Opowiem Wam dziś o tym, co działo się na drugiej części szkolenia “Symulacje Survivalowe”, organizowanego przez Universal Survival.
Dawno temu chłopaki z Universal Survival odezwali się do mnie i zaproponowali, żebym wpadł na pierwsze dwa etapy ich szkolenia za darmo, a w zamian za to opowiedział Wam o tym, co się na nich dzieje i jak mi się podobało. Pierwszą część zaliczyłem w marcu ubiegłego roku i materiał jest już na blogu i kanale. Znajdziecie go tutaj.
Zanim przejdziemy do meritum, to jeszcze chciałbym zaznaczyć, że nie mogę powiedzieć o wszystkim, co działo się na szkoleniu. Organizatorzy, jak poprzednio, prosili, abyśmy pewnych sekretów nie zdradzali, bo może to kolejnym kursantom odebrać szansę na wykorzystanie go w pełni.
Będę szczery. Po tamtej porażce zupełnie nie miałem ochoty jechać na drugą część szkolenia. Ale uznałem, że trzeba samemu sobie udowodnić, że tak naprawdę to nie ma się czego bać. I przy okazji zebrać trochę doświadczeń i umiejętności w zakresie improwizowanych schronień, które przecież mogą się przydać choćby w czasie ewakuacji. Więc pojechałem.
Przed każdym szkoleniem organizatorzy wysyłają wytyczne sprzętowe. Tym razem postanowiłem zabrać tylko dokładnie te rzeczy, które tam były wymienione. Wytyczne skonstruowane są tak, by z jednej strony zapewnić bezpieczeństwo, a z drugiej dać szansę na realne wykorzystanie tytułowych symulacji.
Osią tej symulacji było współdziałanie 10 obcych sobie ludzi, którzy muszą mierzyć się z trudną sytuacją oraz swoimi własnymi słabościami: zmęczeniem, zimnem, zbyt małą ilością wody. Wszyscy musieliśmy skutecznie rozwiązywać kolejne pojawiające się problemy, żeby zaspokoić wszystkie potrzeby naszej grupy. Wytyczne zakładały, że każdy z nas ma na szkolenie zabrać tylko litr wody, a resztę będzie trzeba pozyskać i uzdatnić. Oprócz tego musieliśmy zadbać także o schronienie zabezpieczające nas przed warunkami atmosferycznymi no i rozpalić ogień.
Szkolenie zaczęło się w piątek wieczorem. Wziąłem urlop i około południa ruszyłem niespiesznie pod Olsztyn. Na miejscu, gdy zebrała się grupa, zaczęliśmy od teorii, ustalenia zasad naszej pracy, przypomnienia fundamentalnych reguł sztuki przetrwania i ruszyliśmy w teren.
Na poprzedniej części szkolenia, budowaliśmy schronienia ogrzewane pasywnie, czyli po prostu szałasy. Tym razem naszym zadaniem było zbudowanie schronienia ogrzewanego ogniskiem i to właśnie było jedno z pierwszych naszych zadań. W drodze do miejsca, w którym mieliśmy obozować, zaczerpnęliśmy ze stawu wodę, którą mieliśmy uzdatniać. Wykopaliśmy też studnie cygańskie, by móc kolejnego dnia mieć wygodne źródło czystszej wody.
Schronienie zrobiliśmy z plandek i sznurków. W środku było ognisko, a opału zebraliśmy i przygotowaliśmy mnóstwo. Poszliśmy spać. Nie mogę powiedzieć, bym się wyspał, bo miałem za mało ciepła od ogniska. W zasadzie to miałem wrażenie, jakbym w ogóle nie usnął tej nocy. Jakoś źle się w tym schronieniu poukładaliśmy, bo część z nas była bliżej ognia, zaś inni mieli do niego dalej i marzli.
Drugiego dnia kolejne zadania, m.in. praca nad uzdatnianiem wody. Przede wszystkim produkcja węgla drzewnego do filtrów, oraz inne zaimprowizowane metody wstępnego podczyszczania wody, m.in. z pomocą spodni (jako pierwszego filtra) oraz kapilarnego podsiąkania przez bandaż i stary t-shirt. Jako jeden z pierwszych miałem możliwość wypicia tej wody już po drugim etapie uzdatniania, czyli kilkuminutowym gotowaniu na ogniu. Zrobiona z niej herbatka z liści poziomki, jeżyny oraz dwóch owoców dzikiej róży była wyśmienita. Owoców zebrałem więcej, bo akurat trafiliśmy je gdzieś po drodze, ale podzieliłem się nimi z pozostałymi.
W ogóle okazało się, że to pozyskiwanie i uzdatnianie wody idzie nam strasznie słabo. Węgiel zaczęliśmy zbierać już podczas tej nocy, a dopiero wczesnym popołudniem mieliśmy pierwszą wodę nadającą się do picia. To daje dobry punkt odniesienia, by uświadomić sobie, ile czasu i roboty zajmuje pozyskiwanie i uzdatnianie wody w warunkach terenowych. I to nawet w naszym klimacie, gdzie ta woda jest względnie łatwa do odnalezienia.
Inne rzeczy, które robiliśmy tego dnia, to m.in. ćwiczenia z nawigacji, sygnalizacji środkami pirotechnicznymi, budowa ogniska sygnałowego (mającego dawać jak najwięcej dymu w jak najkrótszym czasie), wykład z zakresu rozpoznawania roślin jadalnych oraz przygotowanie prostego posiłku mięsnego. W wolnej chwili część z nas mogła pójść spać przy ognisku, podczas gdy inni coś robili. Wśród nich byłem ja, czułem się strasznie wykończony robotą, brakiem snu i chyba także trochę odwodnieniem. Piszę “chyba”, bo o ile mam poczucie, że piłem za mało, to jednak najprostszego objawu, czyli zmiany koloru moczu, u siebie nie zauważyłem.

W zasadzie, to ten sen w środku dnia był zadaniem, postawionym nam przez instruktorów. Mieliśmy tak się podzielić, by jednocześnie ogarnąć kilka ważnych z punktu widzenia grupy priorytetów — ogarnięcie opału, ognia, wytwarzanie węgla drzewnego, wreszcie pozyskiwanie uzdatnionej wody, no i ten wypoczynek.
Kolejny nocleg był już pod pewnymi względami łatwiejszy. Ułożyliśmy się w schronieniu inaczej, ognia było więcej, więc i spanie było przyjemniejsze. Ja jednak leżałem zbyt blisko ognia i musiałem się co chwilę przekręcać, bo inaczej zamieniłbym się w chrupiącego skwarka. Nie dało się jednak palić mniej intensywnego ognia, bo innym kolegom byłoby za zimno.
Niedziela to kolejny dzień zajęć. Dalsze ćwiczenia z nawigacji i rozpoznawania roślin jadalnych. Rozpalanie ognia metodami improwizowanymi. Także z użyciem baterii do telefonu, której przedziurawienie może skutkować rozgrzaniem się do wysokiej temperatury i zapłonem. Nam się nie udało, bo choć bateria istotnie się rozgrzała, to jednak nie na tyle, by cokolwiek zapalić. Budowa i zastawianie pułapek na zwierzęta. Odliczanie godzin do końca szkolenia. Ciąg dalszy walki ze zmęczeniem, sennością, odwodnieniem. Przyznam szczerze, że trochę się obijałem momentami, starając się zachować odpowiednie siły na bezpieczny powrót samochodem do domu.

Wreszcie koniec, podsumowanie, miłe słowa od organizatorów i innych uczestników, wręczenie dyplomów. Jeśli mam być szczery, był to najprzyjemniejszy moment szkolenia.
Tym razem przetrwałem i dałem radę. Ale nie mogę powiedzieć, że ani razu przez ten czas nie myślałem o tym, by się poddać. Szczęśliwie, jak się później okazało, nie byłem jedyny, ale nikt ostatecznie się nie poddał.
Tym razem byłem ubrany lepiej, ale i też nieoptymalnie. Marzłem trochę tylko w momentach, gdy nic wymagającego fizycznie nie robiliśmy. W miarę umiem ubrać się na spacer do lasu, ale jeszcze nie umiem ubrać się tak, by nie marznąć, gdy nie maszeruję.
Buty też miałem lepsze, więc nie przemoczyłem nóg. Choć przy ognisku, które zrobiliśmy, spokojnie byłbym w stanie wszystko wysuszyć.
Najważniejszym doświadczeniem dla mnie było obserwowanie samego siebie, moich reakcji, spostrzeżeń, myśli. Oraz tego, co dzieje się z innymi. Jak wkrada się zniechęcenie, marazm, jak nie potrafimy się zorganizować i zabrać skutecznie za robotę. Jak dopiero sugestie instruktorów kierują nas na właściwy tok rozumowania, który przecież jest już wtedy tak oczywisty. Jak uczymy się ze sobą współpracować i dzielić zadania tak, by słabszym członkom ekipy, choćby tym najbardziej zmęczonym, dać szansę na wypoczęcie, gdy tylko jest to możliwe. Z każdym kolejnym ćwiczeniem radziliśmy sobie z tym wszystkim coraz lepiej.
Powtórzę to, co mówiłem w poprzednim filmie. Symulacje Survivalowe organizowane przez Universal Survival to naprawdę świetna okazja na sprawdzenie samego siebie i swoich wyobrażeń o sytuacji awaryjnej. Na przekonanie się, co tak naprawdę jest ważne w sytuacji awaryjnej i jak w praktyce odnieść się do zasady trójek, jednego z fundamentów sztuki przetrwania. Na sprawdzenie sprzętu, poprawienie umiejętności, wyeliminowanie błędnych założeń. Wreszcie, na wyjście bardzo daleko ze strefy komfortu, by zobaczyć, jak sobie w takich warunkach poradzimy.
Myślę, że każdy z Was powinien się na takie szkolenie kiedyś wybrać. Gorąco zachęcam!
Wybrałbyś się na zasiadkę na suma to byś miał lepszy surwiwal niż takie zabawy dla metrodrwali.