Inflacja wartości wyższego wykształcenia

Czy masz już świadomość, że dyplom wyższej uczelni nie znaczy praktycznie nic? Że jeśli nie szukasz pracy w zawodzie inżyniera, prawnika czy lekarza, Twój dyplom wart jest niewiele więcej, niż papier, na którym go wydrukowano?

To zajrzyj do tego ogłoszenia, by dowiedzieć się, kogo szukają w kieleckim przedsiębiorstwie komunikacyjnym na stanowisko kontrolera biletów. Źródło: mistrzowie.org, autor: pumpernikiel1986.

kontroler-biletów-wyższe-wykształcenie

Jaki sens ma poszukiwanie na stanowisko kontrolera biletów kogoś z wyższym wykształceniem? Czemu pracodawca tak sformułował to ogłoszenie?

Odpowiedź na to drugie pytanie jest banalnie prosta — bo może.
Odpowiedź na pierwsze brzmi — bo zmniejsza mu to ilość pracy przy analizowaniu zgłoszeń.

Dla mnie zaś jest to dowodem tytułowej inflacji wartości wyższego wykształcenia.

Inflacja to spadek wartości pieniądza w czasie. Komuś się może wydawać, że pieniądz traci na wartości, bo towary drożeją i przez to za te same 100 zł można z czasem kupić coraz mniej towarów. Jest jednak dokładnie odwrotnie. Ceny rosną dlatego, że pieniądza jest coraz więcej w obiegu i jego wartość w odniesieniu do ilości wytwarzanych towarów maleje. Inflacja jest więc przyczyną, a nie skutkiem wzrostu cen.

Inflacja bierze się zaś z systemu kreacji pieniądza przez banki, zwanego systemem rezerwy cząstkowej, a także z drukowania pieniędzy przez państwo.

Z całą odpowiedzialnością piszę o inflacji wartości wyższego wykształcenia, bo to też jest w dużej mierze spowodowane przez państwo.

O tym, ile wart jest nasz krajowy system edukacji, już niedawno pisaliśmy. W skrócie — niewiele. To państwo do tej sytuacji doprowadziło, konserwując publiczne kształcenie na wszystkich szczeblach, przywileje dla nauczycieli, ale przede wszystkim — obowiązek szkolny.

Pierwszym nieobowiązkowym etapem edukacji są studia — do dyplomu licencjata/inżyniera, magistra, a później ewentualnie studia doktoranckie. Ponieważ olbrzymia część młodych ludzi w wieku 25-30 lat posiada już różnego rodzaju dyplomy studiów, ich wartość na rynku pracy jest niewielka.

I teraz spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytania:

  • czy szukając do pracy handlowca (sprzedawcy) będę potrzebować kogoś z dyplomem wyższej szkoły marketingu i zarządzania?
  • czy programista to wyłącznie osoba po studiach związanych z informatyką?
  • czy lepszym grafikiem będzie ktoś po 5 latach studiów z projektowania, czy po 5 latach pracy?
  • czy lepszym programistą stron internetowych będzie ktoś po studiach, czy ktoś, kto studiów nie skończył (albo nawet nie zaczął), za to zbudował 10 mniejszych i większych serwisów internetowych?
  • czy lepiej iść na studia, czy do pracy?

Ostatnie pytanie jest najistotniejsze.

Będąc pracodawcą, szukałbym osoby, która posiada potrzebne mi umiejętności i wiedzę. Skończenie kierunkowych studiów daje mi szansę, że ktoś taki rzeczywiście te umiejętności i wiedzę posiada — choć tak naprawdę dyplom oznacza tylko, że delikwent pozaliczał niezbędne przedmioty, przedstawił (zwracam uwagę, że nie użyłem słowa „napisał”) pracę dyplomową i zdał egzamin dyplomowy. Kilka lat pracy na podobnym stanowisku daje zaś niemal gwarancję na to, że ktoś te umiejętności jednak posiadł.

Oczywiście, są dziedziny, w których wykształcenie jest niezbędne — ale nie okłamujmy się, jest ono niezbędne wyłącznie ze względu na przepisy. Można leczyć ludzi bez dyplomu lekarza — czego dowodzą przykłady przeróżnych znachorów, do których chodzą ludzie. Można projektować budynki bez dyplomu inżyniera — co z kolei widać po wielu niewymagających pozwoleń na budowę budynkach gospodarczych.

Więc — jeśli nie musisz, odpuść studia. Weź się za coś bardziej przydatnego. 🙂

Survivalista (admin)

Artur Kwiatkowski. Magister inżynier, posiadacz licencjatu z zarządzania. Samouk w wielu dziedzinach, ale nie czuje się ekspertem w żadnej. Interesuje się zdrowym życiem i podróżami. I przygotowaniami na trudne czasy, rzecz jasna!

Mogą Cię zainteresować także...

52 komentarze

  1. darnok pisze:

    Co do informatyki,to oczywiście lepsze wykształcenie po studiach.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Po każdych studiach, czy tylko po niektórych uczelniach i kierunkach związanych z informatyką? A może raczej po prywatnych, niezwiązanych zupełnie ze studiami, komercyjnych certyfikatach?

      • Piotr pisze:

        Informatyka to nie to samo, co „komputeroznawstwo”. Z całym szacunkiem dla „domorosłych speców” ale tak jak teoria nie zastąpi praktyki, tak samo praktyka nie zastąpi teorii. Oczywiście nie oznacza to, że brak studiów dyskwalifikuje, ale bez studiów (a ściślej bez wiedzy jaką dają porządne studia) będzie się tylko „przeciętnym”. Owszem, siecią w jakiejś firmie poadministruje, stronę zrobi, antywira zainstaluje, będzie miał „podziw zwykłych użytkowników” (w oczach kogoś, kto nie umie nic, jeśli wiesz niewiele, to i tak jesteś „guru”), ale bycie dobrym w tej branży to CIĄGŁA edukacja (i studia bardzo dużo w tym pomagają, oczywiście jeśli te studia traktuje się poważnie, a nie na zasadzie „zdobyć papierek”). Zgoda, że powstało obecnie wiele „szkół”, gdzie po prostu płacisz za mgr przed nazwiskiem ale to nie oznacza od razu, że studia nic nie dają i są bez sensu (i lepiej iść od razu do pracy). Informatykom mimo wszystko polecam dobre studia.

        PS: Oczywiście nie należy mylić zawodu informatyka z np. grafikiem komputerowym czy webmasterem (to tylko użytkownicy komputerów, tak jak księgowa czy kasjerka w banku).

        • Survivalista (admin) pisze:

          Już pisałem, do bycia doskonałym programistą nie musisz mieć wykształcenia. Do bycia doskonałym programistą musisz umieć programować. A do nauczenia się wszystkich aspektów tego zagadnienia studia nie są potrzebne. Więcej, lepiej i szybciej można nauczyć się samemu.

          • Piotr pisze:

            Tak zostaniesz przeciętnym, ale nie doskonałym. Problemów z samodzielną nauką jest co najmniej kilka:
            1) Nieświadoma niekompetencja (nie wiesz czego nie wiesz, a więc nie masz szans samodzielnie się tego nauczyć). Pokaż mi jakiegokolwiek „domorosłego” programistę, który będzie wiedział co to metoda simplexów, co to jest prawo Amdahla itd. Taki „domorosły programista” prostego równania różniczkowego nie będzie umiał numerycznie rozwiązać czy głupiego RRSO (definicja na Wikipedii) policzyć, jeśli wcześniej nie znajdzie gotowca. Wiem coś o tym, bo miałem okazję z wielokrotnie współpracować z takimi ludźmi (owszem, napisać jakieś GUI w Delphi to wyklikać potrafią itp. ale do niczego nieszablonowego zwykle się nie nadają, bo nie mają podstawowych „klocków”). To jest tak, jakbyś twierdził, że można się nauczyć projektowania mostów na podstawie czytania książek i zatrudniania się jako pracownik na budowie.
            2) Najlepsi programiści nie piszą książek czy stron internetowych, oni pracują albo w ośrodkach naukowych prowadząc badania (i wtedy jeśli jesteś zdolnym studentem, to masz szansę z kimś takim popracować) albo gdzieś głęboko pozaszywani w firmach developerskich (produkujących oprogramowanie) czy w ośrodkach typu NASA, ESA czy na przykład przemyśle zbrojeniowym – bez „dobrych papierów” nie wezmą Cię nawet na praktyki do takiej firmy a co dopiero mieć szansę współpracy i uczenia się od najlepszych.
            3) Studia informatyczne dają mnóstwo „znajomych z branży”, którzy po skończeniu studiów jeśli gdzieś trafią do fajnej i dającej dobre perspektywy firmy, to ściągają do niej najzdolniejszych „kumpli ze studiów”.
            4) Owszem, cześć ze studentów tylko „wyciąga kasę od mamy na chlanie” ale jest też wielu prawdziwych zapaleńców, z którymi możesz non stop wymieniać idee i pomysły, tworzyć wspólne projekty (nawet dla samego eksperymentu) itd. Ucząc się samemu nie masz na to szans.

            Owszem, „odbębnienie” pięciu lat studiów „dla papierka” idąc po najmniejszej linii oporu nie ma większego sensu ale… w praktyce zawodowej, gdy się pracuje w zespole, to widać od razu kto ma solidne uniwersyteckie czy politechniczne podstawy i łapie w lot, a kto na przykład tylko perfekcyjnie zna jakiś język programowania ale „uczył się z Google” i nadaje się tylko do „rzemieślniczej” roboty („klepania” tego, co mu się poda rozrysowane na tacy).

            To jest trochę tak, jakbyś twierdził, że na przykład projektowania mostów można się nauczyć poprzez przeczytanie kilkudziesięciu książek i zatrudnienie się jako pracownik na budowie – niestety, tak się nie da, trzeba mieć styczność z ludźmi, którzy te mosty czy inne podobne konstrukcje projektują na co dzień – są na prawdę nikłe szanse nawet na „parzenie takim gościom kawy” jeśli jedyne co im masz do zaoferowania, to „znam się na tym, bo przeczytałem kilkanaście książek oraz pomagałem na budowie wiadra nosić”.

            Studia nie GWARANTUJĄ niczego, ale jeśli jesteś ambitny, to ułatwiają bądź wręcz umożliwiają wiele rzeczy. Czasy Billów Gatesów podpisujących kontrakty z IBM mając firmę w garażu ojca już dawno minęły, obecnie systemy są tak złożone, że nawet „amatorskie” konstrukcje (kernel Linux, serwer www Apache, baza danych PostgreSQL, pakiet Libre/OpenOffice itd.) tworzą w przeważającej mierze profesjonaliści z wieloletnią praktyką (a „samouki” to w porywach testują szukając błędów, piszą dokumentacje czy tłumaczą programy na inne wersje językowe). Owszem, prostą gierkę na komórkę (czy na komputer/konsolę na gotowym engine) to napiszą i amatorzy, tak samo jak i amatorzy mogą wymyśleć „Naszą Klasę” i sukces finansowy odniosą (choć i tak najcześciej gdy pomysł „chwyta”, to zatrudniają profesjonalistów) ale w branży programistycznej (czy w ogóle informatycznej ale nie na poziomie „administrator 20 komputerów na krzyż w księgowości”tylko jakiejś poważniejszej typu Google, Nestle, LinkedIn itd.) to dobre studia (i poważnie potraktowane) są BARDZO dużym plusem.

            Ja rozumiem, że niektórzy mogą mieć przemyślenia typu „studiowałem pięć lat i nie mam dobrze płatnej roboty, więc po co mi to było” ale to nie oznacza, że studia (zwłaszcza techniczne) nie są warte zachodu – jak najbardziej są, tylko że samo bycie studentem a potem posiadanie mgr przed nazwiskiem to za mało, jeszcze z tych studiów trzeba coś wynieść.

            Żebyśmy się dobrze rozumieli, absolutnie nie popieram postawy „nie wiem co ze sobą zrobić, to pójdę na studia”, natomiast jak najbardziej popieram podejście „wiem konkretnie co chcę zrobić w życiu, pasjonuje mnie to, mam konkretny plan na przyszłość, więc pójdę na porządne studia aby zostać profesjonalistą w tym co robię”.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Ta postawa, którą opisujesz, jest bardzo dobra. I jestem skłonny się zgodzić, że łatwiej jest zostać dobrym w jakiejś dziedzinie, gdy prowadzi Cię ktoś lepszy od Ciebie — czyli nauczyciel. Nawet w dzisiejszym systemie edukacji. 🙂

          • Rafał M. pisze:

            Programowanie to przede wszystkim matematyka, rozwiązywanie zadań matematycznych. Tego nikt samemu się nie nauczy, bo nie będzie miał kto sprawdzać.

            Pisanie kodu to sprawa drugorzędna. Tego może nauczyć się samemu nawet uczeń podstawówki. Ale co z tego, że będzie znał język programowania, jak nie będzie potrafił rozwiązywać problemów które są w postaci algorytmów matematycznych?

            Programista takie rzeczy jak wielomiany, całki, różniczki, tablice czy rachunek prawdopodobieństwa musi mieć w małym palcu.

  2. Maleniak pisze:

    1. Co to ma wspólnego z survivalem?
    2. Co to za brednie „konserwując publiczne kształcenie na wszystkich szczeblach”?
    Ma Pan pojęcie jakie olbrzymie zmiany zaszły w systemie szkolnictwa wyższego w ciągu ostatnich kilkunastu lat?
    To właśnie one są przyczyną inflacji wyższego wykształcenia. W PRL żeby mieć wyższe wykształcenie trzeba było się naprawdę namęczyć i jeszcze bardzo dużo nauczyć. Niestety prywatyzacja całego szkolnictwa wyższego (w tym tak zwanego państwowego) spowodowała że dla uczelni kwestią przetrwania nie jest jakość nauczania ale ilość studiujących (i kończących studia).

    • Survivalista (admin) pisze:

      1. Z survivalem w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia? Niewiele, podobnie jak i 97% treści tego bloga. Z nowoczesnym, czyli sztuką przetrwania w dzisiejszym świecie i w okolicznościach, które mogą w nim wystąpić? Olbrzymie. Każdy z nas, statystycznie rzecz ujmując, straci pracę w ciągu życia kilka razy. To, od czego zacznie swoją karierę zawodową, będzie miało ogromny wpływ na dalszy jej przebieg. A my po to takie teksty piszemy, żeby się młodzi ludzie zastanawiali nad tym, czy rzeczywiście „muszą iść na studia”.

      2. Publiczna, bezpłatna edukacja tylko te zmiany przyspiesza, a przyczyn zmian była cała masa — jak choćby jeszcze niedawny pobór do wojska, który skłaniał do studiowania byle czego, byle studiować.

      Nie wiem o jakiej prywatyzacji szkolnictwa wyższego Pan pisze — chyba o zakładaniu nowych, prywatnych uczelni. To akurat dobry kierunek.

      Już dziś są uczelnie lepsze i gorsze. Rynek, jeśli mu nie będziemy przeszkadzać, sam to uporządkuje. Proponowałbym na początek znieść ministerialne minima dla poszczególnych kierunków studiów.

      • Maleniak pisze:

        @1 Zrozumiałem i popieram 🙂
        @2 Wiem z wiarygodnego źródła że tzw. publiczne uczelnie już ładnych kilka lat są prowadzone na zasadach komercyjnych (potocznie rozumiane jako „prywatne”). Różnica polega na tym że w niepublicznych szkołach czesne płaci student a w publicznych wszyscy obywatele. Jednak zarówno w jednych jak i drugich dopływ pieniędzy zależy bezpośrednio od ilości studiujących co oczywiście musi doprowadzić do spadku wymagań wobec nich.
        Tymczasem publiczne uczelnie powinny mieć budżet niezależny od ich ilości studiujących z założeniem limitu minimalnego na ich ilość dla danego kierunku. Niestety spowodowało by to upadek większości prywatnych uczelni ponieważ pracodawcy prze rekrutacji nie respektowali by ich dyplomów, a przecież prawie nikt nie wydał by majątku na studia które nie zapewnią mu pracy.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Tak, to się zgadza, uczelnie publiczne dostają pieniądze w ślad za liczbą studentów. Nie rozumiem, dlaczego uczelnie państwowe powinny mieć pieniądze niezależnie od tego, czy kogoś kształcą, czy nie. Ten mechanizm (płacenia za studentów) mógłby wyeliminować z rynku najgorsze uczelnie.

          • Maleniak pisze:

            Ponieważ wtedy i tylko wtedy liczy się poziom nauczania a nie liczba studentów.

          • Survivalista (admin) pisze:

            Poziom nauczania to się będzie liczyć przy stuprocentowo wolnym rynku. 🙂

          • Rafał M. pisze:

            Powiem brutalnie – Korwin tak stwierdził, że prywatna uczelnia ma wyższy poziom? 🙂
            To tak nie działa. Prywatne z reguły bardzo zaniżają poziom, a nawet pojawiają się patologie. Podobnie jest z prywatnymi przedszkolami, tam przedszkolanki są z łapanki i nie mają pojęcia o swoim zawodzie, bo są tańsze dla pracodawcy, wręcz zdarzają się przypadki znęcania nad dziećmi.

            Akurat rynek nie weryfikuje w przypadku szkół. Ale długo by opowiadać dlaczego.
            Dyplom ma znaczenie tylko takie, że niektóre szkoły są drogie, tzn. „prestiżowe”, ale absolutnie nie z powodu poziomu nauczania, tylko klas wyższych które posyłają tam swoje dzieci. W ten sposób spotykają rówieśników z tych samych sfer, zawiązują kontakty i później od razu wskakują na kierownicze stanowiska.
            Drogie są dla snobów i uczą takich przedmiotów jak historia sztuki lub zarządzanie, techniczne nie opłacają się jako biznes.

            Z kolei politechniki wymyślili Niemcy, a konkretniej Prusacy. To były uczelnie państwowe. Rząd potrzebował inżynierów na potrzeby armii, wiec zafundował. I po dziś dzień mają ogromy przesiew, bo im nie zależy na zwiększaniu ilości studentów i związanych z tym zysków.

          • Survivalista (admin) pisze:

            @Rafał: jest sobie coś takiego, jak lista szanghajska, ranking najlepszych uniwersytetów. Pierwsza dziesiątka to aktualnie:
            1 Harvard University
            2 Stanford University
            3 Massachusetts Institute of Technology (MIT)
            4 University of California-Berkeley
            5 University of Cambridge
            6 Princeton University
            7 California Institute of Technology
            8 Columbia University
            9 University of Chicago i University of Oxford (ex aequo).

            Ile z tej listy to uczelnie państwowe?

            Rynek uczelni w Polsce istnieje jak długo? Czy już teraz przypadkiem nie są z niego eliminowane najsłabsze uczelnie, które nie są w stanie utrzymać się na rynku?

      • Maleniak pisze:

        PS. Minima dla kierunków są potrzebne żeby nie było sytuacji otwarcia kierunku dla 1 studenta. One nie mają powodować przyjmowania „zbędnych” studentów tylko likwidację zbędnych kierunków.

        • Piotr pisze:

          Znam przypadek, że w UMK w Toruniu na Astronomii na jednej ze specjalności (dokładnie nie pamiętam teraz na jakiej) było dwóch studentów na piątym roku – tylko kilkunastu studentów dotrwało na tym kierunku do końca trzeciego roku (reszta zmieniła kierunki na mniej wymagające) po trzecim roku studiów, był wybór konkretnej specjalności, wybrało ją trzech studentów, z czego jeden zrezygnował po czwartym roku. Zupełnie nie rozumiem czemu tych dwóch studentów miałoby być „ukaranych” zmianą kierunku/specjalności tylko dlatego, że ich koledzy wybrali coś innego bądź nie dali rady.
          Skoro ktoś chce się rozwijać w jakimś kierunku i uczelnia ma ku temu możliwości (kadrę, zaplecze techniczne itd.) to ma być w plecy, bo „reszta poszła na politologię”? Moim zdaniem nie można tak skrajnie „uwolnorynkowić” edukacji. Moim zdaniem przy wyborze tego, co chce się robić w życiu nie można się kierować opinią na temat tego „jaki zawód będzie dobrze płatny”. Absolutnie każdy zawód jest dobrze płatny jeśli jest się w czymś bardzo dobrym, a będzie się bardzo dobrym, jeśli swoją pracę wykonuje się z pasją (a nie tylko dla kasy). Są malarze, artyści czy goście wyplatający fotele z wikliny, którzy zarabiają takie pieniądze, że niejeden prawnik czy lekarz mógłby im pozazdrościć (a i znam prawników bankrutów). To nie jest tak, że zawód daje kasę, to umiejętności jakie człowiek ma (profesjonalizm oraz inteligencja finansowa) decydują o tym, czy się tę kasę ma czy nie ma. Wymieńcie jakikolwiek zawód świata, a ja wam znajdę osobę, która w nim zarabia znacznie więcej niż „dziesięciokrotna przeciętna krajowa”.

          • Maleniak pisze:

            1. Nie doczytałeś słowa „otwarcia kierunku” 🙂 to nie znaczy że jak do końca dotrwa 1 student to kierunek należy zamknąć. Chodzi tylko o ilość chętnych na pierwszy rok.
            2. Nie każdy zawód jest dobrze płatny nawet jak się jest w nim geniuszem. Możesz wierzyć albo nie ale archeologia czy kulturoznawstwo wcale nie są dobrze płatne. Mogę wykonywać zawód z pasją i cieszyć się mimo niskiej płacy ale niestety moje dzieci tej pasji już podzielać nie będą 🙁

          • Survivalista (admin) pisze:

            Masz rację — przy wyborze studiów nie powinno się kierować tym, w jakim zawodzie będzie można zarobić pieniądze. Przecież historycy są potrzebni, tak samo, jak i potrzeba masy socjologów, politologów, filologów polskich, itd. Nie wiem wprawdzie gdzie ich potrzeba tak wielu, jak wielu ich wychodzi co roku z polskich uczelni.

            Jeśli ktoś ma ochotę studiować dalej w kierunku swojego hobby, bez żadnych szans zarobienia na tym pieniędzy, to kto mu ma tego zabraniać? I jakim prawem? Niech sobie studiuje, tylko za swoje własne (albo rodziców) pieniądze. Nie za moje, ciężko zarobione i odebrane pod przymusem przez państwo.

          • Tester! pisze:

            2 najważniejsze słowa w sprawie zarobków i zawodów:
            1) popyt
            2) podaż
            🙂

        • Rafał M. pisze:

          Na niektórych kierunkach przesiew jest taki, że może to prowadzić tylko państwo. Prywatnemu biznesmenowi nie opłaca się wyrzucać klientów (studentów).

          Kiedy w Polsce mogły powstawać prywatne uczelnie, to zaroiło się od kierunków typu marketing i zarządzanie czy politologia. Prywatne są łatwe, proste i przyjemne, by klient (student) chętnie przynosił kasę.

  3. Rafał M pisze:

    Jako że niedawno mnie zbanowano na facebookowej stronie za sugerowanie, że da się przeżyć bez noszenia broni palnej, to tu się wypowiem.

    Państwowe uczelnie z reguły są na dużo wyższym poziomie niż prywatne. Prywatnym zależy na zdawalności, na pieniądzach, a państwowe to jednak wymagają gdyż nie muszą się przejmować zdaniem uczniów i ich rodziców. W prywatnych chcą by uczeń został i płacił, co niestety się odbija na jakości nauki, to biznes nastawiony na zysk a nie dobro ucznia.
    Obecnie są tendencje odchodzenia od tradycyjnej nauki opartej na zakuwaniu i zdawaniu egzaminów, bo eksperci zaczynają sobie zdawać sprawę że nie są przystosowane do umysłowości człowieka. Ale to nie znaczy, że ktoś wpadnie na genialny pomysł i otworzy lepszą szkołę niż inne. Eksperci się spierają nad przyszłością szkolnictwa i rozważają różne opcje, typu szkoła bez stopni, nauka w domu i zajęcia praktyczne w szkole itp.

    Zresztą widać w poglądach inspiracje pomysłami Korwina, który w wielu kwestiach się myli bo nie ma o nich pojęcia, o edukacji nie ma (chociaż faktycznie jest zbyt duża biurokracja, komplikacja przepisów i nieprzemyślane wydatki państwa). Ma rację, że do uczniów należy podchodzić indywidualnie, gdyż każdy ma inny potencjał, ale eksperci też to już wiedzą.

    A wykształcenie niestety jest potrzebne, wynika to biurokratycznej z mentalności pracodawców. Z kolei z doświadczeniem zawodowym bez szkoły jest taki problem, że wpierw muszą zatrudnić, a bez papierka ze szkoły nie zatrudnią. No, chyba że ktoś ma znajomości i na tej zasadzie go zatrudnią.

    Na ile ta biurokracja jest rozwinięta, to widzę po swoim przykładzie. Przez kilka lat sam prowadziłem różne sklepy internetowe (wszystkim sam musiałem się zajmować, od utworzenia strony, poprzez księgowość, po marketing), przez rok komputerowy (zamknięty z powodu włamania, zresztą inne czynniki też odegrały rolę). No to sobie pomyślałem, że co sam się będę męczył, samemu nie ma potencjału, trzeba sobie poszukać jakiejś innej pracy. I guzik, nigdzie nawet nie chcieli rozmawiać, bo nie spełniam kryteriów formalnych. Przykłady:
    – Wymaganie skończenia jakiegokolwiek technikum, bez znaczenia jakiego. Ja nie mam technikum, więc byłem zdyskwalifikowany, bo kończyłem liceum, później studia o profilu prawniczym i po 4 roku mechatroniki.
    – Wymaganie 1,5 roku doświadczenia zawodowego w… wymianie tonerów w drukarkach. Nie spełniam, bo zawodowego nie mam w urządzeniach peryferyjnych, drukarkę laserową używam w domu od 15 lat. W tym kilka książek o peryferiach komputerowych przeczytałem, dziesiątki czasopism, ale nikt nie chciał nawet rozmawiać.
    – Wymaganie 1,5 roku doświadczenia zawodowego w obsłudze urządzeń pomiarowych. Zawodowego nie mam, używam w domu od ćwierć wieku (gdzieś w podstawówce zacząłem składać sobie różne gadżety elektroniczne na podstawie książek dla majsterkowiczów, później w liceum na podstawie czasopism dla elektroników). Kilka książek o urządzeniach pomiarowych też w życiu przeczytałem (wszelkie książki trzymam w domu, do wglądu jakby ktoś nie wierzył), zbudowałem kiedyś oscyloskop i różne inne takie. Zresztą na studiach też miałem takie zajęcia.
    Ze mną nawet nie chcieli rozmawiać, a długo nie mogli znaleźć kogokolwiek.
    – Potrzebowali do montażu wag. Czyli w zasadzie przy produkcji. Nie wymagali niczego, ani wykształcenia, ani doświadczenia zawodowego. Ze mną nie chcieli rozmawiać, jeszcze miesiąc nie mogli znaleźć.
    I tak w kółko.

    Ostatnio dałem sobie spokój z techniką i próbuję w skarbówce, w kontroli skarbowej. Wymagają tylko skończoną szkołę średnią i znajomość ustawy Ordynacja Podatkowa.
    Zgodnie z prawdą napisałem, że z tą ustawą miałem do czynienia na studiach kilkanaście lat temu, ale jak potrzeba to kwestia pół godziny do przeczytania nowszej.
    Na razie się nie odzywają (dopiero kilka dni), ciekaw jestem czy mnie zdyskwalifikują z powodu nieznajomości ustawy, którą można przeczytać w pół godziny 🙂

    • Survivalista (admin) pisze:

      Zbanowaliśmy Cię na fanpage tego bloga za pieprzenie głupot, które są zwyczajnie szkodliwe dla innych odwiedzających. Tak samo robimy tutaj.

      Nie trzeba inspirować się słowami Korwina, żeby oczekiwać od ludzi, żeby byli sami za siebie odpowiedzialni. Na tym polega dorosłość, czego jednak obywatele polskiego państwa opiekuńczego zrozumieć nie potrafią.

      Nie wykształcenie jest pracodawcy potrzebne, tylko zdolność zarobienia mu przez pracownika pieniędzy. A do tego pracownik musi mieć wiedzę i umiejętności, a nie wykształcenie. Pomijam rzecz jasna te zawody, w których ze względu na przepisy wymagane jest wykształcenie.

      • Rafał M. pisze:

        Nie spotkałem się z sytuacją, by były potrzebne umiejętności i wiedza, nikogo to nie obchodziło, liczyły się tylko i wyłącznie papierki. Jak pracownik czegoś nie wie, to się douczy, ale papierek musi być.

        Poza tym nie macie pojęcia do czego istnieje państwo. A polskie państwo nie jest opiekuńcze w żadnym wypadku, np. bezdomni muszą płacić za miejsce w schronisku i posiłki, a 87% bezrobotnych nie ma prawa do zasiłku (pracownicy płacą na fundusz pracy, z którego później dostają zasiłki do pół roku, to nie z budżetu państwo płaci im zasiłki).
        Po prostu wiele przedsięwzięć wymaga współpracy, rynek i przedsiębiorcy tego nie zapewnią.

        Jeśli szkoła będzie prowadzona dla pieniędzy, to jej poziom będzie beznadziejny. Podobnie ze służbą zdrowia, np. na Kubie jest na dużo wyższym poziomie niż w USA (stąd Kubańczycy mają większą średnią długość życia niż amerykanie).

        Ludzie nie mogą być za siebie odpowiedzialni z tego prostego powodu, że ich życie zależy od innych, m.in. od pracodawców. Nie ma innej opcji w świecie, w którym aby przeżyć potrzeba pieniędzy, ale pieniądze można dostać tylko od innych ludzi. Kiedyś człowiek sam wytwarzał wszystko co potrzebuje do życia, teraz nie może wytwarzać pieniędzy.
        To w przypadku dyskryminacji z powodu np. wieku, płci, rasy, religii i miejsca urodzenia powoduje powstanie grup wykluczonych.

        Hipoteza tzw. sprawiedliwego świata już dawno została obalona przez psychologów, jedynie ostała się jeszcze wśród głęboko wierzących prawicowców, przekonanych że jakaś siła nadnaturalna dba o nich, a jak ktoś ma gorzej to znaczy że grzesznik.

        • Rafał M. pisze:

          Ale oczywiście siedzicie w miastach takich jak Warszawa i nie macie pojęcia o reszcie świata.

          Jeżeli jakieś miejsce pracy powstanie w Warszawie, to zniknie gdzie indziej, likwiduje się biura i przenosi do Warszawy.
          W typowym ćwierćmilionowym mieście jest kilka ofert pracy w tygodniu, typu wózki widłowe w supermarkecie i telemarketing, nic innego po prostu nie ma.

          A nikt przyjezdnym do Warszawy nie zapłaci od razu 4 tysiące na rękę, by mogli sobie wynająć mieszkanie.
          Z reguły warszawskie firmy jak widzą CV spoza Warszawy, to wywalają do kosza i dalej narzekają, że nie mogą znaleźć pracownika.

        • Survivalista (admin) pisze:

          Nastawienie „nie spotkałem się z sytuacją, więc takie sytuacje nie występują” jest błędem. To, że Ty się nie spotkałeś nie oznacza, że takich sytuacji nie ma.

          Wystarczy dziedzina, która jest na tyle nowa, że jeszcze nie ma programów studiów, które by o niej wspominały. Jakiego „papierka” będzie wymagać pracodawca?

          To, do czego państwo istnieje, a jakie usługi powinno zapewniać, to temat na długą i bezproduktywną dyskusję. Może odpuśćmy ją…

          • Rafał M. pisze:

            Jak nie ma programów studiów, to pracodawcy wymagają szkoleń z zaświadczeniami o odbyciu.

    • Maleniak pisze:

      „państwowe to jednak wymagają gdyż nie muszą się przejmować zdaniem uczniów i ich rodziców”
      Masz mocno nieaktualne informacje. Uczelnie dostają pieniądze za studenta więc w ich interesie ekonomicznym leży żeby wszyscy zdawali a ponieważ zdawali to muszą także ukończyć bo inaczej grozi kontrola z ministerstwa.
      Wiem to od krewnego który pracuje na uczelni.

  4. PiotruśPan pisze:

    Sorry, ale nie tylko państwo ale PRZEDE WSZYSTKIM pracodawcy doprowadzili do takiego stanu rzeczy. W tym kraju żeby zatrudnić się w sklepie 95% ogłoszeń ma „wykształcenie minimum średnie”. Są firmy, i to wiele, które nie przyjmą np. sekretarki bez studiów, chociaż akurat w tym zawodzie moim zdaniem ważniejsze są języki obce i ogólna ogłada. Ale z ogólnym założeniem tego wątku jak najbardziej się zgadzam. Kiedyś średnie wykształcenie to było coś, wyższe to już prawie Bóg. Teraz bez średniego ani rusz. Poza kilkoma wyjątkami, jak ślusarz czy spawacz. Chociaż śmiem twierdzić, że nawet jakby taki ślusarz skończył zawodówkę a potem wieczorowo średnią, to miałby większe „wzięcie” niż ten bez średniego, mimo że to w jego pracy do niczego nie potrzebne.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Nie zgadzam się. Pracodawcy korzystają z tego bałaganu, który zorganizowało państwo…

  5. Piotr pisze:

    Maleniak: Co do archeologii – mam dwóch kolegów z Torunia po archeologii, wykonują zlecenia po całym świecie i zarabiają całkiem sporo (wyspecjalizowali się w archeologii podwodnej).
    Co do „mogę wykonywać zawód z pasją i cieszyć się mimo niskiej płacy” – a czemu nie łączyć pasji z umiejętnością zarabiania na niej? Wiesz, jedni płacą grubą kasę biurom turystycznym za wycieczki w ciekawe miejsca, a mój kolega z UK… zarabia na tym, że jeździ po świecie i zwiedza (biura turystyczne mu płacą za zdjęcia do folderów reklamowych, przygotowywanie ciekawych programów wycieczek itd.). Ludzie po zawodówce dostają Nobla i zostają prezydentami kraju, a z drugiej strony inżynierowie czy magistrzy po kierunkach politechnicznych ledwie wiążą koniec z końcem. Inteligencja finansowa też jest rzeczą, której można się nauczyć, a że „przeciętny Kowalski” nie prowadzi nawet najprostszej księgowości domowego budżetu i czym więcej zarabia, tym więcej wydaje (ładując się w różne kredyty mieszkaniowe, zakupy zbędnych rzeczy na raty itd. i finalnie całe życie kosztuje ich jakieś 50% więcej i całe życie dorabiają innych).

    • Piotr pisze:

      Echs, [enter] mi się wcisnął nie tam gdzie trzeba 😀
      Kontynuując: W każdym zawodzie da się zarabiać, dla NASA na przykład pracuje gość który… wącha wszystko co leci w kosmos (oceniając czy z czasem ten zapach nie stanie się „nie do zniesienia”), jest sprzątaczka która pracuje za marne grosze na ćwierć etatu, a jest też sprzątaczka pracująca w Białym Domu itd. Owszem, nie każdy ma na tyle samozaparcia, aby stawać się najlepszym w swoim (jakimkolwiek) fachu, większość zadowoli się przeciętnością (będą na tym samym poziomie co pozostali) – niestety „przeciętnych” jest w każdym zawodzie wielu i zawsze stanowią dla siebie na wzajem konkurencję, a wybitnych w każdym zawodzie jest niewielu i nie stanowią dla siebie konkurencji (a klienci „biją się” tylko o najlepszych).

  6. komentator pisze:

    zgadzam się z artykułem. Wg mnie najlepszym rozwiązaniem na dzisiejsze czasy to szkoła średnia (sugerowane technikum) + matura. Później do roboty i ewentualnie na studia zaoczne. Najlepiej związane z pracą. I jakiś konkretny kierunek a nie filozofia albo bibliotekoznawstwo. Jak ktoś chce postudiować dziennie to może się przenieść na drugim stopniu. Wtedy często jest na tyle mało zajęć że też można pracować.

    • Rafał M. pisze:

      Tylko wpierw muszą zatrudnić na danym kierunku, a bez doświadczenia zawodowego nie zatrudnią i nie można zyskać doświadczenia zawodowego. Taki zamknięty krąg 🙂

  7. Arturro pisze:

    @PiotruśPan – absolutnie nie zgodzę się, że do inflacji wykształcenia doprowadzili pracodawcy. Jestem od lat właścicielem małej firmy, byłem kiedyś członkiem zarządu średniej, rozmawiam często z kontrahentami – właścicielami/prezesami firm, od mikro do takich zatrudniających dobrze ponad setkę. Branże od budownictwa, poprzez medycynę po karmę dla zwierzątek. Pomijając NFZty nie mam firm robiących interesy z państwem.
    W rozmowach często schodzimy na pracowników i pewne elementy tych rozmów są wspólne:
    – poza najprostszymi pracami bardzo ciężko znaleźć wykwalifikowanych (w sensie posiadających umiejętności) pracowników;
    – drastyczna różnica w umiejętnościach między ludźmi skrzywdzonymi gimnazjum a tymi, którzy gimnazjum uniknęli;
    – o ile przepisy tego nie nakazują nikt nie zwraca uwagi na wykształcenie. W CV od wykształcenia rubryka hobby wzbudza więcej zainteresowania pracodawcy;
    – z powyższego też wynika, iż nie ma lepszych i gorszych kierunków czy uczelni – z punktu widzenia pracodawcy to czy się skończyło mechatronikę na AGH czy wieczorowo wyższą szkołę sportu i zarządzania w Pcimiu Dolnym nie ma znaczenia, gdyż rubryka wykształcenie ma niemal zerową wartość informacyjną dla pracodawcy;
    – większość pracodawców skarżyła mi się, że na części stanowisk zatrudnia się ludzi, którzy nie są w stanie zarobić na utrzymanie swojego stanowiska praca (ich produktywność jest mniejsza, niż koszty pracy). Ale brak kandydatów których można zatrudnić w ich miejsce a ktoś tę pracę musi wykonać. W efekcie szuka się albo „praktykantów”, albo sposobu likwidacji danego miejsca pracy, albo obcina pensje tym pracownikom, którzy zasługują na wyższe (zwykle wszystko na raz);
    – i tak, większość znajomych pracodawców uważa, że płaci ludziom marne pensje.

    • Rafał M. pisze:

      No to dziwne, bo ze mną nawet nie chcieli rozmawiać i sprawdzić, czy mam pojęcie o dziedzinie.
      A np. budowaniem gadżetów elektronicznych i mechaniką samochodową zajmuję się hobbystyczne od czasów podstawówki, więc w paru dziedzinach orientuję się całkiem nieźle 🙂

  8. Viking pisze:

    Problem jest generalnie taki – nasza władza dąży do tego aby jak najwięcej ludzi było „po studiach” bo to ma być symbolem rozwoju, dobrobytu i ogólnie dobrze wygląda w statystykach. Ludzie też podążają za tym trendem no bo „jak tu dziś nie iść na studia”. Tymczasem w społeczeństwie studia są realnie konieczne dla jakichś 10 % społeczeństwa – reszta wykonuje zawody które mogłaby wykonywać tak samo bez studiów, może po jakimś półrocznym kursie.
    Doskonale system studiów sprawdza się w USA – tam są bardzo drogie (albo dla wybitnych ze stypendium ewentualnie na kredyt) i dlatego ludzie bardzo uważnie wybierają na jaki kierunek idą i po co. Nie ma zjawiska „wiecznych studentów” ani też wybierania przypadkowych kierunków żeby mieć papier. Ale człowiek po studiach zarabia od razu kupę forsy – a ten co nie ma studiów? Jeśli nie potrzebuje ich w swoim zawodzie jest traktowany zupełnie normalnie i zarabia normalne pieniądze. U nich studia pełnią funkcje praktyczną u nas niestety coraz bardziej psychologiczną…

    • Survivalista (admin) pisze:

      Jest też i inny skutek tego, że młodzież studiuje — jeśli studiuje, to przez kilka lat nie nabija statystyk bezrobocia.

      W USA też jest bańka związana ze studiami i przeświadczenie, że „każdy musi iść do college’u”. A na dodatek — tam można zbankrutować z kredytu hipotecznego (odesłać klucze), to z kredytu studenckiego — już nie. Ponoć połowa absolwentów college’ów w USA trafia do pracy, w której dyplom w ogóle nie jest do niczego potrzebny (np. zostają kelnerami).

      • Viking pisze:

        Tak jednak skala jest nieporównywalna z tym co się dzieje u nas – tam przynajmniej można znaleźć całkiem dobrze płatną robotę bez tych studiów – u nas niedługo do mycia kibli będzie potrzeby papier no bo jak każdy idzie na te studia to jak ktoś nie ma papierka no to chyba idiota? 😉 Poza tym tam jak ktoś sam płaci za swoje studia to jego sprawa nawet jeśli ich nie potrzebuje, u nas płaci każdy bo studia są darmowe (płacimy też za „wiecznych studentów” których jest nie mało). Trzeba pamiętać też o tym że jak człowiek studiuje coś co mu się nie przyda to traci czas, w tym czasie nie pracuje, nie zarabia itd co też ma konsekwencje bo to najmniej 5 lat… Każdy ma prawo wydawać kasę i poświęcać czas na co chce jednak szkoda gdy do marnowania i tego i tego popycha ludzi wyłącznie presja społeczna/konieczność zdobycia papierka a nie realnych umiejętności…

        • Tester! pisze:

          „w tym czasie nie pracuje, nie zarabia” ??
          słowem żyje świeżym powietrzem?
          Nikt nie broni pracować/zarabiać w czasu studiów, ba zazwyczaj nawet trzeba. Dodatkowo studenci są prawie wszędzie mile widziani jako pracownicy tymczasowi.

          • Rafał M. pisze:

            Nie prawie wszędzie. Jest Warszawa, która jest zupełnie innym światem i jest reszta kraju, gdzie bez znajomości niemożliwe jest znalezienie jakiejkolwiek pracy.

  9. Tester! pisze:

    Studiowałem informatykę, na poważnie pracuję od ponad 17 lat. Z perspektywy pracy na kierownicznym stanowisku w firmie informatycznej powiem tak:
    ludzie, którzy nie skończyli informatyki, radzą sobie (ale gorzej niż ci po informatyce), trzeba ich pilnować (bo nie mają pojęcia o złożoności obliczeniowej, o dobrych zasadach pisania, o działaniu bibliotek/kompilatorów, etc), nie potrafią pisać/tworzyć w grupie, nie mają wiedzy=>dobrych pomysłów.
    Nasza firma zatrudnia ludzi bez ukończonej informatyki, bo tacy są… tańsi, a ktoś musi napisać proste kawałki/narzędzia/dodatki. Niestety nie nadają się do poważniejszych zadań typu projektowanie systemu dla klientów, prowadzenia projektów, rozwiązywania skomplikowanych problemów, bo brakuje im wiedzy i praktyki. W wielu uczelniach tylko najlepsi dostają się na informatykę (a żeby ukończyć, trzeba też dużo wysiłku), więc osoby spoza tego kierunku „musiały” być słabsze (bez obrazy). Oczywiście, ideałem jest człowiek, który ukończył informatykę *i* pracował w branży w czasie studiów (czyli same studia to za mało)…
    (Piszę tylko o informatyce, bo o tym mam jakie-takie pojęcie. Tak, słyszałem, że istnieją też inne zawody.)

    • Tester! pisze:

      I jeszcze jedna obserwacja:
      Niestety niektórzy ludzie kłamią w CV, do tego jeszcze dochodzi efekt Krugera-Dunninga, co powoduje, że nie mogę polegać na dokumentach nadesłanych przez ludzi 🙁
      „Dobrze, nieważne co jest w CV, proszę tutaj wypełnić krótki test” i potem ludzie myślą, że wykształcenie się nie liczy, tylko wystarczy popisać/pogadać i robota się znajdzie.

      • Rafał M. pisze:

        Ale z reguły kłamią w przeciwną stronę, tzn. ukrywają wykształcenie, umiejętności i hobby.
        Jest taka dziwna zasada wśród polskich pracodawców, że nie przyjmuje się ludzi o zbyt wysokich kwalifikacjach na dane stanowisko, bo rzekomo będą niezadowoleni ze swojej pracy. Stąd konieczność ukrywania informacji w CV.

        Akurat programowanie to nieco odmienna dziedzina, bo brakuje pracowników, to jeden z nielicznych wyjątków.
        Ale też od programisty wymaga się klepania kodu i nie musi mieć pojęcia o niczym innym, we wszelkich innych dziedzinach może sobie być kompletnym dyletantem.

    • Arturro pisze:

      Ciężko znaleźć amatora, który samodzielnie zainteresował się i nauczył zarządzania projektami czy przygotowywania projektów skomplikowanych systemów – to skomplikowane sprawy z którymi człowiek może się zetknąć dopiero wtedy, kiedy trafi do dużej firmy programistycznej. Podejrzewam, że jakbyś jednemu z tych zatrudnianych przez Ciebie amatorów kazał się przygotować i nauczyć do takiego zadania, to wielu z nich dało by radę. Tylko jasnym jest, że ani Ty, ani żaden rozsądny pracodawca nie da takiego zadania osobie bez praktyki. Zbyt ważne zadanie, a za naukę się płaci (znaczy uczeń płaci a nie uczniowi płacą). Podobnie będzie np. z inżynierem projektującym silnik, architektem projektującym most itp. Tu trzeba specjalistycznej wiedzy, którą najłatwiej zdobyć na studiach. Studia są teraz tak dostępne, że jeżeli ktoś potrzebuje zdobyć jakąś konkretną wiedzę to może sobie spokojnie wybrać studia które mu tę wiedzę dostarczą na tacy.
      Sam piszesz, że przed przyjęciem człowieka do pracy każesz mu wypełnić test. Potem zapewne bierzesz go na okres próbny. Czyli sprawdzasz jego rzeczywistą wiedzę i umiejętności.
      Zdarzyło się, abyś nowo przyjętemu pracownikowi zlecił kierowanie dużym projektem?
      Nigdzie nie napisałem, że wiedza jest bezwartościowa, wręcz przeciwnie. I studia które dają rzeczywistą wiedzę są wartościowe. Wpis w CV mówiący, że ktoś jest magistrem / inżynierem /licencjatem ma dla mnie jako pracodawcy niemal zerową wartość informacyjną.
      Ujmę to innymi słowami: Maturzysto, jeśli idziesz na studia aby zdobyć rzeczywistą wiedzę z dziedziny w której chcesz pracować, to idź i wybierz jak najtrudniejsze studia. Jeżeli idziesz na studia bo Ty lub Twoi rodzice mają fetysz abyś przed nazwiskiem postawić sobie mgr to wybierz takie studia gdzie tytuł dają za samą chęć pojawienia się w dziekanacie.

      • Tester pisze:

        „Ujmę to innymi słowami: Maturzysto, jeśli idziesz na studia aby zdobyć rzeczywistą wiedzę z dziedziny w której chcesz pracować, to idź i wybierz jak najtrudniejsze studia. Jeżeli idziesz na studia bo Ty lub Twoi rodzice mają fetysz abyś przed nazwiskiem postawić sobie mgr to wybierz takie studia gdzie tytuł dają za samą chęć pojawienia się w dziekanacie.”

        Bardzo trafnie to ująłeś 🙂

        • xzcvxcv pisze:

          Mylicie architektów z Inżynierami. ten pierwszy nie musi kończyć studiów za granicą, i na pewno nie projektuje mostów, ten drugi ponosi odpowiedzialność, i to on jest niezastąpiony, niestety polska to kraj trzeciego świata, i pewne restrykcje prawne powodują że inżynier w Polsce jest poniżany

  10. Rafał M. pisze:

    Poruszyłem temat uczelnia prywatna czy państwowa na grupie, gdzie są min. eksperci z Polskiej Akademii Nauk. Nie będę tutaj przytaczał wypowiedzi by nie przedłużać i nie dołować, ale ich opinia na temat prywatnych jest jednoznaczna i totalnie druzgocząca.

  11. Edek pisze:

    Pierwszym nieobowiazkowym etepam jest szkola srednia a nie studia…. Skad te bzdury

    • Survivalista (admin) pisze:

      Polskie prawo nakłada obowiązek kształcenia się do skończenia 18 r.ż. Rzeczywiście, można kiblować kilka razy w gimnazjum i doczekać w nim do pełnoletniości — ale w normalnym przypadku jednak dzieciak musi iść do jakiejś szkoły ponadgimnazjalnej.

  12. Lech pisze:

    Nie masz racji Adminie.
    Szukałem pracy w kilku poważnych firmach w tym w google. Bez wyjątku wszędzie są tzw. wymogi formalne. Zawsze jest wymagane wykształcenie wyższe techniczne. Jeżeli nie masz tego papierka nikt nie zaprosi Cię na rozmowę i nie będziesz miał okazji pokazać, że jesteś dużo lepszy od innych.
    Nie znajdziesz na pewno pracy w żadnej dużej korporacji, ani w przedsiębiorstwach państwowych, bo wszędzie tam są wspomniane wymogi formalne.
    Nie kończąc studiów, ograniczasz swoje potencjalne możliwości. Studiowanie nie przeszkadza też w samodzielnej nauce programowania. Jak jesteś dobry to możesz już na studiach zacząć sprzedawać swoje umiejętności.
    Można się natomiast zastanowić, czy warto iść na polibudę jak operator walca drogowego zarabia więcej niż inżynier. Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista, nawet jak marzysz o pracy operatora walca. Pracodawca może bowiem ograniczyć konieczność przeprowadzenia wielu rozmów kwalifikacyjnych wprowadzając ograniczenie „tylko z dyplomem inżyniera”. Podobnie jak wspomniany przez Ciebie kontroler biletów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.