Niniejszy materiał to druga część tekstu o wyborze najlepszego awaryjnego źródła prądu. Omawiam w nim, na tle moich doświadczeń, sposób ustalenia, które z tych źródeł będzie optymalne.
Poniżej znajduje się player z wersją audio oraz materiałem wideo do obejrzenia. Pod spodem zaś, tekstowa wersja.
Podcast: Play in new window | Download
Turbiny wiatrowe
Do dziś nie byłem w stanie przetestować turbiny wiatrowej, bo po prostu nie mam gdzie. Teoretycznie mógłbym zamontować w domku na działce, ale to by wymagało jakiegoś kombinowania (nie projektowałem dachu pod kątem montażu takiego urządzenia). Plus domek jest między drzewami, potrzebowałbym zrobić naprawdę długi maszt, żeby turbina była znacznie wyżej, niż drzewa, bo w przeciwnym razie będzie miała gorsze uzyski. No i trzeba byłoby kupić turbinę o pionowej osi obrotu.

Może kiedyś, jak się dorobię, to będę w stanie wydać lekką ręką kilka tysięcy złotych na taką turbinę. Na razie nie mam takich pieniędzy na zbyciu. Tu możecie zobaczyć, ile kosztują takie turbiny (link reklamowy do Allegro, jeśli po kliknięciu coś kupisz, Allegro podzieli się z nami niewielką częścią swojej prowizji).
Analizowałem natomiast kiedyś, kilka lat temu, potencjalne uzyski. I wychodziło mi, że średniorocznie to więcej prądu uzyskamy z instalacji fotowoltaicznej, niż z turbiny wiatrowej kupionej za te same pieniądze. Jeśli ktoś ma ochotę się z tymi obliczeniami zapoznać, to można to zrobić w tym artykule. Chętnie przeliczę to teraz, dla aktualnych cen tych urządzeń. Potrzebuję tylko konkretną ofertę turbiny z konkretną krzywą mocy. Jeśli masz coś takiego, daj znać.
Tym niemniej układ, w którym mamy zarówno fotowoltaikę, jak i turbinę, moim zdaniem jest lepszy, bo czasem wieje, gdy nie ma słońca, a czasem świeci, gdy nie ma wiatru. A do tego ewentualnie jeszcze agregat.
Domowy power bank
Jak wspomniałem, w pewnym momencie zrobiłem sobie duży domowy zapas prądu z akumulatorów AGM. Miały same wady: były drogie, duże i ciężkie, więc ostatecznie się ich pozbyłem.
Tym niemniej uważam, że taki zapas prądu to fajne rozwiązanie. W wersji budżetowej, właśnie z użyciem takich akumulatorów. W wersji wypasionej pod postacią przenośnych stacji zasilania, trzy takie urządzenia testowałem na przestrzeni ostatnich miesięcy:
- EcoFlow Delta 1300 (1 800 W na wyjściu, 1 260 Wh pojemności)
- Bluetti PowerOak AC200P (2 000 W na wyjściu, 2 000 Wh pojemności),
- EcoFlow River Pro (600 W na wyjściu, 720 Wh pojemności).
Ogromną przewagą tych urządzeń jest zbudowanie ich na zupełnie innych akumulatorach, bo ogniwach litowo-jonowych, które mają dłuższą żywotność, mogą być ładowane i rozładowywane większymi prądami i są lżejsze. Niestety, są też droższe, dlatego takie stacje ładowania kosztują znacznie więcej, niż zestaw o analogicznej pojemności zbudowany na akumulatorach kwasowo-ołowiowych, nawet AGM lub żelowych.
Tymczasem ja w tej chwili jestem zdania, że właśnie jakiś taki domowy zapas prądu powinien być sercem awaryjnego zasilania. I to bez względu na to, jakie źródła prądu używamy — agregat, samochód czy panele fotowoltaiczne. Albo może jeszcze jakiś inny wynalazek, o czym za chwilę.
W wielu przypadkach mamy możliwość przeniesienia zużycia prądu w czasie, do chwili, gdy możemy go wyprodukować. Nawet lodówka nie musi chodzić non-stop. Nie rozmrozi się przez 12 godzin, zwłaszcza, jeśli ją obłożyć kocami lub styropianem (uwaga, trzeba sprawdzić, z której strony lodówka / zamrażarka oddaje ciepło i tej strony nie izolować!). To samo dotyczy ogrzewania domu. Można więc odpalić agregat na dwie godziny rano, dwie godziny wieczorem, przez ten czas pozwolić popracować lodówce i instalacji grzewczej, naładować urządzenia, zrobić pranie i tak dalej. A przez resztę dnia korzystać ze świec lub latarek.
Wyjątkiem są sytuacje, gdzie dostęp do prądu oznacza przeżycie, na przykład jeśli ktoś ma zaawansowane stadium raka płuc i musi korzystać z koncentratora tlenu.
Ale nawet gdy nie mamy takiej sytuacji, ten domowy magazyn prądu będzie użyteczny. Najlepsze porównanie, z jakim się spotkałem, to do sytuacji okrętu podwodnego, który w nocy się wynurza na powierzchnię by uruchomić silniki i naładować akumulatory. Potem w dzień jest pod powierzchnią wody i korzysta z prądu z akumulatorów.
W opisanym przypadku, gdy agregat odpalamy dwa razy na kilka godzin, możemy właśnie podładować taki domowy power bank, a potem korzystać z niego do oświetlenia, ładowania urządzeń, zasilania radiostacji CB, do zasilania domowej wentylacji albo nawet wentylatora służącego schłodzeniu naszego ciała.
W tym ujęciu przewagą systemów budowanych na ogniwach litowo-jonowych jest możliwość ładowania większym prądem, czyli po prostu krótszego ładowania od zera do pełna. A zatem, krótsza praca tego agregatu. A ze względu na fakt, że można je ładować także z samochodowego gniazda zapalniczki czy paneli fotowoltaicznych (można je dokupić, albo podłączyć panele innych producentów), robią się to naprawdę elastyczne rozwiązania. Elastyczne, ale drogie.
Własnoręczna produkcja prądu: generatory na korbkę
I gdzieś tu wjeżdża rozwiązanie na naprawdę kryzysowe sytuacje, gdy nic innego nie działa, gdy nic innego nie ma, gdy siedzimy w schronie, albo w środku bezwietrznej nocy i nie mamy paliwa, a mamy tylko coś do jedzenia. Czyli ładowarka na korbkę, napędzana siłą naszych mięśni.
[autoreklama] W ofercie naszego sklepu mieliśmy kilka takich urządzeń na przestrzeni lat. Ładowarkę z gniazdem zapalniczkowym Freeplay Freecharge, dwa radia Freeplay (Companion i TUF), wreszcie teraz radio Midland ER300. A mniejszego brata, Midland ER200, kończymy testować przed wprowadzeniem do oferty sklepu i też niedługo zrecenzujemy na kanale i blogu. Kolejne radio, marki Albrecht tym razem, już do testów zamówiłem.
Każde z tych urządzeń miałem, część została mi do dzisiaj. Ale w ogóle z nich nie korzystam, bo nie ma po co. To ostatnia warstwa moich zabezpieczeń i uważam, że dokładnie w takim charakterze należy je traktować. Jako ostatnią warstwę, na najgorsze sytuacje.
Jeśli miałbym do wydania 400 złotych, kupiłbym pewnie panel fotowoltaiczny, a nie radio na korbkę. Zwłaszcza, jeśli miałbym pod domem samochód w formie agregatu prądotwórczego, z radiem zasilanym z samochodowego akumulatora.
Te urządzenia potrafią ładować zewnętrzne odbiorniki, powerbanki, telefony. Midlandy ER300 i ER200 mogą służyć jako ładowarka ogniw 18650 do innych urządzeń, np. latarek, bo takim ogniwem są zasilane. Zazwyczaj mają latarkę, czasem jakieś dodatkowe funkcje, jak sygnalizację SOS, gwizdek na psy, albo kompas. No i zazwyczaj jest też panel fotowoltaiczny, który jednak ze względu na swoją niedużą wielkość ma bardzo ograniczoną wydajność. Należy liczyć, że nadaje się on do zasilania radia tylko przy pracy jako radio, bo nie da rady naładować akumulatora w ciągu nawet jednego letniego dnia na pełnym słońcu.
Natomiast sama korbka rzecz jasna ma ograniczoną wydajność. Wytworzy raptem kilka watów energii, a ze względu na mało wygodny sposób pracy, nie da się w ten sposób wytwarzać energii przez dłuższy czas.
Większym rozwiązaniem tego typu, które testowałem, był generator zbudowany w oparciu o rower, uchwyt do trenażera oraz prądnicę. Tu już mamy wydajność rzędu kilkudziesięciu watów, a pracować w ten sposób można nawet wiele godzin, każdego dnia, jeśli zaprzęgniemy do tego (nomen omen) całą rodzinę.
Ale to też rozwiązanie na ostatnią warstwę zabezpieczeń na brak prądu. Chyba, że masz podziemny schron dla rodziny i zakładasz, że będziecie tam siedzieć przez wiele tygodni. To wtedy miałbyś w jednym urządzeniu źródło prądu oraz coś, co pozwoli dbać o formę.
Inne, jeszcze dziwaczniejsze rozwiązania
To oczywiście nie koniec rzeczy, które testowałem. Bo dostałem kiedyś garnek do gotowania z ogniwem Peltiera w dnie, który jest w stanie ładować urządzenia przez USB. Miałem też kuchenkę na drewno marki Biolite z opcją ładowania przez USB, recenzja jest na blogu, a te kuchenki do dziś [autoreklama] sprzedajemy w naszym sklepie internetowym.
Ile są warte tego typu urządzenia?
W skali domu jednorodzinnego te urządzenia są w stanie wytworzyć bardzo małe ilości energii. Ot, by naładować jakiś powerbank, co jednak zajmie wiele godzin. Gdy się ich używa na wyjazdach pod namiot, sytuacja może wyglądać zgoła inaczej. Wtedy dorzucanie do ognia przez dwie godziny kolejnych porcji patyków na biwaku nie jest dużym kłopotem, a może zapewnić zasilanie niezbędne dla latarek, odbiorników GPS czy kamerek sportowych. Bo dla większych urządzeń w rodzaju cyfrowego aparatu fotograficznego mogą mieć za małą moc.
Zajarany kuchenką Biolite byłem bardzo, bo łączyła w sobie kilka rozwiązań, a ja zawsze lubiłem takie urządzenia. Miałem w jednej obudowie fajną kuchenkę turystyczną na drewno, z czajnikiem do gotowania dużych ilości wody (złożoną kuchenkę można zmieścić wewnątrz czajnika) oraz przystawką do grillowania. A więc małe urządzenie, które pozwoliłoby zastąpić palenisko grillowe na działce (ale raczej do użycia przez 2-3 osoby, nie więcej, bo było za małe). Awaryjnie (w razie wyczerpania butli z gazem i braku prądu) można było użyć do zagotowania wody, albo ostatecznie nawet ugotowania obiadu. A dorzucanie patyków do ognia jest całkiem fajne.
Ale swoją kuchenkę sprzedałem po jakimś czasie, bo szybko zobaczyłem, że jak potrzebuję coś zagotować w sytuacji turystyczno-biwakowej, to wolę kuchenkę gazową na kartusz. Plus, w odróżnieniu od prostego ogniska, Biolite potrzebuje dość małych kawałków drewna, albo drzewnego pelletu. Czyli po prostu trzeba wrzucać do środka połamane patyki. W zderzeniu z faktem, że mam już świetną kuchenkę do gotowania, czajnik typu wulkan (a nawet kilka sztuk), po prostu ją sprzedałem, bo nie była mi już potrzebna.
Ostateczna synergia w temacie energii
Spróbujmy więc podsumować całą te moją przydługą historię i moje doświadczenia.
Optymalne źródło energii na sytuacje awaryjne będzie dawać prąd wtedy, gdy go potrzebujesz, przez możliwie długi czas, najlepiej bez wkładu z zewnątrz.
Aby to było możliwe, trzeba ten układ zbudować w oparciu o duży domowy powerbank. Możesz zacząć od starego UPS z nowym akumulatorem, albo nawet od akumulatora samochodowego i taniej przetwornicy 12/230. Ten powerbank będziesz ładować i rozładowywać różnymi sposobami.
Po stronie źródeł prądu możesz do niego sukcesywnie dokładać: panele fotowoltaiczne, generator rowerowy, turbinę wiatrową. Możesz go nawet podładować w samochodzie na pracującym silniku na wolnych obrotach. Albo podłączyć do agregatu prądotwórczego, jeśli ma wyjście na 12V, albo użyjesz prostownika.
Po stronie odbiorników możesz korzystać ze wspomnianej przetwornicy, albo samochodowych akcesoriów, samochodowej ładowarki do laptopa, ładowarki akumulatorków LED z wtyczką do gniazda zapalniczki i tak dalej. Oświetlenie możesz podłączyć bezpośrednio na 12V, na samochodowych lampach LED zastępujących żarówki, albo na lampkach LED do domowych instalacji halogenowych (byle też na 12V). Podłączysz też CB radio albo radio samochodowe. A mniejsze urządzenia, telefon, GPS, latarki, wszystkie naładujesz korzystając z samochodowych ładowarek do telefonu.
Jeśli wolisz mieć gotowe tego typu rozwiązanie, to polecam któreś z urządzeń EcoFlow lub stację Bluetti.
Szukając dobrego agregatu, wybierz taki, który ma odpowiednią moc, z niewielkim zapasem. Tylko nie zakładaj, że będziesz nim zasilać całego domu, włącznie z bojlerem do grzania wody i kuchenką, bo to szkoda paliwa. Zrób do niego tak duży zapas paliwa, jak jesteś w stanie bezpiecznie przechowywać i regularnie wymieniać. Najlepiej, żeby było to to samo paliwo, które zasila Twój samochód.
Zrobienie takiego holistycznego zestawu awaryjnego zasilania jest prostsze, niż może się wydawać. Pokazaliśmy to na tym filmie.
A więcej na temat tego, co przygotować na blackout, znajdziesz tutaj!
A jak w ogóle z żywotnością takich akumulatorów od auta, gdy są ładowane i rozładowywane? można je porównać do baterii w telefonie, czy to zupełnie inna bajka?
No i tu się niestety sprawa komplikuje.
Akumulatory samochodowe zaprojektowano do oddawania dużego prądu z dobrze naładowanego akumulatora przez krótki czas. Czyli do rozładowywania dość płytkiego. W takim trybie pracy mogą służyć długo.
Ale wystarczy kilka razy rozładować taki akumulator całkowicie, aby trzeba go było wymienić. To znacząco zmniejsza jego żywotność.
A więc jeśli szukasz rozwiązania zapewniającego długą żywotność, to niestety trzeba albo kupić akumulator do tego typu zastosowań (żelowy albo AGM, do kamperów, przyczep, łodzi), albo w zupełnie innej technologii niż kwasowo-ołowiowe. Tu sprawdzą się np. stacje zasilania na akumulatorkach litowo-jonowych, które mają dużo dłuższą żywotność.
Dzięki za komentarz
Technologia Litowo jonowa jest przereklamowana. Pokazuje to ostatni wybuch hulajnogi elektrycznej w mieście wawa na Bródnie !!!!!
akumulatory kwasowe mniej wybuchają!!!