DIY: jak zrobić łyżkę z butelki PET

Dziś krótki film odpowiadający na zadawane przez Was czasem pytanie typu „Krzyśku, Arturze, opowiedzcie o najbardziej ekstremalnej sytuacji survivalowej, w której byliście i w której pomogły Wam te przygotowania, o których piszecie i mówicie”.

No to nagrałem film o takiej sytuacji. Nie najbardziej ekstremalnej, ale ostatniej.

A mianowicie — o tym, jak z pomocą noża zrobić z butelki PET łyżkę. Albo łyżeczkę. Bo sytuacje kryzysowe mogą zdarzać się na wyjazdach.

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

4 komentarze

  1. erpii pisze:

    Dobrze jest umieć zrobić taką łyżkę (a przynajmniej wiedzieć, że można), ale czy nie prościej wozić ze sobą łyżeczkę, kupić razem z jogurtem kilka jednorazowych lub jeszcze prościej, pożyczyć z hotelowej restauracji? Jeśli nie ma do kupna jednorazowych łyżeczek, to przeważnie na stacji benzynowej są do kawy i herbaty plastikowe egzemplarze. Wystarczy nie wyrzucać, lub wziąć sztukę więcej. Bycie przygotowanym, to także świadomość takich możliwości.

    Na pobyt w hotelach mam spisany (i pakowany po dostosowaniu do konkretnej sytuacji) zestaw rzeczy wypraktykowany przez kilka lat. Zawiera on między innymi metalowy kubek z grzałką, łyżeczkę i widelec tortowy, podstawkę pod kubek, 5m linki, kawałek drutu, woreczki śniadaniowe, 2 spinacze do bielizny, przedłużacz 5m z cienkim przewodem, zapasowy kabel USB i zestaw do szycia. Do tego własna kawa i herbata w małych słoiczkach, oraz cukier do kawy w kilku saszetkach.
    Wożenie tego oszczędza mi (poza czasem i pieniędzmi) poszukiwanie tych przedmiotów w obcym mieście, o dziwnej porze dnia lub nocy. Waży niewiele i zajmuje też niewiele miejsca – taka średniej wielkości kosmetyczka plus kubek z zawartością.

  2. Działkowy Outsider pisze:

    Krzysiek świetny film! Poradziłeś sobie w ekstramalnej sytuacji 😉 . Dobra. Fajny pamiętajmy – poczucie humoru też jest ważne w przetrwaniu. Aczkolwiek z plastikowej butli można wiele improwizowanych narzędzi zrobić. Czekam na film pokazujący jak z butelki zrobić lejek do paliwa w samochodzie. Tylko tnij pod skosem, wtedy nie ma problem z rozlewaniem i trzymaniem prosto.

  3. Rafał M. pisze:

    A ja ostatnio zbudowałem sobie instalację słoneczną.
    Ogniwo monokrystaliczne 60W (takie okazało się najtańsze, 40W były 50zł taniej), pionowo przykręcone do barierki balkonu, kabelek (okrągły typu 230V/10A) idzie plastikową rynienką i przez otwór w ścianie do pokoju, tam kończy się wtykiem okrągłym 5,5/2,1mm.
    W domu akumulator żelowy 12V/20Ah, do niego przyklejony dwustronną taśmą kontroler ładowania (bez plątaniny kabli, he, he), z wyjściem USB 5V/1.2A i 12V/5A, pod akumulatorem przyklejone 4 gumowane nóżki by się nie ślizgał. Do wejścia ładowania krótki kabelek z gniazdem okrągłym 5,5mm, aby akumulator łatwo było odpiąć i przenieść w inne miejsce.
    W razie czego zamiast ogniwa słonecznego można podłączyć zasilacz niestabilizowany 12 lub 15V, też się naładuje (stabilizowany się nie nadaje, nie będę teraz tłumaczył dlaczego). Dałoby się nawet jednocześnie z ogniwem słonecznym, bo zasilacz niestabilizowany ma mostek diodowy na wyjściu i nie będzie zwarcia, może kiedy skonstruuję taki podwójny kabelek.

    Pierwotnie planowałem zastosować do zasilania domowej radiostacji. Ale radiostacji jeszcze nie mam 🙂
    Zamiast drogiego zasilacza 20…30A pomyślałem, że lepiej zastosować akumulator i ładowarkę sieciową o niewielkim prądzie. Później, że przecież można ładować ze słońca…

    W tej chwili zasila radiobudzik z wbudowanym skanerem radiowym, a do USB podłączona jest lampka nocna.
    W razie potrzeby kabelkiem 12V od podłączenia radia mogę naładować ręczną krótkofalówkę (pasuje wtyk), a do USB podpiąć inny sprzęt w celu naładowania.
    Radio dosyć wredne jak na zasilanie słońcem, bo w zasadzie nie da się wyłączyć, niezależnie czy włączone czy wyłączone stale pobiera około 250mA.

    Jak dotąd instalacja daje radę, około południa ładuje się do pełna (więc chyba za mały akumulator). Przetrzymało nawet poprzedni tydzień, kiedy zachmurzenie było tak silne, że nie było widać w którym miejscu słońce się znajduje, niemalże noc polarna. Choć jednego dnia naładowanie akumulatora spadło do 2 diód z 4 (na kontrolerze ładowania jest wskaźnik diodowy).

    Wniosek z tamtego tygodnia nasunął mi się taki, że akumulator powinien być wyliczony na minimum 1 tydzień pod przewidywanym średnim obciążeniem bez doładowywania. Mój radiobudzik może zasilać przez co najmniej 2…3 doby i już zaczynało się robić ciasno.

    Zobaczy się też co będzie zimą, choć wtedy też będzie słońce.

    Bez planowania czasu pracy trudno wyliczyć potrzebną pojemność akumulatora i niepotrzebnie można przepłacić.
    Nie ma też większego sensu zasilać w ten sposób urządzeń o dużym poborze, typu żelazko, odkurzacz, pralka, telewizor (choć mam model 28 cali pobierający 17W), bez nich też jakiś czas można żyć, tylko te najbardziej niezbędne.

    Wyszło mi takie zasilanie awaryjne, niezależne od sieci energetycznej. Całość około 500 złotych, nie licząc półmetrowego wiertła do ściany.

    Jak zbiorę na radiostację, to pomyślę co dalej, bo są modele pobierające 2A na nasłuchu, jak i takie 0,1A. Na razie mam kilka pomysłów do wyboru, bo na przykład nie musi być stale uruchomiona, jeśli można do nasłuchu wykorzystać skaner.

  4. linkolm pisze:

    Akumulator faktycznie trochę mały,myślę że 12V/60Ah będzie pewniejszy zwłaszcza zimą gdy występują długie okresy zachmurzenia,a dzień jest krótki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.