Jedną z kilkunastu dostępnych nam metod na pozyskiwanie we własnym zakresie żywności (przy czym pisząc o pozyskiwaniu nie mam tu na myśli kupowania jej w sklepie), jest uprawa jej w ogrodzie. Ale przecież nie każdy ma możliwość założyć sobie ogródek na kawałku własnego gruntu. Dotyczy to zwłaszcza mieszkańców bloków w miastach, im pozostaje wyłącznie uprawa roślin w doniczkach.
Czyżby?
Szczęśliwie nie… Bo można zawsze skorzystać z pomysłu na zachodzie zwanego guerilla gardening, czyli partyzanckim ogrodnictwem.
W dużym skrócie pojęcie oznacza sadzenie pożądanych przez nas roślin na gruncie, który do nas nie należy. Różnego rodzaju aktywiści sadzą na przykład kwiaty i krzewy ozdobne na pasach zieleni oddzielających pasy autostrad, albo zamieniają nieużytki w zielone parki.
Ale z naszego, survivalowego punktu widzenia, chodzi o to, by zamiast roślin ozdobnych, sadzić rośliny użyteczne, jadalne.
I wcale nie chodzi tylko o to, by skrzyknąć się wraz z kolegami w środku nocy i posadzić kilka drzewek owocowych czy krzewów różanych (róża pomarszczona) w parku. Metod jest znacznie więcej.
Można rozrzucać kulki wykonane z gliny zmieszanej z kompostem, w której znajduje się kilka nasion pożądanej przez nas rośliny (po angielsku nazywa się to seed balls, nie wiem za bardzo, jak to pojęcie funkcjonuje w języku polskim). Takie kulki mają tę przewagę nad rozsypywaniem nasion, że ułatwiają kiełkującej roślinie wzrost w początkowym okresie. Można je rozrzucać niekoniecznie na miejskich trawnikach (a raczej tam bym tego nie robił, chyba że miałyby to być nasiona małych roślin), ale też np. w lasach.
Można wspomagać rozwój użytecznych roślin już rosnących w danym miejscu. Na przykład przyciąć gałęzie drzew w opuszczonym sadzie, albo podlewać rosnące w lesie poziomki. Albo wykopać dla tychże poziomek tzw. swale.
Dodam jeszcze, że przy sadzeniu roślin warto skoncentrować się na takich, które będą agresywnie się rozprzestrzeniać i jednocześnie nie będą wyglądać na jadalne. Do głowy przychodzi mi choćby tzw. topinambur.
Jeśli znasz angielski, polecam Ci przesłuchanie audycji Jacka Spirko na temat właśnie partyzanckiego ogrodnictwa.
W Polsce nie pójdzie tak łatwo. Po polskich lasach, w przeciwieństwie do innych krajów, łażą tabuny grzybiarzy, zbieraczy owoców leśnych i ziół. Raczej mała szansa, że coś uda się przed nimi uchronić.
Pomysł świetny ale przychylam się do artura xxxxxx. Rozumiem że sadzę rośliny które sobie rozkwitną a później udam się w to miejsce i je zbiorę. Brak tutaj realizmu. Jeżeli w godzinie 0 będziemy zmuszeni sadzić rośliny lub z nich już korzystać to znaczy że jest źle. Poruszasz kwestię braku lub uzupełniania żywności. Jeżeli nastąpi aż tak wielki rozkład nie sądzę aby coś się ostało. W lesie będzie żyło na pewno bardzo dużo ludzi. Inna sprawa to faktycznie te nieszczęsne grzyby. Jak zaczyna się sezon to nie ma takiego miejsca gdzie by zbieraczy nie było a to tylko sezon grzybowy.
Za komuny w mojej miejscowości było popularne zakładanie dzikich działek na oczywistych nieużytkach np. gruntach o nieuregulowanym stanie prawnym, na terenach wstrzymanej budowy nowego osiedla, nawet na nieużytkach pomiędzy dwoma pasami trzeciorzędnej drogi. (bardzo szerokie rozwidlenie).
Generalnie na terenach peryferyjnych, które nie interesują kogokolwiek.
Działki miały ogrodzenie ulepione z czego popadnie, nawet jakieś altany.
Czasem działkowiczów było kilku.
Zniknęło to w dobrobycie lat 90tych, chociaż te ostatnie „dzikie działki” na spacerach widziałem jeszcze ok 5-6 lat temu.
Jeżeli możemy mówić o „partyzanckim ogrodnictwie” w Polsce to raczej tylko w kontekście wspomnianych powyżej dzikich działek. Innego sposobu po prostu sobie nie wyobrażam.
Dzikie działki nie zniknęły i w niektórych rejonach mają się całkiem dobrze. Przykładem może być działka mojego dziadka, w środku wojewódzkiego miasta.
Nie jest to jednak prosta działalność. Pomimo braków opłat i podatków, dzikie działki są regularnie okradane z plonów, a altanki często służą jako wielkie ognisko dla lokalnych piromanów. W dzisiejszych spokojnych czasach na dzikich działkach nie jest bezpiecznie i sielsko, dlatego możemy sobie wyobrazić jakby to wyglądało w okresie jakichś braków żywnościowych. Jak zawsze trzeba spoglądać na obie strony medalu.
w niektórych miastach w blokowiskach wciąż popularne jest wydzielanie sobie działki ogrodowej przed balkonem w bloku – dotyczy to tych z parteru
taka działkę teoretycznie łatwiej pilnować
nie wiem jak to się odbywa, przypuszczam, że za łapówką wręczoną dozorczyni, albo nieformalną aprobatą spółdzielni
działki zwykłe też są okradane i niszczone w miarę regularnie
aha, znam minimum dwa przypadki kiedy ludzie po prostu ogrodzili sobie teren przed balkonem/oknem i wzięli go w posiadanie siłą faktu
i niechby ktoś próbował donieść albo zagrozić, a pewien jestem że będzie zbierał zęby z chodnika!
Boungler, pomysł jest jak najbardziej racjonalny. Sadzisz sobie rośliny wieloletnie, które sobie same rosną, a gdy przyjdzie czas to masz opcję, że coś tam z nich zbierzesz. W środku lasu uprawa pomidorów raczej się faktycznie nie sprawdzi ale jak wrzucisz nieco topinamburu, karagany, czarnego bzu, czosnaczku itp. itd. to praktycznie nie ma szansy żeby jakiś grzybiarz ci to zrujnował.
Nie sądzę żeby tego typu działalność mogła dać konkretne źródło pożywienia dla całej rodziny, raczej uzupełnienie niektórych składników. Dla mnie posadzenie rośliny na dziko ma wymiar bardziej filozoficzny niż praktyczny. Zabrzmi to pewnie naiwnie ale wierzę, że w ten sposób zmienia się otaczający nas jałowy świat na nieco lepszy, a że kiedyś mogę z tego skorzystać to tylko dodatkowy plus. Nie ma się też co oszukiwać, jest to rozrywka dedykowana ludziom, którzy dużo wolnego czasu spędzają na szwędaniu się po odludziu.
Nic dodać nic ująć. Jeżeli sadzisz to co jest mało popularne i generalnie nierozpoznawalne to więszke szanse na to że to przetrwa. Co do Twojej filozofii, jest nas dwóch.
wszyscy powtarzają jak mantrę nazwę tego słonecznika
tymczasem to jest niestrawne zielsko
tylko na zapchanie pustego żołądka
jako wypychacz chleba dla cukrzyków się stosuje i nigdzie poza tym
indianie jakoś to fermentowali – przeżuwali – wypluwali do gara gdzie „psuło” się kilka dni i wtedy można było jesć
a jak my mamy jeść ten słonecznik? współcześnie?
Jeśli dobrze pamiętam to inulina stanowi wyłącznie 20% składu, więc pozostaje do dyspozycji pozostałe 80%. Ze słonecznikiem chodzi o to, że jest bardzo wydajny, bardzo odporny, szybko się rozprzestrzenia. Jak kogoś przyciśnie głód to już sobie znajdzie sposób na jego spożycie, zaryzykuję twierdzenie, że będzie nawet na surowo wcinać aż mu się uszy zatrzęsą i gazy będą ostatnią rzeczą, o którą będzie się martwić. jeśli nie to może stanowić paszę dla zwierząt. Tak na zdrowy rozsądek pewnie da się go też przerobić na alkohol na tej samej zasadzie co ziemniaki.
Tak jak napisałam w tym temacie, moim zdaniem jakiekolwiek realne szanse powodzenia w naszych realiach mają dzikie działki. Sadzenie pożytecznych roślin w lasach lub na łąkach to tylko „rozrywka dedykowana ludziom, którzy dużo wolnego czasu spędzają na szwędaniu się po odludziu”.
Jeżeli ktoś chciałby mnie przekonać, że się mylę to proszę o dowody inne niż filozoficzne.
Przez lata mojego dzieciństwa chodziło się często i gęsto na dzikie owoce. To w większości zdziczałe drzewa owocowe przy drogach i nieużytkach, krzewy, maliny, porzeczki, truskawki, itp. pozostałe po dawnych gospodarstwach, dzikich działkach, itp. Na peryferiach mocno rozbudowującego się miasta. Ludzie zbierali to, ale na tyle, że dla każdego wystarczało.
Przez lata narosło mnóstwo dziczek – śliw, jabłoni, itp. na trasie łączącej moje osiedle z działkami, samosiejki. Działkowicz wraca, podjada jabłko wyrzuca ogryzek w krzaki.
Co jak co z głodu w ciepłym sezonie bym nie zginał.
Obecnie w latach dobrobytu nikt tego nie zbiera i nie je, mimo iż małe dziczki są często smaczniejsze od wypasionych owoców z supermarketu.
Nawet moja żona czasem się dziwi, że czasem na spacerze zboczę z 10m z głównej ścieżki i narwę sobie jeżyn – dla niej to dziwaczne. Kolega z Francji który był u mnie w sezonie, dziwił się, że nikt tego nie zbiera i nie wykorzystuje, dzikie jabłka i śliwki spadają i gniją pod drzewami – u niego analogiczne owoce się nie mają prawa marnować.
A jarzębina? W okolicy mojej działki mnóstwo jej jest nasadzone przy drogach… 🙂
Jeśli mieszka się w bloku – proponuję pod oknami, na skwerach, itp. nasadzić drzew i krzewów owocowych – gwarantuję, że ludzie tego nie objedzą, a jeśli już, to co najwyżej z gałęzi w zasięgu ręki z chodnika.
W okolicy wioseczki gdzie mam domek letniskowy jest droga polna wzdłuż niej ktoś kiedyś posadził śliwy i jabłka. Dziś na kilkanaście domów przypada owocowa aleja długości około 3 km. Bez żadnego partyzantowania, jakby to powiedzieć „full legal komuna”, gdy owoce dojrzewają każdy sobie idzie i zrywa do woli ile jest w stanie przejeść lub przerobić. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek dla kogoś zabrakło, zazwyczaj w sezonie na ziemi pod drzewami leży gruba warstwa owoców i w nocy buszują tam dziki.
dokładnie o czymś takim mówię, a nawet za komuny takie miejsca nie były zupełnie „obżarte”
kupić i nasadzić drzew w okolicy jak kogoś stać i ma czas
a jak nie stać na sadzonki – zakopywać sukcesywnie ogryzki po jabłkach, różne pestki po owocach, itp. wzdłuż pobliskich nieużytków i dróg – czy nie lepszy taki spacer partyzancko-sadowniczy niż przepicie sobotniego popołudnia w pubie?
Dlatego właśnie mówię o wymiarze „filozoficznym”, że można właściwie za darmo i niejako przy okazji zdrowo spędzając czas zrobić coś pożytecznego. W polskiej republice bananowej mamy 40 mln ludzi (35? nieważne), gdyby każdy raz w roku wsadził w ziemię sadzonkę drzewa za 5 zł to po kilkunastu latach zaczęlibyśmy żyć w zupełnie innym miejscu. Z otaczającą nas rzeczywistością dzieje się coś bardzo złego, staje się ona coraz bardziej jałowa, zdegradowana i niezdatna do podtrzymywania jakiegokolwiek życia. Poniemieckie aleje owocowe jedna po drugiej idą pod piłę, lasy zmieniono w jałowe monokultury, dzięki dopłatom z unii coraz częściej zamiast żywność produkować opłaca się sadzić „ekologiczne sadzonki” i żerować na dopłatach nie produkując nic itp. itd. Nasz kraj jest coraz bardziej uzależniony od handlowo – finansowej kroplówki z zewnątrz. Jeśli ktoś ją kiedyś przykręci nastąpi tragedia.
100% zgadzam się
Gdzie dostane sadzonki duzego topimnamburu? Nie tego malego jak olowek
Można też sobie za parę groszy kupić parę arów na zadupiu za miastem (np. od ANRu) i mieć niepewność i/lub problemy prawne z głowy.
Tego topinamburu bardzo trudno pozbyć się, wyplenić. UWAŻAJCIE Z SADZENIEM. Jest do nie usunięcie z działki lub co gorsza z trawnika.
żeby go wyplenić zastosuje niedługo chemię.
Najlepiej kupic hektar lub dwa najmniej atrakcyjnego ugoru i zaczac sadzic, sadzic, sadzic, sadzic …
Panowie, widzę, że panowie się rozmarzyli. Jest to strona o przygotowaniach do kataklizmu i pomimo to, że jesteście ludzie całkiem niezłym źródłem informacji, to jednak wydaje mi się, że nie do końca sobie wyobrażacie jakby mogło wyglądać wasze życie w takim momencie. Nie chodzi o to, żeby was krytykować, a raczej podpowiedzieć pewne wskazówki.
Podstawą każdego survivalu jest kalkulacja i chęć życia. Zakładam, że to drugie każdy z nas będzie miał (choć z doświadczenia wiem, że to jest sprawa najtrudniejsza), bo jest to temat na oddzielny artykuł.
Skupmy się więc na kalkulacji. Chodzi tu głównie o naszą energię i o wodę. Nasze czyny, cokolwiek robimy ją spożytkowuje. Dlatego im mniej niepotrzebnych czynności wykonujemy tym lepiej. Jeśli już zużywamy tą energię to w celu uzyskania innej. Sęk w tym, żeby bilans tej energii był na plusie. Więc wyprawa gdzieś po parę mało zjadliwych nasion, jest raczej kiepskim pomysłem. Podobnie sprawa się ma w lesie. Nasz organizm do procesów trawienia potrzebuje wody. Jeśli nażremy się jakiegoś świństwa i dostaniemy za przeproszeniem … sraczki, to zużyjemy jej ogromną ilość. To samo jest z torsjami.
Dlatego jeśli macie pod dostatkiem wody, to możecie trochę poeksperymentować. Jednak zakładam, że większość z was nie była nigdy tak głodna, że zniknęły u was wszelkie uprzedzenia jedzeniowe. Ciekawe doświadczenie.
Dlatego jak wasze pomysły rozrzucania nasion uważam za pozytywne, ale nie koniecznie pasujące do sytuacji nad którymi debatujemy, tak już opcja z dzikim ogródkiem jest jako tako. To moim skromnym zdanie nie głupia opcja dla mieszczuchów i zarazem zwolenników ziemianek. Bo tak sobie pomyślałem, że moglibyście zająć jakiś dziki teren nie tylko pod taki ogród, ale również pod ziemiankę. Znajdujecie jakieś odludne miejsce… przy lesie (lasy w Polsce są dość oblegane… jak nie przez zbieraczy, to dużo groźniejszych kłusowników i ścigających ich leśniczych, którzy są dobrzy w wynajdywaniu wszelkich zakamuflowanych kamperni:P), najlepiej w pobliżu jakiegoś zbiornika z wodą, tudzież starej studni. Można w takim miejscu wykopać sobie ziemiankę, a następnie ją zamaskować, a w okolicy zrobić sobie dziki ogródek, albo nawet i sad. Dostęp do opału jest.. jest.
Dodatkowe spostrzeżenie które się nasuwa czytając nie tylko ten, ale większość waszych postów, to właśnie to o czym mówiłem na początku. Nie do końca macie wyobrażenie jak to wszystko mogłoby wyglądać. Też tak miałem… to taki trochę wydaje mi się zbyt wyidealizowany obraz takich czasów. „Można będzie sobie iść tu, albo tam”. „Sąsiedzi i ludzie dobrej woli… pomogą”. To mrzonki. Każdy z nas będzie miał 38milionów wrogów. Nie siedzących w domu i umierających (choć i tych pewnie będzie sporo), ale zdeterminowanych, pomysłowych, bezwzględnych i co najważniejsze bardziej doświadczonych (zarówno życiowo jak i pod względem praktycznych umiejętności). Nie sugerujcie się tym, że to czy inne miejsce jest mało odwiedzane teraz. Później wszyscy Ci, którzy teraz siedzą w pracach lub domach będą się również szwendać. Proponuje obejrzeć taki film jak „Droga” (The Road). Tam jest w przybliżeniu pokazany obraz takiego świata, może nas czekać. Może da wam to trochę do myślenia.
Teraz pytanie do państwa, gdyż mam nadzieję, iż pomożecie mi ze znalezieniem owych informacji:
– jaka jest wydajność energetyczna danych rośli. Chodzi mi dokładnie o to, ile kalorii uzyskujemy z metra kwadratowego, prawidłowo zasiane określonej rośliny ?? Natknęliście się gdzieś na taką informację.
– Jakie rośliny według was opłaca się najbardziej sadzić. Chodzi o to, które dostarczą mi najwięcej wartości energetycznych i witamin, przy najmniejszych trudnościach uprawy.
– Czy moglibyście polecić jakiś dobry, sprawdzony i co najważniejsze kompleksowy poradnik dla ogrodników amatorów ?? Ja mieszkam w domu z ponad 2000czną działką i w to lato naszło mnie i moją narzeczoną na ogródek (taki mały, z koperkiem, szczypiorkiem itp itd). Okazało się, że wszystko zżarły mi ślimaki. Niestety ogrodnictwo to sztuka i wymaga wiedzy jak i doświadczenia.
Hej
Mamy specjalistę od dzikich roślin jadalnych, to Pan Łukasz Łuczaj. Kupiłem kilka jego książek. Tu http://www.luczaj.com/ksiazki.htm znajdziesz ich listę. Książka „Dzikie rośliny jadalne” „…W sumie znajduje się w niej kilkanaście artykułów, które dotyczą głównie takich tematów jak tradycje użytkowania dzikich roślin jadalnych w Polsce, Ukrainie i Rumunii. Wartości odżywcze dzikich roślin jadalnych oraz efektywność ich pozyskiwania…” powinna Cie zadowolić, choć akurat tej nie mam. Polecam „W dziką stronę”. Pozdrawiam Andrzej