Najlepsze źródło prądu na trudne czasy – jak wybrać? (część 1)

To będzie story moich wyborów i moich analiz. Opowiem Wam, w jaki sposób ja dochodziłem do moich wniosków i które źródło prądu będzie dla Was optymalne. 

Oczywiście odpowiedź na to pytanie brzmi: to zależy. Ale dziś pokażemy , jak to w Waszym przypadku ustalić, czyli jak wybrać najlepsze źródło prądu dla każdego z Was. 

Są źródła, które dają prąd przez jakiś czas, a potem się wyczerpią. Są też źródła odnawialne, które dają prąd dowolnie długo, choć po prostu czasami nie działają.

W skali krótszego kryzysu lepsze będą te pierwsze, jak zapas baterii do latarek, bo można je łatwo i tanio kupić. W skali dłuższego kryzysu, lepsze będą te drugie, jak ładowarka solarna z wyjściem USB plus komplet akumulatorków do ładowania przez USB. Będzie działać lepiej w czasie długotrwałego kryzysu, o ile tylko pogoda będzie dobra.

Tę moją historię będę obficie dokumentować różnymi fotografiami zrobionymi na przestrzeni kilkunastu lat. Poniżej player z audio do słuchania oraz materiałem wideo, a pod nim — tekstowa wersja materiału.

Fotowoltaika

Moja historia z alternatywnymi, ale też awaryjnymi źródłami prądu, zaczęła się w 2006 roku, krótko po zakupie samochodu kempingowego. Miał przyłącze do prądu i rachityczną instalację elektryczną w środku. Szczątkową. Raptem jedno gniazdko 230V i możliwość zasilania absorpcyjnej lodówki prądem przemiennym. Ale pompka do wody i oświetlenie już były na 12V, a więc rozładowywały akumulator samochodowy, który na postojach się wcale nie ładował, bo niby jak.

Wtedy miałem za sobą już parę lat samodzielnych wyjazdów wakacyjnych pod namiot, gdzie zazwyczaj korzystałem z prądu, bo przecież trzeba mieć na czym grać na komputerze. Za ten prąd się zawsze dużo płaciło, chciałem więc mieć możliwość korzystania z własnego prądu, uniezależnienia się od kosztów. 

Na pierwszy rzut zmontowałem w 2006 roku sobie prosty zestaw z awaryjnym źródłem prądu, w skład którego wchodziły:

  • akumulator kwasowo-ołowiowy jak od malucha (o ile dobrze pamiętam, dostałem gdzieś nowy akumulator tego typu, który stał sobie suchy przez X lat i tylko trzeba go było zalać kwasem, a nikt nie miał już wtedy malucha w rodzinie i nie było sensu go dalej trzymać na zapas), o pojemności 45 Ah, czyli na bardziej życiowe jednostki, jakieś 0,5 kWh,
  • składany panel fotowoltaiczny, czy może raczej zwijany (dało się go zwinąć w rulon i przenosić) z gniazdem samochodowej zapalniczki, o mocy bodaj 10Wp (WYJAŚNIJ CO TO JEST MOC Wp), kupiony za jakieś straszne pieniądze (chyba ze 150$),
  • prosty regulator ładowania, 
  • obciążenie pod postacią żarówki LED od domowej instalacji halogenowej,
  • kabli i złączek, a najbardziej pamiętam gównianą wtyczkę do gniazda zapalniczki za parę złotych, która mi się ciągle od kabla odlutowywała.

Panel mogłem położyć w różnych miejscach, stosownie do potrzeb. Przypinałem go na przykład na przyssawki do bocznego okna, od wewnątrz. Albo do przedniej szyby, jeśli akurat samochód stał przodem na południe. 

Prądu nie dawał wiele, bo dziś składane ładowarki solarne mają większą moc, ale trochę pomagał utrzymać akumulator samochodowy w dobrej kondycji. Bo mogłem go też podłączyć do ładowania akumulatora rozruchowego. 

I od tego momentu miałem, nomen omen, fazę na instalacje fotowoltaiczne. Nie minęła mi ona do dzisiaj. I muszę przyznać, że taki zestaw ma swoje racje bytu do dzisiaj, choć oczywiście technika przez te lata do przodu. Uważam to za jedno z najlepszych rozwiązań na trudne czasy. 

Gdy panele trochę staniały, kupiłem dwie baterie słoneczne o mocy 40Wp każda, o ile pamiętam, po mniej więcej 450 złotych za sztukę. Dziś, o ile dobrze widzę, można za niecałe 480 złotych kupić panele o mocy 180Wp (to jest link reklamowy do Allegro, jeśli kupisz coś po kliknięciu w link, dostaniemy niewielką prowizję). I to z gotowymi konektorami MC-4, a do tamtych musiałem sam lutować kable. 

Akumulator rozruchowy zastąpiły dwa akumulatory żelowe po 38 Ah każdy, co dało już około 900 Wh. W samochodzie woziłem prostownik. Dołożyłem element pozwalający na ładowanie akumulatorów żelowych podczas jazdy, rozłączający obwód po wyłączeniu silnika, żeby na postoju nie rozładowywać akumulatora rozruchowego. Ale można było go oszukać i obwód zostawić załączony, po podpięciu się do prądu na kempingu i prostownika, wtedy ładowały się wszystkie akumulatory w pojeździe. 

W tym miejscu mniej więcej zrobiłem trochę porządku z kablami w samochodzie w środku, to znaczy lodówkę, pompkę wody oraz oświetlenie podłączyłem właśnie do tego obwodu z dwoma akumulatorami. Dzięki temu nie martwiłem się już, że lodówka zostawiona nieopatrznie po wyjeździe na kilka dni rozładuje mi akumulator i nie będę mógł ruszyć samochodu.

Zaznaczę w tym miejscu, że te panele, które kupiłem, były zintegrowane z szybą, bo pochodziły bodaj z samochodowych szyberdachów. Były więc dość ciężkie i kształt miały dziwaczny, bo zaoblony. Na co dzień siedziały w kamperze, a na wyjazdach je wyciągałem i ustawiałem odpowiednio do światła. Na dach albo oparte o bok lub zderzak samochodu. Na dachu ich ostatecznie nie zamontowałem.

Co ważne, dużym utrudnieniem dla mnie były te akumulatory żelowe, które grzecznie co roku zawsze zabierałem z samochodu do domu, bo przecież nie lubią zimna. 

I w zasadzie do szczęścia brakowało mi wtedy jeszcze tylko jednego drobiazgu: przetwornicy 12/230, żeby móc zasilić laptop. Kupiłem, używałem, wszystko było fajnie. W tym momencie uznałem, że mam ogarnięte awaryjne źródło prądu na trudne czasy. Zresztą wtedy uważałem, że jakieś krótkie kryzysy przetrwam z samochodem kempingowym – była tam przecież i lodówka i kuchenka i niewielki zapas wody (choć tylko w ciepłym półroczu). I schronienie, gdyby trzeba było przeczekać gdzieś coś poza domem, choć poza silnikiem samochód nie miał żadnego dodatkowego ogrzewania.

Do lodówki się jeszcze odniosę, bo lodówka to jedno z podstawowych urządzeń, które chcemy zasilać w razie braku prądu. Tu w samochodzie miałem lodówkę, która może działać na prądzie przemiennym oraz na prądzie stałym (bo miała dwie grzałki) a także na gazie z butli. I zazwyczaj używałem podczas jazdy na prądzie 12V, na kempingach na prądzie przemiennym, a alternatywnie na gazie. Dzięki tej możliwości nie musiałem kombinować, aby zasilić domową lodówkę. W razie czego skorzystałbym z tej samochodowej na gaz.

I to jest dobry moment, żeby zwrócić uwagę na ważny aspekt — dobierając optymalne awaryjne źródła prądu musimy dostosować je do naszego zapotrzebowania na prąd. Ale niemal zawsze najłatwiej jest po prostu zrezygnować z użycia prądu w jakimś urządzeniu. Tylko niektóre urządzenia elektryczne nie mają żadnej alternatywy i na nich trzeba się skupić. Ówcześnie mieszkałem w bloku, w którym nie było gazu ziemnego, więc kuchenkę mieliśmy na prąd i do tego starego typu, ze zwykłymi fajerkami a nie nowoczesną, indukcyjną. Mogłem kombinować, jakim agregatem zasilić kuchenkę w razie braku prądu. Ale zamiast tego postawiłem na kuchenkę gazową w kamperze stojącym na parkingu strzeżonym nieopodal, którego zawsze można było przestawić pod blok.

I wszystko sobie działało dobrze do momentu, gdy moja ówczesna osoba partnerska podłączyła do tej trzystuwatowej przetwornicy dwukilowatową suszarkę do włosów. I to jeszcze w czasie jakiegoś wyjazdu, gdzie dostępu do prądu przemiennego nie było. Ale nie mogłem mieć pretensji, bo osoba nie została przeze mnie przeszkolona pod kątem korzystania z całego zbudowanego przeze mnie układu. I była to dość cenna lekcja, że o to przeszkolenie trzeba zadbać. 

Z biegiem czasu uznałem, że samochód kempingowy to mało optymalne rozwiązanie, ale to temat na inną rozmowę, na inny podcast. Samochód sprzedałem, bo zaczynał wymagać coraz większych nakładów finansowych, a ja przestałem mieć do niego serce. 

W międzyczasie się przeprowadziłem z powrotem do Warszawy (bo to było po kilkuletnim okresie, gdy mieszkałem pod stolicą). I zacząłem rozbudowywać swoje awaryjne źródło prądu. Wpadłem na szalony pomysł i kupiłem dwa duże akumulatory żelowe. W ramach komercyjnej współpracy z jednym sklepem internetowym u nas na kanale dostałem dwa małe panele fotowoltaiczne, po 30Wp każdy. I z tego sobie złożyłem domowy system awaryjnego zasilania.

Gdzieś w tym momencie też kupiłem sobie taką stację ładowania-zasilania-rozruchową. Czyli niewielki akumulator żelowy z przetwornicą, kompresorem, gniazdami zapalniczki oraz kablami do podłączenia do samochodowego akumulatora. 

I to mi kiedyś pomogło, jak musiałem jednego dnia pracować zdalnie na laptopie, przy braku prądu. Mogłem sobie to spiąć z tymi dużymi akumulatorami i mieć jeden spójny zestaw. 

Ale czy to było optymalne rozwiązanie? Czy akumulator AGM z ponad 1 kWh prądu, który ładowałbym od zera do pełna przez kilka dni panelami fotowoltaicznymi, był dobrym rozwiązaniem? 

Ale zanim o tym więcej, to chwila na reklamę. 

🎙️ Słuchasz naszych podcastów w telefonie? Rozważ skorzystanie z aplikacji Fountain.fm. Za jej pomocą możesz słuchać swoich ulubionych podcastów i zarabiać na tym pieniądze (w formie kryptowalut), które możesz wykorzystać na przykład do wspierania twórców!

💰 Kliknij w ten link, skopiuj widoczny na następnym ekranie kod zaproszenia, zainstaluj ją w telefonie (iPhone albo Android) i przy zakładaniu konta wklej ten kod. Dzięki temu zarówno Ty jak i my będziemy zarabiać tych kryptowalut więcej. 😉

W zasadzie na tym etapie miałem po prostu duży zapas prądu i ograniczoną możliwość jego wytworzenia. No ale w gruncie rzeczy i tak w razie sytuacji awaryjnej nie planowałem zostać w mieszkaniu tylko udać się do swojego celu ewakuacji, więc nie było to problemem.

Po drodze jeszcze testowałem kilka składanych paneli fotowoltaicznych. Największy o mocy 200 W, olbrzymie urządzenie o bardzo dużej wydajności. Ale także mniejsze zestawy do ładowania przez USB. I tu zasada jest prosta: jeśli świeci słońce, działają dobrze, a ich moc ograniczona jest przez wielkość. Im mniejsze, tym mniej prądu uzyskamy. Tu nie ma drogi na skróty. Powerbanku wielkości telefonu nie da się naładować w krótkim czasie ogniwem fotowoltaicznym wielkości telefonu. Po prostu nie.

Gdy nagrywam ten materiał, trwają nasze testy ładowarki solarnej z powerbankiem Green Cell 21 Wp / 10 000 mAh (link reklamowy do Allegro), którą w ramach współpracy reklamowej dostaliśmy bezpłatnie do przetestowania. Niebawem się to pojawi u nas na kanale i blogu.

Panele tego typu są zazwyczaj niezbyt drogie, można używać je na wyjazdach (za co oczywiście dopłacamy, za te same pieniądze można mieć zwykły panel o wyższej mocy), więc przydają się nie tylko w trudnych czasach, lecz także w turystyce. Jeśli możesz wygospodarować pieniądze tylko na takie źródło prądu to zrób to i nie przejmuj się, że nim nie zasilisz lodówki. Telefon komórkowy z mapami i nawigacją, radio w telefonie, latarki ładowane przez USB lub na akumulatorki AA, ładowane później ładowarką do gniazda USB, to wszystko są bardzo przydatne w sytuacjach kryzysowych urządzenia.

Agregat prądotwórczy

I tu możemy chwilę pogadać o agregatach prądotwórczych. W zasadzie z wyborem najlepszego źródła prądu na trudne czasy jest jak z wyborem najlepszego źródła prądu dla całej gospodarki. Najlepszym są elektrownie atomowe, bo dają czysty i tani prąd, a do tego są bardzo bezpieczne. Z drugiej strony, powinny pracować przez cały rok non-stop z maksymalną wydajnością, więc średnio nadają się na reagowanie w momentach zwiększonego zapotrzebowania na prąd. Podobnie jest z prądem dla prepperów. Najlepszym wyborem są panele fotowoltaiczne i turbiny wiatrowe, bo one wytwarzają prąd za darmo. Ale w nocy panele fotowoltaiczne nie działają, a w okresach braku wiatru turbina też jest tylko zbędnym balastem. I tu przydaje się agregat prądotwórczy, który działa w dowolnym momencie.

Ale agregat prądotwórczy moim zdaniem to po prostu duży powerbank i nic więcej. Tak, to urządzenie, które zapewni Ci skończoną ilość energii elektrycznej, na żądanie, jeśli akurat się nie zepsuje. Skończoną, bo ograniczoną zapasem paliwa oraz innych materiałów eksploatacyjnych (olej, filtry, może świece), jaki jesteś w stanie zrobić. 

Dla mnie agregat nigdy nie był wysoko na liście priorytetów. Są fajne agregaty przenośne, “walizkowe” (co polega na tym, że można byłoby je pomylić po pijaku z dużą walizką). Dobry agregat Hondy nie będzie jakoś szczególnie głośny i w niektórych państwach się korzysta z tego bardzo powszechnie. Tym niemniej nie zdecydowałem się jeszcze na ten wydatek i w sumie nie mam przekonania, żeby to w ogóle zrobić. 

Mieszkając w bloku jestem w stanie zrobić tylko bardzo ograniczony zapas paliwa do agregatu oraz samochodu. Wspominam o tym, bo optymalne byłoby mieć agregat na to samo paliwo, na którym jeździ samochód. Ja mam samochód z silnikiem diesla, agregaty diesla są droższe i zazwyczaj mają większą moc (a te dobre, popularne Hondy, np. EU20i lub EU22i (link reklamowy do Allegro), to są na benzynę). Lepiej byłoby mieć samochód na benzynę + LPG, wtedy można w razie czego większość baku z samochodu ściągnąć i użyć do agregatu.

Ale przede wszystkim: agregat prądotwórczy w bloku? W sytuacji długotrwałego kolapsu gospodarczego, albo jakiejś poważnej awarii infrastruktury, no to mogę sobie wyobrazić. Ale tak w razie jakiegoś krótkiego braku prądu? To włączony agregat na balkonie to wielki neon z napisem “jestem prepperem, mam fajne rzeczy, przychodź do mnie po pomoc”. 

Tylko nie okłamujmy się, w domu jednorodzinnym będzie podobnie, chyba, że uda się Wam ten agregat dobrze wyciszyć. Z drugiej strony, teraz coraz więcej domów ma instalacje fotowoltaiczne, tam jest spora szansa, że będzie prąd i prepperowi będzie łatwiej na tle nie-prepperów się ukryć.

Wracając do agregatów, agregat tak naprawdę mam. Samochód. Oczywiście nie da na wyjściu mocy rzędu kilku kilowatów, ale jest, pod postacią silnika i alternatora. Więc w razie czego mogę z niego skorzystać. I od dawna mówię, że jak macie kupić agregat, to najpierw się zastanówcie, bo przecież agregatem jest samochód. Wystarczy do niego tylko dokupić odpowiednią przetwornicę.

Więcej na ten temat znajdziesz w drugiej części materiału, mamy też osobną kategorię wpisów z tematyki blackout – co przygotować?

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

4 komentarze

  1. irask2 pisze:

    Na tą chwilę wszystko wskazuje, że jednak najlepsza jest fotowoltaika i wszelkiej maści panele słoneczne. jednakże zapewne, aby to miało sens i można było naładować nie tylko telefon, ale i jakiś bank energi, który utrzyma lodówkę w trybie pracy ciągłej, przez cały dzień minimum, należy wydać kilka tysięcy. Choć może się mylę.

  2. Emeryt pisze:

    Ostatnie dwa sezony wakacyjne po pełne dwa miesiące z uwagi na brak sieci używałem panela.
    Panel 110 W (położenie poziome + regulator PWM} dawał pewnie około maksymalnie z 70 Wat w pełnym nadmorskim słońcu. Ładował akumulator samochodowy 55Ah. Dawało to prądu na ładowanie przez USB 3 telefonów, jednego tableta i dodatkowy głośnik, a przez przetwornicę minimum 3 filmy na tablecie z neta i żarówka LED wieczorami przez około 3 godziny a we wrześniu dłużej bo szybciej robiło sie ciemno. Jak znalazłem lampkę bo wcześniej świeczki i lampa naftowa to z XIX przenieśliśmy się w XXI !!!!!!!
    Doskonałe źródło elektronarzędzia maksymalnie do 20 minut z przerwami 400 W (220V) i koniec akumulatora. Lipiec w tym roku był kiepski pogodowo i dawało to radę ale we wrześniu pochmurne niebo już słabiej ładowało !!!! ale nadal 2 telefony, komp i żarówka LED przez przetwornicę ( 2 filmy ale więcej leda bo szybko ciemno). Na przyszły sezon zakupiłem 180 W panel, stary akumulator 77Ah ale nie wiadomo ile ma. Będą dwa zestawy bo będę podłaczał więcej punktów świetlnych i jakąś pompkę do wody a co!
    W zimie sie nie wypowiem ale pewnie ze dwa trzy dni trzeba by aku ładować. No ale lepiej uruchomić cokolwiek niż nic!!! A paliwa jakby co też nie będzie albo będzie koszmarnie drogie!!! Po 2 tygodniach aku w samochodzie który stał mi padło bo jeździliśmy drugim. Podłączułem toto do aku i za 1/2 godziny odpalił bezproblemowo !!! Ma to spore zalety jak ci elektrownia prądu nie chce podłaczyć !!!!! Uratowałem życie bo wyobraźcie sobie dwie kobiety matka z córką i te tureckie seriale których by nie oglądały przez dwa miechy. Daje to namiastkę cywilizacji. Przypomnę mocy z tego wiele nie ma przy panelu 110W (rzeczywiste 65W). I nie piszcie o regulatorach MPPT nie jestem fanem szukania ostatniego Wata !!!!!! na wakacjach jestem i do 14 aku naładowane !!!

  3. Kolej na foto pisze:

    Kupiłem panel słoneczny 20W z baterią 10000mAh w zeszłym roku na Aliexpress (model niemal identyczny jak w podlinkowanej powyżej ofercie na Allegro) i jestem z niego zadowolony. Parametry podane przez producenta (pojemność i czas ładowania aku, moc panela) są zgodne z rzeczywistością. Sprzęt się świetnie sprawdził podczas wyprawy do Laponii. W ciągu doładowywany gdy była okazja, a wieczorem stanowił źródło zasilania w trakcie ładowania telefonu czy GPSa.

  4. Jan pisze:

    Problem z fotowoltaniką w domach jest taki, że znaczna większość użytkowników ma inwertery trójfazowe. Przy wyłączeniu sieci który podczas „kryzysu” jest bardzo prawdopodobny inwerter się wyłącza, bo nie ma on zasilania, a nawet gdyby miał, panele nie mają gdzie oddać wyprodukowanej energii. Czyli, by system działał po wyłączeniu sieci, należy mieć akumulatory zastępujące 3 fazy do zasilenia trójfazowego inwertera i te akumulatory muszą mieć wystarczającą pojemność by odebrać wyprodukowana energię. Gdy baterie będą naładowane inwerter znów się wyłączy, więc muszą być naprawdę dużej pojemności by zaspokoiły zapotrzebowanie na czas w którym nie ma wystarczająco dużo nasłonecznienia do produkcji energii. Całość inwestycji wydaje się opierać o ładnych parę tysięcy pln… Ale jeśli ktoś ma doświadczenia z praktyki, proszę o komentarz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.

banner