Najlepsze racje żywnościowe na sytuacje awaryjne

W dzisiejszym materiale chciałbym omówić najlepsze moim zdaniem racje żywnościowe na sytuacje awaryjne, czyli racje Seven Oceans.

Pierwszy kontakt z tymi racjami miałem kilka lat temu i od tamtego czasu staram się zawsze mieć gdzieś w moim zapasie żywności kilka opakowań. Uważam, że mają z punktu widzenia przygotowań na nieprzewidziane zdarzenia szereg zalet. 

Nie należy budować z nich fundamentu domowego zapasu żywności, bo od tego są inne produkty. Z całą pewnością nie są to też racje, które powinno się kupować i zjadać na wyjazdach pod namiot (jak liofilizaty). Nie nadają się do wykorzystywania do codziennych posiłków, jak warzywa i owoce w słoikach czy konserwy. Ale miejsce w zapasie żywności na apokalipsę jak najbardziej mają.

Racje te zostały zaprojektowane do użycia na tratwach ratunkowych (a przecież bycie rozbitkiem po katastrofie statku na tratwie ratunkowej jest chyba właśnie definicją sytuacji kryzysowej). I z tego między innymi wynikają ich zalety.

  • Mają ponadpięcioletni okres trwałości, bo ich zadaniem jest leżeć na takiej tratwie i czekać na sytuację kryzysową. Kupujemy, wrzucamy gdzieś, zapominamy na długi okres.
  • Są w stanie wytrzymywać bardzo różne warunki przechowywania (napis na opakowaniu mówi jedynie, by przechowywać je w średniej temperaturze poniżej 30°C i nie w miejscu bezpośrednio nasłonecznionym), a więc wytrzymają temperatury wysokie i mróz. Nadają się zatem doskonale do trzymania w bagażniku w samochodzie — dużo lepiej, niż batoniki czy czekolada.
  • Mają całkiem niezły smak, przypominający nieco (zależy kto próbował) ciasteczka maślane, chałwę, albo niedopieczone herbatniki. Dziecko nakarmione taką racją nie powinno jakoś szczególnie marudzić, że mu nie smakuje.
  • Można je łatwo rozkruszyć i rozmieszać z wodą do postaci czegoś w rodzaju owsianki, a następnie nakarmić łyżeczką dziecko, staruszka, czy kogoś, kto nie może gryźć bo kilka dni wcześniej stracił parę zębów.
  • Jedno opakowanie waży 500 gramów i zawiera ok. 2 400 kcal, a więc porcję energii na cały dzień dla 1 osoby. Można więc zbudować z nich nieduży gabarytowo zapas żywności.
  • Mają dobry skład surowcowy: mąkę, tłuszcz palmowy, słód jęczmienny i inne składniki. Nie zawierają surowców pochodzenia zwierzęcego, konserwantów, barwników, wzmacniaczy smaku.
  • Również z punktu widzenia wartości odżywczych nie jest źle — mamy tu sporo węglowodanów, ale też dość dużo tłuszczów i białka, plus dodatek kilku witamin.

Z całą pewnością racje żywnościowe Seven Oceans nie są jedynym produktem, który trzeba mieć w zapasie żywności na trudne czasy. Nie namawiam nikogo na kupowanie całego ich kartonu, tak samo, jak nie namawiam na kupowanie całego kartonu wojskowych racji żywnościowych. Ale uważam, że to jest najlepsze awaryjne jedzenie, jakie można trzymać na przykład w samochodzie (ze względu na odporność na niekorzystne warunki przechowywania), czy w zestawie ucieczkowym (możemy o nich tam zapomnieć na kilka lat).

Trzeba jednak pamiętać, że są od nich produkty znacznie tańsze, które w innych zastosowaniach mogą sprawdzać się równie dobrze.

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

24 komentarze

  1. Piotr pisze:

    Nie wyobrażam sobie na przykład nieprzeglądania bagażnika samochodowego czy torby BOB przez 5 lat 😀 W praktyce i tak tego typu zestawy przegląda się co jakiś czas (ja to robię to mniej więcej raz na pół roku) i robiąc przy okazji „rotację” niektórych elementów (nowe wkładam do zestawu, a stare wyjmuję aby je zużyć podczas turystyki/biwakowania zanim skończy się ich przydatność, są to między innymi baterie, leki, środki przeciw komarom, tabletki do uzdatniania wody itp.) – przy okazji takich przeglądów wymieniam także wodę i żywność w tych zestawach.
    Racje Seven Oceans to nie są typowe racje żywnościowe na których można funkcjonować dłuższy okres czasu, czyli nie jest to baza na której można oprzeć jakieś większe zapasy na okres powiedzmy miesiąca. To są typowe racje „ratunkowe” czyli mają zapewnić uzupełnienie bilansu kalorycznego maksymalnie przez kilka dni (tak aby osoba w kryzysowej sytuacji miała dostatecznie duży zapas energii do działania i myślenia). No i tu pojawia się pytanie – czemu takie racje a nie na przykład znacznie tańsze suchary? Rozumiem 5-letni okres przydatności do spożycia, ale w praktyce nikt takiego okresu przydatności nie potrzebuje (chyba że sam sobie konstruuje tratwę ratunkową, której nie będzie otwierał przez lata) i dwuletnia przydatność spokojnie wystarczy, zapas kalorii w kilogramie żywności porównywalny, a suchary są łatwiejsze w „upchnięciu” (są pakowane w mniejsze, 90gramowe opakowania), tańsze w zakupie a nawet jak ktoś chce, to może je sobie sam zrobić.
    Moim zdaniem do zastosowań takich jak torba BOB czy „żelazna porcja” w samochodzie, czy wiele innych tego typu zastosowań suchary sprawdzą się równie dobrze jak racje Seven Oceans. Racje SO są świetne tam gdzie 5-letni okres trwałości jest czynnikiem kluczowym (czyli gdybym miał gdzieś na przykład zakopane zapasy po drodze do celu ewakuacji itp.) ale w normalnym przypadku trwałość rzędu 2 lata jest w zupełności wystarczająca.

  2. GNOM pisze:

    Zaczyna robić się gorąco?
    Chyba czas na porządne przygotowania – Rosjanie już to robią
    https://www.o2.pl/artykul/wojenna-psychoza-w-rosyjskiej-telewizji-strasza-atakiem-6240148252235905a

    • Piotr pisze:

      Nie pierwszy raz i nie ostatni. Moim zdaniem świat nie da się nabrać na sztuczkę USA z rzekomym atakiem bronią chemiczną (kto używa broni chemicznej gdy ma zwycięstwo w kieszeni?) i Trump skończy na grożeniu palcem i wpisach na Twitterze (ale obiecane „piękne i inteligentne” rakiety nie polecą).
      Trump jest handlowcem – „na otwarcie” licytacji rzuca wysoką cenę aby miał z czego spuścić 😀

        • Survivalista (admin) pisze:

          Czy znalazłeś materiał źródłowy? Bo tu w tym artykule linka się nie doszukałem…

          • Piotr pisze:

            Nie podali w artykule materiału źródłowego, ale to się mniej więcej zgadza z tym co da się usłyszeć w rosyjskich rozgłośniach radiowych na falach średnich i krótkich, w tym we wspomnianym „Radiu Sputnik” nadającym na falach średnich (mają także sekcję polską i programy polskojęzyczne). Można też poczytać w sekcji polskiej na ich stronie internetowej:
            https://pl.sputniknews.com/swiat/201804157766899-atomowy-atak-III-wojna-swiatowa-apokalipsa-Sputnik/

            Ale… zarówno w ZSRR jak i we współczesnej Rosji leczenie nastrojów społecznych związanych z kryzysami ekonomicznymi poprzez straszenie własnych i obcych obywateli wojną to standardowa zagrywka. Rozegranie konfliktu w Syrii zostało zrobione tak, żeby wszyscy „wyszli z twarzą”, Rosjanie dostali wystarczająco wcześnie ostrzeżenie co się będzie działo i jak (aby nie ponieśli nawet przypadkowych strat), „wielki atak” USA tak na prawdę ma znikome znaczenie zarówno pod względem strategicznym jak i taktycznym (nic nie zmienia), wszyscy ogłaszają swój „wielki sukces”, media mają czym „grzać publikę” a tak naprawdę 99% tego wszystkiego rozgrywa się na Facebookach, Twitterach i konferencjach prasowych (i dobrze że głównie tam) – oczywiście pozorny konflikt w Syrii trwa ale Al-Asad nie jest na rękę zarówno Rosjanom jak i USA (Rosja wspiera Asada aby być w kontrze do USA ale nie dlatego, że Asada popiera).

  3. mirek pisze:

    Moze sa najlepsze a napewno najdrozsze. W anglii kosztuja ponad 5 funtow za duza paczke moze pol kilo. Nie ma nic w nich magicznego. po prostu tluste krakersy w blokach. Jesli chcemy cos takiego zrobic samemu to koszt bedzie okolo 3 funtow za kilogram I to w najbardziej wypasionej wersji z ziolami lub innymi dodatkami. Co do opakowania, to papier nasaczony olejem jest dostepny a mozna uzyc papier do pieczenia, torebki jednorazowki, gumki recepturki itp.
    Tak samo mozna zrobic biltong lub jerky, rowniez o ponad polowe taniej za podwojna porcje.

  4. etyw pisze:

    Najlepsze racje zywnosciowe to…. rożne racje. Niestety tak to jest. Po pierwsze namawiam do zakupu racji o długim terminie np. 25 lat. Są drogie bo przesylka kosztuje duzo (swego czasu byly zamowienia u znanego antyklerykala i kumpla tego portalu 😉 ). Po drugie polecam racje zolnierskie USA, to zawiera bardzo duzo chemiii, ale daje kopa i jesli nie przedziurawisz bedzie dzialac zawsze do temp. +25 stopni celsiusza (zreszta kazda zywnosc tyle wytrzymuje, a wiecie ile wytrzymuja opakowania na wode? +15 stopni, tak tak, wieksza temp powoduje ze powinno sie wyrzucic taka butelke )

    Po trzecie warto kupic rozne liofilizaty na jakies wycieczki, na zimowa trase samochodem itp. Po prostu by sprawdzic jak nam to smakuje.

    • Piotr pisze:

      Z chemią w racjach żywnościowych USA bym uważał – jak ktoś jest młody i zdrowy, to może regularnie jeść najgorsze g… i organizm jakoś sobie z tym poradzi ale raczej nie jest to żarcie dla każdego (od małego dziecka do staruszka).

      Co do opakowań na wodę – zależy od rodzaju opakowania, wcześniej producenci po prostu lali wodę w plastik ale czasem w wodzie przechowywanej z dostępem do światła pojawiały się algi (w 100% zdrowe, ale powodujące, że woda się nie sprzedawała) dlatego teraz większość producentów maluje wnętrze butelki specjalnym lakierem który przy okazji jest filtrem UV (uwaga na wykorzystywanie takich butelek do metody SODIS!). Ogólnie nawet jeśli wodę przechowuje się w plastikowych butelkach w chłodnym miejscu, to nie powinno się jej przechowywać w ten sposób długookresowo, bo chemia z butelek powoli mimo wszystko do wody przenika (to samo dotyczy innej żywności w plastikowych opakowaniach). Jak ktoś nie ma innej możliwości, to jasne że lepiej jest mieć „plastikową wodę” niż nie mieć jej wcale ale jednak co szkło to szkło.

  5. Rafał M. pisze:

    Ostrzeżenie, żeby nie jeść na raz zbyt dużo, może też wynikać ze skoncentrowania żywności. Bo człowiek jest przyzwyczajony do dużych objętości, a jak coś jest pozbawione wody i ubite, to będzie znacznie mniejsze przy tej samej ilości. Podobnie jest np. z kabanosami, to taka cieniutka kiełbaska, niby niewiele, a odpowiada kiełbasie podobnej długości, ale znacznie grubszej.

    Podobnie jest z ceną, za kilogram wydaje się dużo, ale to jest skoncentrowane, pozbawione wody. Woda w tradycyjnej żywności potrafi przekraczać 3/4 masy.

    Ja w samochodzie trzymam paczkę chipsów. Tłuste i słone, więc szybko zaspokajają głód. Dobrze się przechowują.
    Wyżywić się samymi chipsami nie da, ale nie o to chodzi. To na wypadek, jakby nagle pojawił się głód i nie było w pobliżu niczego do kupienia.
    Nawet jak raz w roku trzeba będzie zjeść tą paczkę, by zastąpić nową, to zbytnio nie zaszkodzi.

    Nie wiem jak inni, ale ja chyba tyję po chipsach. Po ich zjedzeniu masa ciała rośnie bardziej, niż ważyły te chipsy, dziwne to trochę.

    Alternatywą lub dodatkiem do chipsów mogą być solone orzeszki.

    Natomiast w torbie ewakuacyjno-podróżnej w domu trzymam baton Mars. Podwójny, lub potrójny. Ma orzechy i czekoladę, więc na pierwszy głód się nadaje.

    To wszystko oczywiście nie jest alternatywa, by wyżywić się przez kilka dni. Ale lepsze to, niż nagle odcukrzyć się z powodu głodu lub wysiłku.

  6. Michał pisze:

    ’Nie wiem jak inni, ale ja chyba tyję po chipsach. Po ich zjedzeniu masa ciała rośnie bardziej, niż ważyły te chipsy, dziwne to trochę.’

    Sól zatrzymuje wodę w organizmie.

  7. mirek pisze:

    batony snikers, chipsy, solone orzeszki to jest comfort food, zywnosc stworzona po to by ja jesc I czuc sie glodnym

    • Krzysztof Lis pisze:

      Akurat co do Snickersów i orzeszków nie masz racji. Orzeszki są ciężkostrawne, długo leżą w żołądku i długo zabijają uczucie głodu. Dlatego wchodzą w skład Snickersów właśnie.

      • mirek pisze:

        orzeszki ziemne to jeden z najsilniejszych alergenow, zawieraja do 17 roznych aflatoksyn pochodzacych z plesni, co do czekolady I cukru to szkoda pisac o dolku glikemicznym po zjedzeniu. tzw insulinowa pulapka.

  8. bura2 pisze:

    Jak ktoś nie ma specjalnych potrzeb żywieniowych to wszystko jedno czy w samochodzie będzie miał paczkę sucharów, paczkę czipsów, batona zwykłego czy specjalnego czy też te racje 7oceans lub najbliższy ich normalny odpowiednik – ciastka maślane.

    Weźcie to co lubicie, zapakujcie dobrze i bądźcie szczęśliwi. Kiedyś czytałem wywiad z facetem który przebiegł 100 km trasę na rajdzie na orientację „Harpagan” w 14 godzin i napisał że on to bierze dwa bidony z woda z miodem i kilka LION-ów.

    Z całej gamy dostępnych izotoników ,żeli i bajerów facet bierze zwykłe batony dostępne w każdym kiosku. I mówimy tu o pewnym poziomie. Kto nie był niech poczyta sobie o Harpaganie cóż to za impreza najlepiej niech sam pójdzie.

    • Piotr pisze:

      Porównywanie uczestnika Harpagana do normalnego survivalowca jest nieporozumieniem. Podczas Harpagana spala się średnio 20-25 tysięcy kilokalorii, czyli przez kilkanaście godzin zawodnik spala więcej kalorii niż typowa osoba przez tydzień (tempo spalania jest około 10 razy szybsze niż normalnie). Te kilka LION-ów i dwa bidony wody z miodem to bardzo mało, tacy zawodnicy mają rezerwy energetyczne w organiźmie i metabolizm „wytrenowany” do szybkiego z nich korzystania, a bidony z glukozą czy batoniki są głównie w celu przełamywania kryzysów (musiałby ze 100 takich LION-ów ze sobą zabrać aby pokryły zużycie kalorii podczas Harpagana, jeśli bierze kilka, powiedzmy 5, to bierze ze sobą raptem 1000 kcal, tyle energii to on zużyje przez pierwsze 5 km).

      W sytuacji survivalowej postępowanie powinno być skrajnie odwrotne niż we wspomnianym przez Ciebie Harpaganie, zamiast maksymalnego przyspieszania metabolizmu (aby jak najwięcej podkręcić wydolność i „moc” organizmu) powinno się jak najbardziej owe tempo obniżyć aby organizm zużywał jak najmniej energii (aby zapasów wystarczyło na jak najdłużej) – zamiast trasę 10km pokonywać biegiem w godzinę „zarzynając się” (i na mecie być „zdechlakiem”), można ją pokonać swobodnym tempem spacerowym w 3 godziny zużywając znacznie mniej kalorii (i w razie czego przez cały czas będąc „niewycieńczonym” aby móc awaryjnie w każdej chwili podjąć większy wysiłek fizyczny). Oczywiście czasem trzeba po prostu spie…ać jak najszybciej z miejsca zagrożenia ale ogólnie co do zasady raczej nie należy się zachowywać jak Bear Grylls (z całym szacunkiem dla jego osiągnięć wojskowych, sportowych i promowania skautingu) tylko jak Cody Lundin czy Ray Mears 😀

      • bura2 pisze:

        @ Piotr
        Nie zrozumieliśmy się do końca. Zasługujesz na dłuższą odpowiedź.
        1. Mój post miał na celu ukazanie, że kombinujemy jak koń pod górkę żeby zrobić nierealną super rację do wożenia w aucie na wypadek stania w korku (wiem, że nie tylko) a tu facet kończy trudny rajd a batonach o których ktoś napisze „śmieć food pułapka insulinowo-glikemiczna”
        2. Nie wiem skąd do **** bierzecie te kalorie. 5 km biegu dla faceta 75 kg w czasie 40 min to 400 kcal nie 1000. i dla 100 km tez realnie wyjdzie mniej niż 20000!
        Nie czytajcie bezmyślnie wszystkiego co wam pokaże endomondo/tomtom!

        3. Facet z harpagana nie jest idealnym przykładem dla preppera bo on bierze swój pas biodrowy/mini plecak i wybiega na kilkanaście godzin. WIE, że jak coś się stanie to może liczyć na pomoc innych. Najwyżej zmarznie kuśtykacjąc kilka km w deszczu do najbliższego miejsca gdzie będzie w stanie podać swoja lokalizację. Nijak ma się to do sytuacji survivalowej, gdzie masz na grzbiecie 10 kg szpeju, liczysz tylko na siebie, pomyłka może kosztować sporo, a każdy napotkany człowiek może być zagrożeniem.

        4. Mimo wszytko do BOB/PE brałbym żywność typu batony – takie trochę lepsze niż mars/snickers/lion ale też bez przesady – „sante go on!” cenowo tyle co dwa snickersy a nie są tak słodkie i bardziej sycą – nie będę przepisywał tu z etykiety info o jakiejś inulinie czy innym cud-składniku. Jak musiałbym skompletować racje do PE w wiejskim sklepiku czy na małym CPNie to bez problemu zastąpiłbym je snickersami w stosunku 1,5:1

        Czy ciepły posiłek brać do PE? na plus że jest to solidny kopniak moralny, na minus wszystko inne – waga,masa,cena,czas na przygotowanie etc.
        Jaki czas? a no ogrzanie lub zagotowanie wody
        -masz primusa – musisz go nosić 24 godziny, żeby używać przez godzinę
        -masz ogrzewacz bezpłomieniowy a’la MRE? kosztuje $$$
        – nie masz żadnego z powyższych – minimum 15 minut, a raczej pół godziny, a co jak padało i wszystko mokre?

        5. „Bo on jest wytrenowany i nastawia się na inny metabolizm”
        pomijając te różnice o których napisałem w pkt 3. zadanie jest takie samo – pokonać 100 km pieszo. Ty masz łatwiej bo nie musisz szukać trasy. Bo mogłeś ją przejść setki razy, bo jeśli działa GPS to możesz go używać, bo…

        Nastawiasz się na sytuację 100% INCH? czyli wychodzę z domu gdzie mnie nogi poniosą i nie mam określonego celu ewakuacji. Brawo. Za odwagę. Albo głupotę. Ale raczej większość ludzi ma jakiś cel. I im szybciej się tam dostaniesz tym lepiej. I właśnie po to idzie się do oporu. Napisałem 100 km a jeśli to 70 km z których 30 przejechałeś samochodem? nawet jadąc w korku nie męczysz się fizycznie tylko psychicznie . Wolisz rozbijać kemping w nocy 20 km od celu czy pocisnąć do bezpiecznego w miarę schronienia jeszcze te 4 godziny?

        6. Każdy jest inny, każda sytuacja jest inna. Może być sens podzielić te brakujące 40 km w stosunku 35 km – spanie – 5 km. Żeby na świeżo rozpoznać i sprawdzić kryjówke.
        – jesteś nastawiony na rower – no to kilogram na palnik i liofilizaty Cię nie boli, zwłaszcza w stosunku do tego zastrzyku przyjemności po nim.
        itp itd.
        Dziękuję Ci za odpowiedź, nie wiem tylko skąd te 25 k kcal i jestem do nich sceptyczny.

        • Piotr pisze:

          Ad1: Owszem, jestem tego samego zdania. Mało tego, uważam, że w zestawie na 72h (BOB itp.) w ogóle jedzenie nie jest na pierwszym miejscu a nawet można je spokojnie całkowicie pominąć, każdy organizm zdrowego człowieka bez problemu sobie z tym poradzi (chyba że ktoś ma uzależnienie od cukrów prostych, wtedy może mieć problem).

          Ad2: Nie używam endomondo itp., brat mi opowiadał, że w wojsku przyjmowali zapotrzebowanie na kalorie (w jedzeniu) w okolicach 1500-2000kcal na każdą godzinę biegu w tempie 8km/h z masą wyposażenia około 15kg (dzienne „przebiegi” mieli na dystansach rzędu 20-30km, nigdy 100km nie biegli).

          Ad3: Przede wszystkim sportowiec biegnie na czas (reszta jest drugorzędna) a survivalowiec nastawia się na minimalne zużycie kalorii na trasie, unikanie przemęczenia organizmu, unikanie kontuzji i przede wszystkim po dotarciu do celu nie będzie sobie mógł pozwolić na odpoczynek i kilkudniową regenerację organizmu. W praktyce survivalowiec wybierze marsz w tempie 4km/h niż półbieg 8km/h (mimo że oznacza to dwukrotnie dłuższy czas podróży).

          Ad4: Jak już wyżej pisałem – w ogóle nie przywiązywałbym wielkiej wagi do jedzenia przez pierwsze 72h (każde żarcie będzie dobre, jego całkowity brak też nie będzie problemem istotnie obniżającym szanse na przetrwanie).

          Ad5: Nie, nie jest takie samo. Dla sportowca liczy się skracanie czasu, dla survivalowca liczy się maksymalizacja prawdopodobieństwa bezpiecznego dotarcia do celu i na dotarciu do celu ewakuacji walka o przetrwanie się nie kończy, „na mecie” trzeba być na tyle niewycieńczonym, żeby móc podejmować zarówno rutynowe działania (typu rąbanie drewna na opał) jak i być gotowym na sytuacje nietypowe (na przykład dać radę obronić się przed napadem itp.).
          Poza tym pokonanie 100km terenu w czasie poniżej 13h nawet bez jakiegokolwiek wyposażenia stanowi na prawdę ekstremalnie osiągnięcie sportowe możliwe do zrealizowania tylko poprzez ukierunkowany trening (i wynik ten jest praktycznie nie do powtórzenia w dniu następnym :D).
          Nie zgadzam się z tezą „im szybciej się dostaniesz do celu tym lepiej” – chodzi o to aby przez cały czas utrzymać 'zdolności przetrwaniowe’ na wysokim poziomie, zarzynanie się wyczynem sportowym skraca czas pokonywania trasy ale pod koniec trasy organizm będzie tak wycieńczony, że będziesz praktycznie bezbronny i na przykład byle gówniarz bez problemu da radę Cię pobić.

          Ad6: Jestem zdania, że optymalne tempo pokonywania dłuższych tras to 3-4km/h czyli zwyczajny marsz „pielgrzymkowy” – to z jednej strony nie nadweręża organizmu (niskie ryzyko kontuzji), z drugiej pozwala „nadążyć” każdemu (nawet osobie niewysportowanej) a z trzeciej strony nie przemęcza organizmu więc w każdej chwili mamy dostateczny zapas energetyczny aby na przykład móc się bronić przed napastnikami itp. A po dotarciu do celu nie jesteśmy „zajechani”, możemy praktycznie normalnie funkcjonować (nie potrzebujemy dodatkowego czasu na regenerację i dojście do siebie).

          • bura2 pisze:

            Jedyne co chciałem wskazać to fakt, że facet który jest wyczynowym sportowcem mając do wyboru całą praktycznie współczesną technikę żywieniową wybiera batony ze szkolnego sklepiku i wodę z miodem. A armia internetowych survivalowców martwi się czy ich racja zywnościowa do trzymania w bagazniku passata będzie super hiper pełnowartościowa i koszerna.

            Piszesz dalej różne ciekawe rzeczy:
            W wojsku biegają po 20-30 km dziennie z 15 kg szpeju i zjadają za każdą godzinę takiego biegu 1500-200 kcal.
            Jeżeli Twój brat nie był w WS to średnio w to wierzę, bo pomijając szkolenie i kto z czym biega i ile, to żaden logistyk by czegoś takiego nie klepnął. Po prostu w wojsku nie ma naliczania kalorii na wysiłek w stylu „mój pluton dzisiaj idzie j*bać 30 km biegiem i dla każdego ma być dwa razy więcej kiełbasy w zupie i po tabliczce czekolady” . Są 4 normy należności i jak jesteś np. na poligonie to cała jednostka ma takie samo koryto nieważne czy kopiesz rowy czy siedzisz przy radiostacji. informacje jawne dostępne w internecie.

            Dalej piszesz, że jedzenia to w sumie można do plecaka nie brać? seriooo? Jedzenia to bym nie brał, gdybym miał 100% pewności, że po 36-48 h będę u celu ewakuacji i tam będzie żarcie. Trzeba mieć chociaż taką żelazną rezerwę na wypadek gdybyś musiał dołożyć 20 km bo most zarwało/zablokowali niemili panowie i trzeba iść do następnego.

            Czy lepiej szybko czy lepiej wolno? im szybciej znajdziesz się w pobliżu celu ewakuacji tym lepiej. Wędrując tylko zużywasz swoje niewielkie zapasy. Nie na pałę, nie na wariata żeby drugiego dnia nie ruszyć nogą od zakwasów ale uparcie do celu.

          • Piotr pisze:

            Żadni specjalsi, zwykli „bordowi” – podczas misji zagranicznych dostęp do żarcia jest swobodny (są oczywiście standardowe posiłki, ale każdy może dodatkowo jeść ile potrzebuje), tak samo każdy sam planuje sobie ilość żarcia branego do plecaka na patrol (a przynajmniej tak było jeszcze kilka lat temu jak mój brat był w Afganie, być może teraz jest inaczej).

            Co do braku jedzenia przez 72h – ćwiczę to średnio 3-4 razy do roku w postaci weekendowych (piątek-niedziela) wypadów w teren, a kilka razy sprawdziłem też jak organizm (i psychika :D) zachowa się gdy nie będę jadł przez tydzień. Cały trick polega właśnie na tym, aby nie robić z siebie „Gryllsa” i nie jechać na wysokim tempie metabolizmu. Powyżej pewnego tempa zużycia kalorii organizm nie nadąży przetwarzać rezerw na „paliwo”, dlatego na przykład bez problemu organizm wytrzyma spokojny marsz (w tempie 3-4km/h przez 10-12h dziennie) ale nie wytrzyma w ten sposób biegu w tempie 8km/h (chyba że ktoś jest ekstremalnie dobrze wytrenowany ale takich osób jest mało).
            Sprawdziłem kilkukrotnie (o różnych porach roku), że jestem w stanie pokonać trasę około 80km bez jedzenia (w dwa dni z noclegiem w międzyczasie jak i w czasie poniżej 30h bez noclegu) – 80km bo taki mam dystans między miastem a miejscem ewakuacji (dom rodziców na wsi) wg trackloga w GPS, ale „zapas mocy” jest i nie byłoby problemu gdyby przyszło nadłożyć wspomniane przez Ciebie 20km.
            Tak na prawdę najtrudniej przetrwać 72h bez jedzenia było za pierwszym razem, bo przekonałem się jak bardzo jestem uzależniony od cukrów prostych – odstawiłem je (na tyle na ile mogłem, w 100% się nie da) i gdy po kilku miesiącach podszedłem do próby jeszcze raz, to było o wiele łatwiej (zero bólów głowy i innych tego typu dolegliwości, które miałem za pierwszym razem) a teraz to już jest w zasadzie rutyna – organizm i psychika się przyzwyczaiła do takich testów.

            Co do tempa – nie twierdzę, że czym wolniej tym lepiej, twierdzę tylko, że tempo czołowego zawodnika Harpagana nie jest tempem optymalnym. Nawet w wojsku podstawą taktyki zielonej jest POWOLNY marsz (biega się dla treningu aby mieć kondycję i wytrzymałość do ewentualnej szybkiej ucieczki czy innego szybkiego przegrupowania).

            Warto też zwrócić uwagę na to, że podczas ucieczki nie należy się skupiać na celu ewakuacji, tylko na sytuacji „tu i teraz” podczas pokonywania trasy (aby w każdej chwili być świadomym możliwych zagrożeń, być gotowym na ich neutralizację i być gotowym w każdej chwili na zmianę planów/trasy). Wizja celu nie może przesłaniać czujności, uważności i myślenia o teraźniejszości (maksymalizacja szans przetrwania na trasie jest tak samo ważna, jeśli nie ważniejsza, niż dotarcie do zaplanowanego celu).

      • przemoc pisze:

        Ja gdzieś czytałem że jak Czeczeńcy szli na ruskich to brali na akcje po 6 snikersów na 1 dzień akcji – mało miejsca dużo kalorii – a oni takiego zapotrzebowania na kalorie nie mieli jak maratończycy. Tak że cos w tym jest.

  9. Piotrek pisze:

    Cześć Krzysiek,
    śledzę od czasu do czasu twój blog oraz kupiłem twoją książkę, którą oceniam wysoko. Często piszesz o żywności na trudne czasy. Nigdy nie spotkałem w twoich rozważaniach odżywek dla sportowców. Sam jestem osobą trenującą i korzystam z odżywek sportowych, które dostarczają kalorii oraz wartości odżywczych – wystarczy tylko trochę wody i gotowe. Pewnie uznasz, że są one drogie, ale jeżeli ktoś trenuje to chyba, lepiej utrzymywać zapas takich odżywek, niż bezwartościowej mąki dla takiej osoby? Ponadto otrzymujesz pełnowartościowe białko, którego nie uzyskasz jak nie masz dostępu do mięsa lub też ciężko przechować bez mięso chłodni. Odżywka dostarcza białka i mikro- makroskładników. Co sądzisz o „paszach” ?

    • Krzysztof Lis pisze:

      Zupełnie się na tym nie znam. Jedyna „pasza”, jaką testowałem, to Mana, o czym wspominałem na tym materiale:
      https://domowy-survival.pl/posilki-zastepcze-mana-soylent-jake-na-trudne-czasy/

    • mirek pisze:

      Ja czesto zabieram odzywki na wyprawy w gory. Moje wyprawy sa czesto po dwa tygodnie, zabieram gainery czyli odzywki weglowodanowe. Jesli chodzi o stosowanie to jem je rano i w poludnie, wieczorem jem bialko czyli tez odzywke plus normalne jedzenie. Jak zabralem na wyprawe samo bialko, to mialem kolosalna obnizke formy juz po dwoch dniach. Na wyprawy zabieram tez maly sloik miodu i jem go lyzkami ( miod zabral na wyprawe Edmund Hillary, Bob Graham podczas swojego biegu tez mial slodycze i gotowane jajka jako zywnosc) , kiedys zabieralem tez maslo orzechowe ale teraz jestem lekko przeciwnikiem ale z powodow innych niz sportowe bo jako odzywka dziala. Kiedys w czasopismie Taternik byl przeglad odzywek alpinistycznych na wyprawy w wysokie gory.
      Przy odzywkach trzeba tez zabrac blonnik pokarmowy, najlepsze jest psyllium,
      Co do tego ile czego wystarczy to trudno powiedziec, dla jednych wogole ta forma jedzenia jest nie do przyjecia inni spokojnie to znosza. Na GR20 zabralem dwa gainery czyli razem 1,5 kilo i jedna bialkowa okolo 0,75 kg, blonnik psyllium byl bardzo lekki, mialem dwa plastikowe sloiczki miodu i prasowany slonecznik tzw koziniak.
      Do wyprawy bardzo solidnie sie przygotowywalem, treningi codziennie, biegi i wytrzymalosc silowa na czczo, Robilem tez dni na samej wodzie od 24 do 36 godz bez jedzenia ale normalny wysilek. Mialem tez kawe i kofeine w tabletkach, kofeine mialem zamiar wzisc jak zalamie sie pogoda a ja bede musial biec do schroniska lub kombinowac jakies schronienie ale nic takiego sie nie wydarzylo i ja wyrzucilem.
      Pozrawiam serdecznie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.