Kilka tygodni temu miała miejsce awaria w elektrowni atomowej na Ukrainie. Zupełnie nieszkodliwa, niezwiązana z samym reaktorem i niepowodująca ryzyka wycieku substancji radioaktywnych. Mimo to, ludzie zaczęli trochę panikować, co nie dziwi, bo przecież żaden z naszych zmysłów nie jest w stanie wykryć promieniowania. I mamy wciąż w pamięci już jeden wypadek w elektrowni atomowej na Ukrainie…
W dzisiejszym materiale opowiemy trochę o promieniowaniu jonizującym i opowiemy, jak można się dowiedzieć, czy w danym momencie rzeczywiście jesteśmy narażeni na promieniowanie. Pokażemy też kilka dostępnych na rynku dozymetrów.
Do pomiarów promieniowania używamy różnego rodzaju mierników, zwanych potocznie licznikami Geigera. Do pomiaru wielkości dawki promieniowania, na którą jesteśmy narażeni, używamy dozymetrów. One pokazują, jaką dawkę promieniowania pochłonął użytkownik, albo jakie jest w danym miejscu natężenie dawki promieniowania.
Więcej na temat bezpiecznych dawek promieniowania znajdziesz w tym artykule.
Dozymetr elektroniczny Terra-P
Pierwszy dozymetr, z którym się zetknęliśmy, Krzysiek przywiózł z wyprawy do Czarnobyla. Zresztą był on już opisany na łamach bloga prawie 4 lata temu.
Terra-P to dozymetr elektroniczny, który w podstawowym trybie pracy mierzy intensywność promieniowania wyrażoną w mikrosiwertach na godzinę. Jest to więc pomiar nie tyle dawki, co natężenia tej dawki. W chwili nagrywania tego filmu pokazywał 0,09-0,11 μSv/h i jest to poziom typowy dla Warszawy. Oznacza to, że przebywając godzinę w mieszkaniu, gdzie nagrywaliśmy film, pochłonęliśmy dawkę promieniowania o wielkości ok. 0,1 μSv.
Drugą funkcją dozymetru jest pokazywanie łącznej dawki promieniowania pochłoniętej przez niego od momentu zresetowania (czyli wymiany baterii). Ponieważ zrobiliśmy to zaraz przed nagraniem, początkowo pokazywał 0,000 mSv, zaś dwa dni później (gdy dograliśmy resztę ujęć) — już 0,005 mSv. Na jednym komplecie baterii (2xAA) wytrzymuje ok. 6 000 godzin, więc nie ma potrzeby częstego ich wymieniania.
Dozymet posiada też alarm, który uruchomi się, gdy zmierzone natężenie promieniowania będzie zbyt duże — tzn. wyższe, niż poziom ustalony przez użytkownika. Krzysiek używał go właśnie w tym celu podczas wyprawy do Czarnobyla i Prypeci. Tak na marginesie — okazuje się, że w wielu miejscach tam promieniowanie jest na poziomie zbliżonym do warszawskiej ulicy, a większe promieniowanie jest na pokładzie samolotu na wysokości 10-11 000 metrów, co widać zresztą na materiale.
Ten dozymetr można kupić w internecie za 150-200$. Dostępny jest np. na Amazonie. Bądźmy szczerzy, są to niemałe pieniądze za urządzenie, które może nam się nigdy nie przydać, a z innych przydatnych funkcji ma tylko zegarek i budzik… 🙁
Radioactive@Home
Alternatywą dla własnego dozymetru jest monitorowanie opensource’owej sieci Radioactive@Home. Jest to niezależna i niekomercyjna sieć prawie 300 czujników (stan na koniec 2014 roku).
W naszej ocenie sieć jest na tyle wiarygodna, że można na niej polegać. Że nie będzie przypadków fałszowania wyników albo ukrywania danych, bo przecież nie jest powiązana z żadną rządową instytucją.
Dozymetry RADTriage i RADSticker
Dużo wcześniej, niż dozymetry elektroniczne, pojawiły się na rynku dozymetry zmieniające kolor wskutek działania promieniowania. Działają one nieco podobnie do papierków lakmusowych, które wkłada się do jakiegoś roztworu w celu sprawdzenia jego kwasowości, a następnie obserwuje zmianę koloru papierka.
Dwa takie chcieliśmy Wam zaprezentować.
Pierwszy to RADTriage50, posiadający 7 wzorników o kolorach odpowiadających dawkom od 50 mSv do 4 000 mSv. Nosi się go ze sobą cały czas (np. w portfelu, albo razem ze służbowym identyfikatorem).
Jest on wyskalowany w sposób odzwierciedlający dawki promieniowania istotne z medycznego punktu widzenia. Pierwsze pole ma wartość 50 mSv, a jest to roczny limit dawki promieniowania dla pracownika amerykańskiej elektrowni atomowej. Dawka 100 mSv rocznie (drugie pole) to najmniejsza dawka, która zaczyna już wykazywać wpływ na zwiększenie ryzyka zachorowania na nowotwory. Po otrzymaniu dawki 250 mSv należy udać się do lekarza, a przy 500 mSv — natychmiast na izbę przyjęć szpitala (bo poziom kilkuset mSv może już dawać objawy choroby popromiennej). Przy pochłonięciu 4 000 mSv najprawdopodobniej umrzemy.
Okres działania takiego dozymetru to 2 lata, co wynika z zasady jego funkcjonowania. Po upływie 2 lat wskaźnik „FIT Indicator” zmieni kolor, pokazując, że należy dozymetr wymienić. Można go jednak przechowywać przez 10 lat w zamrażarce. Czyli można kupić kilka takich dozymetrów teraz, gdy zagrożenia promieniowaniem nie ma, zapakować do zamrażarki, a następnie za np. 7 lat wyjąć i zacząć używać, gdy pojawi się zagrożenie radiacyjne.
Ten dozymetr występuje także w wersji RADTriage10, nieco czulszej, bo pierwsze pole wzornika odpowiada dawce 10 mSv. Ze względu na to, że jest bardziej czuły, jego okres eksploatacji jest krótszy (wynosi rok), zaś w zamrażarce można go przechowywać jedynie przez 5 lat.
Trzecim dozymetrem tego typu, produkowanym przez tę samą firmę, jest RADSticker. Jest to naklejka niewiele większa od pięciozłotówki. Wyskalowana jest ona od 25 rad (250 mSv) do 1 000 rad (10 000 mSv). Jest wygodna o tyle, że można ją nosić ze sobą non stop, np. po naklejeniu na telefon komórkowy.
Niestety, okazuje się, że producent nie chce już RADStickerów sprzedawać klientom cywilnym. 🙁
Czy należy bać się promieniowania?
Tak, bo przecież sami nie potrafimy go wykryć, a dozymetry ma w domu jeszcze mało kto.
Nic dziwnego, że nie ufacie rządom, skoro rządy w swojej historii już ukrywały przed nami informacje na temat wycieków radioaktywnych i negatywnych skutków promieniowania jonizującego.
Ale nie oznacza to od razu, że powinniśmy wierzyć we wszystkie plotki, które można wyczytać w internecie.
Jeśli macie wątpliwości, czy jest bezpiecznie, zajrzyjcie na stronę Radioactive@Home, albo po prostu napiszcie do nas. Bo przecież mogę wziąć dozymetr, wyjść z nim na dwór i zrobić zdjęcie, żebyście mieli absolutną pewność. Takie prośby zresztą czasem od Was dostajemy.
Co w sumie nas cieszy, że ufacie nam bardziej, niż rządowi…
Sensowny post, ja bym jeszcze opisał starsze dozymetry Biełła, Sosna i Polaron, gdyż ich na rynku jest najwięcej, a do domowych zastosowań są idealne, przy sporo niższej cenie od Terry czy Gamma-Scouta, ktory jest koszmarnie przepłaconą zabawką 😛
Były też próby wykorzystania matryc z aparatów cyfrowych jako mierników promieniowania jonizującego https://www.youtube.com/watch?v=7-aAORGKsyY
Czy może ktoś ma jakieś bliższe informacje na ten temat?
widziałem z matrycą od kamerki internetowej, ale to nie będzie miernik, tylko indykator – pozwala „zobaczyć” promieniowanie i oszacować jego natężenie, ale bez pomiaru 🙂 podobny eksperyment przeprowadził Rutherford, ale za pomocą ekranu z siarczkiem cynku 🙂
Zdaję sobie sprawę, że pomiar jest szacunkowy (i wymagałby skalibrowania matrycy). Ale czy na pewno tylko indykator? Przy odpowiednim zaciemnieniu matrycy ona ma przecież konkretną powierzchnię, a padające na nią cząstki jonizujące wykrywane przez fotodiody (czy inne elementy, zależnie od konstrukcji matrycy) można zliczać (analogicznie jak w „rurowym” liczniku) i na podstawie tego szacunkowy pomiar uzyskać. Oczywiście trzeba zrobić serię co najmniej kilkunastu zdjęć z odpowiednio długim „czasem naświetlania” (aby statystycznie wyeliminować szumy matrycy itp.) ale mimo wszystko uważam, że dałoby się z tego całkiem miarodajne wyniki uzyskać.
Wiadomo, że aplikacja na komórkę to zupełnie inna sprawa i tu o dokładnym pomiarze nie ma mowy, ale mam kilka „demobilowych” kamer od monitoringu i chętnie bym poeksperymentował 😀
Racja, tylko trzeba pamiętać o przesłonach, bo na goło to złapie wszystko – alfę, betę i gammę – warto zrobić 3 pomiary – goła matryca, osłonięta folia alu, osłonięta blaszką z metalu 🙂 do testów dobre są zegary lotnicze, ale te stare, zapraszam na priv na blogu 🙂
Mówisz o liczniku scyntylacyjnym? 🙂
Chodzi o oddziaływanie kwantów gamma i promieniowania
jonizującego bezpośrednio na matrycę półprzewodnikową,
apartu. W licznikach scyntylacyjnych niestety puki co
konieczne jest stosowanie fotopowielaczy.
Matryce CCD posiadają jak na razie zbyt niską czułość
i zbyt wysokie szumy w porównaniu z fotopowielaczami.
Prowadzono co prawda próby z zastosowaniem matryc
CCD ale po mimo stosowania chłodzenia matryc do temperatury rzędu -55 stopni Celsjusza ale i tak czułość była zbyt mała do zastosowania w licznikach scyntylacyjnych.
Jaka jest wiarygodność pomiarów tych dozymetrów?
Ktoś to badał?
Bo przykładowo alkomatów też jest na rynku sporo a wynikiami się różnią i to mocno.
Porównywałem co najmniej 3 egzemplarze ANRI 01-02 Sosna, Polaron Pripyat i RKSB-104 i wyniki były zbliżone – wiadomo, że nigdy nie uzyska się 100% powtarzalnego pomiaru nawet tym samym miernikiem, a co dopiero kilkoma egzemplarzami danego modelu, natomiast nigdy nie zauważyłem przekłamań. A co do samej techniki pomiarów i ograniczeń licznika Geigera polecam R. Szepke – „Radiometria stosowana” 🙂 dalszy wykaz lektur na moim blogu 🙂
Dzięki za informację.
Konstrukcyjnie to są bardzo proste urządzenia i tak na prawdę nie da się w nich wiele „skopać”. Proste modele (z jedną „rurą”, te „ruskie” najczęściej z oparami rtęci) wykrywają tylko promieniowanie alfa, beta i gamma; lepsze modele, mają dodatkową rurę wypełnioną wodorem (lub próżniową z dodatkową elektrodą kadmową) przeznaczoną do wykrywania promieniowania neutronowego i to cała mechanika, do tego dochodzi prosty układ zasilania tych rurek i prosty licznik impulsów elektrycznych (+ jakiś prosty układ, który to „przelicza” na odpowiednie jednostki). Na prawdę trudno jest skopać takie urządzenie (może jedynie wysiąść elektronika od… promieniowania, albo mogą się uszkodzić mechanicznie wspomniane rurki, ale dopóki urządzenie jest sprawne, to wyniki są wiarygodne).
Ruskie dozymetry z metalowymi tubami Geigera nie wykrywają alfy! Łapią gammę i betę (Sosna, Polaron, RKSB-104) lub samą gammę, jeśli tuba jest osłonięta plastikiem obudowy i owinięta cienką folią ołowianą (np. dozymetry Biełła i Master). Promieniowanie alfa ma dużą energię ale mały zasięg, zatrzyma je kartka papieru lub naskórek skóry. Mierzy się je specjalnymi tubami G-M z okienkiem mikowym, bardzo cienkim i wrażliwym, np. miernik Polon EKO-C produkcji krajowej, ruski dozymetr Expert czy dosyć drogi Gamma-Scout.
Hmm artykul jednak nie do konca „dla wszystkich” i tworzony pod katem domowego survivalu dla osob z niskim budzetem.
DLACZEGO nie ma opisu DP-66M? fakt to urzadzenie ciezkie, duze, wymaga skalowania, ale jest: pancerne, tanie i latwe do zdobycia (zaopatrzylem sie w nie juz dobry rok temu). Dla domowego wykorzystania tego urzadzenia nie jest wazna dokladnosc pomiaru, tylko ilosc „pikniec” w sluchawce i wiedza na ktorym zakresie pomiarowym jest ustawione, oraz czy przeslona „okienka” na sondzie jest zdjeta czy nie zeby wiedziec czy mierzy promienowanie beta czy gamma.
Nie wspominajac ze ono rowniez wspolpracuje z dozymetrami indywidualnymi…
Nie ma opisu tego i masy innych urządzeń, bo nie mieliśmy z nimi kontaktu i trudno, żebyśmy opisywali coś, czego nie trzymaliśmy w ręku.
Co do „ilości piknięć”, to uważam, że jest wręcz odwrotnie. Przy tym samym natężeniu promieniowania różne dozymetry będą dawały różną liczbę „piknięć” na sekundę, bo ilość tych piknięć zależy od budowy czujnika (długość, średnica, materiał z jakiego jest wykonany, rodzaj gazu wypełniającego, przyłożone napięcie itp.) oraz umieszczenia go w sondzie. Tylko odczyt na skali daje użyteczną informację, „pikaniem” nie ma się co sugerować. Dodatkowo występuje zjawisko tzw. czasu martwego, gdzie wysokoenergetyczna cząstka robi na chwilę „zwarcie” między elektrodami i na czas tego zwarcia nie słychać „piknięć” kolejnych cząstek jonizujących (ale można je zmierzyć poprzez pomiar ładunku) – w nowoczesnych konstrukcjach tego typu „zwarcia” trwają bardzo krótko, rzędu kilku dziesiątych milisekundy, ale w konstrukcjach sprzed 50-ciu lat (gdzie powszechnie stosowano pary rtęci) z miarodajnością „pikania” bywa różnie.
służę pomocą w kwestii DP-66 – jest ich na rynku od cholery i są dość tanie – 50-70 zł – są też nowsze DP-75, nieco droższe – z demobilu wyprzedawane masowo – w kwestii samych mierników zapraszam do siebie :
http://promieniowanie.blogspot.com/2013/12/rentgenoradiometry-dp-66-i-dp-66m.html
Osobiście również uważam że najpierw warto pomyśleć o starych urządzeniach typu DP-66/DP-66M/DP-75 lub podobnych. Łatwo dostępne i tanie. Największą ich wadą będzie duża waga i wymiary. Ale skoro ma to być awaryjne urządzenie do użytku domowego to waga nie jest najważniejsza. Zresztą nie przesadzajmy, kiedyś były używane przez żołnierzy , dodatkowo obciążonych bronią, amunicja i sprzętem. I też jakoś sobie radzili.
Największą wadą tych urządzeń nie jest wcale waga i wymiary, tylko czas magazynowania na półce. Niestety ale elektronika też się starzeje. Jeśli taki dozymetr ma w sobie kondensatory elektrolityczne i przeleżał na półce nieużywany powiedzmy 30 lat, to mimo stanu „nowy, nieużywany” kondensatory elektrolityczne w nim zawarte albo skorodowały i wyschły, albo co najmniej straciły dużą część swojej pojemności i mają wysoką upływność. Urządzenia z kondensatorami elektrolitycznymi wymagają okresowego włączania aby warstwa tlenku w takim kondensatorze (stanowiąca izolator) mogła się „odbudować”, bo inaczej traci on swoje właściwości. Zapewne każdy spotkał się z sytuacją, że całkowicie sprawne urządzenie wylądowało „na strychu” a po kilku latach włączamy je do prądu i… nie działa (albo działa nieprawidłowo) – to nie myszy pogryzły kable, tylko właśnie zestarzały się kondensatory. To wcale nie jest tak, że jak coś jest wojskowe (albo „Made in CCCP”) to jest wieczne. Lepiej jest chyba mieć droższy ale sprawny przyrząd niż „z demobilu i za bezcen” ale taki, któremu strzeli kondensator po kilku godzinach ciągłej pracy (albo którego wskazaniom nie do końca można ufać).
Ciekawe co myślicie o tym urządzeniu :
http://www.ebay.pl/itm/Smart-Geiger-Radiation-Watch-Counter-nuclear-Gamma-X-ray-for-iOS-Android-Korea-/291218416053?pt=BI_Security_Fire_Protection&hash=item43cdf861b5
Hmmm..filmik ciekawy.ok. Jednostki typu Siverty itd. ok Ale co z takimi jednostkami jak Grey i pomiarami w nich ? Widze dosc malo danych, a za niewiele wieksze pieniadze tj. do 120zl mozna dorwac np Kos-1, male, lekkie i sporo nowsze urzadzenie niz dp66, a zarazem tansze niz terra itd
Grej to jednostka dawki pochłoniętej przez materię nieożywioną, bez uwzględniania współczynnika biologicznej szkodliwości QF. W siwertach mierzymy biologiczny równoważnik dawki, czyli dawka pochłonięta * QF. Różne rodzaje promieniowania mają różne QF – w przypadku gammy i bety QF=1, zatem pochłonięcie 1 greja da efekt 1 siwerta, ale już promieniowanie alfa ma QF=25 czyli 1 Gy alfy = 25 Sv (dlatego alfa jest taka niebezpieczna, silnie jonizuje i niszczy tkanki, gdyż ma dużą energię, choć mały zasięg)
Czyli generalnie nie warto polowac na Kos-1 i inne sprzety w Greyach. Raczej to to do pomiarow skazenia sprzetu, pojazdow itd
KOS-1 jest o tyle ciekawym miernikiem, że ma zakres od 0,1µGy aż do 0,9Gy (czyli dla gammy 0,9Sv) czyli od nieznacznie podniesionego tła aż do warunków wojny jądrowej, jest przy tym mały i lekki 🙂 syfem jest Master-1, Biełła niewiele lepsza, najlepsza Sosna i Polaron 🙂
Co do pomiarów, dla promieniowania gamma nie ma różnicy między grejem a siwertem, gorzej się robi przy alfie, neutronach, protonach itp.
Sprawdzałes może dzisiaj albo mógłbyś to zrobić?
Sprawdzałem.
https://www.instagram.com/p/BYpp_AagiWM/
Ja też sprawdzałem, mam sporo mierników, w laboratoryjne, i żaden nie wskazuje wzrostu tła. W sieci Radioactive@home do której należę, też brak incydentów.
Brak podstawowej wiedzy – jakiej wielkości promieniowanie jest jeszcze bezpieczne, jak za pomocą poszczególnych mierników to określić. W tej postaci artykuł bez sensu.
To omówiliśmy kiedyś w innym materiale:
https://domowy-survival.pl/o-promieniowaniu-i-dawkach/ ,
ale przydałoby się go gdzieś tu podlinkować.