Gdy zabraknie prądu (1): oświetlenie (latarki, świece, itd).

Gdy zabraknie prądu, szybko rzuci się nam w oczy wszechogarniająca ciemność. I dlatego cykl wpisów o tym, jak radzić sobie, gdy zabraknie prądu, zaczynamy właśnie od tego zagadnienia. Czym tę ciemność rozproszyć? Użyć latarki, świecy, czy może innego źródła światła? I które konkretnie kupić?

No to zaczynajmy… Jeśli nawet nie przygotowujesz się na katastroficzną awarię zasilania na dużym obszarze, to i tak powinieneś mieć w domu jakieś awaryjne źródło światła.

Braki zasilania zdarzają się często, choć zazwyczaj trwają dość krótko. I wcale niekoniecznie muszą wynikać z jakiejś awarii w elektrowni czy transformatora przy Twoim domu. Wystarczy pożar bloku, wskutek którego prawie na pewno zasilanie zostanie odłączone. W takiej sytuacji, gdy będziesz zmuszony do ewakuacji, oprócz zestawu ucieczkowego, przyda Ci się także latarka. By się nie potknąć w progu i nie złamać nogi.

W każdym polskim domu są jakieś świece i latarki. Choćby była to pojedyncza świeca tortowa i latarka w telefonie. Dobrze, jeśli każdy domownik wie, w której szufladzie się one znajdują. Dobrze, jeśli obok świec są zapałki, a latarka jest sprawna i z zapasem baterii. Albo nawet z zapasową żarówką!

Trudno uznać świece za nowoczesne źródła światła. W wielu sytuacjach są bezużyteczne, ale to przecież nie oznacza, że nie warto ich w domu mieć (najlepiej je sobie zrobić własnoręcznie). Bo świeca doskonale sprawdzi się do oświetlenia łazienki, gdy będziesz potrzebować skorzystać z toalety, albo do oświetlenia kuchni, gdy będziesz robić kolację.

Z kolei latarki większości z nas kojarzą się z tymi zaprojektowanymi do trzymania w ręce, bo te właśnie są najpopularniejsze. Przydadzą się do szukania po nocy zaginionego psa, albo kluczyków w trawie pod samochodem. Mogą mieć regulowane skupienie światła (jak np. pokazana na filmie Maglite 3D LED). Ale gdy trzeba coś zrobić rękami, są już niewygodne.

Do zmiany koła w samochodzie, albo innej tego typu pracy, może nadać się latarka (lampka) przystosowana do postawienia na ziemi, albo zamocowania na karoserii samochodu (z pomocą magnesu). Ona dobrze oświetli okolicę, a przy tym pozostawi wolne ręce. Taką lampkę można też użyć na wyjeździe kempingowym pod namiot.

Jeśli potrzebujesz latarki do jazdy na rowerze, albo spacerów, znacznie lepsza będzie czołówka (latarka czołowa), czyli latarka mocowana na głowie najczęściej z pomocą elastycznych pasków (jak np. pokazana na filmie Thrunite TH10, którą dostaliśmy do zabawy od producenta). Ona zawsze będzie świecić tam, gdzie w danym momencie jest zwrócona głowa, czyli mniej więcej tam, gdzie właśnie patrzysz. Przyda się także przy naprawianiu uszkodzonej instalacji elektrycznej — na pewno lepiej, niż zwykła latarka, którą ktoś musiałby trzymać. Tym bardziej, że tego kogoś wtedy może nie być pod ręką.

Wydawałoby się, że latarek nigdy za wiele, ale to nieprawda. Zwłaszcza w sytuacji, gdy każde źródło światła wymaga innych baterii. Można kupić latarki na baterie/akumulatorki AA (R6), AAA (R3), C (R14), D (R20), 18650 czy CR123. Najlepiej byłoby mieć wszystkie latarki na ten sam rodzaj baterii i zasilać je akumulatorkami. Zwłaszcza, gdy te same baterie używamy w innych urządzeniach — zabawkach dzieciaków, pilotach od telewizorów, czy budzikach. Wtedy regularne ładowanie tych akumulatorków na co dzień sprawi, że będziemy mieć zawsze pakiet gotowych do pracy źródeł prądu. Optymalnie byłoby mieć też ładowarkę, którą użyć będziemy mogli, gdy prądu w gniazdku nie będzie — choćby taką zasilaną z gniazda samochodowej zapalniczki.

Jaką latarkę kupić? Na to pytanie już musicie odpowiedzieć sobie sami, oceniając, do czego będzie ona Wam potrzebna.

Survivalista (admin)

Artur Kwiatkowski. Magister inżynier, posiadacz licencjatu z zarządzania. Samouk w wielu dziedzinach, ale nie czuje się ekspertem w żadnej. Interesuje się zdrowym życiem i podróżami. I przygotowaniami na trudne czasy, rzecz jasna!

Mogą Cię zainteresować także...

46 komentarzy

  1. Piotr pisze:

    Warto też moim zdaniem zwrócić uwagę na dwie rzeczy:
    1) Czas pracy latarki na jednym komplecie baterii/akumulatorze – często producenci prześcigają się w „superjasnych” LED-ach i ilości lumenów jakie latarka produkuje, tymczasem w większości przypadków nie jest to potrzebne (a często zbyt jasna latarka nawet przeszkadza, superjasna latarka świetnie oświetla teren powiedzmy na 100m, ale oślepia gdy chcemy zmienić koło), ale superjasne latarki „połykają” baterie bardzo szybko. Owszem, tzw. latarki taktyczne (wzorowane na latarkach używanych przez różne „służby”) są świetne ale… do akcji taktycznych właśnie, czyli oddział szturmowy robi „wjazd” do budynku w nocy z wyłączonym prądem, ma oślepić ewentualnych wrogów i taka latarka ma działać maksymalnie pół godziny (bo akcja „szturmowa” trwa zwykle kilka do kilkunastu minut). Do zastosowań survivalowych lepsze są latarki z mniejszą mocą, ale energooszczędne (kilka godzin pracy na komplecie baterii to minimum, a z drugiej strony nie potrzebujemy nikogo oślepiać i nie potrzebujemy oświetlać niczego na duże odległości, ma pomóc w szukaniu przedmiotów, wędrówce itd. czyli zwykle ma oświetlać teren nie dalej niż na kilka metrów). Lepiej jest mieć słabszą latarkę, która świeci długo, niż superjasną, w której baterie będziemy zmieniać co pół godziny.
    2) Mimo wszystko jestem zwolennikiem latarek na baterie (a nie akumulatorowych), dobre baterie bez problemu można przechowywać kilka lat i działa to na zasadzie „włóż baterię do latarki i zapomnij”, tymczasem akumulatory zwykle wymagają jakiegoś procesu „konserwacji”. Na przykład akumulatory NiCd czy NiMH nie lubią składowania w stanie naładowanym, więc najlepiej przechowywać je w stanie rozładowanym (co czyni je zupełnie nieprzydatnymi na niespodziewane awarie prądu), akumulatory Li-ion (czy litowo-polimerowe) też przy długotrwałym składowaniu nie powinny być naładowane do pełna, ale z drugiej strony nie można też dopuścić do ich głębokiego rozładowania – trzeba ich „pilnować”. Najlepsze pod tym względem wydają się być stare akumulatory żelowe (można je trzymać w stanie pełnego naładowania) ale dla odmiany mają kiepski stosunek masy/wielkości do pojemności. Tymczasem z bateriami po prostu nie trzeba robić nic. Tak więc akumulatory są świetne do latarek, które są przez nas używane na co dzień (czy do użytkowania planowanego, na przykład jakaś lampka biwakowa na weekendowe wyjazdy itp.), ale do latarek na sytuacje awaryjne (nie używanych w innych przypadkach) najlepsze są chyba dobre baterie.

    • djans pisze:

      Ad 1 – W pełni podzielam. Absolutnie nie widzę (dla przeciętnego cywila) zastosowania superjasnych, „taktycznych” latarek i zasięgiem kilkuset metrów.
      Może, gdy ktoś mieszka przy lesie i chce płoszyć podchodzące pod gospodarstwo dziki z bezpiecznej odległości, to mu się taki reflektor przyda. Jednak normalnie o wiele ważniejsza jest wydajność i energooszczędność.

      Ad 2 Rozwiązanie jest banalnie proste. W latarkach w domu mam akumulatorki, ale jako zapas komplet baterii jednorazowych.

      • Piotr pisze:

        Ad2: Jasne! Miałem na myśli latarki awaryjne, które mam „pochowane” w garażu, w domku gospodarczym czy w bagażniku samochodu (których nie używam na co dzień). Latarka robocza używana na co dzień to zupełnie inna sprawa – tam akumulator jest opłacalny.

    • Artur pisze:

      Przeciez latarki „superjasne” w 90% maja rozne tryby swiecenia. Nie musisz swiecic na maksa, a warto miec mozliwosc zaswiecenia mocno. W najnizszych trybach takie latarki swieca czesto miesiac bez przerwy a nawet dluzej.

      • djans pisze:

        „warto miec mozliwosc zaswiecenia mocno”

        No właśnie o to chodzi, że nie bardzo. Potrzeba używania latarki w charakterze szperacza w zasadzie nie zachodzi.

        • nexo pisze:

          Owszem zachodzi. Często wędruję nocą i mocniejsze światło mocno się przydaje, aby zorientować się w terenie, oświetlić drogę przed sobą by np. określić alternatywę dla błotnistego odcinka lub po prostu zidentyfikować zwierza, który przed nami buszuje w krzakach. Te zastosowania nie różnią się bardzo od zastosowań ucieczkowych. Nikt nas nie zmusza do używania mocnego trybu, ale warto mieć taką alternatywę, która przydaje się przy wielu okazjach. Moim zdaniem słaba latarka to niczym nieuzasadniony ascetyzm.

          • djans pisze:

            No nie wiem, nie widzę tego – jak idę po ciemku przez las daną ścieżką, to nie potrzebuję latarki zdolnej oświetlić jakiś punkt kilkaset metrów ode mnie. Podobnie ze zwierzyną – w dzień się zdarzy, że idąc cicho wejdziesz na kilkanaście kroków od dzika, albo on od Ciebie – nie wiem co by tu zmieniały tysiące lumenów.

  2. djans pisze:

    Dobra zajawka tematu. Warto by przy okazji awaryjnych źródeł światła przypomnieć o sposobach starych, jak i kilku nowych niekonwencjonalnych.

    Otóż pamiętam z lat ’80 regularne przerwy w dostawach prądu. Najważniejszym przedmiotem stawała się wówczas lampa naftowa z lustrzanym odbłyśnikiem. Mam ją teraz u siebie, a do tego drugą, współczesną, marketową. Gdyby przyszło rzeczywiście długo oświetlać mieszkanie, to wydają mi się najwłaściwsze.

    Świece jak najbardziej warto robić samemu. Kobieta używa wosków zapachowych i takichże świec. Resztki skrupulatnie zbieram, roztapiam w rondelku i przelewam do puszek po ciastkach. Do tego gruby knot jak do lamp oliwnych – za grosze – i mamy solidne źródło światła, a poniekąd kuchenkę 😉 Dodatkowo oczywiście kilka świec stołowych i… zniczy cmentarnych.

    Wspominaliście też kilka razy o lampkach olejowych – w tym wypadku znika nawet jedyny kłopot, jaki bywa z lampami naftowymi – niedobór paliwa. No i nie ma ryzyka zatrucia oparami nafty. Można sobie taką najprostszą zakombinować z wydrążonej pomarańczy – „orange oil lamp”. „Knot” jest mokry, dlatego dobrze go opalić przed napełnieniem takiej lampki olejem.

    Z nowszych wynalazków, to warto mieć coś tak banalnego, jak kilka solarnych lampek ogrodowych. Zazwyczaj są wyposażone w marnej jakości akumulatorek, ale można go zastąpić baterią/akumulatorkiem AAA. Zaleta zaś jest taka, że dioda dając mało światła, jednocześnie oszczędza baterię. Igły przy tym nie nawleczemy, ale spokojnie wystarczy takie światło np. w toalecie. Można też po prostu porozstawiać kilka takich lampek w rożnych miejscach mieszkania, co wystarczy do bezpiecznego poruszania się, bez korzystania z latarek oszczędzanych do prac. Plus dodatkowy i oczywisty, to samoładowanie takiego zestawu.
    Udało mi się kupić na promocji w takim nordyckim sklepie meblowym 😉 bodaj trzymetrowy sznur lampek diodowych z odłączanym modułem zasilającym z ładowarką solarną. Fajna rzecz.

    Całkiem na końcu, również ze wspomnianego sklepu z klopsikami i nie tylko, są drobne ozdóbki świetlne z diodą, zasilane płaską, okrągłą baterią. Światła niby niewiele, pojemność baterii też niespecjalna, ale z racji miniaturowości – super sprawa. Mamy takie na stolikach nocnych, przy normalnych lampkach – jako pierwsze źródło światła w razie awarii.

    Poza nawiasem, bo nie mam, lampa gazowa. Zamienia noc w dzień, na biwaki dobra rzecz, ale wg mnie szkoda paliwa.

    • Piotr pisze:

      Ze świeczkami zapachowymi, to bywa różnie. Fajnie jest coś takiego mieć z okazji „romantycznego wieczoru” ale generalnie na sytuacje kryzysowe lepsze są świeczki bez aromatów (gdy trzeba takich świeczek zapalić więcej, to intensywny zapach różnych olejków zapachowych może stać się nieprzyjemny). Co do własnej produkcji – owszem, wykorzystywanie resztek do ponownego zrobienia z nich świec jest ok, ale świece jako takie są na tyle tanie, że zysk z samodzielnej ich produkcji jest niewielki (osobiście wolę kupować gotowe) – owszem, to może mieć sens jeśli ktoś tych świec dużo używa, ale mały zapas rzędu 50-60 świec (średnicy 2cm i długości około 20cm, które się palą około 8h) można zrobić za około 35PLN (wystarczy na około 20 dni świecenia non stop, czyli w praktyce na 2-3 miesiące braku prądu gdy świecimy tylko po zmroku i nie świecimy podczas snu :D).

      • djans pisze:

        „gdy trzeba takich świeczek zapalić więcej, to intensywny zapach różnych olejków zapachowych może stać się nieprzyjemny”

        Tell me about it ;D

        Mówię raczej o wypalonych z aromatów resztkach wosków, które są do odzysku.
        Normalnie bym się w produkcję świec nie bawił – w zupełności wystarczą mi wkłady do zniczy i klasyczne stołowe.

        Po prostu pozostałości miast wyrzucać, przetapiam na „świece survivalowe”, co mnie kosztuje wartość knota i energii potrzebną do stopienia. Czyli w porównaniu z kilkudziesięcioma PLN w „sklepach survivalowych” – w zasadzie gratis.

        • Piotr pisze:

          Co do tych sklepowych „świec survivalowych” to pełna zgoda, 30PLN za coś takiego to nieporozumienie, lepiej zrobić coś takiego samodzielnie. Miałem na myśli takie zwykłe świece stołowe – takich moim zdaniem nie opłaca się robić (chyba że jak piszesz, po prostu wykorzystujesz odpady, czyli to, co już masz i miałbyś wyrzucić).

  3. bura2 pisze:

    Po raz kolejny sprawdza się teza, że mając trochę sprzętu turystycznego można łatwiej przetrzymać kłopoty. Ja osobiście używam latarki Petzl’a bodajże najtańszej czołówki na 3 x AAA i uważam to za najlepszą latarkę do survivalu ze względu na małą moc i długi czas pracy na jednym kpl. baterii. Dodatkowo chińczyk-czołówka na te same baterie i do każdej z nich zapasowy komplet baterii.

    Przy używaniu 4 na dobę (w trybie oszczędnościowym) max jest to spokojnie 3 tygodnie używania Petzla. Jeśli zajdzie potrzeba oświetlani dłużej to wtedy przyda się wiedza o wytapianiu świec i to nie tylko z resztek po innych świecach.

    Świeca ma też tę zaletę/wadę że można coś od niej zapalić.

  4. nexo pisze:

    Osobiście nie przepadam za czołówkami, moim zdaniem oślepiają i niepotrzebnie oświetlają naszą osobę, co niezawsze jest wskazane. W dodatku ich wyłączenie i włączenie trwa dłużej niż w przypadku zwykłych latarek.

    Mam natomiast ich idealny zastępnik, który może być też użytkowany jako latarka stojąca, a także silny reflektor, jeżeli włączymy taki tryb. To Streamlight Sidewinder, współczesna latarka kątowa armii USA. Można ją łatwo zawiesić, postawić i skierować światło na porządany obiekt. Zasilają ją typowe baterie/akumulatorki AA, ma kilka trybów świecenia w kolorze białym, czerwonym i niebieskim (korzystne, jeżeli nie chcemy być bardzo widoczni i zużywać minimum prądu), a także diodę IR (dobrą jako doświetlacz przy noktowizji). Latarka nie jest typową latarką taktyczną, wykonana jest z tworzywa sztucznego. Jest lekka, wodoodporna, wytrzymała i obsługiwana intuicyjnie.

    Mam wiele latarek, ale ta wśród współczesnych, jest moją ulubioną.

    • Piotr pisze:

      Streamlight Sidewinder byłaby spoko gdyby nie cena, która jest moim zdaniem „z kosmosu” (w tej cenie można kupić znacznie porządniejszą latarkę, też z „kolorkami”, w solidnej metalowej obudowie, wodoszczelną itd.). A co do czołówek – nie zgodzę się z Tobą, nikt nikogo nie zmusza do noszenia czołówki na głowie, możesz jej używać jak każdej innej (trzymać w ręku, przypiąć do drzewa czy jak tam sobie chcesz), no i nie wyobrażam sobie, że może być lepszy/szybszy sposób na włączenie czy wyłączenie latarki niż naciśnięcie jednego przycisku.
      W normalnych sytuacjach (typu awaria koła w nocy na zadupiu czy po prostu brak prądu w domu) te wszystkie bajery jak światło IR nie jest potrzebne (owszem, wojskowym jest przydatne, aby w nocy ze śmigłowców nie ostrzelali swoich żołnierzy, bo będą widzieć ich na noktowizji, ale jako oświetlacz dla noktowizora to takie coś szału nie robi – za mała moc diody, ta dioda IR to marker a nie oświetlacz). Natomiast przydaje się jak najbardziej czerwona dioda w latarce, pozwala na wykonanie pewnych czynności bez „psucia” tego, że wzrok przystosował się do słabego światła, ale czerwoną diodę ma wiele konwencjonalnych czołówek – nie trzeba do tego stosować sprzętu militarnego.

      • Krzysztof Lis pisze:

        Na pewno latarkę trzymaną w ręku wyłącza się szybciej, bo masz przycisk pod ręką, a nie na głowie. Ale jakie to ma znaczenie w 99,5% sytuacji, w których potrzeba użyć latarki, nie mam pojęcia… 😉

        • Piotr pisze:

          Czołówkę też możesz trzymać w ręku. Z drugiej strony do latarki jak wspomniana przez Nexo też trzeba sięgnąć ręką (chyba że trzymamy ją cały czas w dłoni). Moim zdaniem zaleta czołówki jest taka, że można ją bezproblemowo użytkować zarówno jako czołówkę (snop światła podąża za ruchami głowy a obydwie ręce mamy wolne) jak i jako konwencjonalną latarkę trzymaną w ręku.
          No chyba, że jako zaletę Streamlighta przyjmiemy to, że „wymusza” częstsze trzymanie jej w ręku przez co statystycznie częściej mamy palce obok wyłącznika, ale taki argument do mnie nie przemawia 😉

        • nexo pisze:

          Latarka nie służy mi wyłącznie w sytuacjach kryzysowych. Znacznie częściej używam jej podczas mojego hobby, którym jest eksploracja starych obiektów przemysłowych itp. Tutaj możliwość szybkiego wyłączenia ma znaczenie, aby np. nie zostać „zauważonym”, kiedy nie jest to wskazane. 🙂 Podobnie nie wyobrażam sobie również czołówki np. na polowaniu i podczas wykonywania szeregu innych czynności.

          Jako strażak korzystam ze służbowej latarki Streamlight Survivor, która analogicznie do Sidewindera, przypinana jest do ubrania specjalnego na wysokości klatki piersiowej. Gdy występuje konieczność posiadania wolnych rąk, uważam to za najwygodniejsze rozwiązanie.

          Cenię też możliwość postawienia latarki, gdy np. zachodzi konieczność oświetlenia większej przestrzeni. Chociażby miejsca pracy kilku osób.

          Co do ceny, nie uważam by Sidewinder był znacząco droższy od innych dobrych latarek. Mam też np. Fenixa TK35, który świeci doskonale, ale szybko zużywa ogniwa i oferuje tylko silne białe światło. Nie najlepiej sprawdza się przez to w eksploracji, chyba że w celu oświetlenia pustych tuneli i zrobienia wrażenia na znajomych.

          • djans pisze:

            Nie wiem, czy czas potrzebny na sięgnięcie do przełącznika latarki na piersi i na głowie jakoś znacząco się różni.

            Co do wygody, to każdy ma swoje preferencje, ale myślę, że nie bez powodu górnicy mają światło na głowach, a nie na piersiach.
            Mnie osobiście ta druga opcja mniej pasuje, bo po pierwsze można sobie zasłaniać tym, co trzymamy w rękach, po drugie trzeba obrócić całe ciało, żeby oświetlić to, na co chcemy patrzeć.

          • Piotr pisze:

            Nie tylko górnicy używają czołówek. Coraz więcej służb ich używa (choć być może nie wszędzie). Nawet wojsko używa lamp nagłownych, choć nie zawsze czołówek, bo na czole obecnie często ląduje noktowizja lub kamera, a latarka jest montowana z boku hełmu (nad uchem, no i wojskowe lampki domyślnie startują od ciemnego czerwonego światła i dopiero dłuższe przytrzymanie włącznika włącza światło białe – takie zabezpieczenie aby przez przypadek w nocy się „nie zdradzić” silnym światłem). Oczywiście konwencjonalnych latarek (trzymanych w ręku) też się używa, tak samo jak „taktycznych” oślepiających podwieszanych pod bronią – zależy co jest potrzebne.
            Podobnie jest ze strażakami – na przodzie hełmu (nowoczesnego a nie z czasów E.Gierka :D) zwykle jest opuszczana szyba chroniąca oczy/twarz a latarka ląduje nad uchem (a przynajmniej u nas takie mają).

          • Piotr pisze:

            Coś takiego jak tu https://www.youtube.com/watch?v=lOR5iaQ2VPI (od mniej więcej 4:30) używają strażacy w moich stronach (z Mazowsza jestem).

          • nexo pisze:

            Latarka mocowana na hełmie strażackim jest latarką dodatkową. Latarki podstawowe to najczęściej Streamlight Survivor lub Vulcan, obie w wersji akumulatorowej, ładowanej w gniazdach dokujących w pojazdach. Pierwsze mocowane są za pomocą klipsa i rzepów na piersi, drugie noszone są na pasku przewieszonym przez ramię. Latarki w Straży powinny mieć szeroki kąt święcenia, stąd stosowane są takie z dużym odbłyśnikiem. Latarki nagłówne to również najczęściej Streamlight, tylko w małych odmianach, dające wąski strumień światła, podobnie jak taktyczne. Są one stosowane zgodnie z preferencjami poszczególnych strażaków i jeżeli hełm na to pozwala. Większość jednak ich nie używa (ja również). W przypadku pracy w zadymieniu, światło na wysokości oczu powoduje, że widzimy mleko (jak w przypadku świateł samochodowych we mgle, stąd przeciwmgłowe są nisko nad jezdnią). Czasami można spotkać też hełmy że zintegrowanym oświetleniem, ale ono pozwala głównie na czytanie dokumentów.

            Ps. Hełmy z czasów tow. Gierka zostały dawno wycofane, nie spełniają one obecnych standardów.

      • djans pisze:

        Racja. Ten drogi gadżet ma wartość użytkową – jeśli idzie o dwuręczne prace – porównywalną ze zwykłą latarką na płaską baterię wsuniętą do kieszeni koszuli. Czyli marną.

        Długo uważałem czołówki za zabawki i na nocnym wędkowaniu, biwakach, czy podczas grzebania w domowej instalacji elektrycznej męczyłem się albo z ołówkową latarką trzymaną w zębach, albo z jakimś stojącym źródłem światła. Wady pierwszego sposobu – oczywiste, drugi sprawia, że część światła albo nas razi, albo nie pada dokładni tam, gdzie potrzeba.

        Najtańsza czołówka z marketu robi robotę i jest niezastąpiona. A zamiast kolorowych diod wystarczą filtry, choćby wycięte z folii. Zresztą z niektórymi latarkami w zestawie.

    • bura2 pisze:

      Przygotowując się na wyłączenie prądu to raczej myślę o tym, że będę potrzebował światła do pracy, napraw itp. Wtedy czołówka daje mi 2 wolne ręce.

      Czołówka oślepia – jak ma 500 lumenów i takiej używamy to na pewno. Moja ma 15 w trybie oszczędnym i nie czuję się oślepiony gdy jej używam.

      Zamocowanie na piersi i filtry da się zrobić samemu – za zaoszczędzone ponad 300 zł (Streamlight Sidewinder – Petzl Tikkina) można trochę pomajsterkować.

      A jak do sytuacji „taktycznych” to jeśli nie mam broni palnej wybrałbym taką małą latarkę do samoobrony – palec jest cały czas na wyłączniku, a w razie czego można nią ładnie uderzyć (jak długopisem).

      Na pewno latarka taka jak Sidewinder ma zalety w niektórych sytuacjach ale pomyśl ilu ludzi ma tutaj noktowizory, współczesną broń palną i musi penetrować zadymione budynki. Pewnie wtedy wybraliby Sidewindera . Latarki za 70 zł nie szkoda mi wziąć nigdzie bo jak ją zgubię to jest szkoda, ale nie ma tragedii – flaszka whisky w plecy. Pozostałe 350 zł można wykorzystać na wyposażeni domu, domowników i siebie w inne pożyteczne źródła światła – lampę stojącą, świece, zapałki, świeczniki, listwy ledowe do pomieszczeń. kilka latarek na żarówki jeśli ktoś boi się EMP itd.

      Ja rozumiem, że masz taką – bo masz pracę i hobby które jej wymagają. Ja mam hobby które skłoniło mnie do zakupu czołówki – orientacja sportowa. Typowy Kowalski, pan z okienka nie ma jednego ani drugiego – co jemu byś doradził kupić?

      • djans pisze:

        Zawsze mnie irytuje i śmieszy zarazem, gdy ktoś zawodowo bądź hobbystycznie nakierowany na jeden aspekt szeroko rozumianego survivalu upiera się co do sprzętu z tej wąskiej specjalizacji.

        Tymczasem zakres tej dziedziny jest na tyle szeroki, że po pierwsze przeciętny Kowalski nie ma możliwości w każdym aspekcie zdecydować się na najdroższy sprzęt, po drugie ten sprzęt niekiedy celowo jest swego rodzaju ślepą uliczką.

        Np. specjalne kuchenki dla alpinistów zbudowane tak, że współpracują tylko z kartuszem tego samego producenta, albo noże o stali i szlifie sprawiającym , że ostrzyć je można tylko w profesjonalnym serwisie.

        Tymczasem w moim przekonaniu strategia domowego przetrwania nie może się opierać na jednym super nożu, jednej kosmicznej latarce, jednej profesjonalnej kuchence, choć by nie wiem jak bardzo niezawodne to były sprzęty. Zawsze dobrze mieć zapas kilku różnych egzemplarzy, choćby na potrzeby barteru, czy wyposażenia jakiejś grupy w którą się zorganizujemy.

        Przykładowo, gdy będzie się chciało wymienić zapasową kuchenkę turystyczną za np. lekarstwa, to nikogo nie będzie interesowało ile ta kuchenka kosztowała, ani w jakim czasopiśmie dla hobbystów była recenzowana. Marketowy egzemplarz za kilkadziesiąt zł. będzie wart tyle samo, co profesjonalny za kilkaset.

        Podobnie jak przyjdzie skrzyknąć jakąś straż sąsiedzką, to lepiej mieć kilka tanich latarek i tanich krótkofalówek, które się mniej zapobiegliwym rozda/wypożyczy, niż super profesjonalny gadżet, którego będzie nawet samemu żal używać w obawie przed zniszczeniem/zgubieniem/kradzieżą.

        • bura2 pisze:

          Święta racja – dodatkowo kilka egzemplarzy sprzętu to ten plus, że mamy backupy. Sam zgubiłem kiedyś mojego Petzl’a po pożegnalnym ognisku na jakimś obozie (studenckie życie…) a za kilka dni jechałem na zawody – wziąłem chińczyka za 15 zł który miałem w domu. Sytuacja niegroźna dzisiaj – w czasie W mogłaby być bardziej nieprzyjemna. Oczywiście wolałbym mieć wszystko najlepsze – super buty, ubranie, plecak, samochód, dom, elektronikę itp ale jest to niemożliwe. W większości sytuacji lepiej mieć 5 egzemplarzy sprzętu który można ocenić powiedzmy 5/10 niż 1 sztukę 10/10. Dzięki temu mamy jedną sztukę w kieszeni, jedną w bagażniku, jedną w plecaku ewakuacyjnym. jedną w domu, jedną na działce itp

  5. amzel pisze:

    Podstawowym miejscem które w przypadku braku prądu musimy oświetlić jest mieszkanie.Nie potrzebne są tu jakieś ekstra latarki.
    Latarka według mnie jest tylko do przyswiecenia sobie kiedy jest taka potrzeba.Mam oczywiście różne , ale w domu korzystał bym głównie
    ze swieczek i lampek oliwnych.Sprawdzilem że 15 ml oliwy do lampki
    pali się przez dobre 4 godz. Bardzo latwo taką lampkę wykonać samemu majac bawełniany sznurek.
    Ja osobiście czesto korzystam z tego rodzaju oswietlenia w dlugie jesienne i zimowe wieczory.
    W kuchni oprócz tradycyjnego oświetlenia mam zamątowane podświetlenie LED na baterie AAA .
    Urzywam te baterie także do latarek , oraz do radia i krótkofalówek.
    Akumulatorki sprawdzają się tylko wtedy gdy korzystamy z nich na codzień.
    ,

    • Piotr pisze:

      Uważam podobnie – oświetlenie pomieszczeń w domu żeby się „nie zabić o meble” to detal. Natomiast w przypadku dłuższej awarii prądu (trwającej dłużej niż powiedzmy 24h, co się zdarzało w tym roku kilka razy na terenach wiejskich, gdzie linie energetyczne zostały pozrywane przez wiatr/drzewa) w niektórych domach przestaje działać wszystko – nawet jak się zachce iść „za potrzebą” z saperką w krzaki do parku (bo szkoda marnować wody do spłuczki), to raczej świeczka czy lampka oliwna jest kiepskim pomysłem, tak samo jak zajdzie potrzeba zatankowania samochodu w ciemnym garażu (na przykład podziemnym) z kanistra – lepiej sobie świeczką nie przyświecać 😀 Na wsi tym bardziej zdarza się konieczność pracy w ciemności (bo na przykład jakieś zwierzę zachoruje czy zacznie rodzić w nocy, albo trzeba na przykład ziemniaki do sadzenia wydobyć, które są trzymane w ciemności aby nie „urosły”).

      • djans pisze:

        Nie czepiaj się tych lampek-świeczek, bo ich zadaniem jest właśnie oszczędzanie baterii na prace, gdzie można użyć tylko latarki 😉

  6. amzel pisze:

    Dodam jeszcze ze dobrze jest mieć jakieś latarki na dynamo(to w razie jak padna już akumulatorki i baterie)

    • Piotr pisze:

      Albo tak jak proponował Krzysiek w innym filmie – kupić tani panel fotowoltaniczny, sterownik i akumulator samochodowy (a potem z tego akumulatora można ładować wszystko inne za pomocą „ładowarek samochodowych”). Korbka też może być, ale to zajmuje czas i energię (choć z drugiej strony działa też w nocy :D).

  7. Przemo2000 pisze:

    Witam – to mój pierwszy wpis, opiszę jak u mnie rozwiązałem „backup” prądu.
    Po pierwsze – do gotowania – 2x 11kg butla gazu + kuchenka turystyczna jednopalnikowa + kilkanaście małych hmmm… kartuszy? po ok 230 g gazu każdy. Są tanie jak barszcz, starczają na ok 2-2,5 h gotowania, co przy użyciu szybkowaru starcza na ugotowanie w miarę wymagającego posiłku dla całej (5 osób) rodziny. Kartusze te kupuję po ok 7 zł w markecie budowlanym przy każdej wizycie i tak mi się zbiera.
    Światło – przy wymianie akumulatora samochodowego nie oddałem starego do sklepu, co poskutkowało utratą jakiejś tam kaucji czy jak ta opłata się nazywa, ale zyskałem akumulator w średnim stanie (w lecie spokojnie na nim odpalałem diesla, w zimie były lekkie problemy, ale ciągle odpalał). Do pojazdu używać go to już jak dla mnie było lekkie ryzyko, ale do oświetlenia – nadaje się świetnie. Wykonałem do niego podłączenie na klemach i zasilam nim 12v żarówkę samochodową (nie halogen tylko taką bańkę). Daje tyle światła, że spokojnie oświetlam nią sobie całą klatkę schodową wraz z przyległymi pomieszczeniami – tyle światła co wpada przez otwarte drzwi spokojnie starcza żeby pościelić łóżko, odnaleźć jakieś przedmioty czy nawet coś poczytać. Kable są długie, więc aranżacja oświetlenia jest dosyć łatwa.
    Dodatkowo podpinam pod aku gniazdo zapalniczki co daje mi możliwość ładowania telefonów, tabletów, laptopa, odtwarzaczy czy czego tam jeszcze zapragnąć. Wykorzystuję do tego pomocniczo stabilizator napięcia z allegro za kilkanaście złotych z gniazdem usb i jak na moje potrzeby jest zupełnie ok.
    Przenośne źródła światła zasilam Eneloopami – posiadają minimalne samorozładowanie i dają sobie radę na mrozie co sprawdziłem zarówno zasilając latarki, przenośne powerbanki jak i sprzęt foto. Mam jedną czołówkę zakupioną w Lidlu za kilkanaście zł i nie wyobrażam sobie np przynoszenia opału z szopy bez takiej lampki – obie ręce zajęte a kawałek trzeba iść. Mam też mocną latarkę LED na takie baterki, jakich mam zapas bo mój gazowy junkers potrzebuje ich do odpalania gazu – jak baterki są za słabe do junkersa, to latarka ciągle na nich świeci i to dosyć przyzwoicie. Żeby coś znaleźć w ciemnościach wystarcza.
    Wracając do akumulatora – 60 Ah spokojnie starczy mi na zasilanie oświetlenia w sytuacji awaryjnej przez kilka dni. Co jakiś czas doładowuję go dobrym prostownikiem, ale nawet jak zapomnę to zapas amperogodzin jest.
    Świeczek mam tyle co w każdej przeciętnej wiejskiej chałupie. Kilka zapalniczek i kilka kartonów zapałek, do tego lampę naftową z marketu i 2 l paliwa do niej. Użyję tego dopiero jak akus padnie, bo mam ruchliwe dzieci i trochę strach:).
    Generalnie oświetlenie nie stanowi jakiegoś problemu, bardziej boję się o inne utrudnienia wynikające z braku prądu.
    Dziękuję za uwagę i pozdrawiam wszystkich uczestników arcyciekawego forum i stronki!

    • Wojto pisze:

      Witam. To też mój pierwszy post, choć zaglądam tutaj od dawna.
      Mam pytanie dotyczące trwałości gazu i nafty. Czy taki gaz w kartuszach ma jakiś termin ważności? A jak jest z naftą? Z tego co wiem, to na pewno jest bezpieczniejsza w przechowywaniu, ale czy aż tak bezpieczna, by trzymać ją (w kanistrach oczywiście) np. w piwnicy w bloku mieszkalnym? I jak ze starzeniem się nafty?

      • Piotr pisze:

        Mam u siebie kilka butelek nafty, która ma datę produkcji 2008 (trzymana w szklanych butelkach szczelnie zamkniętych i w ciemnym pomieszczeniu) – pali się w zasadzie normalnie (mam wrażenie, że nieco trudniej jest ją „odpalić” w zwykłej lampie naftowej niż kiedyś, lampa „leniwie” się rozpala, ale to może być kwestia starego knota – w każdym razie gdy lampa już się rozgrzeje, to świeci normalnie).
        Gazy typu propan, butan, izobutan praktycznie się nie starzeją, mogą się jedynie zestarzeć zbiorniki w których je trzymasz (na przykład kartusze do kuchenek turystycznych potrafią zacząć rdzewieć albo zawory w nich zaczną puszczać, ale normalne butle z zaworem iglicowym powinny trzymać).,

        • Wojto pisze:

          Dzięki za odpowiedź. Co do gazu, to tak podejrzewałem jak piszesz. W temacie nafty to chciałbym się jeszcze upewnić co do bezpieczeństwa jej przechowywania. Piwnica, drewniane półki, nafta stojąca w oryginalnych kanistrach. Czy może to stanowić jakiś problem?

          • Przemo2000 pisze:

            Jeśli wszystko szczelne i z dala od źródeł ognia czy intensywnego ciepła – jest to w miarę bezpieczne. Kontroluj szczelność opakowań, zwłaszcza metalowych i zwłaszcza, jeśli piwnica nie jest bardzo sucha. Zastanów się też, co będzie, jeśli dojdzie do pożaru (z innej przyczyny) – wtedy taki skład paliwa będzie stanowił potencjalne źródło kłopotów, więc planując zabunkrowanie większych ilości (zwłaszcza gazu) trzeba się z tym liczyć. Ja swoje zapasy strategiczne trzymam w przewiewnej szopie, co jakiś czas kontroluję szczelność opakowań (zwłaszcza te kartusze lubią sobie lekko skorodować w okresie jesień/zima) więc sądzę, że nie nadają się do bunkrowania w wilgoci przez długi czas. Nafta u mnie leżakuje w plastikowych butelkach z zakrętkami dziecioodpornymi i przy testowym rozpalaniu 2x do roku daje radę – odpala się bez kłopotu, jeśli knot jest suchy.

      • Wojto pisze:

        Mieszkanie w mieście, w bloku, to koszmar dla surwiwalowca…

        • djans pisze:

          Zależy.
          Niby możliwości urządzenia jakiejś autarkii w porównaniu z domem na wsi w zasadzie zerowe, ale z drugiej nieporównywalne zaplecze ludzkie. Łatwiej o jakiegoś specjalistę, typu lekarz, łatwiej też obronić się przed rabusiami.

        • Janusz pisze:

          Ja sobie w domu wdrożyłem dodatkową instalację 12V z centralnym zasilaczem który w razie czego można wymienić na akumulator. Na razie zasilana jest z niej elektronika (modem, router, NAS i ładowarki na USB), lampka na biurko i ledowy pasek w kuchni. Planuję doświetlić jeszcze łazienkę.

          Wszystko w dwóch pokojach.

  8. Rafał M. pisze:

    Ostatnio znalazłem w elektromarkecie miniaturową latarkę Varta za 17zł. Zasilana jedną bateryjką AAA, 12 lumenów, bateria starcza ponoć na 3,5 godziny.
    Całkiem przyjemnie świeci, szczególnie w pomieszczeniach – do przodu i rozporoszone na boki (niektóre modele latarek oświetlają tylko punkt, wokół którego jest ciemno, inne dają jakieś pierścienie).

    Były też np. Philipsa, ale dawały kilka razy mniej światła, choć bateria starczała na kilka razy dłużej. I chyba to byłoby za mało światła, albo byłoby skupione, nie wiem.

    Jak podejrzewam, latarki na jedną baterię najlepiej by się sprawdziły, zarówno ze względu na wymiary, jak i łatwość zdobycia baterii, np. wymontowana z pilota do telewizora, z radioodbiornika, nawet ze szczoteczki do zębów.
    Jeśli latarka wymaga 2 baterii, a co gorsza 3, to może się okazać, że nie ma na zapas do dyspozycji odpowiedniej liczby, albo są różne, o różnej pojemności i stanie rozładowania. A tak, to wkłada się jedną baterię, kiedy padnie można wymienić na kolejną.

    • djans pisze:

      Fakt. Chyba najlepszym tego typu rozwiązaniem byłaby mała słabej mocy latarka zasilana pojedynczą baterią AA, do tego ewentualnie adapter na bateryjki AAA.
      Wówczas mamy gwarantowany zapas choćby ze wspomnianych pilotów, dziecięcych zabawek, ściennych zegarów, etc.

      Dodatkowo dobrze było mieć zintegrowane z taką latarką urządzonko typu Joule thief – podbijające napięcie wydobywane z mocno rozładowanych baterii.
      W tym roku jakaś firma ogłaszała wypuszczenie na rynek tego typu „wzmacniacza” o rozmiarach pozwalających na swobodne umieszczanie go razem z baterią w kieszeni każdego normalnego urządzenia.

      • Piotr pisze:

        Zdarzyło mi się już używać baterii AAA w latarce przeznaczonej do baterii AA – wystarczyło włożyć kilka monet 1gr aby skrócić komorę bateryjną, a paluszka AAA wystarczyło owinąć papierem aby dopasować jego grubość. Jeśli chodzi o sprzęt na baterie R14, to taka bateryjka ma identyczną długość jak AA (więc wystarcza dopasowanie grubości).

  9. Lord pisze:

    U mnie sprawa wygląda w ten sposób. Nie mam baterii, tylko akumulatory AAA i AA. Zarówno w zabawkach dziecięcych jak i w sprzętach RTV i AGD (termometry, ciśnieniomierze, lampki LED, latarki). Mam w domu 4 latarki na AA i AAA w tym jedną dużą na R14, ale używam przejściówek na AA. Mam też latarkę na AA w samochodzie. Z tych 4 domowych latarek jedna mała, jedna b.duża jedna w kształcie latarni z karabińczykiem do podwieszenia i jedna czołówka. Do tego 2 ładowarki w tym jedna z oddzielnym panelem solarnym z możliwością ładowania przez USB a druga z możliwością ładowania przez gniazdko zapalniczki 12v.

  10. Rafał M. pisze:

    Małą latarkę można też trzymać w zębach, jeśli jest z plastiku, lub z metalu owinięta taśmą klejącą (a przy okazji, taśma może się do czegoś przydać).

    • Piotr pisze:

      Małą latarkę można też włożyć pod pasek od zegarka (po wewnętrznej stronie nadgarstka) albo taśmą przyczepić sobie do przedramienia i też się da mieć „wolne ręce” ale mimo wszystko czołówka jest moim zdaniem najwygodniejsza.
      A co do trzymania latarki (zwłaszcza metalowej) w zębach – nie polecam zimą na mrozie, można się „przykleić” 😀
      Wiadomo, jak się nie ma tego co trzeba, to się improwizuje z tego co jest, ale czołówki są obecnie tak tanie, że jedną do prac „serwisowych” (typu naprawienie czegoś w domu, samochodzie, przyniesienie drewna na opał itp.) warto mieć.

  11. sewziem pisze:

    Chciałem zwrócić uwagę coś czego nie zauważyłem w komentarzach.

    Otóż, skoro chcecie być samowystarczalni może warto by zainwestować w narzędzia akumulatorowe. Co prawda to jest trochę kasy i nie każdy będzie widział w tym rozwiązanie, niemniej, w sytuacji kryzysowej dobra wkrętarka akumulatorowa się przyda. Można w zestawie kupić również latarkę na te same akumulatory. U mnie jest Makita (wybrałem ze względu na stosunek jakości, ceny i popularności) i tak sobie dokupuję. Ale podobne oferty mają też inne firmy.
    UWAGA – może banalne, ale uważajcie, sprzęt aku z tej samej firmy może mieć różne akumulatory więc lepiej nie zakładać baterii 18V do latarki 14 albo 12V.

    • djans pisze:

      Ja mam dwunastowoltową Hilti, jeszcze z czasów, gdy to było moje narzędzie pracy. Widziałem gdzieś na necie prostą prądnicę zbudowaną w oparciu o wkrętarkę i przymierzam się zimą do powalczenia z tematem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.