Która strategia lepsza: samotnego wilka, czy wilczej watahy?

Czytając moje wpisy na tym blogu można dojść do wniosku, że jestem odludkiem i za wszelką cenę chcę ukryć swoje przygotowania na gorsze czasy. Że mam nadzieję przeżyć te gorsze czasy całkowicie na własną rękę, tj. jedynie sam ze swoją najbliższą rodziną. I rzeczywiście, coś w tym jest… Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że to podejście jest złe.

Jaką strategię powinien przyjąć ktoś, kto jest nowy w temacie nowoczesnego survivalu? Strategię samotnego wilka, czy wilczej watahy?

Strategią samotnego wilka nazwałbym takie przygotowania na gorsze czasy, w których chcemy być absolutnie samowystarczalni. Chcemy przygotować się tak, by w razie czego poradzić sobie samemu. Z pozyskiwaniem żywności, energii, wody, zapewnieniem schronienia. Najczęściej wiąże się to też z podejściem, by nasze przygotowania ukryć przed obcymi ludźmi, a często także przed członkami rodziny. W końcu im mniej osób wie o naszych przygotowaniach, tym jesteśmy bezpieczniejsi, prawda?

Strategią wilczej watahy z kolei nazwałbym zbieranie się grup ufających sobie nawzajem ludzi w celu przygotowania się na gorsze czasy. Grupa wspólnie organizuje cel ewakuacji, przygotowuje zapasy, wspólnie analizuje słabe punkty swojej strategii, a także ćwiczy np. ewakuację, odpieranie różnych zagrożeń, itd. Z oczywistych względów, taka strategia wymaga wtajemniczenia większej grupy ludzi, ale wciąż można przygotowania ukryć przed osobami niezaangażowanymi.

Nigdy nie mogłem przekonać się do survivalowych grup wsparcia, czy nawiązywania kontaktu z ludźmi zainteresowanymi tematem tylko i wyłącznie po to, by stworzyć taką grupę i wspólnie się przygotowywać. Jakoś nie wydaje mi się, bym mógł w pełni zaufać komuś, kogo znam tylko pobieżnie z internetu, a później wtajemniczyć go w moje sekrety.

Mimo wszystko, coraz bardziej mam wrażenie, że strategia samotnego wilka jest kompletnie nierealna.

Jasne, że mogę sobie zrobić zapas żywności na 10 lat. Że mogę sobie zabezpieczyć 10 000 litrów wody pitnej w zapasie, zbudować ziemiankę-schron, ukryć ją przed wzrokiem, wywiercić studnię i zrobić toaletę kompostującą. Mogę przemknąć się niepostrzeżenie te kilkadziesiąt kilometrów z mieszkania w bloku do mojego celu ewakuacji. Gdybym nie był obciążony rodziną, byłoby to dość łatwe. Ale nawet w takim wariancie byłoby kompletnie nierealne.

Każdy z nas musi kiedyś pójść spać, odpocząć, czy udać się do kompostującej toalety. W takim momencie, ze spuszczonymi spodniami, nawet z karabinem na kolanach człowiek jest bezbronny.

Strategia samotnego wilka jest nierealna, bo zbyt wiele jest sytuacji, w których pojedyncza osoba sobie nie poradzi.

Jednocześnie strategia wilczej watahy jak dla mnie jest kompletnie abstrakcyjna, bo nie potrafię wyobrazić sobie, że dostosowuję swój tryb życia tylko po to, by zamieszkać w jakiejś dziwacznej komunie, ufortyfikować kupioną wspólnie działkę i temu celowi podporządkować swoje działania.

Przygotowania na trudniejsze czasy nie mają być głównym celem mojego życia. Staram się działać w tym kierunku tak, jak mówi filozofia nowoczesnego survivalu, czyli jednocześnie poprawiając jakość codziennego życia. Nie wyobrażam sobie jednak wyprowadzki od miasta, w którym koncentruje się życie moje i mojej rodziny.

Dlatego wydaje mi się, że rozwiązaniem optymalnym będzie coś pośredniego między strategią samotnego wilka i wilczej watahy:

  • przygotowujemy swoją rodzinę na gorsze czasy,
  • nawiązujemy nowe, wartościowe znajomości,
  • podtrzymujemy te, które mamy,
  • stopniowo wtajemniczamy ludzi w zagadnienie nowoczesnego survivalu i przygotowań na gorsze czasy,
  • w razie potrzeby służymy przykładem, radą,
  • z naprawdę bliskimi i zaufanymi osobami dzielimy się szczegółami,
  • jednocześnie przygotowujemy się trochę bardziej, by móc pomóc także i innym.

Jasne, że nie ma możliwości, by przygotować zapas żywności wystarczający, by wyżywić własną rodzinę i wszystkich, którzy do nas przyjdą po pomoc. Ale wcale nie musi to być konieczne. Za kilkaset złotych można mieć zapas żywności na kilka miesięcy, może nie najwyższej jakości, ale pożywnej i kalorycznej. Co stoi na przeszkodzie, by zrobić znacznie większy zapas tych produktów żywnościowych, o które najłatwiej — ryżu, makaronów i cukru?

Dziwi mnie, że dopiero teraz dotarło do mnie, że posiadanie dużego grona znajomych to ważny element nowoczesnego survivalu. Na co dzień podnosi jakość życia (chyba, że ktoś jest tak aspołeczny, jak ja), a w naprawdę trudnych czasach może decydować o życiu lub śmierci.

Dlatego starajmy się te kontakty nawiązywać. Także ze sprzedawcą kartofli na straganie, u którego robimy regularne zakupy.

Survivalista (admin)

Artur Kwiatkowski. Magister inżynier, posiadacz licencjatu z zarządzania. Samouk w wielu dziedzinach, ale nie czuje się ekspertem w żadnej. Interesuje się zdrowym życiem i podróżami. I przygotowaniami na trudne czasy, rzecz jasna!

Mogą Cię zainteresować także...

47 komentarzy

  1. Art pisze:

    Pierwsze trudne dni/tygodnie musimy przetrwac samotnie/rodzinnie. Potem zgadujemy się w wieksze grupki.

    • Siergiej pisze:

      Odnośnie samotnika czy watahy to zdecydowanie wataha.
      Ale dlaczego nie na początku? Zależy jak zdefiniujemy początek? Czy moment jak zabraknie jedzenia w sklepach czy tydzień po tym jak zabrakło jedzenia w domach.
      Bo według mnie jak na ulice wyjdzie rzesza głodnych osób (owieczek jak to lubi mówić Jack) to według mnie będzie już za późno. Pomóc głodnej rodzinie sąsiada z naprzeciwka ba całego piętra to większość „Mrówek” jest w stanie (nie mówimy tu o trzech ciepłych posiłkach dziennie tylko o małym 1 posiłku dziennie). Problem będzie dopiero jak całe osiedle zwali ci się na głowę bo coś usłyszeli że ty coś masz. I w takiej sytuacji jak nie masz licznego stada to „po ptakach”. Tak jak w Wietnamie, amerykanie okopali się z ciężkimi karabinami i 300 strzelcami w dolinie, teoretycznie nie do przejścia. Ale cóż 300 tys. piechoty po drugiej stronie i po 15 min wszystkie karabiny się przegrzały i USA z całą swoją techniką musiało uciekać.

  2. zi pisze:

    Samemu to mozna sobie co najwyzej w łeb walnac. Przezyc mozna, ale po co i w imie czego ? Aczkolwiek łaczenie sie teraz w takie grupy tez zbytnio nie ma sensu, jedna „czarna owca” potem bedzie mogla latwo wyeliminowac reszte i zajac ich zasoby, chocby dla swojej rodziny. Laczenie sie jest wymagane i niezbedne, ale „PO” badz tez w trakcie . Nie wierz nikomu, nie badz samotny 😉 W przypadku braku łacznosci kom czy netu kontakty z osobami z innej czesci kraju i tak sa nieprzydatne, a szansa spotkania, przezycia i polaczenia realna, ale w filmach 🙂

  3. Macej pisze:

    Coś mi się zdaje że to ten artykuł o Bośni był punktem zwrotnym. Bardzo miło będzie obserwować tą metamorfozę.
    I przyjaciół będzie więcej i panu sprzedawcy kartofli przyjemniej 🙂
    Przy okazji tylko inteligentne typy potrafią zmienić zdanie w tak istotnej kwestii, gratuluję.

  4. Anka pisze:

    Przerabiałam i metodę samotnego wilka, i watahy. O ile 'samotność w wielkim mieście’ jest przyjemna i pożądana, to jeśli chodzi o samotne przetrwanie… jest wykonalne, chociaż bardzo szybko nachodzą człowieka pytania egzystencjalne: po co? jaki to ma sens?
    A wataha… może łatwo rozbić się o morale. Jeśli ludzie mają motywację, to robota pali im się w rękach, jest milion pomysłów, zawsze znajdują się surowce. Ale po jakimś czasie entuzjazm wygasa. Jeśli wygasa także u lidera grupy, to wataha się rozpada. A miejsce i plan klasyfikują się jako spalone.
    Nadal uważam, że obie metody są wykonalne. Sztuka polega na znajdywaniu sobie motywacji i ostrożnym dobieraniu ludzi, jeśli nawiną się jacyś rozsądni.

  5. Siergiej pisze:

    Przypomina mi się wykład jednego z speców od przetrwania z USA, w którym mówił że po ataku na WTC (myślał że to początek SHTF) pierwsze co zrobił to pojechał do sklepu i kupił 3oo kg suszonej kukurydzy. Pytają go po co mu 300 kg samej kukurydzy? Odpowiada że to dla sąsiadów, bo łatwiej dać dla głodnego sąsiada kg kukurydzy niż zastrzelić go werandzie na oczach swoich dzieci.

    • Anka pisze:

      Okej, w tym świetle składowanie setek kilogramów ryżu i makaronu, czyli bezwartościowych zapychaczy żołądka, zaczyna mieć sens. Zawsze się zastanawiałam, czy koledzy preppersi będą tracić cenną energię na trawienie tego badziewia. Ale jeśli ma to być jałmużna dla sąsiadów, to chyba przemyślę swoje stanowisko… zakładając, że sąsiedzi zdążą przed alokacją na z góry ustalone pozycje. 😉

      • Survivalista (admin) pisze:

        Jałmużna to jedno. Drugie zastosowanie takich „zapychaczy” to także środek wymiany w trudnych czasach.

      • Siergiej pisze:

        Czy zapychacze czy nie to temat na co najmniej oddzielny blog 🙂 Choć miło by było zobaczyć to też jakiś artykuł o tym.
        Pytanie ile osób w mojej okolicy jak dostaną torbę ryżu to będą w stanie coś więcej z nim zrobić innego niż wymienić na czerstwy kawałek chleba (bez prądu i gazu). Era Mcdonalds i pizzy na telefon zrobiła już u nas swoje.

        Kiedyś u Jacka występował jakiś facet który mówił że dziwi się tym wszystkim bezdomnym żebrzącym przy macku o 5 zł (translacja na PLN) na kanapkę. Bo on za 5 zł on wyżywił by 10 osób do syta. Przepis prosty, mąka, trochę tłuszczy, woda i sól jak się przelewa. Improwizowany blat do smażenia i gotowe. Znane pod różnymi nazwami na różnych kontynentach ja najbardziej lubię Torrtile. Kiedyś zrobiłem je 0,5 kg mąki i wykańczałem je przez tydzień. Naprawdę niesamowite jak mąka z wodą może dobrze smakować.

  6. Piotr pisze:

    Wszystko moim zdaniem zależy od tego jakie są relacje w grupie. Czy jest to autentyczna „wataha wilków” czy tylko grupa kilku „samotnych wilków”.

    Jeśli relacje są autentyczne (relacja jest celem samym w sobie) to taka grupa działa znacznie sprawniej, wszyscy jej członkowie działają dla dobra grupy, są gotowi do poświęceń (tak jak na przykład ojciec dla swoich dzieci), każdy daje z siebie ile może dla wspólnego dobra itp.

    Jeśli relacje mają charakter „małżeństwa z rozsądku”, to wylądujemy w grupie, w której każdy myśli o SWOIM przetrwaniu (a nie o przetrwaniu grupy) i każdy jest nastawiony nie na to że ma coś wnosić do grupy, tylko że to grupa ma mu przynosić korzyść. Pojawiają się zachowania typu ukrywanie swoich zasobów przed innymi, unikanie ryzykowania dla innych (w myśl zasady „mój tyłek jest najważniejszy”, więc nie pójdę na przykład wyciągać kogoś z pożaru), oszukiwanie pozostałych członków grupy, drobne „niesprawiedliwości” urastają do rangi poważnych problemów itp.

    Moim zdaniem w większości przypadków grupa ma znacznie większe szanse, ale taka grupa autentyczna, która jest zżyta na wielu płaszczyznach (a wspólny cel survivalowy jest tylko „przy okazji”).

  7. s,u, pisze:

    Myślę, że taką zgarną watahą mogą być działkowcy.

  8. Marek W. pisze:

    Patrząc historycznie ludzie zawsze mieli tendencje do gromadzenia się. Poczynając od czasów zupełnie pierwotnych podstawą zawsze była duża, wielopokoleniowa rodzina. W końcu, na kim mogę polegać jak nie na ojcu, bracie, czy wnuku? W miarę rozrastania się rodzin tworzyły się grupy kilkurodzinne ale również powiązane ze sobą (w końcu brat szwagra też raczej prędzej pomoże niż obcy).

    I w temacie survivalu pewnie najlepszy będzie powrót do tych wzorców – ale to raczej temat budowy i podtrzymywania stałej więzi, a nie na ostatnią chwilę na zasadzie „wiesz, spotkaliśmy się 20 lat temu na komunii córki kuzynki od strony ciotki, więc jesteśmy rodziną ;)”

    • Piotr pisze:

      Wystarczy porozmawiać z kombatantami czy z zawodowymi żołnierzami którzy brali udział w misjach typu Irak czy Afganistan. Nie tylko razem biegali z karabinami, ale także w wolnym czasie razem robili wszystko (łącznie z piciem wódki i chodzeniem „na baby”), takie więzy (w pewnym sensie sztucznie rozpoczęte) potrafią być równie trwałe jak więzy genetyczne. Nie ograniczałbym się w tym przypadku do rodziny (która z natury jest sobie bliska, bo spędza ze sobą dużo czasu, jest związana ekonomicznie, genetycznie itd.).
      Warto mieć dobre relacje z sąsiadami (a także dbać o to, aby sąsiedzi między sobą mieli dobre relacje aby wytworzyła się „mała społeczność”) bo w sytuacji kryzysowej mieszkańcy bloku/ulicy/wioski w sposób naturalny stworzą „jedną bandę”. Jeśli ktoś na przykład mieszka w mieście, a do tego kupi sobie działkę/domek na wsi, będzie się w nim pojawiał raz na tydzień i jeszcze będzie się „konspirował” (czyli w praktyce izolował), to zawsze będzie „obcy” i w sytuacji kryzysowej będzie mógł liczyć tylko na ograniczoną pomoc (nie wymagającą dużego zaufania).

      • Marek W. pisze:

        Braterstwo broni jak najbardziej się pojawia, z tym że zauważ, że w sytuacjach nietypowych, w których grupa młodych ludzi zostaje wyrwana ze swojego środowiska, rodziny i kręgu znajomych, zebrana razem i postawiona w ekstremalnych sytuacjach. Zamiast naturalnych i dotychczas funkcjonujących pojawiają się nowe „więzi rodzinne”.

        A poza tym w pełni zgoda – rodzina, sąsiedzi z ulicy, mieszkańcy wioski – o ile w spokojnych czasach są zintegrowani to w trudniejszych staną za sobą murem. Stąd tak cenne są inicjatywy typu Neighbourhood Watch, kółka pomocy sąsiedzkiej, koła gospodyń wiejskich, festyny, dożynki, jasełka itp.

      • ws pisze:

        Więzi tworzone rzez picie wódki czy chodzenie na baby to w gruncie rzeczy więzi tylko towarzyskie. Co do kombatantów i ich przyjaźni to na pewno potwierdzą , że niejeden ich kolega sprzedał by ich za uratowanie swojego tyłka.

        • Piotr pisze:

          ws: napisałem „łącznie z” a nie „jedynie”, byli związani nie tylko służbowo/wojskowo ale też prywatnie i większość czasu spędzali ze sobą. Owszem, zawsze może się zdarzyć, że ktoś sprzeda/zdradzi i tego nie da się w 100% uniknąć (nawet matki potrafią zabić swoje dzieci z tak błahych powodów jak finanse czy „co powiedzą o mnie inni”).
          Sytuacje skrajne nawet są przewidziane przez prawo i regulaminy, na przykład prawo morskie nie traktuje kanibalizmu (zabijanie żywego członka załogi w celu zjedzenia) jako zabójstwa a niektóre regulaminy wojskowe w przypadku śmierci dowódcy oddziału (gdy nie ma już w nim oficerów i podoficerów) zezwalają na przejęcie dowodzenia przez „tego którego wszyscy słuchają” a nie starszego stopniem.
          Nigdy nikogo nie można być pewnym w 100% (nawet siebie samego), można jednak zwiększać prawdopodobieństwo pewnych zachowań w określonych sytuacjach – statystycznie jesteśmy bardziej lojalni i gotowi do poświęceń dla ludzi, którzy dla nas coś znaczą i z którymi mamy bliskie i długoterminowe relacje.

  9. darnok pisze:

    Ja,kilka lat temu przestałem wspominać znajomym o takich różnych rzeczach,bo pstrzyli na mnie jak na dziwaka albo psychicznego,rodzina tak samo reagowała.na samotnego wilka wybieram,ewentualnie kilku osobą mogę pomóc.

    • Piotr pisze:

      Danrok: każdy „nawiedzony mesjasz” jest tak traktowany, najpierw jest wyśmiewany, potem atakowany, a dopiero z czasem akceptowany. Takie zachowanie objawia się nie tylko wśród zwykłych ludzi, ale też i w instytucjach państwowych. Jestem krótkofalowcem i z relacji swoich kolegów wiem jak wyglądała sprawa tzw. amatorskich systemów łączności kryzysowych we Wrocławiu, za czasów PRL działało to znakomicie, ale przyszła „nowa władza” i uznali to za relikt przeszłości (władze miasta odnosiły się do tej inicjatywy najpierw lekceważąco, a potem nawet ze swego rodzaju wrogością stwarzając „sztuczne problemy”). Taka sytuacja była aż do powodzi w 2010 roku, kiedy okazało się, że „państwowa” infrastruktura padła całkowicie po kilku godzinach braku prądu i „nagle” okazało się, że „amatorzy” mają lepszą infrastrukturę niż profesjonaliści (przede wszystkim sprzęt własnej konstrukcji można szybko i łatwo adoptować do różnych źródeł zasilania, krótkofalowcy mają też znacznie większe doświadczenie w prowadzeniu łączności w trudnych warunkach niż przeciętny policjant, strażak czy żołnierz, no i krótkofalowcy-amatorzy mogą być szybko na miejscu zdarzenia, bo po prostu w okolicy mieszkają) i po tej powodzi „nagle” odpowiednie ministerstwa podpisały odpowiednie porozumienia z PZK i zaleciły podpisanie takich porozumień we wszystkich województwach.
      Jak mówi Cody Lundin „jest za późno na naukę pływania gdy jesteś na tonącej łodzi” – niestety dla wielu osób zabezpieczenie się na przyszłość (choćby w podstawowym zakresie) mimo że rozsądne, to jednak wydaje się zbyteczne dopóki nie doświadczą na własnej skórze takiej potrzeby.

      • Johe pisze:

        Piotr, podczas powodzi w 1997 roku także „państwo profesjonalne” nie potrafiło dogadać się na drugą stronę bloku, amatorzy dali radę, i dadzą radę bo nawet tacy abnegaci technologiczni jak ja dadzą radę ;).
        Kawał drutu, klucz czy coś małego i energoszczędnego i na 80 m mamy zasięg wiadomo jaki, a na 2/70 lokalnie (do 50-75 km) z jakością hi-fi. Zresztą nie bez kozery w każdą podróż w kosmos leci krótkofalowiec bo ma „tę wiedzę” która niedoceniania jest jednak bardzo szeroka wykraczająca mocno poza samo prowadzenie łączności.

        Ale powiedz to młodzieży… co radio, fale no dobrze ale po co? jest GG, Skype, FB czy ICQ 🙂 bo o komórkach nie wspomnę.

        A wracając do tematu, myślę iż zamknięta społeczność jest pomocna, lecz tam gdzie dwóch polaków tam trzy zdania i ciężko się dogadać, zresztą prowadząc taka grupę trzeba mieć charyzmę i zdolności przywódcze wyższe przynajmniej dwukrotnie od najmocniejszego krzykacza w grupie, zero skrupułów i twardą dupę aby np. podejmować niepopularne decyzje.

  10. Siergiej pisze:

    Jeszcze jest ważne sprawa jak wygląda twoje przygotowanie i jak to sprzedajesz innym. Bo np skrzynka MRE nawet dla mnie jest trochę przesadzoną inwestycją, ale zapas tego co używamy na co dzień to u mnie norma :p i nikomu tłumaczyć tego nie trzeba.
    U mnie to ja jestem mrówką. Żona nie ma zbytnio nic przeciw jeśli nic się nie psuje i stoi na przejściu :p a 4 miesięcznej córeczce zależy tylko na zapasie pieluch do załatwienia 🙂
    Także najważniejsza sztuka to zakręcenie drugą połówką tak żeby pomysł na nową rzecz w zapasach wyszedł od niej :p

  11. ws pisze:

    Co do strategii watachy czy samotnego wilka to uważam ,że w obecnym czasie nawet nie można nikomu wspomnieć o swoich przygotowaniach – bez narażenia się na drwiny. Natomiast w chwili zagrożenia narazimy się na nieproszonych gości, chcących od nas coś pożyczyć.

    • Piotr pisze:

      Nikomu jak nikomu, ja akurat nie mam z tym większych problemów a w mojej rodzinie obydwaj dziadkowie (jeden już nie żyje) byli swego rodzaju „preppersami” i zawsze mieli zapasy zarówno żywności (na wsi w rolnictwie to w zasadzie norma była, zawsze były zapasy zboża, ziemniaków, zwierząt, własne drewno na opał, własne studnie itp.) ale też i innych zasobów (zawsze była co najmniej jedna 200 litrowa beczka paliwa, 20 litrowa bańka nafty, świece, leki itd.). W czasach reglamentacji żywności, paliwa czy w stanie wojennym było jak znalazł i nikt nie był „nieproszonym gościem” bo wszyscy na wsi jechali na tym samym wózku, dzisiaj jeden potrzebował paliwa, a następnego dnia ktoś inny leku dla zwierząt. Rozbójnicy i złodzieje wiedzieli, że zrobią taki numer tylko raz i źle to się dla nich skończy.
      Zaznaczam, że to są klimaty wiejskie, gdzie rodziny znały się od pokoleń, razem pracowali na polach, razem chodzili do szkół itd., w mieście zwykle z sąsiadem na klatce schodowej ma się gorsze relacje niż w środowisku wiejskim z kimś z drugiego jej końca – taki urok miast, że wszyscy są sobie obcy.

  12. tommies pisze:

    Piotr ma całkowitą racje co do środowisk wiejskich. Nawet dzisiaj gdzie nie ma już gospodarki niedoboru czyli PRL, a w sklepach jest wszystko, to na wsi nadal większość ludzi ma jakieś tam zapasy. Także mieszkańcy tworzą taką naturalną „watachę” bo znają się od pokoleń a duża część mieszkańców jest ze sobą powiązana bliższymi lub dalszymi więzami rodzinnymi. Prawie prymitywne rolnictwo i niedobór narzędzi czasów PRL wykształcił w pokoleniu okołoczterdziestolatków i starszych umiejętności „radzenia sobie” w sposób naturalny – ot taka namiastka survivalu 🙂

    W perspektywie długotrwałego zagrożenia wydaje się koniecznością stworzenie lub dołączenie do takiej watachy. Świetnie jak więzy rodzinne pozwalają dołączenie do takiej wyżej opisanej grupy na wsi która zapewne stworzyła by się samoistnie. Posiadane zapasy były by tu nieocenione, szczególnie środków chemicznych, higieny i lekarstw, których na wsi pewnie szybciej by zabrakło niż żywności.

    Poważny problem widzę dla ludzi którzy mieszkają w mieście i nie mają możliwości ewakuacji do takiego miejsca i ludzi. I tu chyba dobra robotę może zrobić taka strona jak ta domowy-survival.pl – poznanie ze sobą ludzi.
    Może nie będą mieli więzów rodzinnych, ale będą mieli wspólny cel i co niesłychanie ważne będą przygotowani na zagrożenie. Aby to jednak zadziałało trzeba by organizować spotkania – i niekoniecznie w lesie z ASG, tylko raczej regularne przy piwku i kiełbaskach najlepiej u kogoś na działce gdzie można swobodnie pogadać o survivalu a jednocześnie taka działka po przygotowaniu mogła by być celem ewakuacji.

    • Pozyskiwacz pisze:

      Dzialka , gdzieś na uboczu niewiele da na dluższą metę.
      Wg. mnie jedynym rozwiązaniem dlugoterminowym to stworzyć grupę , w oparciu o DZIALAJĄCE gospodarstwo rolne, nawet nieduże , ale wielokierunkowe i tradycyjne.
      Taka grupa mogla by podstawowe potrzeby zaspokajać samodzielnie. Wodę, jedzenie, ogrzewanie, transport. Produkując przy tym nadwyżki na sprzedaż/wymianę.Jedzenia , albo innych dóbr – np. wiatraki prądotwórcze.Jednocześnie kilku/kilkunastoosobowa grupa byla by już zdolna do obrony siebie i swoich zasobów. Oczywiście nie przed każdym i nie zawsze, ale w dużym stopniu.
      Dlatego dzialąjące gospodarstwo, żeby byly zasiewy, zwierzęta, maszyny. Slowem, produkcja żywności w toku, która można znacznie szybciej zwiększyć, niż zaczynać od zera. A na okres przejściowy (czyli, kilku miesięcy do ok. 1 roku), zgromadzone zapasy.Nawiązując kontakt z kimś takim mieszkającym na wsi można w obecnych czasach np. mieć ekologiczną i dość tanią żywność (ku obopólnemu zadowoleniu), a w razie SHTF, zabezpieczenie i miejsce ewakuacji.A nawet jeżeli teraz np. w ramach wakacji będziemy pomagali w takim zaprzyjaźnionym gospodarstwie , poznamy ludzi,okolice i nabędziemy umiejętności które mogą być bardzo cenne.

  13. Piotr Lisiecki pisze:

    Jeśli grupa, to tylko rodzina. Bliżsi i dalsi krewni.
    No i oczywiście: „Kupą, mości panowie! Kupy nikt nie ruszy!”

    • Survivalista (admin) pisze:

      Z grupą uformowaną na podstawie rodziny jest ten problem, że trudno całą rodzinę przekonać do przygotowań na gorsze czasy, poświęcenia na to pieniędzy, czasu i pracy. A przecież nie chodzi o to, by jedna osoba całą rodzinę w razie czego mogła wyposażyć w broń, amunicję, żywność i miejsca do spania w schronie.

  14. IrasB pisze:

    Tylko wataha, przyroda już dawno to rozwiązała. Watahą będzie rodzina (niekoniecznie ta najbliższa) i grupa zaufanych znajomych, wieś zawsze będzie miała przewagę w tej sytuacji (patrz: historia konfliktów). I nie ma,że boli – humanitaryzm w takich sytuacjach… Przeżyję ja i moja wataha.

  15. tommies pisze:

    Wracając do tematu działki to mam namyśli podobną do mojej, czyli naprawdę dużą i położonej w środku sporej wsi, z całorocznym domem.
    Natomiast utrzymanie takiego miejsca w stanie gotowości do wielokierunkowej produkcji rolnej jest kompletnie niemożliwe, bez mieszkania stałe w takim miejscu i posiadania odpowiedniego wyposażenia w zabudowania gospodarcze i urządzenia do produkcji rolnej. Co najwyżej można posiadać trochę drzew owocowych i to starych mało wymagających odmian.
    Można się jednak przygotować do tworzenia „watachy” z mieszkańcami. Jak wyżej napisałem, z pewnością szybko zabrakło by lekarstw i środków higieny. Po kilku miesiącach posiadanie skarbów w rodzaju Ibupromu czy Polopiryny czy jak ktoś ma dojście antybiotyków, oraz żywności „puszkowanej” i dóbr luksusowych w rodzaju kawy i herbaty czyniło by nas cennym członkiem grupy.

    Ale tak naprawdę najważniejszym czynnikiem jest rodzaj zagrożenia.
    Prywatnie uważam, że najrealniejszymi zagrożeniami jest załamanie się gospodarki oraz katastrofa wynikająca ze zjawisk przyrodniczych.

    Dosłownie kilka dni temu czytałem artykuł o wielkim głodzie w Europie 1315-1317. Dzisiaj po badaniach osadów i pokrywy lodowej wiadomo, że przyczyną była erupcja wulkanu z olbrzymią ilością pyłów która na prawie 2 lata bardzo ograniczyła ilość docierającego słońca.
    Zainteresowałem się tematem i okazało się że bardzo często w różnych miejscach na świecie dochodziło do podobnych wydarzeń, a wiele z nich miało charakter globalny.

    W takim przypadku długoterminowe (kilkuletnie) liczenie na uprawy rolne i zwierzęta okazało by się płonne i należało by polegać w dużej mierze na zgromadzonych zapasach.

    Każdy z nas zainteresowany tematem survivalu sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie w jakim stopniu jest w stanie zmieniać swoje życie mając na uwadze różne możliwe zagrożenia.
    Jeden będzie miał dom z autonomicznym podziemnym bunkrem i z zapasami na kilkadziesiąt lat, a inny zadowoli się posiadaniem dodatkowej żywności i wody na kilka tygodni.

  16. Coyote pisze:

    Jeśli chodzi o wilcze watachy … http://blogpublika.com/2013/12/04/piotr-m-stankiewicz-korporacja-zbrojna-obserwuje-nas-abw/ Spoko inicjatywa już z pierwszymi sukcesami , czemu by się nie dołączyć ?

  17. Siergiej pisze:

    Niema to jak dobra inicjatywa, ale dla mnie to trochę za bardzo militarne, choć może tak chcą żeby to wyglądało.
    Ale według mnie jest wiele ważniejszych kwestii i problemów które należy na naszym podwórku rozwiązać a obronność jest trochę dalej na tej liście.
    Przynajmniej przyczyniają się do tego że coraz więcej osób potrafi pomóc potrzebującej osobie (nie tylko rannej w boju:P)

  18. Pi pisze:

    Nowy sezon Czekając na apokalipsę
    (Doomsday Preppers) National Geographic – 22:00, 13.12.2013

  19. Masos pisze:

    Można by stworzyć mały artykuł o tym ilu i jakich ludzi warto mieć w grupie, chodzi min. o lekarzy, budowlańców, strzelców, kowali, rolników, pirotechników etc. Wiadomo że jeżeli jest się prawdziwym rolnikiem a nie niedzielnym działkowcem to jest się bardziej doświadczonym w np. większej produkcji roślin jadalnych

    • Anka pisze:

      Akurat z tym rolnikiem to tak nie do końca. Współczesne rolnictwo działa na dużych areałach, mechanice i nawozach. Oprócz rolników bio-eko-organic cała reszta będzie kompletnie bezradna, jeśli zabraknie np. paliwa albo chemii. A taki dziadek- działkowiec wyżywi swoją rodzinę z tej małej działeczki w Ogródkach Działkowych, bo zamiast kwiatków będzie siał i sadził rośliny jadalne: ziemniaki, marchewkę, cebulę, różne odmiany fasoli… 🙂

      • Pozyskiwacz pisze:

        I tak , i nie.
        Przeważnie, nawet nowocześni rolnicy, są rolnikami od kilku pokoleń i jeszcze 20-30 lat temu uprawiali ziemie dużo bardziej tradycyjnymi metodami.Poza tym na wsi są jeszcze starsi ludzi, ojcowie i dziadkowie, którzy nawet jak nic nie uprawiają to sporo wiedzą.
        Od braku wiedzy znacznie większym problemem będzie brak maszyn,koni i np. budynków przystosowanych do drobnej produkcji.
        Np. mając nowoczesną oborę na kilkadziesiąt krów mlecznych i wszystkie udogodnienia – woda z wodociągu, prąd, dojarki itp. nie damy rady utrzymać takiego poglowia w razie braku tych mediów. Często nawet napojenie krów będzie problemem (niby można przywieźć wodę traktorem, ale co jak nie będzie paliwa?), nie mówiąc o wydojeniu (no może sąsiedzi pomogą), ale jak przechować taką ilość mleka bez chlodziarek?

        • Siergiej pisze:

          Hej

          Nie do końca się zgodzę. 30 lat temu to jest 1980. Ja miałem wtedy 5 lat i w tedy już nie było ani jednego konia w mojej wsi. Każdy miał traktor i całą masę maszyn, nawozów i chemii na stonkę. Naprawdę nie znam żadnej osoby która umie uprawiać ziemię (w większym zakresie niż swój przydomowy ogródek). Teraz nikt się nie wychodzi na pole i nie patrzy co się dzieje, każdy postępuje maszynowo. Zaorać, posiać, nawozić, popryskać, zebrać i tak w koło. I to mówię o tzw. rolnikach mało rolnych nie o ludziach który mają z 200 hektarów. 90% osób które mieszka na wsi nie produkuje już swojej żywności (jaj, mleko, mięso czy przetwory) wszystko biorą ze sklepu. A to co produkują do pszenica i żyto które idzie na skup.
          W razie „W” to ludzie nie tylko będą uciekać z miast ale i ze wsi też bo tam też nic nie będzie.
          Kurczę pesymistyczny ten przekaz w przyszłości postaram się być bardziej optymistyczny.

          • Pozyskiwacz pisze:

            U mnie na Podkarpaciu jest inaczej. Fakt, dziś większość rolników kupuje jedzenie w sklepach. Malo kto uprawia coś wlasnego.Ale w latach 80′ i na początku 90′ bylo inaczej.
            Wtedy bylo we wsi ponad dwadzieścia koni, dziś jest 5 z tego 2 moje. W sumie 3 z nich pracują w polu.Fakt że moje to okazyjnie i testowo, już więcej w bryczce chodzą. Ale większość maszyn konnych mam i w razie „W” mogę się przestawić na uprawę konną, w każdym momencie.
            Niedaleko jest też stadnina gdzie jest blisko 30 koni, sporo z nich tez moglo by pracować w polu. Niektóre zresztą pracują przy podgarnianiu ziemniaków co roku.
            Koni trochę by bylo, oczywiście że za malo, ale zawsze coś. Przynajmniej w mojej okolicy. Pewnie gorzej by bylo z narzędziami konnymi. Zdecydowana większość już wywieziona na zlom. Podobnie dziś latwiej o siodlo niż o uprząż.

          • Coyote pisze:

            Co się wszyscy na te konie tak uparli ? Dwie zwykłe krowy ras ogólnoużytkowych zrobią tą samą robotę co jeden ciężki perszeron . Wiem to z obserwacji , pradziadek tak obrabiał na gospodarstwie jeszcze za później komuny 🙂 Większość maszyn o trakcji „konnej” to były proste konstrukcje , nic poza zasięgiem przeciętnego ślusarza czy mechanika samochodowego . A na upartego nawet cieśli ! Jeszcze pod koniec XIX wieku stal była tak droga że używano jej tylko tam gdzie była niezbędna np. lemiesze pługów . Po prostu zbierać i drukować stare plany , rysunki itd . Do tego jest sporo maszyn do mini traktorków które po niewielkich przeróbkach spokojnie mogą być ciągnięte przez zwierzęta .

          • Siergiej pisze:

            Tak naprawdę jak byś podszedł do tematu jak Sepp Holzer to koń i maszyny może być tylko udogodnieniem. w permalkulturze całość można śmiało obrobić rękoma.
            Odnośnie rzemieślników to tak ogarnięty polak nie jedno potrafił załatwić ale bardzo dużo wiedzy i umiejętności przepadło bez powrotu. Kto z was zna kowala który robi coś innego niż ogrodzenia. Albo zduna który potrafi postawić piec kaflowy (a co dopiero super wydajny piec rakietowy z akumulatorem ciepła). Jest bardzo wiele takich fachów które zanikają i ich trzeba będzie się uczyć od początku. Efektem tego w razie „W” będzie bardzo długi czas przejściowym w którym będzie łatwo tylko o guza.
            PS: Macie może doświadczenia z piecami rakietowymi z akumulatorami ciepła bo niedługo zabieram się za budowę drugiego do ogrzewania folii z sadzonkami.

          • Coyote pisze:

            Żeby nie było że bredzę , http://cyfrowaetnografia.pl/Content/189/LUD1961_t47-11.pdf , na ziemiach odzyskanych jeszcze na przełomie lat 70/80 zdarzały się pojedyncze przypadki jak właśnie mój pradziadek . Do obrobienia miał ok 8 hektarów ale bardzo rozkawałkowane , nieregularne działki . Głównie 2 klasa ziemi . Co do płaczu że koni nie ma , jest o wiele więcej niż jeszcze 10 lat temu za to prawie same wierzchowe i w dodatku wydelikaconych ras . Mocnych , wytrzymałych koników ras prymitywnych co wyżyją na byle czym i koni typowo roboczych tyle co kot napłakał , reszta w razie poważnego kryzysu szybko trafi do gara . Bydło hodowane na mięso to … rasy pierwotnie pociągowe . Stan pogłowia bydła w Polsce na czerwiec tego roku to 5860,8 tys. sztuk . Nawet przy śmiertelności 90 % pozostaje ponad pół miliona zwierząt . Pogłowie końskie to według danych z tego roku 300 tys .

          • Pozyskiwacz pisze:

            Coyote, ależ ja się z Tobą zgadzam. Tez pamiętam na początku lat ’80 krowę ciągnącą wóz, gdzieś na Podhalu. Fakt że raz w życiu widzialem taki obrazek na oczy. Mój dziadek też po wojnie robil w polu krową, nawet krową , a nie wolem, zanim się konia dorobil.
            I wcale nie twierdze że się nie da, da się, na różne sposoby, trochę końmi, trochę wolami, trochę jakieś mniejsze ciągniki (oszczędniejsze). Pewnie powstaną jakieś konstrukcje z gazogeneratorami itp.
            Problemem może być brak czasu na spokojne i planowe przestawienie się na nowe tory. Caly czas na to zwracam uwagę w moich wpisach. W razie gwaltowniejszego zalamania (np. rozblysk sloneczny) ludzie w pierwszej kolejności zjedzą krowy i konie , myśląc że przecież za kilka tygodni , czy miesięcy przyjdzie pomoc niż będą glodować z myślą o przyszlych zbiorach.Zresztą spróbuj zbudować np. gazogenerator, czy nawet wiatrak z prądnicą bez dostępu do prądu, transportu materialów itp. Nie twierdze że się nie da, ale będzie trawalo dlużej i będzie to wielokrotnie trudniejsze. I to będzie prawdziwym problemem. Nie fizyczny brak możliwości przeżycia, ale marnowanie szans przez ludzi.
            Dlatego uważam że lepsza będzie strategia „wilczej watachy”, lączenia się w grupy, żeby ochronić swój stan posiadania i zdrowie czy nawet życie, a potem mieć z kim rozwijać dalej spoleczność.
            Kiedyś też np. dwory Polskie na Kresach nie zamieszkiwaly jedna czy dwie osoby, ale kilkadziesiąt.Tworząc w dużej mierze samodzielna komórkę. Nawet osadnicy na „dzikim zachodzie” gospodarowali raczej w grupach, nawet wielopokoleniowych licznych rodzinach niż samotnie.
            Wszędzie w niesprzyjającym , niebezpiecznym otoczeniu ludzie lączyli się w grupy, klany itp. Nic nowego tu nie wymyślimy.

          • Coyote pisze:

            Tu chyba dawno wszyscy osiągnęli kompromis , jedynie taktyka wilczej watahy ma sens . Najlepiej opartej na więzach dalszego i bliższego pokrewieństwa co nie znaczy że nie możliwe jest istnienie innych , opartych na resztkach struktur państwowych , mafijnych czy paramilitarnych . Tak było na Bałkanach i w Czeczenii za Dudajewa . „Samotny wilk” nawet jeśli przeżyje szybko zdegeneruje się do poziomu ścierwojada żerującego na resztkach pozostawionych przez watahy . Dyskusja zeszła na boczny tor , uprawa roli w warunkach braku oleju napędowego . Wielu twierdzi że zwierząt pociągowych już w Polsce nie ma a wręcz przeciwnie , jak pisałem nawet przy założeniu że 90 % pójdzie „do gara” pozostają spore ilości . To plus lekkie ciągniki i już sytuacja żywnościowa z beznadziejnej zmienia się na kiepską .

  20. tommies pisze:

    W sytuacjach ekstremalnych dobór ludzi będzie zapewne opierał się na zorganizowanych grupach i lokalnych społecznościach. Myślę że zawsze w dłuższej perspektywie może brakować jakiegoś zawodu, ale zapewne także ktoś samoistnie odkryje w sobie większe predyspozycje niż inni do wykonywania brakującego zawodu. Poruszona została jednak ciekawa sprawa – mianowicie przygotowanie ludzi do wykonywania prac prymitywnymi lub raczej narzędziami z przed epoki powszechnej elektryczności.
    Ja sam mam po dziadku stolarzu warsztat i narzędzia ręczne, niektóre jak przypuszczam 150-letnie, ale służą mi raczej jako ozdoba 🙂 Umiem jednak ich używać i je konserwować.

    I tu przechodzę do sedna czyli książek-poradników które warto mieć w przypadku, gdyby naprawdę nastąpiło kompletne załamanie dzisiejszych struktur i cywilizacji. Może warto by stworzyć listę wartościowych z naszego punktu widzenia pozycji które warto mieć w domowej biblioteczce ? Często będą to zapewne pozycje które można kupić na allegro czy antykwariacie za 5 PLN

  21. Boungler pisze:

    No widzę że Domowy Survival również został wyszczególniony w świątecznym wydaniu Newsweek’a. Robisz się Waść coraz bardziej sławny 😀

  22. Dobroj pisze:

    Moim zdaniem należy określić gęstość zaludnienia obszaru, na którym przyszło nam żyć. Od ilości osób na jeden kilometr kwadratowy odjąć swoją najbliższą rodzinę. Pozostali to najbliższa konkurencja do michy.

  23. paprokles pisze:

    i tak i nie tak – i samotnie i w kupie i moze jeszcze inaczej… mozeby tak poszperac w dostepnych materialach i mielibysmy jakies gotowce… np:
    „tandem” = strzelec i obserwator (wersja wietnamska – jeden niesie karabin, drugi worek z ryzem), w przyrodzie tez sa takie wspolpracujace duety (kojot i borsuk, ukwial i rak pustelnik, dziad i baba)…

    albo z innej beczki – „piramida” – 1 ninja… 3 ninja… 9 ninja… rodzina/klan… (jeden to samotnik a calosc to stado)…

    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.