W dzisiejszym materiale pobawimy się filtrem do wody, który był bardzo popularny w czasach PRL. Moja rodzina używała dokładnie takiego filtra do uzdatniania wody do picia z działkowej studni.
Filtr zasadniczo przeznaczony jest do poprawy smaku, zapachu i barwy wody z wodociągu, a więc do usuwania zanieczyszczeń chemicznych (m.in. chloru i fenoli). Tak przynajmniej twierdzi producent — Hajnowskie Przedsiębiorstwo Suchej Destylacji Drewna. 🙂
Mimo to, postanowiłem użyć go do uzdatnienia wody z rzeki.
Producent, rzecz jasna, zabezpieczył się przed takim użyciem dokładając do filtra karteczkę, by wodę przed wypiciem przegotować. Nic dziwnego, zanieczyszczenia z wody usuwa tu węgiel aktywowany (węgiel aktywny), który pochłania (adsorbuje) zanieczyszczenia chemiczne, ale mechanicznych ani biologicznych nie zatrzyma w całości.
Z tego względu picie wody przed przegotowaniem oznacza ryzyko różnych chorób spowodowanych przez bakterie lub pasożyty znajdujące się w wodzie.
Wodę po przefiltrowaniu oczywiście ugotowałem, bo to jedna z najlepszych metod na jej dezynfekcję (czyli unieszkodliwienie zanieczyszczeń biologicznych).
Na porządne opracowanie tematu uzdatniania wody do picia tu na blogu i na kanale jeszcze przyjdzie Wam, niestety, poczekać. Zrobiliśmy to jednak bardzo porządnie w naszej książce, która niestety w tej chwili jest dostępna już tylko w formie ebooka.
Filtr sprzedawany był w zestawie z dwoma workami węgla. Każdy miał według instrukcji wystarczyć na 9 000 litrów.
Swojego życia bym temu filtrowi nie powierzył i nie kupowałbym go pod kątem przygotowań na trudne czasy. Ale jeśli gdzieś w domu macie taki filtr, to może warto do niego dokupić nową porcję węgla, aby służył jako kolejna warstwa zabezpieczeń na brak wody? 🙂
A jeśli chcesz kupić filtr, to w naszym sklepie jest spora oferta filtrów do wody na trudne czasy i do turystyki. 🙂
No tak, o niczym i nic nie wynikło…
Historycznie nie kojarzę takiego produktu. Ale to pokazuje pewną filozofię produktów z czasów PRL-u. Praktycznie nie było wtedy jednorazówek, nawet filtr do wody musieli zrobić rozbieralny, bo skoro zużywa się w nim tylko węgiel aktywny, to po co wymieniać cokolwiek innego.
Jak był odkurzacz, to z workiem materiałowym, który dawało się wytrzepać i używać ponownie. Współcześnie producenci złośliwie dają worki z małym otworem wlotowym, by nie dało się stamtąd wyciągnąć śmieci i używać worka ponownie. Sprzęt elektroniczny w tamtych czasach był z elementów przewlekanych, nawet jeszcze zdarzały się lampy elektronowe. Psuło się, a jakże, jednak nie było usterki, której nie dałoby się naprawić, bo każdy podzespół był możliwy do wymiany.
Ostatnio kusi mnie do zakupu syfonu do wody (saturatora). Ale współczesnego.
Nadal są modele na małe naboje CO2, praktycznie niczym się nie różniące od dawnych. Kiedyś różni ludzie zajmowali się nabijaniem tych nabojów (miały zalutowany otwór) i się je wymieniało niemal wszędzie, np. na targowisku. Teraz już tego nie ma. Można kupić nowe naboje, wyrzucać puste, ale to wychodzi sporo drożej niż woda butelkowana ze sklepu.
Są też saturatory typu SodaStream, tam można napełniać nabój i są dostępne przetoczki do samodzielnego napełniania z butli przemysłowej.
Filtr miałem w jakiś zamierzchłych socjalistycznych czasach. Użyteczność (do kranówy) była dyskusyjna. Co do wielorazowości sprzętu z PRL-u, zgoda, ale zazwyczaj był niskiej jakości.
Artykuł już stary – ale może filtry takie pamiętam. Były one sprzedawane i kupowane ze względu na podłą jakość wody wodociągowej w PRL. Może niektórzy młodsi nie wiedzą, ale np. w Warszawie woda była tak chlorowana, że dla mnie – przyjezdnego – herbata przechodziła przez gardło tylko z cytryną ;).
Filtry te miały w zestawie specjalny uchwyt na wylewkę od kranu, a ich skuteczność była mocno dyskusyjna. Do tego zaraz po wymianie węgla aktywowanego woda miała sporo pyłu z tego węgla i wyglądała znośne dopiero po paru użyciach tego wynalazku.
Teraz nie ma chloru, za to są bakterie e-coli i inne drobnoustroje. Co kto lubi.
Pamiętam takie filtry, węgiel stary, ale jary