Jak sprawić, by dzieci nie zabijały swoich kolegów z broni palnej?

Kilka dni temu 12-latek zastrzelił w trakcie zabawy kolegę z broni palnej ojca-myśliwego.

Co można zrobić, by takie tragedie się nie zdarzały?

Możliwości jest kilka.

Zaostrzenie przepisów dotyczących dostępu do broni

Pomysł takiego rozwiązania prawie zawsze w takich sytuacjach się pojawia. Bo przecież ludzie broni wcale nie potrzebują. Polować można z użyciem łuku, do samoobrony wystarczy telefon komórkowy na 112, a broń powinny mieć tylko formacje uzbrojone. A jak ktoś odczuwa zagrożenie, to można go wysłać na terapię, żeby przestał się bać.

Trudno dyskutować z tezą, że obecność broni palnej w rękach obywateli sprzyja ryzyku wypadków. Tak samo jest z każdym przedmiotem, który może wyrządzić krzywdę. Nożem (12-latek na drzewie upuszcza scyzoryk, wbija się drugiemu w głowę). Garnkiem pełnym wrzątku. Samochodem (pijany 14-latek dachował prowadząc samochód, w którym było 6 pasażerów).

Gdyby usunąć te niebezpieczne narzędzia z zasięgu rąk dorosłych i dzieci, do wypadków z ich udziałem by nie dochodziło. Tej tezy nie da się obalić.

Broń powinna być w ręku tylko służb mundurowych, które tej broni potrzebują. A w zasadzie tylko one jej potrzebują, bo myślistwo, kolekcjonowanie broni czy strzelectwo sportowe to tylko pokręcone hobby dziwacznych zboczeńców. Policjanci są doskonale szkoleni i wszechstronnie badani, a także pod stałą opieką psychologów. Rocznie wystrzeliwują setki, jeśli nie tysiące sztuk amunicji. W tej grupie zawodowej nie zdarzają się wypadki, gdy ktoś zabija swoje dziecko przy czyszczeniu broni, albo gdy morduje całą swoją rodzinę (żonę, dziecko, siebie), gdy żona od niego odchodzi. Nie ma w tej grupie alkoholizmu i przemocy domowej, a jak wiadomo, broni zwykli Polacy mieć nie powinni, bo będą strzelać po pijaku do sąsiada, gdy urządzi zbyt głośnego grilla.

Tragedie z bronią w roli głównej wśród policjantów się nie zdarzają. Tylko czasami (policjant z 21-letnim stażem zabija swojego 13-letniego syna, 41-letni policjant zabija 40-letnią żonę, 1,5-roczne dziecko, a potem samego siebie).

Dla porządku dodamy jeszcze, że łącznie w Polsce jest niecałe 200 000 pozwoleń na broń i 381 000 sztuk broni w rękach obywateli (plus dodatkowo ok. 300-500 000 broni czarnoprochowej rozdzielnego ładowania, na którą nie potrzeba pozwolenia), zaś policjantów jest ok. 100 000. To tak, żeby pokazać skalę problemu.

Zaostrzenie przepisów dotyczących przechowywania broni

Rok temu zaostrzeniu uległy przepisy dotyczące przechowywania broni i amunicji. W tej chwili trzeba przechowywać je w szafie klasy S1 (wcześniej wystarczyła szafka metalowa z atestowanym zamkiem). Trwa jednak jeszcze 5-letni okres przejściowy i posiadacze pozwoleń na broń wydanych przed wejściem w życie nowych przepisów i być może taka sytuacja miała tu miejsce.

Wiadomo, że im lepiej broń zabezpieczona, tym lepiej. Najlepiej, gdyby była zdeponowana na posterunku policji, albo w klubie strzeleckim, albo w kole łowieckim. Bo tam na pewno nie dochodziłoby do takich wypadków. Bo przecież broń w domach obywateli to tylko zagrożenie dla nich.

Na szczęście, broń musi być w szafie, w razie napadu się jej nie zdąży jej wyjąć, więc nie zdąży wyrządzić krzywdy posiadaczowi broni ani napastnikowi. Nie wyciągnie jej też dziecko, bo przecież na pewno nie podkradnie kluczy ojcu, który właśnie bierze prysznic (klucze do szafy na broń nosimy cały czas na szyi, wiadomo), ani też nie podejrzy kombinacji zamka, gdy ojciec będzie szafkę otwierać.

Poza tym same te uciążliwe obowiązki nałożone na posiadaczy broni dodatkowo utrudniają do niej dostęp. Im droższą szafę pancerną trzeba kupić, tym mniej ludzi na to stać, a to z punktu widzenia bezpieczeństwa obywateli jest lepsze.

 

 

Ale jest też jeszcze co najmniej jedno rozwiązanie.

 

Zdrowy rozsądek i edukacja

W Polsce mamy podobno ponad 20 mln samochodów. Wprawdzie nie ogranicza się ich posiadania, ani przechowywania, ale sytuację z samochodami niektórzy chcą porównywać do pozwoleń na broń. Bo do jeżdżenia samochodem po drogach publicznych potrzebne jest prawo jazdy — czyli trzeba przejść odpowiedni kurs, zdać państwowy egzamin i mieć dobre wyniki badań lekarskich (trochę podobnie, jak przy pozwoleniu na broń — też trzeba mieć dobre wyniki badań i zdać egzamin).

Jak to się dzieje, że nie mamy tysięcy wypadków powodowanych przez nieostrożne dzieci, które wsiadają do samochodów rodziców i rozbijają się na najbliższym drzewie, albo na głowie kolegi?

Może to dlatego, że samochód jest czymś najzupełniej normalnym i wszyscy wiedzą, jakie niebezpieczeństwa wiążą się z jego użytkowaniem?

Jednocześnie, rodzice zawsze oswajają dzieci z samochodami stopniowo i na miarę ich możliwości. Najpierw się pozwala dziecku siedzieć na miejscu kierowcy („tylko nie dotykaj żadnego z przełączników, a szczególnie tych dwóch dźwigni!”), gdy kluczyk jest w bezpiecznym miejscu, a nie w stacyjce. Potem się bierze dziecko na kolana i pozwala mu kręcić kierownicą podczas manewrowania na parkingu albo powolnej jazdy gdzieś na łące. Wszystko tak, by było jak najbardziej bezpiecznie. Z naciskiem na to, że samochodem można zrobić sobie i komuś krzywdę i że nie wolno go ruszać bez opieki dorosłego.

Podobnie jest np. z łukami. To są oczywiście narzędzia bardzo bezpieczne, nikomu krzywdy nie wyrządzą, bo przecież ustawodawca pozwolił posiadać je bez pozwolenia na broń (dla odróżnienia od kusz, na które pozwolenie jest potrzebne). Nikt nigdy nikogo i nigdzie z łuku nie zabił. Łuki można kupić na odpustach, w sklepach z zabawkami, sprzętem sportowym, myśliwskich, itd. Łuki można też zrobić z kilku patyków albo rurek PCV. Takimi łukami też nie można zrobić komuś krzywdy.

I gdy się daje dziecku łuk do ręki, to mimo że jest to narzędzie całkowicie bezpieczne, to rodzic dziecko instruuje — nie strzelaj do innych, zwierząt, ani do przedmiotów, których nie chcesz zniszczyć.

Podobnie jest z nożami. To też narzędzia całkowicie bezpieczne, nie notuje się w kraju żadnych przestępstw z wykorzystaniem noża a przypadek podlinkowany na początku jest zupełnie wyjątkowy. Mimo to, rodzice i tak uczą dzieci, jak postępować z nożem. I dzieci nożami się raczej nie bawią na zasadzie „chodź, weźmiemy myśliwski nóż taty i zaczniemy się bawić w rzucanie nożem jak w cyrku”.

 

Czemu nie jest tak z bronią?

Z każdym niebezpiecznym narzędziem, które znajduje się w zasięgu dziecka, należy postępować tak samo. Póki dziecko jest nierozumne, trzymamy poza zasięgiem. Gdy zaczyna być rozumne, edukujemy w zakresie bezpiecznego korzystania z tego.

Niezależnie od tego, czy chodzi o środek do udrażniania rur, kuchenkę gazową z czajnikiem pełnym wrzątku, samochód, nóż, zabawkowy łuk, czy karabin myśliwski.

Więc czemu uczymy dzieci i młodzież bezpiecznego używania młotka i wiertarki, a nie uczymy bezpiecznego używania broni?

 

 

Jeśli masz w domu broń (a wielu prepersów chce ją mieć i nie ma w tym nic dziwnego, co więcej uzyskanie pozwolenia na nowoczesną broń palną wcale nie jest trudne ani ograniczone tylko do karabinków sportowych małego kalibru), oswajaj swoje dzieci z nią. Niech jeżdżą z Tobą na strzelnicę. Niech pomagają w czyszczeniu. Niech zaczynają naukę zasad bezpieczeństwa od odpustowych rewolwerów na kapiszony, albo od nerfów czy innych tego typu zabawek. Tylko tak możesz zapewnić im bezpieczeństwo.

Jeśli broni w domu nie masz, nie rób z dziecka kaleki i nie zabieraj mu militarnych zabawek. Niech się bawi pistoletami i karabinami, byle robił to bezpiecznie. A jak będzie w odpowiednim wieku(*), zabierz go ze sobą na strzelnicę. Niech chociaż wie, jak prawdziwą broń rozładować i zabezpieczyć, gdy przypadkiem wpadnie mu w ręce u durnego kolegi.

(*) Odpowiedni wiek to taki, w którym instruktor uzna, że dziecko jest w stanie się skupić na tyle, by na strzelnicy działać bezpiecznie.

Survivalista (admin)

Artur Kwiatkowski. Magister inżynier, posiadacz licencjatu z zarządzania. Samouk w wielu dziedzinach, ale nie czuje się ekspertem w żadnej. Interesuje się zdrowym życiem i podróżami. I przygotowaniami na trudne czasy, rzecz jasna!

Mogą Cię zainteresować także...

17 komentarzy

  1. Piotr pisze:

    Zakazy nigdy nie rozwiązują problemu a bardzo często jest wręcz odwrotnie, „otwierają furtkę” organizacjom przestępczym na dodatkowe nielegalne biznesy. Gdy w USA walczyli z alkoholem wprowadzając prohibicję, to ludzie i tak pili, ale za to nielegalnie pozwalając przy okazji organizacjom przestępczym osiągnąć potężne fortuny (mafię było stać na więcej „żołnierzy” i lepsze uzbrojenie niż miały do dyspozycji odpowiednie służby) – zresztą co starsi pamiętają w PRL zakaz sprzedaży alkoholu przed godziną 13:00 („złote czasy” dla nielegalnych bimbrowni i melin). Analogicznie nigdy jakakolwiek „zakazowa” polityka antynarkotykowa nie rozwiązała problemu narkomanii i… analogicznie pozwoliła dorabiać się mafiom narkotykowym (a na przykład walka z dopalaczami w Polsce spowodowała, że na rynku pojawiły się jeszcze większe świństwa, znacznie bardziej niebezpieczne a stworzone tylko i wyłącznie w celu obejścia prawa). Podobnie jest z bronią – utrudnianie dostępu do niej zwykłym obywatelom daje po prostu przewagę „typom spod ciemnej gwiazdy” (bo oni mają odpowiednie kontakty i załatwią sobie broń nielegalnie, a prawy obywatel z tej formy zdobycia broni nie skorzysta) – oczywiście nielegalni handlarze bronią zarabiają na takiej broni więcej niż legalny sprzedawca (mają uzasadnienie dla wysokiej marży).
    Jeśli jedno dziecko będzie chciało zrobić krzywdę drugiemu, to po prostu weźmie kamień czy kij do ręki i i tak tę krzywdę zrobi. Jedyna możliwość, to odpowiednia edukacja i nie piętnować agresji, bo to powoduje tylko jej „wyparcie” w obecności rodzica ze strachu przed karą, a wtedy poza zasięgiem wzroku rodziców będzie „wybuch” tłumionych emocji. Ileż to razy słyszy się „ale to w domu było takie spokojne dziecko i nic nie wskazywało na to, że jest do czegoś takiego zdolne” (no ale jeśli rodzice „zabraniali” dziecku czuć/okazywać agresję, to dziecko jej w domu nie okazywało – zamiast tego rodzice powinni pomóc dziecku zrozumieć skąd taka emocja się bierze i jak można ją ukierunkować we właściwą stronę, na przykład „uwalniać” ją w postaci rywalizacji sportowej). Agresja sama w sobie nie jest zła – może być jedynie dobrze bądź źle eksploatowana (jest na przykład agresja prospołeczna – gdzie „tłumy wychodzą na ulicę” i na przykład zmieniają ustrój państwa; agresja ekonomiczna – gdzie firmy zdobywają nowe światowe rynki itd.).
    Wracając do tematu broni i dzieci – ja jako nastoletnie dziecko strzelałem na strzelnicach z KBKS, chodziłem z wujkiem na polowania (jako „nagonka”) czy na strzelnicę i po prostu rozumiem czym ta broń jest (oczywiście jako dziecko nie miałem do niej swobodnego dostępu – miałem z nią kontakt tylko pod opieką osób dorosłych, znających się na rzeczy – broń przez to nie była dla mnie „owocem zakazanym” i nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło aby się tym „pobawić” w tajemnicy, nawet jeśliby broń nie była przechowywana w zamknięciu); teraz broń mnie w ogóle „nie kręci” (nie podbudowuje ego), ot po prostu narzędzie jak każde inne 😉

  2. Leszek LJM pisze:

    Zgadzam się w 100%, że zakaz nie jest rozwiązaniem problemu. Ale może brak broni w rękach obywateli to większe bezpieczeństwo rządzących? Bo obywatele się nie skrzykną na fejsie i nie pójdą zrobić porządku z politykami, którzy są dla nich mili jedynie w czasie około wyborów, a potem mają ich z reguły gdzieś.
    W tym kontekście ciekawa jest nagonka na broń palną prowadzona w USA przez Obamę. Ciekawe co z tego wyniknie.

  3. Rafał M. pisze:

    Istnieją modele scyzoryków przeznaczone dla dzieci. Różnią się zaokrąglonym końcem ostrza, więc można się nimi skaleczyć, ale nie da rady się nabić.

    Poczucie zagrożenia też nijak się ma do rzeczywistego stopnia zagrożenia. Bo przypadki jakiś spektakularnych zbrodni są bardzo medialne, podobnie jak wygrana w totolotka, ale zdarzają się bardzo rzadko w stosunku do całej populacji. Dużo więcej osób danego dnia umiera w wypadkach samochodowych, od samobójstw i nowotworów, a nawet od sraczki (z powodu sraczki co roku na świecie umiera więcej ludzi, niż w wyniku zabójstw, wojen i terroryzmu razem wziętych).
    Znaczne różnice w ilości brutalnych zabójstw między różnymi państwami (np. między USA a Kanadą) sugerują, że zabijanie bliźnich nie tyle jest wynikiem jakiejś ludzkiej natury lub działalności diabła, tylko zależy od środowiska życia. Więc można dosyć dużo zdziałać, by ludzie mniej się zabijali, a tam samym broń nie była potrzebna.

    Samochód jest bardzo niebezpiecznym narzędziem, to fakt. Generuje dużą ilość wypadków śmiertelnych, jeszcze większą ilość rannych, do tego jeszcze więcej zachorowań z powodu zanieczyszczenia powietrza i siedzącego trybu życia. Ale funkcjonowanie wielu gospodarek jest opartych na samochodzie, więc tylko z powodu kasy nie ma zakazu jego posiadania i używania, ale w krajach gdzie pieniądze mają mniejsze znaczenie (np. Korea Północna i do niedawna Kuba) jest zakaz kupowania samochodów przez osoby prywatne. Wszędzie indziej ustawodawca jest zmuszony zaakceptować fakt masowego występowania samochodów i związanych z tym konsekwencji, stąd oddzielny przepis o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, zupełnie niezależny od nieumyślnego zabójstwa (i najczęściej znacznie łagodniejszy).

    Mnie osobiście kusi by trzymać w domu jakąś broń długą. Najchętniej pistolet maszynowy F-NP90. No, może ewentualnie składanego AR-7 na naboje małokalibrowe. Ale to tylko kaprys. Bo czy jest potrzebne? Obiektywnie, to absolutnie nie. I nigdy się nie przyda. A już na pewno nie do samoobrony.
    W USA farmerzy mają broń, ale wyłącznie ze względu na drapieżniki wyrządzające szkody w gospodarstwie. W tamtejszych małych miejscowościach wszyscy się znają i przestępczość jest minimalna, co najwyżej jakiej bójki, wandalizm i kradzieże jak ktoś sobie za mocno popije. W Kanadzie z kolei jest bardzo wredny gatunek czarnego niedźwiedzia, który wręcz poluje na ludzi i można się przed nim nie obronić przy pomocy pistoletu. Natomiast w kanadyjskich miastach broń jest całkowicie zbędna. Tak działa cywilizacja.
    Jeszcze w latach siedemdziesiątych angielscy i francuscy policjanci często nie nosili broni, w zupełności wystarczała im pałka i gwizdek. Od tego czasu coś się popsuło w tamtejszych społeczeństwach.

    Wielokrotnie wspominałem, dlaczego w samoobronie broń palna słabo się sprawdza, dlaczego lepiej nosić coś obezwładniającego, a większe sumy rozkładać na kilka części, więc nie będę się powtarzać.

    A czy oswajanie dziecka z bronią sprawi, że jako dorosłe będzie bezpieczniej się nią posługiwać, to nie wiem, nie wydaje mi się.

    • Fomalhaut pisze:

      Mam kogoś w Kanadzie i uwierz mi nie jest tak słodko z tym bezpieczeństwem w miastach. Też zdarzają się strzelaniny miedzy gangami i trupy. Same Ontario ma przyjąć 20 000 „emigrantów”, cała Kanada koło 100 000. Więc broń będzie bardzo potrzebna – to kwestia czasu. Generalnie zgadzam się z tym co pisał Piotr. Wg mnie głupich ludzi i ich dzieci nie ochroni żadne prawo i zakazy. Cóż ,aż chce się przytoczyć „gdzie byli rodzice !”. Bardzo dużo wśród „braci łowieckiej” to zwykłe pijaki i oszołomy i bardzo bym się zastanawiał kto z nich naprawdę powinien dostać broń do ręki.

    • Survivalista (admin) pisze:

      Poczucie zagrożenia też nijak się ma do rzeczywistego stopnia zagrożenia

      To trochę prawda. Ale można to rozciągnąć na wszelkie aspekty życia, w których ludzie się czegoś obawiają. Skoro (ponoć realnie) nie ma ryzyka napadu, nie ma po co zamykać domu i drzwi w samochodzie. Skoro ryzyko pożaru jest znikome, można wyrzucić z domu gaśnicę i odpuścić ubezpieczanie mieszkania. Skoro przy jeździe autostradami ryzyko wypadku jest małe, można odpinać pasy.

      A jednak mimo to, ludzie wolą mieć w domu broń i gaśnicę, a w samochodzie poduszki bezpieczeństwa. I po co?

      Więc można dosyć dużo zdziałać, by ludzie mniej się zabijali, a tam samym broń nie była potrzebna.

      Można też tym ludziom broń zabrać i obserwować, jak rośnie przestępczość. Patrz: Wielka Brytania.

      Mnie osobiście kusi by trzymać w domu jakąś broń długą. Najchętniej pistolet maszynowy F-NP90. No, może ewentualnie składanego AR-7 na naboje małokalibrowe. Ale to tylko kaprys. Bo czy jest potrzebne? Obiektywnie, to absolutnie nie. I nigdy się nie przyda. A już na pewno nie do samoobrony.

      Idź się lecz, Ty chory zboczeńcu!

      Wielokrotnie wspominałem, dlaczego w samoobronie broń palna słabo się sprawdza, dlaczego lepiej nosić coś obezwładniającego, a większe sumy rozkładać na kilka części, więc nie będę się powtarzać.

      Szkoda tylko, że nigdy do tej pory nie potrafiłeś tego podeprzeć żadnymi danymi, wynikami badań, itd. A o Twoich fantazjach to my tu dyskutować nie chcemy.

      A czy oswajanie dziecka z bronią sprawi, że jako dorosłe będzie bezpieczniej się nią posługiwać, to nie wiem, nie wydaje mi się.

      A to jak Ci się uroiło w głowie, to nie jestem w stanie zgadnąć. Jesteś w stanie wskazać choć jeden przykład rzeczy, w której nie zachodzi taka prawidłowość, że jak się ma z tym kontakt od małego, to się tym człowiek lepiej posługuje? Choć jeden? Nie wiem, może to się sprawdza w samochodach (bo kierowcy rajdowi przecież siadają za kółkiem po raz pierwszy dopiero po 30-tce, tak?), instrumentach muzycznych (nauka gry na skrzypcach dopiero w ogólniaku, nie wcześniej?), grze w tenisa (najlepsze efekty osiągają ci, którzy zaczęli grać w wieku 25 lat?)?

      • Piotr pisze:

        Odnośnie ostatniego akapitu – kij ma dwa końce, zależy kto jest nauczycielem broni/muzyki/tenisa/prowadzenia_samochodu. Minus jest niestety taki, że dziecko przyjmuje wiele rzeczy bezkrytycznie, więc jeśli „nauczyciel” sam jest nierozgarnięty, to nauczy dziecko złych nawyków, które potem trudno wykorzenić (na przykład lekceważenie procedur bezpieczeństwa czy lekceważenie regulacji prawnych takich jak kodeks drogowy). Może więc być i tak, że jeśli rodzic jest piratem drogowym albo bez skrupułów wsiada za kółko po spożyciu alkoholu, to lepiej jeśli nie robi tego w obecności dziecka (a taki Adam Małysz wsiadł w samochód rajdowy nie jako dziecko tylko właśnie jako 30-latek, a na poważnie wziął się za to jako 33-latek i… jako 35-latek wyjeździł mistrza Polski a jako 37-latek w pucharze świata rajdów terenowych w Abu Dhabi wyjeździł wicemistrza świata :D).
        Jak najbardziej jestem za tym aby dzieci się oswajały od jak najmłodszych lat z różnymi rzeczami (broń, samochody itd.) ale człowiek dorosły, który te dzieci oswaja też musi być odpowiednio rozgarnięty (inna rzecz, że prawnie tego rozgraniczyć się nie da).

        • Survivalista (admin) pisze:

          Zgodzę się co do przekazywania odpowiednich nawyków. Ponoć wśród myśliwych jest z tym wyjątkowo źle, a podlinkowany na początku wpisu wypadek zdarzył się właśnie w rodzinie myśliwego. Przypadek? Nie sądzę…

      • Piotr pisze:

        A co do broni w samoobronie: broń może być przydatna, ale na pewno samo posiadanie broni NIE ZASTĄPI braku umiejętności samoobrony. Gdy ktoś Cię na przykład z zaskoczenia napadnie na ulicy, to broń Ci w niczym nie pomoże (nie zdążysz jej użyć). Co innego gdy masz odpowiednio dużo czasu aby sięgnąć po broń (na przykład słyszysz, że napastnik „buszuje” po parterze domu a Ty jesteś na pierwszym piętrze) a co innego gdy na przykład masz maksymalnie 0,5-1s na obronę (na przykład atak na ulicy), wtedy trzeba się umieć obronić bez użycia broni (nawet jeśli się ją ma przy sobie), bo na wydobycie broni nie będzie czasu (zanim po nią sięgniesz już skończysz z nożem na gardle czy pod żebrem).
        Jak najbardziej jestem za swobodą dostępu do broni do celów samoobronnych (oczywiście pod warunkiem spełnienia podstawowych kryteriów typu pełnoletniość, niekaralność itp.) ale też nie ulegam złudzeniu, że broń jest najważniejszym czy najskuteczniejszym narzędziem do samoobrony w codziennych sytuacjach życiowych (broń nie zastąpi na przykład uważności, refleksu, rozwagi czy chociażby wysportowania pozwalającego na ucieczkę przed napastnikiem), mało tego, zbytnie poleganie na broni palnej może dać wręcz złudne poczucie bezpieczeństwa (i lekceważenie innych aspektów samoobronnych, znacznie ważniejszych i przydatniejszych w codziennych sytuacjach).

        • Survivalista (admin) pisze:

          Na jakiej podstawie twierdzisz, że to są złudzenia? Bo widziałem w dyskusjach masę tego typu argumentów, ale nigdy nie były poparte jakimiś badaniami dotyczącymi REALNYCH sytuacji użycia broni w samoobronie, a tylko widzimisię dyskutantów.

          Broń jest najlepszym wyrównywaczem szans, jaki do tej pory został wymyślony. Pomaga w wyrównywaniu szans filigranowym 40-kilowym kobietom, jak i 80-letnim staruszkom.

          • Piotr pisze:

            W pewnych kontekstach broń wyrównuje szanse, a w innych nie. Broń palna jest świetna gdy masz dostatecznie dużo czasu na jej wyciągnięcie, czyli albo gdy z odpowiednim wyprzedzeniem jesteś w stanie przewidzieć atak, albo dzieli Cię między napastnikiem odpowiedni dystans/przeszkoda (na przykład lada sklepowa i napastnik nie jest w stanie nożem „sięgnąć” sprzedawcy). Podobnie jest z oddziałami specjalnymi w wojsku czy policji – idą do akcji z bronią wyciągniętą, odbezpieczoną i gotową do strzału (strzał pada w ułamku sekundy od dostrzeżenia napastnika), wtedy jest to bardzo skuteczne narzędzie.
            Gdy natomiast idziesz sobie ulicą i masz broń zabezpieczoną i noszoną w kaburze na przykład pod kurtką/marynarką, to czas od identyfikacji że jesteś atakowany do momentu oddania strzału jest cholernie długi (jakieś 2-3 sekundy, chyba że będziesz chodził jak rewolwerowiec z westernu non stop „naładowany i gotowy do strzału”).
            Jeśli napastnik jest „niepozorny” (czyli nie wzbudzi odpowiednio wcześniej Twoich podejrzeń i nie wywoła poczucia zagrożenia, na przykład udaje zagubionego turystę z mapą i niby szuka drogi albo będzie filigranową 40-kilogramową kobietą) i podejdzie na dystans powiedzmy na dystans metra, to nie masz szans użyć broni palnej (mózg będzie potrzebował około 0,5s na samo rozpoznanie, że jesteś atakowany), natomiast mając odpowiednie umiejętności jak najbardziej zdążysz zareagować „konwencjonalnie”, na przykład zadać cios w krtań czy inny czuły punkt i odskoczyć dając sobie dodatkowy dystans i czas na sięgnięcie broni i jej użycie – bez tego (jeśli od razu zaczniesz sięgać po broń) nie masz na przykład z nożownikiem żadnych szans.

            Co do badań dotyczących jak to piszesz „realnych” sytuacji użycia broni w samoobronie – a znasz badania które wykazują przewagę broni podczas ataków „w zwarciu” (atak z krótkiego dystansu)? Ja takich nie znam, ale wiem, że nawet w wojskach specjalnych (gdzie goście są uzbrojeni od stóp do głów) walka w ręcz jest podstawowym elementem wyszkolenia.
            Broń jak najbardziej pomaga i jest dobrym jak to określiłeś „wyrównywaczem szans”, ale nie można zapominać o podstawowych elementach samoobrony (do których broń jest tylko dodatkiem i uzupełnieniem). Jeśli nie wierzysz, to przejdź się do jakiegoś dobrego instruktora na przykład KravMagi czy Systemy i po pierwsze spróbuj się przed nim obronić bronią palną trzymaną w kaburze pod ubraniem gdy on atakuje powiedzmy z dystansu 2-3m a Ty zaczynasz działać dopiero gdy on „ruszy” na Ciebie z gumowym nożem (oczywiście bez amunicji, chodzi o sam moment „cyknięcia” zamka) a następnie w drugą stronę, czyli Ty go atakuj gumowym nożem a on niech się broni tylko bronią palną, bez odpierania pierwszego ataku nożownika w „konwencjonalny” sposób (bez zadawania ciosów, gardy, kopnięć czy ucieczki itd. tylko niech od razu sięga po broń i spróbuje zdążyć strzelić) – eksperyment na własnej skórze daje wiele do myślenia (a przynajmniej w moim przypadku dał, a przecież byłem przygotowany na to co się wydarzy – z bronią zabezpieczoną i schowaną w kaburze pod ubraniem nie miałem najmniejszych szans mimo że „czekałem” na atak :D).

          • Survivalista (admin) pisze:

            Teraz rozumiem, co masz na myśli, w gruncie rzeczy nasz punkt widzenia niewiele się różni.

            Uważam, że broń jest najlepszym wyrównywaczem szans, ale opieranie całego swojego bezpieczeństwa na pistolecie za paskiem spodni jest złudne. Z drugiej strony, broń bardzo mocno się sprawdza przy włamaniach i napadach na kogoś w domu, gdzie może być dość czasu, by ją wyciągnąć, przeładować i odbezpieczyć, a jednocześnie nie ma gdzie uciekać czy gdzie się schować (więc strategie unikania konfrontacji byłyby zawodne).

            Nie znam porządnych badań czy analiz użycia broni w samoobronie, więc nie jestem w stanie ocenić, czy w dużym procencie napadów nie ma czasu na reakcję.

            A co do obrony przed atakiem noża, to już od dawna wiadomo, że poniżej odległości 7 metrów nie masz szans wyciągnąć broni z kabury i oddać strzału. 🙂

          • Piotr pisze:

            Żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie jestem przeciwnikiem broni, wręcz przeciwnie, uważam ją za bardzo skuteczne i przydatne narzędzie. Jestem tylko przeciwnikiem podejścia, że broń załatwia w 100% sprawę samoobrony i resztę aspektów można olać – moim zdaniem broń powinna być tylko jednym z elementów myślenia o samoobronie i ją uzupełniać (a nie stanowić „zamiennika” typu mam broń, więc sztuki walki są zbędne itp.).
            Zresztą nawet w USA wielu policjantów co roku ginie ze swojej własnej broni w starciu z nieuzbrojonym przeciwnikiem (to kilka przypadków na mniej więcej 200 rocznie ginących od kuli) a przecież tam policja nie żałuje kasy na ćwiczenia w używaniu broni. Z drugiej strony czytałem niedawno, że niemiecka Policja na wszystkie swoje interwencje w całym kraju używa średnio około 50 naboi ostrej amunicji rocznie – w przeważającej większości przypadków konwencjonalna „pała” ewentualnie podparta gazem i umiejętnościami ręcznego „zglebowania” napastnika wystarczają, a strzela się w ostateczności (głównie do „świrów”).
            Broń – jak najbardziej jestem za, ale nie na zasadzie złudnego bezpieczeństwa na zasadzie broń zrekompensuje/zastąpi wszystko inne. Chociażby co zrobisz jeśli w kluczowym momencie będziesz miał zacięcie, niewypał (albo trafisz w takie miejsce, które nie powali natychmiast przeciwnika)? Moim zdaniem umiejętności walki w ręcz to bardzo ważny element, chociażby po to aby mieć automatyczne odruchy obronne (uniki, zejścia z linii ataku, odskoki, blokowanie ciosów we wrażliwe miejsca czy wiedzę gdzie bić aby cios był skuteczny itd.) i móc sobie dać więcej czasu na użycie broni (cios „w torbę”, wątrobę, krtań, szczękę, oczy itp. może wyłączyć przeciwnika na moment, co da nam czas na użycie broni, z drugiej strony jeśli to my podczas sięgania po broń taki cios zaliczymy, to jest „po zawodach”).

  4. soli1 pisze:

    Cieszę się, że znów pojawił się treściwy wpis na blogu. Osobiście „lubię mieć”: narzędzia zwykłe i elektronarzędzia, śruby i nakrętki, wiele różnych przydasiów, bo zwiększają moje samozadowolenie i umożliwiają samorealizację np. w majsterkowaniu. Podobnie powinno być z bronią: chciałbym ją mieć, mimo iż raczej nigdy bym jej nie użył (niskie prawdopodobieństwo). Jednak z bronią miałbym świadomość większego bezpieczeństwa w razie potrzeby, niż poleganie wyłącznie na tel. 112 i szybkim czasie reakcji Policji. Piszę świadomość, bowiem po broń sięga się w wyjątkowych okolicznościach, a dodatkowo nie wyobrażam sobie sytuacji w której miałbym celować w stronę drugiej osoby – co takiego musiałoby się wydarzyć abym był do tego zdolny. Jednak odbieranie nam prawa do możliwości obrony jest złym pomysłem, gdyż osoby mające złe zamiary broń będą posiadały, a my możemy nie zdążyć dodzwonić się na 112.

    Dodam również, że przeciwny jestem noszeniu broni. Broń można mieć, jednak zabezpieczoną, schowaną „na wypadek”. Zaś spacerowanie z nabitym pistolem po mieście „bo łobuzy z nożem/kijem mogą mnie skrzywdzić” uważam za wypaczanie idei posiadania broni. W powyższym wypadku wprawieni ulicznicy szybciej nam zrobią kuku naszą bronią niż my zdążymy pozbyć się skrupułów.

  5. Kernau pisze:

    Bark posiadania broni jest czymś kłopotliwym i to bardzo, a brak umiejętności posługiwania się bronią całkowitym kalectwem. Jeśli ludzie nie są oswojeni z brani, gdy taka dostają w ręce zaczyna odbijać im głupawka. Zgadzam sie tutaj całkowicie z tym co znajduje sie w artykule. Porównanie zezwolenia na broń z prawem jazdy. Jeśli odpowiednie warunki sa spełnione posiadanie broni nie powinno byc utrudniane.
    Kluczowa jest również zmiana prawa jakie obowiązuje w Polsce, ponieważ w czasie napadu na nasz dom postrzelimy napastnika,albo zabijemy w obronie własnej, poszkodowany jest karany jak przestepca, a przecie zbronił swojego domu i rodziny. To jest kluczowa zmiana jaka powinna nastąpić.
    Przecież złodziej, który wie ze sprzedawca pod ladą ma pistolet nawet nie próbuje go okraść (tylko desperat).
    Takie historyczne pytanie: Dlaczego Powstanie Warszawskie miało jakieś szanse?? POnieważ w co drugim domu była broń i każdy mógł iść walczyć. Teraz?? Armia mała ludność cywilna nieuzbrojona, a w czasie wojny jak sie bronic??

    • Sal pisze:

      Mam wrażenie, że niewiele czytałeś na temat ilości broni, jaką dysponowali powstańcy. Gdybyś czytał to wiedziałbyś dlaczego powstanie nie miało szans.

  6. bura2 pisze:

    Wypadków z bronią palną nie jest wiele. Nie mam statystyk ale sądzę że mniej niż z petardami w okolicach nowego roku lub przypadków zachlania się na śmierć. Tylko po prostu niesamowicie medialnie to wygląda i dziennikarz chętnie to opisze. Bo broń, karabin, strzelba. Jeszcze zdjęcie nie pasujące w ogóle do sytuacji ale związane z bronią i efektowne. Tak samo jak w fakcie czytałem kiedyś artykuł o facecie który poszedł z nożem za 23.99 zadźgać szefa. I co jest ważne? Ile nóż kosztował? Czy dlaczego on tam poszedł? Źródłem problemu jest to co ten szef mu zrobił/nie zrobił a nie fakt zakupu noża i jego cena. Ale cóż jest dziennikarstwo i ” dziennikarstwo”

  7. Steven pisze:

    W polsce nie wolno polować z użyciem łuku (pomimo, że można go posiadać i z niego strzelać)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.

banner