczywisty. Im łatwiej mi przetrwać w sytuacji awaryjnej, tym lepiej.
W tym drugim wariancie wszelkie udogodnienia są jak najbardziej słuszne. Przecież mojej żonie po mojej śmierci łatwiej będzie ogarnąć awaryjne zasilanie domu agregatem, jeśli ten ma elektryczny rozrusznik (a nie odpala się go tylko linką) a ja przygotowałem osobny obwód do zasilania niezbędnych urządzeń i instrukcję, jak go bezpiecznie podłączyć do agregatu (i nie trzeba rozkładać po domu ogrodowych przedłużaczy). Jeśli kupiłem zapas drewna i porąbałem je, albo kupiłem od razu porąbane na polana, albo nawet brykiet czy pellet drzewny.
A jeśli tym kryzysem są po prostu finansowe problemy rodziny po mojej śmierci, to więcej uda się im uzyskać pieniędzy ze sprzedaży domu z nowoczesnym ogrzewaniem, niż gdyby w środku był tylko kominek, prawda?
Trzeci wariant też nie wiąże się z jakąś istotną stratą, jeśli przygotowania były prowadzone w myśl filozofii nowoczesnego survivalu (czyli tak, aby w możliwie jak najszerszym zakresie służyły na co dzień nawet, jeśli nic złego się nie przydarzy). Ot, panele fotowoltaiczne nie zdążyły zasilać mi domu w razie awarii zasilania, ale za to zwróciły się dawno i dawały mi bezpłatny prąd przez wiele lat. A komfort włączania i wyłączania ogrzewania przyciskiem na ścianie lub na pilocie przydał mi się bardzo pod koniec życia, gdy już było mi po prostu trudniej.
Wniosek?
Nie możemy przygotowywać się tylko na jeden scenariusz: doczekam do kryzysu i wezmę w nim udział.
Trzeba liczyć się też z wariantami:
- nie dożyję, z kryzysem będą mierzyć się moi bliscy już bez mojej pomocy (więc im bardziej im to ułatwię, tym lepiej),
- dożyję, ale kryzys nigdy nie wystąpi (czyli źle prowadzone przygotowania tylko zmarnują moje pieniądze i czas).
Problemem jest to że im urządzenie mniej obsługowe i zaawansowane tym naprawa droższa a czas bezawaryjnej pracy krótszy!
Jak już wydamy wszystkie pieniądze na super technikę to może się okazać że równie szybko powrócimy do podstaw.