Domowy Karaluch Challenge – niepełny sukces

Domowy Karaluch Challenge to eksperyment, który miał sprawdzić przydatność mojego 72-godzinnego zestawu ucieczkowego w warunkach, gdy muszę ewakuować się pieszo z domu. Lars chciał przetestować wariant „zabieram różne rzeczy, które kupiłem w internecie bez wcześniejszych przemyśleń”. Przemek chciał sprawdzić zestaw, który sam przygotował.

Choć eksperyment musieliśmy przerwać po ok. 30 godzinach, w sumie uważam go za sukces.

Zanim ruszyliśmy, ostatecznie nieco zmieniłem swój zestaw opisany tutaj, mianowicie:

  • wywaliłem kilka puszek z jedzeniem, zostawiając tylko 3,
  • dołożyłem za to racje Seven Oceans,
  • wyrzuciłem kubek (garnuszek) emaliowany, wziąłem za to aluminiową menażkę od wojskowej manierki,
  • latarkę Maglite 2AA zamieniłem na czołówkę,
  • wkład do znicza zamieniłem na kilka tealightów (świeczek-podgrzewaczy),
  • dołożyłem wody, której wziąłem łącznie 6 litrów.

Na pierwszy dzień zaplanowałem nieco ponad 21 km marszu. Naszym ostatecznym celem miała być moja działka, odległa od punktu startowego o ok. 65 km. Pierwszą noc mieliśmy spędzić na działce moich dziadków. Chodziło o to, by móc w spokoju rozłożyć obozowisko za płotem, co byłoby nieco bardziej bezpieczne, od nocowania w środku lasu, w dziczy.

Plecak, który ze sobą niosłem, ważył ok. 18 kg. Do tego zabrałem kilka rzeczy, które na co dzień noszę w zestawie EDC: nóż składany, nóż-multitool, przyrządy do rozpalania ognia, gaz pieprzowy.

Już po pierwszych kilku kilometrach marszu zaczęły mnie boleć plecy i ramiona. Co mnie zupełnie nie dziwiło, bo kompletnie nie mam doświadczenia ani zaprawy w noszeniu ciężkiego plecaka. Ale nie to było najgorsze. Po kilkunastu kilometrach potwornie bolały mnie nogi, w szczególności kostki, przez co mój chód przypominał raczej kuśtykanie zombie.

Na miejsce pierwszego noclegu dotarliśmy bez specjalnych problemów, choć nie szybko, bo zmuszony byłem dość często ogłaszać przerwy na odpoczynek. Zebraliśmy trochę drewna na ognisko, rozłożyliśmy obozowisko i zjedliśmy kolację. Gulasz angielski z Arpolu podgrzany na kuchence benzynowej był całkiem smaczny, choć dość słony. Była to za to przyjemna odmiana od słodyczy, które jadłem wcześniej (sezamki, wafelek z migdałów oblanych miodem, racja Seven Oceans).

Nocować planowałem w hamaku. Okazało się jednak, że zaśnięcie w hamaku jest dla mnie nie lada problemem. Położyłem się spać ok. 18, bo dość szybko zrobiło się ciemno. Zapakowałem się do śpiwora, kompletnie ubrany (bluza polarowa, kurtka, głowę przykryłem arafatką). Nie marzłem, choć w pewnych momentach było mi nieco zbyt chłodno. Ale przede wszystkim nie mogłem się ułożyć. W domu zasypiam zazwyczaj na brzuchu lub na boku, tu mogłem leżeć tylko na plecach albo nieco obrócić się na bok. Spoglądając co jakiś czas na zegarek uświadomiłem sobie, że przez ponad 4 godziny nie mogłem zasnąć.

Rano okazało się już po kilkunastu krokach, że moje nogi doskonale pamiętają wysiłek poprzedniego dnia. Zwyczajnie ledwo byłem w stanie chodzić. Nie było mowy o tym, żeby powtórzyć wczorajszy dystans. Larsa do tego połamało od spania w hamaku zaimprowizowanym z plandeki. Uznaliśmy więc, że nie ma co się wydurniać i iść dalej, tylko będziemy kontynuować eksperyment w tym samym miejscu. Za to postanowiliśmy przetestować m.in. zaimprowizowany filtr do wody i technikę uzdatniania wody do picia z użyciem promieni słonecznych (SoDis).

Naszym celem nie było wcale dotarcie za wszelką cenę do celu ewakuacji, czyli mojej działki. Celem było przede wszystkim przetestowanie zestawu ucieczkowego pod kątem tego, czy wystarczy do zaspokojenia wszystkich moich istotnych potrzeb w czasie 72 godzin od wyruszenia z domu. Chciałem sprawdzić wszystkie teorie i założenia, które przyświecały jego stworzeniu.

Wnioski z eksperymentu

Eksperyment uważam za sukces, bo choć przerwany przedwcześnie, pozwolił przetestować szereg różnych aspektów zestawu, który przygotowałem.

  1. Hamak z plandeką okazały się niezłym sposobem na zorganizowanie lekkiego schronienia, ale muszę poszukać czegoś innego. Może jakiegoś naprawdę lekkiego namiotu i karimaty, albo TPA? O wyspaniu się w hamaku nie ma mowy w moim przypadku.
  2. Kuchenka benzynowa i puszki całkiem nieźle ze sobą współpracują. Ciepłe mięcho z puszki jest bardzo smaczne. W menażce da się łatwo podgrzać wodę na kuchence czy ognisku. To były całkiem niezłe wybory.
  3. Racje Seven Oceans dają się zjeść bez problemu, są nawet całkiem smaczne. Ale jakoś nie potrafię zjeść ich więcej niż dwa kawałki za jednym razem. Nie bardzo widzę żywienia się tylko nimi przez cały dzień (paczka racji to 2 500 kcal).
  4. Woda w butelkach jest dość upierdliwa w noszeniu. Gdy skończy się woda w manierce, trzeba wygrzebać z głębi plecaka butelkę wody i przelać ją do manierki. Rozwiązaniem będzie chyba zestaw hydracyjny (camelback) albo taka przejściówka, której nie zdążyłem zastosować.
  5. Piesza ewakuacja jest w moim przypadku nierealna (więcej wyjaśnień niżej).

Powrót do domu

W sobotę po południu okazało się, że musimy wracać do Warszawy. Dzieciaki Larsa się rozchorowały żołądkowo i nie mieliśmy wielkiego wyboru jak tylko przerwać eksperyment.

I szczerze powiedziawszy — nie mam ochoty nigdy więcej tego powtarzać. Nie mam żadnego przygotowania do takich forsownych marszy. Dość powiedzieć, że moje najdłuższe spacery to te pomiędzy regałami i sklepami w centrum handlowym, ewentualnie 2 godziny łażenia po lesie i zbierania grzybów.

Założenie, że jestem w stanie uciec z Warszawy piechotą i dotrzeć bez kłopotów do celu ewakuacji jest zwyczajnie nierealne. Nie ma na to żadnych, absolutnie żadnych szans. Muszę wymyślić coś innego. Już rower z przyczepką byłby lepszym rozwiązaniem…

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

91 komentarzy

  1. evans pisze:

    Witam,
    Dla mnie jest to nie pojęte jak tacy faceci, z takim zapałem i pasją, którzy potrafią wyliczyć ile kcal, ile wody, będzie potrzebne przez ~72h – czyli potrafią sobie zaplanować pewnego rodzaju dietę oraz zmobilizować się do zbierania, testowania i sprawdzania różnego rodzaju sprzętu na takie okazję mogą mieć tak słabą kondycję. Tak trudno jest nawet dwa razy w tygodniu coś poćwiczyć, poruszać się? Przecież w każdej takie opisywanej przez Was sytuacji, a to kataklizm czy inne ataki zombie kondycja i sprawność fizyczna to jedna z podstawowych zalet i wymogów do przetrwania. Czemu oprócz codziennego odkładania jakiejś tam porcji jedzenia na trudne czasy nie możecie dodać do listy paru ćwiczeń na poprawienie swojej sprawności?
    I człowiek zdrowszy wtedy no i lepiej przygotowany do różnych sytuacji, na pewno lepsza sprawność w niczym nie przeszkodzi…

    • Krzysztof Lis pisze:

      @evans: to akurat jest bardzo proste do pojęcia. Są ludzie, którzy znają przyjemniejsze sposoby spędzania wolnego czasu, niż siedzenie na siłowni czy bieganie po okolicy.

      Ale fakt, nie da się ukryć, że rzeczywiście ten aspekt przygotowań na gorsze czasy jest u mnie dość mocno zaniedbany. Po to też był ten Challenge, by ocenić moje przygotowanie, bo tak na co dzień to nie mam za bardzo okazji do chodzenia na dłuższe dystanse z ciężkim plecakiem.

      • Shinobi pisze:

        Panie Krzysztofie,

        „Są ludzie, którzy znają przyjemniejsze sposoby spędzania wolnego czasu, niż siedzenie na siłowni czy bieganie po okolicy.”

        Na siłowni się nie siedzi, ale rozumiem, że była to mała złośliwość wynikająca z faktu, że prawda boli. Mianowicie, jak można pisać „przyjemniejsze sposoby spędzania wolnego czasu” skoro to własnie jest Pana przyjemnością – surwiwalizm?

        Wydaje mi się, że nie można spośród całego tego prepowania wybierać najsmaczniejszych kąsków, czyli gadgedy i kupowanie puszek. We własne ciało trzeba też zainwestować trochę potu spływającego po dupie.

        Tak czy siak, dziekuję za ten test. Daje on do myślenia.
        Pozdrawiam.

        • Krzysztof Lis pisze:

          Moim ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu absolutnie nie są spacery z plecakiem po świeżym powietrzu. Nie robię tego częściej, niż raz w roku i na pewno mój plecak nie waży wtedy 20 kg.

          Survival w tradycyjnym, zielonym rozumieniu tego pojęcia, też mnie zupełnie nie interesuje.

          A czy prawda boli? No nie da się ukryć, że przykrą konstatacją było uświadomić sobie, że mogę nie wytrzymać fizycznie takiego scenariusza. I to nie po stronie, której mogłem się spodziewać (czyli kondycji czy sprawności mięśni), bo znać o sobie dały stawy.

  2. Koziołek pisze:

    A może poza przygotowaniem zapasów warto też poświęcić czas na przygotowanie fizyczne? Przecież nie trzeba odrazu robić z siebie super pakera czy maratończyka, ale dobre przygotowanie fizyczne może okazać się kluczem do sukcesu.

    • czesław pisze:

      @koziołek dokładnie to chciałem napisać. Jeśli chodzi o mnie to robię 3 razy tygodniowo siłownię i 3 razy godzinne biegi. Moim zdaniem minumum to powiedzmy 2 siłownie i dwa biegi. Do tego przyda się umiejętność walki wręcz i obsługa teleskopu. Ja mam za sobą 10 lat sportów walki, teraz skupiam sie na utrzymaniu formy. Polecam

  3. tmk pisze:

    Bez sprzętu freeplay?
    bez kelly kettle? filtra do wody.

    Lars nie chciał przetestować sobie swojego uber sprzętu?:)

    więcej takich akcji! ale z wykorzystaniem lepszego sprzętu, co może być recenzją.

    • Krzysztof Lis pisze:

      @tmk: przeczytaj zasady DKC i będziesz wiedział, dlaczego Lars nie zabrał Kelly Kettle.

      Mam nadzieję, że do testowania sprzętu nie będę musiał się tak męczyć. Mam lepszy pomysł — 72 godziny wg scenariusza „zamknięty w domu, bez prądu, wody i internetu”. 😉

  4. Grimm pisze:

    Ostrzegałem że tak będzie 🙂 Ale cóż… też tak mam, że jak na własnej skórze się nie przekonam to nigdy do końca nie wierzę, że coś może dotyczyć również mnie.
    Co do ewakuacji – To nie pieprz bzdur typu: „nie dam rady” ! Po prostu weź się trochę za siebie. 20km w ciągu dnia (tym bardziej w terenie nizinnym) nie powinno stanowić problemu dla nikogo. A problemy z takimi dystansami zakrawają na inwalidztwo 🙂 Po prostu metoda małych kroczków, a nie szukanie ułatwień. Nie oszukujmy się, bez podstaw… minimalnej choćby kondycji i odporności na niedogodności nie masz szans przeżycia w przypadku większości zagrożeń, a wręcz będziesz stanowił ciężar dla Twoich bliskich. I nie zmieni tego najlepszy nawet sprzęt. Także piesze wycieczki z 5-10kg plecakiem w co drugi weekend, a jak już Ci to będzie jako tako wychodzić, to polecam góry. No i to co powtarzam, przy każdej okazji – dobre buty !! Trzymam z Ciebie kciuki.

  5. anoneem pisze:

    Czy serio sie tak ciezko chodzi z ciezarem – nie wiem, bo nie chodzilem – gora mialem moze z 3-4 kilo w gorach – ale bylem w stanie chodzic caly dzien, z 50 km moze… a wy juz tak predko zmeczeni… czy to jednak slaba kondycja, jak sugeruja wyzej?

    • Koziołek pisze:

      Tak, szczególnie jak ciężar jest już trochę większy. Jak chcesz sprawdzić jaka jest różnica zrób 10 pompek, a następnie powtórz ćwiczenie zakładając plecak ważący 10kg. Dlatego napisałem wyżejm, że warto poświęcić czas na przygotowanie fizyczne.

  6. WildChild pisze:

    Cóż, przynajmniej teraz wiecie – i wiemy wszyscy dzięki wam – że teoria to jedno, a praktyka to drugie. Sam przygotowuję od kilku miesięcy zarówno sprzęt jak i plan na wypadek gdyby „coś” (cokolwiek by to nie było) się wydarzyło. I tak na przykład:
    – każdy powinien dopasować sprzęt dokładnie pod siebie oraz pod MIEJSCE, w którym się znajduje i/lub do którego zamierza dotrzeć docelowo. Nie ma w zasadzie uniwersalnych zestawów ucieczkowych bo tyle ile będzie osób tyle zestawów, po prostu musisz dopasować go pod siebie.
    A jeśli chodzi o miejsce – osobiście mieszkam w średniej wielkości mieście (Częstochowa), które otoczone jest lasami i niewielkimi górami. W zeszłym roku dość dużo czasu spędziłem przemierzając te okoliczne tereny (choć wtedy typowo rekreacyjnie bo nawet nie myślałem o tym, że kiedyś ich znajomość może uratować mi życie) i dzięki temu wiem, że w pierwszej kolejności w razie zagrożenia udam się właśnie tam, z dala od ludzi. Rozeznanie się w terenie to bardzo ważna część planowania. Dzięki niemu wiem na przykład, że z małym obciążeniem jestem w stanie dotrzeć na miejsce docelowe w ok. 3-3,5 godziny, z większym na pewno zajmie to więcej czasu, dlatego też wybrałem kilka punktów postojowych, również w terenie, które zapewni mi schronienie.
    I tutaj idziemy dalej jeśli chodzi o sprzęt – jako, że będę kierował się w tereny zalesione i górzyste to najlepszymi butami są albo wojskowe albo po prostu dobre, wygodne buty trekingowe. W końcu treki po to właśnie powstały. Buty typowo miejskie (wszelkiego typu „adidaski” czy trampki, halówki) albo ciężkie glany odpadają z miejsca. W pierwszym przypadku dlatego, że ów buty nie dość, że szybko się zniszczą to jeszcze nie są przygotowane ani na deszcz ani na chodzenie po trudnym terenie. Glany wypadają tu trochę lepiej, ale noszenie tak ciężkich butów i marsz w nich cały dzień to po prostu samobójstwo dla stóp. Dlatego buty powinny być lekkie, najlepiej chroniące przed deszczem i przystosowane do różnego rodzaju terenu.
    Kolejna bardzo ważna sprawa to plecak. Osobiście zainwestowałem w dwa – jeden jako plecak 72 godzinny, a drugi na wypadek gdy będę musiał przetrwać znacznie dłużej w trudnych warunkach. Dzięki temu w zależności od zagrożenia, tego ile będę miał czasu na ewakuację oraz czy będzie możliwość zabrania tylko podstawowego sprzętu czy też zestawu rozszerzonego mam więcej opcji do wyboru.
    Nie mniej ważny jest też wspomniany trening i to o czym wyżej pisałem – rozeznanie w terenie, wyznaczenie pewnych celów. Muszę przyznać, że choć sam jestem dość zaprawiony w chodzeniu to 65km dziennie z obciążeniem to raczej mało realny scenariusz. Bo o ile pierwszy dzień może jakoś się przejdzie o tyle dwa kolejne dni prawdopodobnie będziemy odczuwać skutki tego dystansu i nie przejdziemy wtedy nawet 5 kilometrów…

  7. Larsito pisze:

    Nikt jeszcze nie powiedział jak dobrze wyglądam w moich cool szarych spodniach:-P tu wszytko w porządku, btw, moja córka potrzebuje 3-4 dni dodatkowej opieki szpitalnej, ale z odrobiną szczęścia może uda się uniknąć podłączenie do maszyny do dializy…..

  8. Popo pisze:

    Taka drobna uwaga – w czasie chodzenia z obciążeniem należy jak ognia wystrzegać się asfaltu i betonu. Jeżeli jest możliwość iść poboczem, albo trawą to należy tak właśnie robić. W przeciwnym razie nawet mimo najlepszych butów + odpowiednich skarpet to po 7 km nie ma mocnych. 🙂

  9. Paweł Gaweł pisze:

    Jeśli chodzi o noclegi, to hamak nie jest złym rozwiązaniem, ale trzeba się do niego przyzwyczaić! Gwarantuję, że kolejne noce (po pierwszej, nieprzespanej zbyt dobrze) wyglądały by coraz lepiej!
    Bardzo dobrym patentem jest także połączenie lekkiej, goretexowej płachty biwakowej (bivy cover bag) ze śpiworem – spałem w czymś takim zupełnie komfortowo bezpośrednio na śniegu.
    Grunt to nie zrażać się pierwszym razem – trening czyni mistrza i każdy kolejny wypad za miasto będzie procentował, gwarantuję!

  10. Novik pisze:

    Myślę, że mam już całkiem spore doświadczenie w długodystansowym chodzeniu po górach z ciężkim plecakiem radzę:
    – zamiast tramwaju, samochodu, roweru do przemieszczania się po Warszawie użyć od czasu do czasu nóg. Osobiście staram się przynajmniej od czasu do czasu przejść miasto z krańca na kraniec (Wrocław).
    – Zacisnać zęby ! W marszu i każdym wysiłku jest taki moment kiedy ma się wrażenie że to już koniec. Trzeba go przetrwać, potem już jest naprawdę łatwiej. Człowiek przyzwyczaja się do wysiłki i jakoś leci.
    – GLUCARDIAMID 🙂 w aptece bez recepty. W sporcie uznawany jako środek dopingujacy. To taki cukiereczek, a pomaga. W moim zestawie zawsze kilka takich jest.

    Swego czasu przemierzyłem Bieszczady Ukraińskie i Połoninę Bożawę. Dziewięć dni z całym ekwipunkiem (ciuchy , żarcie, woda, sprzęt). Ważyło toto 30kg bo nie było planów zahaczania o cywilizację. Codziennie ledwo zipiałem bo ze 20/30 km dziennie po górach. Wodę mieliśmy tylko na dwa dni. Reszę uzupełnialiśmy ze strumieni. Woda zamarzała w plecakach. Po pewnym czasie człowiek przyzwyczaja się do wysiłki, braku wygód i marnej wody pełnej czegoś 🙂 Po powrocie okazało się, że zamiast schudnać przytyłem 5 kg 🙂 Ręce czarne od ognisk, bardzo trudne do domycia po tygodniu chlapania się lodowata woda ze strumieni. Morda upalona od slonca i szkola jakiej życzę wszystkim.

    Galeria z wyprawy (http://www.novik.eu/?page_id=214&album=1&gallery=4)

    • Krzysztof Lis pisze:

      Bardzo chętnie, ale ja do biura mam 19 km i jakoś mi się nie uśmiecha iść tam pieszo. 😉

      • Novik pisze:

        Właśnie tak. Pojedź do pracy autobusem i po pracy wróć na nogach. To ok 2-4 godziny marszu. Wybierz ładna pogodę, weź jakaś muzyczkę, kanapkę i taki spacerek raz na jakiś czas przyniesie efekty.

  11. andrzej pisze:

    …Dodam to co napisałem u DOXY:
    …dbajcie o kondycję!!!…mieszkam w zakopcu i chodzę kiedy tylko jest czas…zauważyłem że wiele osób łażących po górkach inwestuje w w markowe ciuchy i sprzęt za kilka tys. a przy byle podejściu zdychawka i język do pasa bo zero kondycji…wczoraj zrobiłem 32 km od 7kotów przez murowaniec zawrat 5stawów szpiglasową do morskiego i dalej na łysą polanę miejscami na czworaka, byle do przodu…więc staram się 3mać kondycję, dzięki temu od kiedy biegam, pływam i łażę po górach przeszła mi alergia i przeziębienia czy coroczna grypa…wiele osób zabiera masę sprzętu jak na wojnę, który potem tylko im to przeszkadza…ciuchy zabieram by ubierać się „na cebulkę”, bielizna termoaktywna, cienką kurtkę na deszcz, łindstoper by nie przewiało, cienki polarek i grubszy polarek, rękawiczki na łańcuchy i gdy iść trza na czworaka, wygodne buty (niekoniecznie wysokie)…mieści mi się to w plecaku wraz z 3 litrowym camelbagiem, który nie zajmuje zbyt wiele miejsca i aby się napić nie trzeba zdejmować plecaka, i 2 szt. buffa…czapeczka szaliczek w jednym tu film, polecam bardzo praktyczne…
    http://www.youtube.com/watch?v=iQAKQ0y87d0
    …buty i kurtę przeciwdeszczowe warto potraktować impregnatem (wydajny i względnie tani to novadry za ok.30 zł decathlonu, 300ml)…jak jest mokro to koniecznie stuptuty na nogi, nogawki się nie przemoczą i nie uflogają błotem…
    …mam telefon z androidem i zainstalowaną aplikacją endomondo…polecam bikoz można archiwizować swe wyczyny na mapach, czy się biega, chodzi, roweruje itd…
    moja wczorajsza eskapada:
    http://www.endomondo.com/workouts/101546472
    …kupiłem se powerbank by w trakcie eskapad zasilać padający telefon…a że lubię słuchać audiobooków jak chodzę sam to zasilanie potrzebne…tu polecam powerbank minimum 5500mAh, galaxy 2 naładuje raz z działającym gpsem lub dwa razy nie działającym…kupiłem na allegro za 110zł…
    http://www.telforceone.pl/pl-pl/katalog/akcesoria-gsm/power-bank/forever/bateria-uniwersalna-zewnetrzna-forever-5600-mah-czarna.inv230143.html
    …mam zawsze na stałe w plecaku folię nrc (20 zł intersport) http://www.wypoczynet.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=949:folia-nrc-&catid=200:sprzt-turystyczny&Itemid=55
    …w nocy wracam po ciemku, staram się przyzwyczajać oczy do ciemności…choć mam czołówkę, ale tę zapalam w ostateczności i to na sek. by nie zdradzać swojej obecności i nie oślepiać się, (no a w czasie wojny łatwo było by mnie zdjąć)…czapka z daszkiem jest dobra bo niebo jaśnieje a przy ziemi ciemniej…by nie wejść na misia od czasu do czasu hałasuję, choć już 2 razy wlazłem :)…
    …w tym roku byłem na Ślęży wraz ekipą od D.Kwietnia i tam biegaliśmy nocą po lesie…polecam tego typu eskapady bo można wiele podpatrzeć od innych…a i przeciekawie ciekawej historyi dolnego śląska można łyknąć…
    …pozdrawiam i zapraszam andrzejadamprosys na endomondo…

  12. Larsito pisze:

    KARALUCH-DOMOWY challenge

    Raport Larsa

    Według głosowania na FB wolno mi było wziąć:

    – 3 x 500 g racje żywnościowe 7 Oceans

    – 50 woreczków po 100 ml wody (w rzeczywistości
    miałem tylko 35, ponieważ ostatnie 15 potrzebowałem do zrealizowania zamówień dla klientów, więc rekompensowałem je sobie butelką z wodą niegazowaną 1,5l)

    – survivalowa konserwa od Coghlans

    -dwie składane szklanki

    – jedna apteczka.

    Ponadto zabrałem:

    – jeden kombinezon Hansen TPA Mk 2

    – Freecharge Freeplay, aby być w stanie doładować mój telefon

    -długa bielizna

    – jedna szczoteczka / pasta do zębów

    Dotarcie do celu nie było tak trudne, dużo chodziłem tego lata, aby być w formie na coroczny 100 kilometrowy marsz Dodentocht, ale muszę przyznać, że jestem zadowolony, że nie musiałem chodzić w temperaturze +25 (jestem Skandynawem, palę się kiedy widzę sam obrazek słońca..)

    Towarzystwo było bardzo przyjemne, pierwszy raz spotkałem się ze Slomski; w trójkę stworzyliśmy niezły zespól i mamy za sobą kilka ciekawych dyskusji w czasie naszej drogi (polityka, pieniądze, inwestycje, kto-gdzie-został-aresztowany, głupie rzeczy, które zrobiliśmy jako nastolatki etc ….)

    Dotarliśmy do pierwszego „kempingu” 2-3 godziny przed zmierzchem i byłem wdzięczny za pomysł Krzysztofa aby rozbić nas obóz w bardziej „przyjaznym” terenie (większy ogród na posesji dziadków). Okolice Warszawy są gęsto zaludnione i trudno byłoby spać na zewnątrz bez zwracania na siebie negatywnej uwagi.

    Nie mówiąc, że mieliśmy miejsce, gdzie mogliśmy legalnie rozpalić ogień 🙂

    Starałem się znaleźć odpowiedni materiał, z liści i miękkich gałązek na swoje posłanie, ale ponieważ wszystko nadal było tak wilgotne po ostatnich ciężkich opadach deszczu, że postanowiłem zaimprowizować hamak ze znalezionej plandeki.

    Wyglądało, że może mnie utrzymać bezpiecznie i początkowo było dość wygodne.

    Wlazłem do mojego TPA ubrany w długą bieliznę, ale szybko się zagrzałem i zdjąłem ją już nieco po upływie pół godziny (bardzo przy tym szeleszcząc) i zasnąłem.

    Głupi błąd:

    Mam 195 wzrostu, a hamak miał max 175 cm… moja pozycja do spania była bliska embrionalnej i w nocy naprawdę poczułem że mam sztywne plecy

    Lata robią swoje ….

    Wspólnie postanowiliśmy pozostać jeden dzień w obozie i kontynuować wyprawę następnego dnia.

    To oznaczało, że musiałem przejść z wygodnego 2600 kcal na mniej wygodne 1700-1900 Kcal na dzień, ale chyba mój dobry wygląd nie ucierpiałby na mniejszym spożyciu kalorii.

    Zbadaliśmy teren wokół obozu i wykorzystaliśmy czas, aby uzupełnić moje drastycznie topniejące rezerwy wody poprzez zrobienie filtra i SODIS tak dobrze, jak to tylko możliwe przy użyciu spodu od mojego TPA jako reflektora.

    Wszystko szło bardzo dobrze, dopóki moja żona nie zadzwoniła do mnie ze złymi wiadomościami; córka się poważnie rozchorowała- więc postanowiłem ad hoc wrócić do domu.

    Adam i Krzysztof byli bardzo wyrozumiali, i jestem bardzo wdzięczny, że nie winią mnie za zrujnowanie tego eksperymentu.

  13. Najtajniejszy Współpracownik pisze:

    Zawsze uważałem siebie za totalnego leszcza, kroczącego gdzieś na skrajnych tyłach kondycyjnie rozwiniętych równolatków, ale widzę, że nie jest i nie było ze mną tak źle.

    W pewnym momencie życia (26 lat) miałem fazę na robienie 15 km dziennie. CODZIENNIE. I trzymałem się tego przez rok. Wyłączając dwa przypadki lekkiego przeziębienia. Uważałem wówczas, że jestem cienias do kwadratu, bo powinienem trzaskać 50 km i wtedy to byłoby coś, ale czas nie pozwalał;)

    Trzaskając regularnie 60 – 100 km (28 lat do teraz z pewnymi przerwami) (3 razy w tygodniu) na rowerze i wracając z zadyszką – cholernie się o siebie martwiłem, że taki kilometraż nie powinien robić wrażenia, a robi.

    Raz (28 lat) byłem zmuszony wracać z wesela 30 km w totalnym upale. W butach wizytowych i garniturze. Wróciłem, wziąłem prysznic i tego samego wieczoru przez 3 h bałamuciłem pannę. Martwiłem się, że nie z należytym zapałem.

    Mięczaki;) dosyć teorii i pałowania się wielofunkcyjnymi narzędziami do rozrabniania chleba. Czas na praktykę:D

    Oczywiście, nie ukrywam, że bardzo podbudował mnie ten wpis. Dziękuję za niego !

  14. Gregor pisze:

    Wystarczy każdego wieczora pobiegać przez 20-30 minut i już. Do pracy nie da się dojeżdżać rowerem albo chociaż część drogi na piechotę? Windy nigdy nie używać tylko schodów? Można tysiąc rzeczy zrobić, żeby mieć lepszą kondycję, wystarczy tylko chcieć.
    Od czasu do czasu warto w góry też pojechać, tam z plecackiem chodzić, jakieś 15-20km dziennie plus wzniesienia.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Według mojej wiedzy takie bieganie niczemu nie służy. Więc sobie odpuściłem z wielką przyjemnością. 😉

      Rowerem pewnie by się dało, choć pewnie by mi się nie chciało. No ale nie ma co marudzić, coś trzeba ze sobą zrobić…

      • roberto pisze:

        A skąd stwierdzenie, ze bieganie 20-30 minut dziennie niczemu nie sluzy? Skąd ta wiedza? I najwazniejsze – co słuzy? Jakie dzialania podejmujesz, aby miec te kondycje? Bo jak na razie kondycja, a raczej jej brak to najpowazniejszy problem, co z tego, ze masz hiper survivalowe gadzety, jak przejscie 15-20 kilometrow PO PLASKIM jest problemem? I to w TYM wieku? Ludzie! ja mam 42 lata, codziennie biegam po 7-10 kilometrow (zajmuje to godzine), co weekend dluzszy spacer. W te sobote zrobilem 25 kilometrow po lesie w KALOSZACH i wiadrem w reku (grzyby zbieralem), za zapas mając jeden batonik snickers i butelkę coli. I jakos nie umarlem, bo nastepnego dnia przebieglem 10 km. I nie jestem jakims sportowcem, pracuje w biurze, siedzaca praca.

        I na koniec moja konkluzja. Jesli poprawianie kondycji (np. poprzez bieganie czy silownie) jest dla ciebie nieciekawym sposobem spedzania czasu, bo sa przyjemniejsze zajecia, to najlepiej odpusc sobie te survivalowe gadanie. Bo w survivalu podstawa jest kondycyjne przygotowanie, a tego nie uzyskasz siedzac przed excelem licząc kalorie czy kupujac energetyczne herbatniki dla rozbitkow. A kondycje poprawic mozna JEDYNIE zajmujac sie sportem aktywnie, czyli poswiecajac mu co najmniej pol godziny dziennie. Sportow wysilkowych tanich, dostepnych jest wiele: bieganie, czy tez mniej kontuzyjne nordic walking lub power walking, plywanie (no, tu juz drozej, bo basen kosztuje), czy gry zespolowe, jak np. pilka nozna czy koszykowka. Glupia gimnastyka poranna przez pol godziny juz cos daje. Jesli nie jestes w stanie lub ci sie nie chce, bo masz ciekawsze zajecia, to odpusc sobie ten plecaczek ucieczkowy, bo zanim z niego calkiem skorzystasz, padniesz z przemeczenia.

        • Krzysztof Lis pisze:

          Bardzo proszę, do poczytania. Mam nadzieję, że długość Cię nie zniechęci. Tu zobaczysz, czemu Twoje biegi są niewiele warte.
          http://contracoach.wordpress.com/2012/08/02/granica-slomianego-zapalu/

          • BtS pisze:

            Krzysztof – z calym szacunkiem..

            do kogo Ty się porównujesz?

            przeczytałeś że bylejaki wysiłek jest gorszy od porzadnego wysiłku i to jest Twój argument?

            To ci napiszę na przykładzie mojej nieskromnej (bo prawie 100kg osoby).

            do pracy 7km – ok godz w komunikacji miejskiej lub 45 minut autem, pewnego dnia przesiadam się nieco spontanicznie na rower.
            dojazd ok 30 minut.. spokojna jazda..
            w pracy jestem spocony – trzeba się przebierać..

            po około miesiącu (nie zmieniłem NIC prócz porannego i popołudniowego roweru do i z pracy) -5kg, wydajność i pojemność płuc zwiększona o dobre 20%, część pokładów tłuszczu zamieniona na mięśnie..

            czas przejazdu na chwilę obecną ok 21-23min. raczej niewielu rowerzystów musi mnie wyprzedzać, w robocie siadam na 3 minuty żeby uspokoić oddech, odsapnąć – idę sie przebrac jestem gotowy do biurowej roboty – 8h przed kompem.

            a czy to nic nie dające treningi mi cos dały?

            po kilku dniach od rozpoczecia mojej jazdy rowerem zmuszony byłem do pokonania ok 20km – myślałem że skonam.

            W tej chwili pokonuję 40 – 50 i po powrocie czuje niedosyt..

            ale na więcej nie mam czasu..

        • yanko pisze:

          @roberto bzdury piszesz.
          Weź spis Twojej rodziny. Zastanów się ile oni przejdą. I Twoja kondycja na nic sie nie zda jeśli będziesz miał babcię i chore dziecko do eskortowania.

          • czesław pisze:

            Dziecko wezmę na ręcę, tak? Tm bardziej moja forma jest wazna.

  15. Nowy28 pisze:

    Jesli chodzi o kondycje, to moze rowerek stacjonarny. mam w domu i jak jest zimniej na zewnatrz to staram sie regularnie kilka razy w tyg przynajmniej 30 min spedzic na rowerku. To dobra sprawa, bo mozna postawic np. przed telewizorem i szybciej czas leci gdy sie akurat nie ma ochoty pedalowac. pozdrawiam.

  16. Kahzad pisze:

    OMG!

    Wniosek z eksperymentu wyciągam jeden:
    W razie apokalipsy przeszukać zwłoki prepersa, który zmarł z wycienczenia 😀

    Super! Nie muszę robić żadnych zapasów, wystarczy tylko kondycja.

  17. Viking pisze:

    No niestety kondycja jest konieczna…tak jak jakaś tam odporność na niewygody. Gdy będziesz uciekać do miejsca ewakuacji to napewno sytuacja bedzie nieciekawa i kondycja szybkość z wytrzymałością mogą uratować życie. Warto też kiedyś poćwiczyć całonocny marsz – lepiej pasć na miejscu na pysk i odpoczywać dwa dni niż nie dotrzeć wcale;)

  18. Wojtek S. pisze:

    Świetna relacja i wideo z wypadu. Mieliście piękną pogodę.

    pozdrawiam

  19. Hauk pisze:

    Podpisuję się pod panem powyżej. Doxa, który podpiął się na doczepkę zrobił Was na miękko. 20-30 minut biegania niczemu nie służy? Ciekawe skąd macie takie informacje (rozmiem, że z oczywistych względów nie potwierdzone empirycznie 😉 ). Lepiej uciekać rowerem z przyczepką? Serio? Gwarantuję, że padli byście jeszcze szybciej. Pierwsza sprawa – sprzęt – najlepiej rower MTB (full)/enduro (po asfalcie raczej nie będziecie uciekać) oraz odpowiednia odzież na rower (gacie z pamersem koniecznie). Druga sprawa, w lesie poza wydeptanymi ścieżkami, niewiele na rowerze zrobicie, a z przyczepką to nawet po single tracku nie pociągniecie.
    Chociażby dobra/średnia kondycja jest ważniejsza niż te wszystkie gadżety. Wygląda to na takie survivalowanie gości przyspawanych do miasta i własnego mieszkania. Poważnie panowie, powoli budujcie kondycję. Nic na siłę, bo jak widać, mocna akcja na start rozkłada każdego na łopatki. Proponuję znaleźć w sieci trening biegowy przygotowujący do startu na 10 km dla osoby początkującej. Z własnego doświadczenia wiem, że jest to optymalny sposób na powolne, ale systematyczne budowanie kondycji.
    I jeszcze jedna sprawa – udajcie się do lekarza sportowego, zróbcie podstawowe badania. Niedawny przypadek na maratonie poznańskim pokazuje, że lepiej wiedzieć czy pompa wytrzyma.

    • Hauk pisze:

      O proszę i zaczyna się moderacja niewygodnych komentarzy. Pan Adam, na którego posta odpowiedziałem zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach 🙂 To ja może też się już zawczasu pożegnam 😉

      • Survivalista (admin) pisze:

        Jeśli tylko będziesz zachowywać się kulturalnie, nie musisz obawiać się skasowania swojego komentarza.

      • zulu pisze:

        Tak moderacja w pełni. Mój wpis też kulturalny nie został opublikowany.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Oprócz moderacji, jest tu jeszcze automat, który ocenia, czy komentarze są spamem, czy nie. Ale żadnego Twojego komentarza (oprócz tego, który już wisi) w kolejce spamowych nie znalazłem. Może wystąpił jakiś błąd przy dodawaniu.

    • Julek pisze:

      Oczywiście, że lepiej rowerem, nawet z przyczepką terenową np. Extrawheel jeśli ktoś musi. Ale niekoniecznie fullem enduro, bo to jest weekendowa zabawka w poważne góry. Poza egzotykami typu Tout Terrain Panamericana czy domowymi przeróbkami w tym kierunku fulle do jazdy z tobołami się nie nadają. Choć jak się ma plecak względnie lekki, to wszystkim można jechać, tyle że wtedy jego wagę mamy na d* więc gacie z pampersem nabierają sensu. Z dużym ładunkiem jeździ się na rowerach turystycznych albo góralach typu hardtail z bagażnikami czy wręcz ekspedycyjnych w pełni sztywnych. Oczywiście tam gdzie się da, to po drogach. Czemu niby zakładasz, że ktokolwiek podczas ewakuacji wybierałby teren najtrudniejszy zamiast jechać asfaltami i ścieżkami? Przez przeszkody sprzęt się przenosi lub przepycha bo szkoda energii na walkę z bagnami.

      Moje zdanie jest takie, że jeśli nie jest się pasjonatem biegania, to ta konkretna aktywność jest dość nudna. O wiele przyjemniej jest jeździć rowerem bez narzucania sobie reżimów treningowych czy zbędnego stresu, zwłaszcza że te 65 km to raptem półdniowa wycieczka w plener. Człowiek z natury lubi przemieszczać się szybko i możliwie efektywnie. Na rowerze około 94% energii jest zamieniane w ruch, co czyni go najbardziej wydajnym sposobem przemieszczania się na planecie a dzienny zasięg roweru jest 2-4 większy niż piechura pod warunkiem, że ktoś nie wpadnie na pomysł jazdy po ściółce czy największych bagnach jakie znajdzie. Na tym ewakuacja zresztą nie polega.

      Poza tym umiarkowany wysiłek, eksploracja, możliwe zabawy terenowe typu geocaching, kontakt z naturą, przemierzanie przestrzeni itd. wywołują jedne z najsilniejszych i najprzyjemniejszych emocji jakie znamy – poczucie wolności i stanu bycia w podróży. To już służy najwyższemu celowi czyli radości. Po to się właśnie rodzimy na tej planecie – żeby odczuwać radość, a wysokie emocje, to nasz stan naturalny nie wiem czy wiecie.

      I dlatego słowo klucz to PRZYJEMNOŚĆ. Jeśli robimy coś z poczuciem przymusu, marnujemy czas. Więc dla wszystkich bez kondycji radę mam taką: zamiast zarzynać się treningami, w których sens nie wierzycie, znajdźcie sobie przyjemność wymagającą aktywności fizycznej. Np. jeździjcie na rowerze choćby dla samej jazdy na rowerze a formę dostaniecie gratis.

      • Julek pisze:

        BTW, łażąc z buta wydajność energetyczną mamy coś koło 40% a z kijkami z 50-60%.

        Wycieczka rowerem na Ural Polarny. Nie próbujcie tego z buta:

        Część 1: http://www.youtube.com/watch?v=r37NNzakbf4
        Część 2: http://www.youtube.com/watch?v=qNB-NMJqcO8

      • Hauk pisze:

        Julek zgadzam się z Tobą przy założeniach jakie opisałeś. Ja natomiast opisałem swój wariant przy założeniach:
        – katastorfa typu trzęsienie ziemi – część dróg zniszczona i nieprzejezdna
        – działania wojenne – nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się przemieszczał drogą, w takich warunkach ludzie zawsze wybierają las (patrz partyzantka i Robin Hood 😉 ).
        Dlatego też na: wertepy/lasy/trudny teren/ukształtowanie od wyżyn wzwyż – polecam co najmniej dobre MTB.
        Co do zasięgu roweru – faktycznie jest on znacznie większy lecz dla osoby zupełnie bez kondycji, a taką sytuację tu omawiamy, ta różnica bardzo maleje.
        Nie chodzi mi także o zarzynanie się treningami jak to opisałeś. Miałem na myśli raczej 'rozruszanie się’, chociażby pół godzinki 2-3 razy w tygodniu. Niby niewiele, ale znacząco podnosi wydolność oraz zdolność organizmu do radzenia sobie zespołem opóźnionego bólu mięśniowego, który w ogólnej świadomości pokutuje jako tzw. 'zakwasy’. Dokładnie taki objaw wystąpił u autora tekstu na drugi dzień, kiedy nogi powiedziały stanowcze nie. Zakwasy (a raczej zakwaszenie mięśni) w istocie występują podczas wykonywania wysiłku, kiedy organizm pracuje na najwyższych obrotach (beztlenowe spalanie węglowodanów) i nie radzi sobie z usuwaniem kwasu mlekowego z mięśni.
        A trening typu lekkie bieganie, rowerek, nordic wlaking tak jak napisałeś, jak najbardziej należy łączyć z urokami natury i czerpaniem przyjemności 🙂

      • Mc pisze:

        Chciałem tu zwrócić uwagę, że rower ma większą prędkość, a więc osiągnięcie tego samego zasięgu można osiągnąć w jeden dzień, a nie trzy
        w przypadku chodzenia na piechotę.
        A więc można też wziąć mniej bagażu.

  20. npf pisze:

    Hmmm trochę za mocne słowa ale dobrze, że ktoś w końcu to powiedział:( wychodzi z tego że próba na ktorą czekaliśmy tak dugo stanowiła pokaz filtra do wody oraz otwierania różnych zestawów MRE.
    Trochę szkoda, że tak wyszło…doceniam wysiłek ale jednak kompromitacja.
    Pozdrawiam
    NPF

  21. Survivalista (admin) pisze:

    Mamy tu z Krzyśkiem zasadę, że nie wchodzimy sobie nawzajem w paradę w komentarzach, ale to chyba jest ten moment, w którym muszę to zrobić.

    Odnoszę wrażenie, że połowa komentujących (których zresztą dużą część widzę tu po raz pierwszy) kompletnie nie ma pojęcia, o czym tak właściwie jest ten blog. Mimo, że ma „survival” w nazwie, nie piszemy tu o tym, co się potocznie pod tym pojęciem rozumie. Wyjaśniliśmy to m.in. tutaj. Piszemy o przygotowaniu na trudne czasy, które nie sprowadza się do wariantu „uciekam do lasu, będę żył w szałasie i żywił się korzonkami”. Ten wariant w polskich warunkach jest, nie okłamujmy się, kompletnie nierealny i jedyny skutek, jaki przyniesie, to śmierć tego, który do lasu ucieknie.

    Wariant, który chłopaki mieli przetestować, czyli piesza ucieczka do celu ewakuacji, to tak naprawdę tylko jeden ze scenariuszy SHTF. Wyszło na to, że Krzysiek jest do niego kompletnie nieprzygotowany, bo nie jest w stanie dotrzeć do celu ze swoim zestawem ze względu na swoje ograniczenia. To nie oznacza, że teraz przestanę tu publikować jego artykuły, bo to nie jest blog o maratonach czy turystyce pieszo-plecakowej, tylko o przygotowaniu siebie i swojej rodziny na trudne chwile.

  22. yanko pisze:

    Nie poddawajcie się!
    Pisze to całkiem serio i z przekonaniem! Za miesiąc dwa weź 10kg, zaplanuj 2 dni drogi i zobaczysz, że przejdziesz dystans. Nie będę mówił co tam zrobiłeś źle a co dobrze, bo to nie ma sensu. Ale chcę Cię zachęcić byś po prostu spróbował.
    Warto się przełamać.
    Nie musisz byc wyczynowcem, ale musisz mieć świadomość, że coś umiesz zrobić. Nie przejmuj się zimą i nie przejmuj się lasem. Możesz zaplanować w zimie wyprawę bez noclegu, ale nie rezygnuj. Swiadomość, że jesteś w złej kondycji nic Ci nie pomoże, ale świadomość, że Ci się udało zrobić choćby 3 dni pod rząd bez noclegu zakładany dystans jest bardzo ważna dla kondycji psychicznej. Sądząc z wideo bez problemu uda Ci sie przejść zakladany dystans.

  23. BtS pisze:

    Panowie – masakra..

    Czytam ten blog od jakiegoś czasu..

    Brakowało mi tutaj wpisów nieco urealniających założenia i domysły – ale to co spotkało Waszą wyprawę to nie jest katastrofa.. to jest masakra..

    Sam jestem ok 100kg klockiem..
    Czasy szybkości zwinności i muskulatury mam już dawno za sobą..

    Ale mimo wszystko jestem w stanie iść , jeździć na rowerze lub wykonywać inne prace fizyczne..

    Przerwanie misji było nieszczęśliwym zrządzeniem losu – który uratował Was od wzywania karetek, lub conajmniej rodziny aby Wam pomogła..

    Nie zgadzam się z tezą mówiącą że misja służyła tylko przetestowaniu sprzętu ucieczkowego..

    Ona miała pokazać i przetestować możliwość ucieczki z tym zestawem.. na tym polu niestety polegliście..

    jeśli zestaw jest za ciężki tzn że się nie nadaje na ewakuację..

    dystans który mieliście z założenia pokonać nie jest duży – nie rozumiem po co aż tyle tych puszek?

    jeśli masz mało czasu i coś do zrobienia – patrz realnie na wyliczone zapotrzebowanie energetyczne. Ktoś słusznie Wam wskazywał ,że bez większego problemu powinniście nawet bez jedzenia pokonać ten dystans – wystarczyło by uzupełnianie płynów.

    19km do pracy? – to jest IDEALNY odcinek po pokonywania rowerem..
    Ja mam 7km i żałuje że tylko tyle..
    19km pokonuje się w ok 1,5h przy tempie weekendowego spaceru, 1h przy tempie osoby jeżdżącej regularnie i nie cisnącej na maksa, 45min przy dobrym pociskaniu na pedały.
    Problem z higieną?
    Najbliższa siłownia ma na bank prysznice – wykup karnet na same kąpiele albo jeździj rekreacyjnie i przebierz ciuchy w pracy.

    Podoba mi się również stwierdzenie
    „Są ludzie, którzy znają przyjemniejsze sposoby spędzania wolnego czasu, niż siedzenie na siłowni czy bieganie po okolicy”

    Całe Wasze przygotowania na nic..
    zostaniecie po prostu magazynem użytecznych przedmiotów i żywności dla kogoś odrobinę szybszego od Was..

    Zatrzymaliście się w odległości w jakiej zatrzymało by się ok 80% ludności która przeżyłaby kataklizm zmuszający do ucieczki.
    Wśród tych ludzi byliby tacy którzy nie byliby przygotowani wogóle.
    Stalibyście się łatwym łupem..

    Nie rozumiem tez czemu by nie kontynuować tej wyprawy – w pewnej chwili podejmuje się trudne decyzje o pozostawieniu osoby zagrażającej bezpieczeństwu reszty ekipy..

    W waszym przypadku jedna osoba nadawała się do kontynuacji wyprawy i dotarcia do miejsca docelowego..

    ==================================================================
    PS. Lars – Mam nadzieję że z córeczką będzie wszystko w porządku (trzymam kciuki).

    • Krzysztof Lis pisze:

      Widzę, że komentarze zaczynają się rozjeżdżać, więc na wszelki wypadek napiszę, do kogo się odnoszę.

      @BtS: eksperyment miał służyć przetestowaniu kilku rzeczy. Po pierwsze, sprawdzeniu samego zestawu ucieczkowego, czy ma wszystko, co jest potrzebne. Tu nie mam zastrzeżeń. Po drugie, jak piszesz, sprawdzeniu, czy dotarcie pieszo z takim zestawem do celu ewakuacji jest wykonalne. W moim przypadku — nie. Przemek i Lars daliby sobie bez problemu radę.

      Jeśli chodzi o żarcie w zestawie, to zestaw nie był przygotowany tylko i wyłącznie pod ten scenariusz pieszej wycieczki. Dlatego właśnie było tam żarcie, zresztą pisałem o tym już wcześniej, nie chce mi się powtarzać.

      Czemu mnie nie zostawili i nie poszli dalej? Bo naszym celem było też miło spędzić czas, a nie za wszelką cenę kontynuować eksperyment.

      Mam wrażenie, że przeceniasz trochę udział samego przygotowania fizycznego do takich wycieczek w całym przygotowaniu na trudniejsze czasy.

  24. Czarny pisze:

    hamak testowałem
    http://ps1560.blogspot.com/2012/05/testowaem-hamak.html

    i wyrobiłem sobie opinię – płachta, bivi i karimata
    lub NRC do środka bivi) są dużo lepszym rozwiązaniem przy podobnym ciężarze.
    dodatkowo nie potrzeba drzew – płachtę rozbijesz na dwóch patykach.
    Moje bivi waży tyle co hamak.

    pozdrawiam
    Czarny

  25. Mc pisze:

    W założeniu było:

    „Po co taka zabawa? Dla mnie, głównie po to, by sprawdzić swoje przygotowania. … Chodzi o to, by przetestować w praktyce możliwie rozsądnie złożony zestaw ucieczkowy.”

    Test wypadł negatywnie – gdyby to nie były manewry, to już bylibyście martwi 😉 więc słowo sukces trochę tu nie pasuje.
    Zestaw był źle złożony, bo nie uwzględniał braku przygotowania nosiciela zestawu.
    Pozytywne jest natomiast to, że w ogóle wyzwanie zostało podjęte,
    a jeszcze lepiej będzie, jak właściwe wnioski zostaną wyciągnięte.
    Może podejmij jeszcze raz próbę, ale bez plecaka, jedynie mały chlebak na wodę i przekąski, zaplanuj jedzenie i noclegi w knajpach/motelach wzdłuż trasy – taki spacer.
    Jeśli dasz radę, to będzie można myśleć o dokładaniu do chlebaka innych rzeczy, a może w przyszłości nad zamiana chlebaka na mały plecak.
    Powiadają, że papier cierpliwy jest i wszystko można na nim napisać. Blog tym bardziej 😉

    Swoją drogą przeraża mnie degradacja fizyczna społeczeństwa, widzę to po sobie porównując z wcześniejszym pokoleniem (wujek 70 lat, plecak i kilkaset km po górach do Santiago de Compostela, ja bym tyle nie dał rady) oraz późniejszym pokoleniem (córka, która zostaje z tyłu czy na piechotę, czy na rowerze, a najchętniej by siedziała cały dzień przy komputerze zamiast iść na wycieczkę).

  26. Boungler pisze:

    Cóż, to było do przewidzenia. Bez kondycji nie ma szans na skuteczną ewakuację. My zrobiliśmy sobie test na odcinku około 7 km w terenie. Odnośnika do zdjęć nie podam bo i tak nie będzie widoczny, ale trasa bardzo ładna i uważam że wszystko udało się perfecto. Szkoda że nie przyłączyłeś się do naszego Zlotu. Mój ekwipunek miał około 20 kg i nie widzę większego problemu aby zrobić w ciągu dnia 20 km – jednak nocą jest to już mało możliwe – a takie było założenie: Ewakuacja nocą.

    – były improwizacje przeprawy przez cieki wodne
    – przedzierając się przez gęstwiny lesne i trawy do pasa, co 10-20 minut napotykaliśmy świeżą aktywność dzików a kolega wujek jeszcze je dodakowo nawoływał 😀
    – mieliśmy świetne szkolenie medyczne
    – na hamaku wyspałem się, minus jedynie taki że nie rozbiłem go bliżej ognia, ale kto jeszcze nie spał w ten sposób proponuję najpierw sobie w domu poleżeć bo nie każdemu się to spodoba.

    Mówiąc wprost – tylko tak można sprawdzić realia ewakuacji. Poruszanie się drogą to komfort, którego może nie być.

    Ale cieszę się że spróbowałeś – przynajmniej masz rozeznanie że teoria to jedno a realia to drugie.

  27. Najtajniejszy Współpracownik pisze:

    Wczoraj strasznie się ucieszyłem, że nie jest ze mną tak źle. Szczególnie, że Krzysiek wygląda na super-sprawnego zabójcę, który 90% leszczy rozniósłby w dwóch kopniakach.
    Dziś przemyślałem sprawę i chciałbym bardzo podziękować za szczerość.
    Fajnie, że nie kreujecie rzeczywistości, tylko potraficie przyznać się do słabości. To tak naprawdę czyni mężczyznę bardziej męskim niż krzykliwe opowieści o swoim twardzielstwie.

    Strzelamy sobie z kumplem z tradycyjnego łuku. TRADYCYJNEGO. Takiego, że krwiaki robią się za każdym razem. Specjalnie namówiłem Zioma byśmy strzelali z bliższych odległości, bo tak przynajmniej się czegoś nauczymy. Robienie huku, krzyku, nakręcanie się bez efektów to nic innego jak „Pochwała głupoty” Erazma z Roterdamu.
    Tak samo tu. Szczerość do bólu, wnioski i metoda małych kroków.

    Nie zmienia to oczywiście faktu, że trzeba się za siebie brać.

    Ale nawet najdalszą podróż zaczyna pierwszy krok.

    PS. Lars – mam nadzieję, że z dzieckiem ok.

  28. Viking pisze:

    Generalnie nie chodzi tu o to żeby się napinać „kto więcej da rade itd” bo to do niczego nie prowadzi. Nie wszyscy muszą być sportowcami i koniec, nie wszyscy też mają zdrowie. Nie można jednak zaprzeczyż że przygotowanie fizyczne jest istotne i to bardzo – wcale nie musisz uciekać do lasu aby z niego skorzystać. Możliwych sytuacji w których dobra kondycja może uratowac lub ułatwić zycie są tysiące. Typowo survivalowe znajomości też się przydadzą nawet w domu, choćby po to żeby zrobić sałatke z rosnących za domem roślin gdy inni ludzie będą jeść tylko mięso z puszki. Do tego w miejscu które jest celem twojej ucieczki możesz nie mieć wielu typowych „domowych” udogodnień bo np będzie to zwykły domek na działce.
    Większość ludzi nie bedzie nigdy komandosami (to dla mnie taki poziom przygotowania jak zgromadzenie jedzenia na 10 lat;)) jednak jeśli ktoś poświeca czas energie i pieniądze na zapasy to warto i okondycje zadbać.

  29. yamabushi pisze:

    przyznam ze czekalem na relacje – czytam z wypiekami … i niestety eksperyment pokazal jasno jak to mniej wiecej bedzie wygladac w realu: jezeli nie jestes „samotnym wilkiem”, zdeterminowanym i w dobrej formie to bedzie to ARMAGEDON…

    imaginujcie sobie teraz panowie naszych trzech dzielnych testerow wyposazonych w luki/strzaly i prowadzacych zmeczone dziecko za reke (bo matka zdecydowala ze zostaje)…

    chlopaki zmienialy plan i sie adaptowaly (i OK) tylko co by bylo gdyby pierwsza bezpieczna kryjowke zastali juz zajeta… (a czas leci a sil coraz mniej a morale pada)

    oczywiscie sa mateczniki i trzesawiska nieprzeprawialne dla rowerow ale ja bym tak latwo z rowerow i przyczepek nie rezygnowal

    dzieki za material do przemyslen

  30. zulu pisze:

    Witam wszystkich. Panowie spróbowali swoich sił, okazało się że muszą dopracować przygotowanie kondycyjne.
    Odkryli się przed wami okazali swoje słabości a tu nagle odezwało się 150 maratończyków.
    Co z tego że wyminie ich osiłek zabierze sprzet skoro i tak nie będzie umiał z tego skorzystać. Zabierze krzesiwo zaiskrzy parę razy, nie przygotuje podpałki…

    Dinozaury były najsilniejsze i gdzie są dzisiaj.

    • michal pisze:

      No krokodyle w krokodylowni a żółwie w żółwiowi :).
      Rekiny w rekinowni.

      A na miejsce dzikiej siły i masy, pojawił się drapieżnik z 10 palcami klepiący w klawiaturę.

      Ale jak się okazuje wąska specjalizacja nie sprawdza się… czego sami przygotowani doświadczyli..

      Ze 150 maratończyków 80% drugiego dnia rano, o wodzie i batonie (a w rosji czarnym chlebie z solą) osiągnęło by cel. A przeszło połowa ze startujących w HARPAGANie robie 100KM w 24g.

      Nie mówimy o statystycznych Polakach – rozmawiamy o ludziach PRZYGOTOWANYCH!

      Moja stara przykładowo by wyśmiała że tracę czas na takie wpisy nie zastanawiając się czy się da czy nie i czy ma sens sprawdzać to.

      DLA NAS – MA! SIĘ! DAĆ!

  31. Iulius pisze:

    To chyba pierwszy w dziejach tego bloga post oparty o eksperyment, a nie przemyślenia teoretyczne? Gratuluję i zachęcam do nie poddawania się w kwestii długich marszów, kilka miesięcy spacerowania kilkanaście kilometrów dziennie i będzie lepiej 🙂

  32. chybil pisze:

    Ja zacząłęm przygodę z bieganiem od 1 minury biegu i 1 minuty marszu na przemian. Cały trening to 30 minut. Z czasem były to 2 minuty biegu i 1 minuta marszu. Po kilku miesiącach byłem w stanie biec 5 km bez przerw w ciągu pół godziny.
    Wiedząc że się szybko zniechęcam do sportu, nigdy się nie forsowałem, gdy płuca bolały a serce chciało wyskocczyć na zewnątrz natychmiast przechodziłem do marszu, aby uspokoić oddech i puls. Czas biegu zwiększałem tylko gdy nie sprawiało mi to problemu. Gdy się męczyłem natychmiast wracałem krok do tyłu.
    Częstotliwość treningu 2x tydzień.
    Jestem pewien że można taki wynik osiągnąć z ciężkim terningiem w miesąc lub szybciej, ale nie to było moim celem. Po roku biegam nadal 5 km, obecnie celuję w 10km. Bez planu, powoli dodaje dystans. Ale gdy czuję się źle to natychmiast zwalniam.

  33. jast pisze:

    No cóż, wniosek z tej próby to nie niepełny sukces, ale całkowita porażka – w przygotowaniach zaniedbałeś stan najważniejszej części EDC – siebie, a w efekcie nie przetrwałbyś, wnioski cd sprzętu są w tym momencie zupełnie nieistotne. Ale ta porażka nie jest zła, zła natomiast jest Twoja nonszalancja wobec wyniku – nie rozważasz wcale poprawy koncycji tylko kobinujesz jakąś przyczepkę z rowerem (rower też kondycji wymaga, nie mówiąc o tym, że się może zepsuć, zostać ukradzionym, albo być niedostępnym). Twoja kondycja jest naprawdę zatrważająca (i gość z nadwagą Ci to mówi) – możesz spokojnie sobie przygotowania zawiesić, bo chwilowo masz szanse nie doczekać TEOTWAWKI z powodu zawału. Ta nonszalancja w niezbyt korzystnym świetle stawia także Twój „survival mindset” – nie jesteś gotowy by zaadaptować się do okoliczności by przetrwać, tłumacząc że… nie chce Ci się O_o

  34. Pozyskiwacz pisze:

    No cóż, kondycyjnie kiepsko. Jak pisali przedmówcy trzeba popracować.Taki sam elemęt przygotowań jak np. konserwy. I też się przydaje na co dzień, przynajmniej człowiek zdrowszy i mniej na leki i lekarza wydaje.
    Chociaż szacun wielki za odwagę i szczere przedstawienie własnej słabości. Jak dla mnie podnosi to wiarygodność całego bloga i autora.
    Inna sprawa że warto patrzeć realnie na świat. W razie kłopotów i potrzeby ewakuacji, większość ludzi będzie bez kondycji. A do tego bez sprzętu , udpowiednich ubrań, wygodnych butów itp. Widać że wielu z nich dotrze właśnie na te 20 km i zalegnie 🙂 inni pewnie jeszcze wcześniej, na 10, 15 km.
    To oznacza że można wyciągnąć kilka wniosków:
    -po pierwsze, odległość ok. 30 km od większego miasta jest już dość bezpieczna. Pokonają ją raczej pojedynczy ludzie/małe grupki , a nie wielkie rzesze ludzi.Przynajmniej w jeden dzień. A jak już dotrą, będą solidnie zmęczeni, zniechęceni i raczej mało bojowi.
    -po drugie , wiadomo mniej więcej gdzie będzie można szukać porzuconego sprzętu, gdzie ludzie będą się usiłowali rozkładać na biwaki.
    -po trzecie, można się domyślać (i odpowiednio planować trasę) gdzie nie biwakować samemu, lub wręcz które miejsca omijać na drodze ewakuacji żeby się nie spotkać z tłumami innych uciekinierów.

  35. WildChild pisze:

    Wow, jak czytam komentarze niektórych ludzi to myślę, że możemy wszyscy spać spokojnie… Tylu tu „nadludzi”, że w razie wojny nuklearnej będą odbijać rakiety balistyczne swoimi atomowymi pierdnięciami, a meteoryty same khem „zaniemoga ze strachu” na ich widok…

    Pojechaliście po autorach za to, że napisali prawdę – próbowali, nie dali rady, wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski. Zaraz pojawiło się 100 gości, którzy oczywiście przeszli by ten odcinek na rzęsach lewego oka z 50kg na każdej kończynie. Krytyka niekonstruktywna do niczego nie prowadzi.

    Tak, kondycja jest ważna, ale też nie gadajcie, że „samą kondycją zdziałacie więcej niż *gadżetami* survivalowymi” bo trochę naginacie prawdę takie rzeczy pisząc. Przygotowania powinny być kompleksowe – od planu przez sprzęt i przygotowanie fizyczne. Wszystko to powinno być robione pod każdego z osobna, jak już wyżej napisałem nie ma „uniwersalnych” zestawów survivalowych tak jak i nie ma uniwersalnego systemu przygotowań. Wszystko trzeba przeanalizować, sprawdzić i wtedy poprawiać niedociągnięcia. I tak właśnie jest w tym przypadku.

    Teraz autorzy wiedzą chyba jakie mają mocne strony , a jakie słabe i podejrzewam, że coś z tym fantem zrobią.

    • michal pisze:

      Zgadzam się że szacun dla autorów. Ale pamiętaj że kondycja ponad wszystko – w innym wypadku wasze fanty przydadzą się tym którzy pomyśleli o tym wcześniej. I nie chodzi o atomowe pierdzenie. Prawda jest taka, że niestety ale aktualnie ludzie to wafle. Odpicowani w wypastowane buciki w szpice i inne markowe ciuchy nawet jeśli myślą o przetrwaniu to brakuje im fizycznego hartu i to jest ICH największy problem. Ja z tym problemu nie mam że ktoś zostaje w tyle. Albo że napycha się 18 kologramami na głowę i mówi że to ciężko. Ja w przypadku ewakuacji mam 2+2 z czego dzieciaki nic sensownego poza podstawiami + wodą i jakąś racją nie dały by rady wziąć na garb. Więc muszę liczyć naprawdę każdy KG z opcją niesienia latorośli 😉

      Na niedzielnym spacerze po nieczynnym poligonie natknąłem się w bunkrze na żula śpiącego w fotelu. Oprócz tego że był ubrany, siedział fotelu który musiał tam sobie sam przytargać nie wyglądał na gościa ze sprzętem. A jednak fajnie się zadekował.

      Nie przesadzajcie z gadżetami. Pooglądajcie nowego Lesa Strouda – czyli Survivormana gdzie pokazuje jak przetrwać 10 dni z 72h packiem. Rusza też nowa seria DoomsDay Preppers od 13 listopada – na pewno będzie od razu na YT. Tam były już akcje typu ewakuacja z miasta twardej laski która jednak dała dupy bo inaczej nie da się tego nazwać i wyciągnęła odpowiednie wnioski.

      MUSI BYĆ PARA W NOGACH i automatyczne przestawienie się na tryb „morda w kubeł”. Czytajcie literaturę faktu – np dotyczącą syberii, kołymy, itp. Marsze śmierci to były katownie dla młodych, starych i mieszczuchów.

    • PRP pisze:

      WildChild ma absolutną rację. Ja bym tu się odniósł do Prawa Liebiega (reguła najkrótszej klepki) i przeniósł go z biologii na grunt survivalowy: nasze przygotowania są tyle warte, ile najsłabszy ich element. Survival dlatego jest sztuką, a nawet filozofią, że nie ma pojedynczego przepisu. Bezwzględnie jednak stawiałbym na dbanie o kondycję fizyczną, bo i dalej się zajdzie, i więcej się uniesie, a jeśli chodzi o siedzenie w domu (dyskutujemy o survivalu domowym) to wysportowany człowiek ma nie tylko wytrenowane mięśnie, ale również lepszą motywację, a wola przetrwania to jedna z podstaw survivalu jako takiego.

  36. michal pisze:

    Porażką druzgocącą jest nazywanie tego sukcesem, ostatecznie w przetrwaniu nie decyduje ilość puszek, gadżetów i ogrodzonych działek na trasie marszu ale determinacja i… kondycja. Po takim czymś powinniście zastanowić się poważnie co dalej. Strategia wydaje się być mocno osłabiona czynnikiem ludzkim. Niestety. Najprostsze bywa najtrudniejsze. 65 km to nie jest mały kawałek drogi. Jednak przejście 20km dziennie to nie jest rzecz nie możliwa. Aby Was nieco zmotywować podam przykład wycieczek z moim 6 letnim synem które odbywałem na dystansie 15-20 km z przerwami bez problemów i co więcej – gadżeciarstwa w stylu sezamków i zbędnych biesiad. Nagroda czekała na końcu trasy – jedzenie i wyro. Woda na trasie tak, żarcie tylko obciąża na takim dystansie – Panowie to tylko 20 km czyli 4h marszu dla przeciętnego piechura.
    Moja ocena – pała, nie zaliczyliście i trzeba wyciągnąć z tego wnioski. Żeby nie jebać Was z góry powiem tylko że pewnikiem jest że zamiana autobusu czy auta na walenie z buta czy ewentualnie rower (bez przyczepki) pozwoli w krótkim czasie poprawić formę i strategię. Bo to naprawdę jest lipa żeby dorośli faceci którzy wydawało by się wiedzą co robią polegli na praktycznym sprawdzianie w takim wymiarze. Za dużo gadania za mało ruszania. Kibicuje dalej i trzymam kciuki – to tylko techniczny problem. INSPIRUJCIE DALEJ POPRAWIAJĄC RZECZYWISTOŚĆ – serio! Respect!

  37. Peccator pisze:

    Gratulacje za podjęcie próby. Sam myślałem, by się przyłączyć, ale trójka dzieci to totalny brak wolnego czasu. Jak już pisałem wcześniej – pielgrzymka była dla mnie wielkim wysiłkiem. Bez plecaków przeszliśmy 300 km w 10 dni. Sam – bez presji grupy – bym tego nie dokonał. Pewnie bym się poddał z 10 razy. Powiem szczerze, że niektóre staruszki radziły sobie lepiej ode mnie – były bardziej doświadczone. Sądzę, że dalibyście radę dojść, gdybyście mieli spalone mosty i po prostu nie mogli wrócić. Cieplarniane warunki zawsze możliwej rezygnacji z wyprawy są strasznie demoralizujące.

  38. night_rat pisze:

    cóż, spore rozczarowanie bo… sami wiele się spodziewaliśmy. mimo to mógłby być sukces (dla widzów), gdyby wrzucić masę testów, recenzji ze zdjęciami. z filmiku mało wynika, ot woda chlupotała, buty nie zawiodły, hamak niewygodny (sam go nie uznaję), nie wiadomo, ile wody by się pozyskało.
    z tą kondycją i zmęczeniem to brakuje rozruszania, nic dziwnego, trochę spacerów i ćwiczeń aż będzie się hasać 3 dni non-stop full speed i dopiero potrzebować wypoczynku. pzdr, było między cięciami jechać bryką i zmanipulować taki para-dokument 😉

  39. night_rat pisze:

    z góry przepraszam za off-top, ja z pomysłem-zapytaniem: Autor wspomniał o rowerze z ew. przyczepką, czy nie lepszy skuter? są i takie składane prawie niczym hulajnoga, jakby znaleźć taki na różne paliwa płynne, z możliwością wzięcia więcej bagażu… może znane są takie rozwiązania, z chęcią bym się zapoznał. pzdr!

  40. bajcik pisze:

    Dziękuję za ten wpis w blogu. I dobrze, nawet bardzo dobrze się stało że „sukces nie był pełny”. Gdybyście po prostu doszli do celu, to wielu czytelników dalej by nie miało świadomości jak ważna jest kondycja. A tak – wartość edukacyjna wpisu została dużo podniesiona.

    Ze swojej strony, może zaproponuję pielgrzymki. Ciekawy trening i doświadczenie życiowe. Impreza religijna ale chodzą tam nawet ateiści (może dlatego że dużo dziewczyn można poznać? ;). Wygląda to podobnie za pierwszym razem: jeden dzień jakoś się idzie, a na drugi cżłowiek budzi się od razu zmęczony. Potem coraz lepiej i można iść i iść. A na kolejne pielgrzymki ta sama trasa robi się coraz krótsza, szybsza i mniej wymagająca. Chodzą dzieci i dziadki. Jeden taki miał u nas >90 lat, szedł pchając rower z różnymi swoimi „gadżetami”.

    Od paru dni po tym wpisie unikam windy, wchodzę na 8me piętro pieszo. Czuję że chyba mi dupa przyrosła do fotela.

    Liczę na to że wiosną potwtórzycie (wy|u)cieczkę, że sukces będzie pełny i dacie przykład że każdego stać na poprawę kondycji.

  41. Reflect pisze:

    Gratuluję testu!
    Myślę ze sukces i tak jest po waszej stronie – chciało wam się, wyszliście z domu i sprawdziliście co i jak! Teraz przyszedł czas na wyciągniecie wniosków. Mam nadzieje, ze test zostanie powtórzony za jakiś czas.

    pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za córkę Larsa!
    Reflect

  42. Kriss pisze:

    No i okazalo sie, ze cale misterne planowanie, kombinowanie, cale zbieractwo wszelkiego rodzaju sprzetow, zapasow , planowanie taktyki i strategii przetrwania …zostalo pokonane przez brak kondycji :-).Wlasciwie naleza sie uklony w kierunku organizatorow testu, bo ta proba, jak i wiele innych wykazuja wszelkie slabosci , jak i absurdy naszych wlasnych przygotowan.Oczywiscie forma, kondycja to czynnik wazny w codziennym zyciu, nawet bez sytuacji specjalnej , a ostatecznie trudno ocenic jak przymioty ciala beda mialy znaczenie w razie wszelkich nadzwyczajnych zdarzen.Tak, czy siak silne cialo jest niewatpliwie atutem. Jesli chodzi o sama mobilnosc nonsensem jest wyekwipowanie sie jakby sie jezdzilo camperem, a nie nosilo calego dobytku na plecach.Waga ma podstawowe znaczenie przy sprawnym, szybkim przemieszczaniu sie.Pomijajac wszelkie inne aspekty przygotowan ( posiadanie bazy ze sprzetem, jedzeniem, woda ), w czasie zdarzen wyjatkowych przemieszczanie sie moze byc wyjatkowo utrudnione , niebezpieczne jak i moze trudne do uzasadnienia.Do tego stres , zmeczenie , byc moze nabyte urazy etc.Osobiscie jestem zwolennikiem osiadlego organizowania sie z wykorzytaniem potencjalu lokalnej spolecznosci, niz uciekania do osamotnionej walki o przetrwanie.Dlatego moim zdaniem, warto inwestowac bardziej w zwiazki miedzyludzkie i tworzyc siec wzajemnej pomocy, niz nadzieje pokladac w plecaku i odludnych miejscach.Jak to bywa aktywne dzialanie zawsze weryfikuje nasze ” wydaje mi sie ” dlatego takie proby sa jak najbardziej wskazane.

  43. yamabushi pisze:

    UWAGA UWAGA NADCHODZI …

    wlasciwie to nawet nadeszla (zima na ten przyklad ale mozemy sie umowic ze zaraza albo zaglada) i w zwiazku z tym mam prosbe o powtorzenie eksperymentu w podobnym skladzie i z (poprawionym ewentualnie) podobnym planem / sprzetem

  44. Rafał pisze:

    Od niedawna interesuję się survivalem (licząc w dniach), ale od razu widzę w czym problem. Co to jest, wyprawa na piknik, czy ewakuacja do wyznaczonej pozycji?

    W Japonii trzymają zapakowane plecaki na wypadek trzęsień ziemi, pozwalające przeżyć poza domem przynajmniej kilka dni albo dłużej, dopóki nie nadejdzie pomoc.
    Natomiast tutaj mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją – zapasy czekają w punkcie ewakuacji, trzeba tylko do nich dotrzeć.
    DOTRZEĆ – słowo klucz. Na to dotarcie powinien być nastawiony priorytet.

    Należy mieć przy sobie jedynie absolutne minimum wyposażenia, bo jak widać, każdy dodatkowy kilogram, a nawet gram, po pewnym czasie zaczyna ciążyć, uniemożliwia dalszy marsz.

    Pierwsze, co można wywalić, to zapasy żywności. Marsz ma trwać do 2-3 dni, więc w tym czasie powinny wystarczyć zapasy zgromadzone przez organizm pod skórą, wystarczą nawet ponad tydzień (o ile ktoś nie cierpi na anoreksję kwalifikującą się natychmiast pod kroplówkę). Ewentualnie można zostawić coś lekkiego, aby tylko dało się wrzucić na ząb i głód zbytnio nie doskwierał (np. suszone mięso – Indianie to stosowali bo można było żuć całymi godzinami, jakieś suchary, a najlepiej niewielka ilość żywności liofilizowanej). Jak spadnie 2-3 kilogramy, to nic nie szkodzi, najważniejsze jest przetrwanie.

    Ważna jest mapa okolicy, kompas, jakiś nóż, coś do rozpalania ognia, jakieś schronienie (np. namiot awaryjny, ale najlepiej w kolorach maskujących, bo w przypadku wojny nikt nie chce stać się celem, skoro to samodzielna ucieczka to chyba nie po to by ktoś złapał po drodze). Wygodne buty. No i oczywiście woda, 1-2 litry do zmoczenia ust, z możliwością uzupełniania po drodze (najmniejszy filtr ceramiczny Katadyn, w ostateczności butelka Bobble). Może się przydać maska przeciwgazowa, lub substytut w postaci przemysłowej maski przeciwpyłowej wysokiej klasy. Kilka paczuszek chusteczek higienicznych (mogą posłużyć za papier toaletowy, do zakrycia niewielkich zranień po polizaniu – ślina to jeden z najlepszych środków dezynfekujących. Wykałaczka. Ewentualnie leki, jeśli niezbędne do życia, dla cukrzyków woreczek cukierków do żucia.
    To w zasadzie wszystko. Zmieści się do niewielkiej torby, albo nawet po kieszeniach.

    Apteczka raczej nie będzie potrzebna, bo cvhyba nikt się nie przewróci i nie połamie. W przypadku ran ciętych, ataku kogoś, to i tak opatrzenie nie pomoże, konieczna jest pomoc lekarska i to koniec wycieczki, lepiej unikać zagrożeń. Jeszcze gorzej z postrzeleniem (opaska uciskowa lub Celox mógłby pomóc, ale to też koniec spaceru).

    Może być większy plecak, jeśli wrzucamy go do samochodu lub zamierzamy przetrwać w pobliżu domu. Ale jeśli szykuje się dłuższa wędrówka pieszo, to niestety trzeba go wyrzucić (albo podarować komuś napotkanemu), a zabrać tylko absolutne minimum.

    Jeśli nie będziemy się kryć przed rządem, to warto zabrać jakąś dodatkową baterię do telefonu komórkowego. Ciekawy jest też telefon SpareOne na paluszka, choć drogi (blisko 100$), można spróbować z jakimś najtańszym, schowanym zamykanej foliowej torebce (najnowsze Nokie wytrzymują ponad miesiąc na jednym ładowaniu). Telefon komórkowy jest chyba najbardziej skutecznym narzędziem survivalowym, jeśli to nie wojna, lepiej zabezpieczyć się przed padnięciem baterii i awarią (dodatkowe zasilanie, dwa telefony, dwie osoby z telefonami).

    • Rafał pisze:

      Albo ewentualnie wyłączyć telefon. Włączać tylko, gdy chcemy zadzwonić, albo lepiej wysłać SMS-a (druga osoba też może mieć wyłączony telefon, odczyta wiadomość zaraz po włączeniu). W ten sposób zaoszczędzi się cenną energię w baterii. Jeśli telefon został naładowany przed wyprawą, wyłączony przetrwa całe miesiące.

      Ten sposób z wyłączaniem telefonu wymyśliłem właśnie przed chwilą. Może komuś się przydać, jeśli znajduje się w sytuacji potencjalnie niebezpiecznej (np. wycieczka w góry, gdyż może grozić załamanie pogody). Można się z kimś umówić, że przyśle się SMS-a raz dziennie do określonej godziny, iż wszystko w porządku, jak nie to może oznaczać problemy.
      Jeśli szef nagle zechce zadzwonić, to trudno, niech przysyła SMS-a. Trudno pracować będąc na urlopie, szczególnie gdy grozi potencjalne niebezpieczeństwo i telefon może okazać się bezcenny.

    • Rafał pisze:

      Dalej się zastanawiam. Może warto byłoby mieć w plecaku ewakuacyjnym jakiś plastikowy worek na śmieci?
      Jeśli trzeba udać się do punktu ewakuacji, to plecak szczelnie zamyka się w worku i zakopuje, dalej idzie z minimum wyposażenia.
      Ale jeśli się okaże, że miejsce ewakuacji z jakiejś przyczyny jest niedostępne (np. zniszczone), to być trzeba będzie się wrócić i przyda się wyposażenie plecaka.

      • PRP pisze:

        Plastikowy worek na śmieci to IMHO „must have” w plecaku ewakuacyjnym z uwagi na mnogość jego zastosowań jako urządzenie do uzdatniania/magazynowania/transportu wody, jako budulec uszczelniający schronienie, jako izolacja od podłoża pod legowisko, jako peleryna przeciwdeszczowa etc. etc. i na końcu jak leśniczy przyjdzie i przegoni towarzystwo, to można worek zastosować zgodnie z przeznaczeniem. Co do Twojego postu Rafał, to jakoś trudno mi sobie wyobrazić w praktyce taką sytuację, jak opisujesz tzn. zakopywanie plecaka w drodze do punktu ewakuacji, zwłaszcza że BOB powinien raczej ułatwić dojście do tego punktu, niż utrudnić. Ale może masz jakąś konkretną sytuację na myśli.

      • Julian pisze:

        Worek na śmiecie jest niezbędny, ale zupełnie w innym celu. Pojemność minimum 120 l (lepiej 240) pozwala zabezpieczyć śpiwór (albo i resztę bambetli) przed nocnym opadem rosy. Jest to najlepszy sposób, żeby zagwarantować sobie przyjemną noc i obudzenie się w suchym śpiworze.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Tak, tak, jeśli przygotowujesz się wyłącznie na scenariusz „muszę przejść z punktu A do punktu B”, to nieduży plecak będzie niezłym pomysłem. Lepszym byłby rower i brak plecaka w ogóle.

      Ale plecak 72-godzinny nie służy do tego, bo on ma być uniwersalny.

  45. yamabushi pisze:

    panie Rafale

    swietny pomysl z tym workiem – chetnie zobacze (moga byc zdjecia telefonem) jak pan teraz (albo wieczorem) wychodzi w plener i zakopuje plecak…

    podpowiadam – moze sie szpadelek przydac

  46. czerwony kamień pisze:

    Załamaliście mnie tą karimatą. Lubię obozowac, więc korzystałem już z dmuchanych jak i zwykłych piankowych. Ta, której używaliście jest kilkukrotnie cięższa od zwyczajnej. Wtedy, gdy liczy się waga plecaka nie warto jej nosic i można spac na piankowej, która jest tylko trochę mniej wygodna. Poza tym istnieje ryzyko przedziurawienia, przez co nie nadaje się do niczego. Noszenie zestawu do łatania dodatkowo obciąża.
    Może niedługo nadejdą mrozy. Radzę zrobic wyprawę w tych warunkach. Po pierwsze będzie ciężej ze wzgledu na ciepłe ubrania, po drugie organizm w zimnie potrzebuje wiecej energii, po trzecie bedziecie musieli zabezpieczyc się podczas spania, mycia itp. Uczciwie przyznam, że sam obawiałbym się o moje możliwości w takiej sytuacji.

  47. marcin pisze:

    Szacun dla autora. Nie za test, tylko za przyznanie się do braku kondycji. Survival (każdy) musi się zacząć w dwóch miejscach. Na treningu i u dentysty. Cała reszta to tylko gadgety.
    Planowany dystans 65 km z obciążeniem to jakieś 14 godzin marszu.

  48. Tom SlaV pisze:

    Pamiętam mój pierwszy marsz, było to z Gdańska do granicy z Federacją Rosyjską na Mierzei Wiślanej. Wyprawa skończyła się w Krynicy Morskiej z zatruciem pokarmowym, ogólnym odwodnieniem, opuchlizną nóg, wielkim wkur…niem, że nie wyszło i obciachem, że zmuszeni byliśmy zadzwonić po wsparcie rodziny bo byliśmy w tak opłakanym stanie. Właśnie wtedy poznałem swoje możliwości fizyczne i błędy w przygotowaniu.

  49. bert04 pisze:

    Witam. Pierwszy moj komentarz pod tym dawnym wpisem. Wasza strona mnie strasznie zaciekawila, tematy zapasow, scenariuszy kryzysowych, sprzetu edc stanowily interesujaca odmiane do tego, co dotychczas czytalem w tym temacie. Postaram sie dac w tamtych watkach jakis pozytywny komentarz. Niestety, zaczne od tego.

    Panowie, co za **** niepelny sukces? To byl pelny „nie-sukces”. Czyli totalna porazka.x

    No dobra, sam pomysl super, przetestowac sprzet, umiejetnosci i procedury w terenie. Ruszyc **** z kanapy, na to nie kazdego stac – i za to nalezy sie pelne uznanie. Ale potem?

    Po pierwsze, nie dotarliscie do celu. Jezeli nie udalo sie to w warunkach „pokojowych”, to szanse na dotarcie do bazy awaryjnej w warunkach kryzysowych spadaja do zera. W warunkach kryzysowych zgodnie z zalozeniami nie bedzie was trzech chlopow, ale beda tez zony i dzieci (glodne? zmarzniete? wystraszone?). Ewakuacja moze byc utrudniona przez „obcych”, zakladajac scenariusz jak w Donbasie. A wasza baza ewakuacyjna jest tyle warta, co wasza zdolnosc do dotarcia do niej. To tyle w temacie prodedur.

    Po drugie, nie wytrzymaliscie nawet tych **** 72 godzin. Cwiczenie nalezalo przeprowadzic do konca. Jak sam slusznie napisales wyzej, przetestowac sprzet, zobaczyc, co sie przydaje a co nie. Kwestia kluczowa: jakie zapasy sa zbedne, a jakich bylo moze za malo. Jak na razie po pierwszym dniu widac, ze plecak za ciezki a hamak mozna o kant **** potrzaskac. Co wy **** wybieracie sie w tropiki, zeby przed skorpionami sie chronic? Gdybyscie wiecej sie interesowali zielonym survivalem, to tam hamaki sa stosowane tylko w dzunglach…

    No dobra, temat wyposazenia zostawie na inny wpis. W tym punkcie brak wytrzymalosci nie pozwolil na przetestowanie gadzetow i zapasow. Wiec nadal nie wiesz, czy dzwigales za duzo konserw, wody i paliwa, czy moze za malo. Nadal musisz wyliczac na papierze, a przeciez w tych cwiczeniach nie o to chodzilo. To tyle w temacie sprzetu.

    Po trzecie wreszcie: brak kondycji. I to nawet nie fizycznej – to tyczy tylko autora raportu. Ale kondycji psychicznej. Kolega odpadl? Coz, przykro i sytuacja byla nie do smiechu. Ale wtedy dostosowuje sie scenariusz do realiow: kolege (sorry) „zalatwili” jacys snajperzy, teraz jest was dwoch, macie dodatkowe zapasy kolegi, ale jeden jest „ranny” i nie mozecie sie ruszyc dalej. A tak to klapa. No a kondycja psychiczna do dla mnie umiejetnosc kluczowa, wazniejsza moze niz plecenie wezlow marynarskich czy krzesanie ognia. To tyle w tym punkcie.

    Ale niestety, jest jeszcze jedna sprawa. Powiedzmy szczerze: bladzenie jest ludzkie. Ale kazdy blad, z ktorego sie cos nauczymy, staje sie doswiadczeniem. U was, panowie, tego nie widze. Owszem, sa jakies koncepcje lekkiego plecaka ucieczkowego (przy czym BoB z definicji powinien byc ucieczkowy, a wasz byl raczej campingowy). Ale oglaszanie „niepelnego sukcesu”? Dobrze, ze nie „moralnego zwyciestwa”…

    O temacie kondycji i sprzetu postaram sie napisac innym razem. Tu tylko tyle: „Mam lepsze przyjemniejsze sposoby spedzania wolnego czasu”… czy „Wiem, ze bieganie nic nie daje, bo przeczytalem w internecie”… panowie, troche powagi. W przypadku autora raportu kondycja fizyczna okazala sie kluczowym handicapem, ale zamiast jakichs wnioskow, nadal tylko wymowki… To tylko uzupelnienie tego, o czym pisze. Wasza porazka mogla byc doswiadczeniem, gdyby doprowadzila do jakichs wnioskow praktycznych. Ale tego nie widac.

    PS: Sorry za brak polskich literek.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Masz 100% racji, że założony cel wycieczki nie został osiągnięty. Co nie zmienia faktu, że było to cholernie cenne doświadczenie i dlatego uważam, że pod pewnymi względami był to sukces — bo pozwolił na skonfrontowanie planów, przemyśleń i przewidywań z rzeczywistością, a potem na urealnienie tych planów. Inna rzecz, że w tekście pisanym zaraz po wycieczce nie ma po tym żadnego śladu (stąd Twoje spostrzeżenie, że nie widać praktycznych wniosków — bo rzeczywiście tu ich nie widać).

      Przykładowo, z perspektywy „chcę jak najszybciej dotrzeć do celu” błędem było niesienie ze sobą zestawu 72-godzinnego i biwakowanie po drodze. Od tamtego czasu zrobiłem sobie nowy zestaw ucieczkowy, znacznie lżejszy, który ma mnie do celu doprowadzić jak najszybciej. I teraz mam w sumie 2 różne zestawy — 72-godzinny i ucieczkowy.

      Jak kiedyś w końcu znajdę wenę do nagrania materiału o zestawach ewakuacyjnych, to będzie okazja więcej o tym opowiedzieć.

  50. hm pisze:

    Nie rozumiem poniższego punktu:
    „zostawiłem kilka puszek z jedzeniem, zostawiając tylko 3,”

    • Krzysztof Lis pisze:

      Rzeczywiście, masło maślane. Wyrzuciłem (zostawiłem w domu) kilka puszek, a w zestawie zostały tylko 3.

  51. cebulaczek pisze:

    nie sprzet lecz kondycja.

    czyli umre xd

    • Krzysztof Lis pisze:

      Nie martw się, taktyczny kałdun nie przeszkadza. Trzeba tylko trochę połazić, żeby przyzwyczaić nogi do chodzenia i plecy do noszenia plecaka. Mnie to zajęło mniej więcej rok przygotowań (wracania z pracy piechotą).

      PS. Czekam na film o czarnoprochowcach!

  52. Julian pisze:

    Za dużo gratów. 18 kilo na trzy doby to o jakieś osiem za dużo. Gdyby plecak ważył 10 kilo, wynik imprezy byłby lepszy. W ewakuacji chodzi przecież o ewakuowanie się. Trzy dni posiedzieć byle gdzie można w ogóle bez bagażu, poza butelką wody.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.