Bezpośrednim powodem napisania tego artykułu jest wrzucony dwa dni temu na nasz fanpage na FB artykuł z serwisu wyborcza.pl o tym, jak to dzieci marnują swój potencjał spędzając 2 miesiące wakacji na leżeniu do góry brzuchem.
A mnie szlag trafia po czytaniu takich bzdur.
Bo jest dokładnie odwrotnie.
Polskie dzieciaki marnują swój potencjał siedząc 10 miesięcy w ławkach w polskich szkołach!
Polska szkoła uczy dzieci wielu rzeczy i co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Wśród tych rzeczy znajdziemy na przykład:
- charakterystyka działalności Karola Wielkiego i wyjaśnienie, na czym polegał renesans karoliński (historia, gimnazjum),
- cechy umożliwiające zaklasyfikowanie organizmu do parzydełkowców, płazińców, nicieni (biologia, gimnazjum),
- pojęcie liczby oktanowej (LO), sposoby zwiększania LO benzyny, na czym polega kraking oraz reforming, przyczyny konieczności prowadzenia tych procesów w przemyśle (chemia, liceum, zakres podstawowy),
- ocena roli nowoczesnych usług komunikacyjnych w funkcjonowaniu gospodarki i w życiu codziennym (geografia, liceum, zakres podstawowy),
- zastosowanie III prawa Keplera (fizyka, liceum, zakres podstawowy),
- posługiwanie się funkcjami wykładniczymi do opisu zjawisk fizycznych, chemicznych (matematyka, liceum, zakres podstawowy),
- organizacja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej (edukacja dla bezpieczeństwa, liceum, zakres podstawowy),
- homilia Jana Pawła II wygłoszona 02.06.1979 roku w Warszawie na Placu Zwycięstwa (język polski, liceum, zakres podstawowy),
- znaczenie aborcji jako zagrożenia dla zdrowia psychicznego i fizycznego – aspekty: prawny, medyczny i etyczny (przygotowanie do życia w rodzinie, liceum, zakres podstawowy).
Jeśli ktoś nie wierzy, niech zajrzy do dostępnego w Biuletynie Informacji Publicznej Ministerstwa Edukacji Narodowej dokumentu –załącznika do rozporządzenia ministra edukacji narodowej z dn. 23.12.2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół.
Jaka jest dzisiejsza, polska szkoła?
Śmiem twierdzić, że publiczna edukacja, obowiązek szkolny i podstawy programowe są źródłem wszystkiego, co w polskiej szkole jest złe!
Dzisiejsza szkoła ma za zadanie wykształcić młodych konformistów, którzy będą dobrze spisywać się w zhierarchizowanym środowisku. Którzy nie będą się wychylać. Nieinnowacyjnych, za to świetnie nadających się do napieprzania stemplem na poczcie, albo pracy przy taśmie.
W polskich szkołach mamy leniwych nauczycieli, którzy uczą wciąż tego samego z notatek raz przygotowanych 20 lat temu. Wprawdzie podstawa programowa ewoluuje, ale czy to cokolwiek zmienia, poza koniecznością wymiany co dwa lata wszystkich podręczników (przez co kolejne dzieci w rodzinie nie mogą uczyć się z tej samej książki). Czasem wydaje mi się, że jedynym celem tych zmian jest właśnie zmuszenie rodziców do zakupu nowego kompletu książek.
W polskich szkołach mamy korupcję, co kończy się tym, że nauczyciel wybiera dla swioch uczniów taki komplet podręczników, jaki mu się najbardziej opłaca.
W polskich szkołach mamy program nauczania przeładowany wiadomościami, z których 95% nigdy nie zostanie wykorzystanych w życiu (chyba, że w ramach telewizyjnego turnieju wiedzy nikomu do niczego niepotrzebnej, znanego pod nazwą „1 z 10”). Przykłady podałem wyżej, ale dla mnie największym problemem jest kanon literatury, którą trzeba w toku edukacji poznać. Dla przeciętnego ucznia podstawówki, gimnazjum i szkoły średniej, większość tych książek jest zwyczajnie potwornie nudna i w ich życiu nie stanowią one żadnej wartości.
W polskich szkołach dzieci zmuszane są do tego, by się tego całego gówna nauczyć na pamięć, a potem siłą rzeczy także zmuszone są go zapomnieć.
W polskich szkołach dzieci nie są uczone pracy w grupie, pozyskiwania wiedzy (dzieci nie są uczone, jak powinny się uczyć, by było to dla nich najbardziej efektywne!!!) i korzystania ze źródeł. Dzieciak zrzyna wszystko z Wikipedii, ale nie wpadnie na to, by podejrzeć historię edycji artykułu i sprawdzić, czy czasem nie pojawił się tam ostatnio jakiś wandalizm, który bezmyślnie skopiuje do pracy. Nie jest też w stanie poradzić sobie, gdy dwa różne źródła podają dwie różne informacje — nie jest w stanie dojść przyczyny takiego stanu i samodzielnie ocenić, która informacja jest prawidłowa. Ba, on często nawet nie zauważy, że dwa źródła sobie przeczą.
W polskich szkołach mamy za to pełen wachlarz możliwości równania poziomu w dół. Nie jesteśmy w stanie wyłapać uczniów z potencjałem, rozwijać ich pasji i zainteresowań, ani stymulować ich intelektualnie. Bo program dostosowany jest do niskich stanów średnich, czyli po prostu do poziomu przeciętnego durnia.
W polskich szkołach mamy też religię (rzadko etykę) oraz mocno napiętnowane katolicyzmem poglądy. No ale na szczęście nie nauczamy w nich kreacjonizmu, jak to się czasem dzieje w USA.
W polskich szkołach mamy masy uczniów, którzy się do szkół nie nadają, którzy powinni od 10 roku życia pracować z rodzicami w polu, bo nie posiadają żadnego potencjału intelektualnego. Uczniów, którzy nadają się wyłącznie do kopania rowów, których w imię „wyrównywania szans” uczymy tego samego, co przyszłych naukowców i wynalazców. Czego skutkiem jedynie jest to, że operator koparki ręcznej (kopacz rowów) albo konserwator powierzchni płaskich (dozorca) wie, czym jest łagiewka (a może raczej wiedział — ale zapomniał).
W polskich szkołach mamy też niemało przemocy. Mamy molestowanie seksualne, udawane (i nagrywane na komórki ale nie tylko) gwałty, mamy bójki, mamy kradzieże. Mamy też narkotyki, choć dyrekcje będą się zapierać, że jest dokładnie odwrotnie. A wszystko po to, by „uczyły się dorosłego życia”, bo przecież w dorosłym życiu też na porządku dziennym są bójki i kradzieże, prawda? Nieprawda… w dorosłym życiu ktoś znęcający się fizycznie przez rok nad innym człowiekiem (np. współpracownikiem) poszedłby do paki na wiele lat… Mamy w szkołach wśród dzieciaków takie zachowania, które w dorosłym życiu kończyłyby się w kryminale!
W szkołach mamy też ściąganie, kłamstwa i oszustwa. A jak ktoś nie wierzy, niech zobaczy jak wygląda rozkład wyników z matury z matematyki. Widać na nich jasno naciąganie wyników, byle tylko więcej dzieciaków ją zdało — i żeby więcej miało 100%!

Takie wyniki przeczą wszelkim zasadom statystyki. Źródło: osswiata.pl.
A efekt jest tego taki, że dzieciaki uczą się rzeczy, które im się w życiu nie przydadzą. Bo nawet, jeśli kiedyś będą potrzebne, to trzeba będzie wiedzę lub umiejętności odświeżyć — bo w międzyczasie uległa zapomnieniu.
W szkołach wyższych nie jest lepiej
Czy jest na sali ktoś, komu się wydaje, że w szkołach wyższych jest pod tym względem lepiej? Że produkują one cokolwiek więcej, niż posiadaczy bezwartościowego papierka poświadczającego magisterium kierunku gotowanie na gazie?
No dobra, ja się tu oczywiście nabijam, ale dziwacznych kierunków studiów w Polsce jest cała masa, m.in.:
- pies w społeczeństwie – hodowla i zachowanie (Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie),
- przyrodoznawstwo i filozofia przyrody (Katolicki Uniwersytet Lubelski),
- studia miejskie (Uniwersytet Mikołaja Kopernika).
Tymczasem dla uruchomienia studiów zarządzania biznesem w dobrej prywatnej uczelni trzeba spełnić podstawę programową dla politologii i turystyki, bo jest bliżej realnych potrzeb, niż minimum dla zarządzania i marketingu. Cytat z podlinkowanego artykułu Kamila Cebulskiego (wytłuszczenia moje):
Minister na zarządzaniu każe uczyć takich niepotrzebnych rzeczy jak liczenie całek i różniczek, zaawansowanej statystyki czy ekonometrii. Ciekawe ilu z was potrafi obliczyć pochodną z (ln(sinx+12))^2 ? Ilu potrafi? A ilu osobom to do szczęścia potrzebne? Jak tego na zarządzaniu nie zaliczysz to jesteś spisany na straty.
Proponuje zrobić badanie wśród właścicieli firm do 100 zatrudnionych osób czy potrafią liczyć pochodną? Minister mówi, że jest to wiedza niezbędna do zarządzania. (…) Na politologii ministerstwo mówi, że niezbędne są takie przedmioty jak ekonomia, historia gospodarki, handel międzynarodowy, psychologia. prawo, zamówienia publiczne czy chociażby demografia, której próżno szukać na zarządzaniu.
Trochę mi szkoda dzisiejszej młodzieży, której zdaje się, że o sukcesie na rynku pracy stanowić będzie ich magisterium z gotowania na gazie, a nie realne miękkie i twarde umiejętności nabyte w ciągu 5 lat aktywnego uczestnictwa w tym rynku!
Czemu służy dzisiejsza edukacja?
Jakbym miał to spisać w kilku punktach, to powiedziałbym, że system edukacji, który mamy w Polsce, służy:
- elitom, by mogły być jeszcze bardziej elitarne na tle uśrednionego w dół motłochu,
- darmozjadom pod postacią urzędników ministerialnych, na szczeblu lokalnym, ale także nauczycieli i pozostałych pomocniczych pracowników szkół (z których najbardziej wartościowa jest zazwyczaj praca woźnych),
- autorom i wydawcom podręczników,
- prywatnym instytucjom edukacyjnym, które biorą pieniądze za wystawienie nic niewartego papierka,
- prywatnym instytucjom, które mają misje i chcą uczyć — bo jest to tym łatwiejsze, im gorsza jest publiczna edukacja.
Jaka mogłaby być idealna szkoła?
Mnie się zawsze zdawało, że w toku edukacji chodzi o to, by młodego człowieka przygotować do dorosłego życia. Że w tym czasie po prostu ma nauczyć się tego, co będzie mu potrzebne do funkcjonowania w społeczeństwie, pracy, rodzinie.
Szkoła powinna mu pomóc w rozwijaniu pasji po to, by mógł w dorosłym życiu zajmować się właśnie nimi, a nie być trybikiem w maszynie, którego zadaniem jest przede wszystkim się nie wychylać.
Nieobowiązkowa
Idealna szkoła nie powinna być obowiązkowa. Znieśmy obowiązek szkolny. Po co operator łopaty ma spędzić w szkole więcej, niż 3 lata, na nauce czytania, pisania i jakiejś podstawowej matematyki (żeby go na procentach nie oszukano)?
10-latek doskonale nadaje się do szycia butów, zbierania warzyw, czy innych niewymagających prac fizycznych.
Płatna
Jak powyżej. Nauka w szkole na każdym jej etapie (może wyjąwszy te 3 pierwsze lata plus przedszkole) powinna być płatna w 100%.
Ale przecież każdy ma prawo do nauki!!! Każde dziecko ma prawo się uczyć! Ma prawo się uczyć za państwowe pieniądze! Bo to służy wyrównywaniu szans! Bo bez tego będziemy mieli podział na kasty i mocne rozwarstwienie społeczne!
Ta, jaaasne. Bo dziś syn robotnika może zostać prawnikiem, prawda? Albo lekarzem… Bo jego rodzica będzie stać na to, by go wysłać do czołowego polskiego uniwersytetu, wynająć mu tam pokój czy mieszkanie, kupić książki, itd.
Komercyjna i niepubliczna
Szkoły i uczelnie muszą być prowadzone i zarządzane przez prywatne firmy, które będą ze sobą konkurować na rynku oferowanymi usługami.
Łatwo sobie wyobrazić uczelnię, która ma 10-krotnie wyższe czesne od innych, ale 60% studentów ma stypendia naukowe. Takiej szkole zależy na wynikach, na kształceniu naprawdę najlepszych uczniów — i taki system (wysokie czesne + wysokie stypendia) tych najlepszych, creme de la creme, do tej uczelni przyciągnie.
Pozbawiona państwowych minimów
Szkoła powinna uczyć tego, czego od niej oczekują rodzice — ale także rynek pracy. Bo co stoi na przeszkodzie, by zakład przemysłowy mógł otworzyć szkołę dla swoich przyszłych pracowników, obiecując im później etat?
Dziś na przeszkodzie stoją państwowe minima, które zmuszają nastolatki do uczenia się pierdół, które nigdy w życiu im się nie przydadzą.
Jeśli rodzic ma ochotę uczyć dzieci w szkole, która naucza kreacjonizmu, podkreśla grzeszność rozwodów i seksu przedmałżeńskiego oraz piętnuje aborcję — powinien mieć taką możliwość. Rynek mu to umożliwi, jeśli takich rodziców będzie dostatecznie wielu. Ale ci, którzy będą woleli płacić za lekcje pozbawione tej ideologii — też będą mieć taką możliwość.
Nakierowana na przydatne umiejętności
Dzieciak po szkole powinien umieć:
- wypełnić PIT,
- przeanalizować ofertę kredytu hipotecznego czy pożyczki gotówkowej, by nie wkopać się w jakieś gówno na kolejne 40 lat,
- realnie ocenić szanse swojego pomysłu na biznes, pod kątem rynkowego zapotrzebowania, a nie możliwości dopasowania pomysłu do unijnych dotacji,
- szukać informacji, selekcjonować je i obrabiać,
- komunikować się z innymi — zarówno w czasie rozmowy, jak i poprzez słowo pisane — czego nauczy się lepiej pisząc przez 2 lata blog z 1 000 czytelników miesięcznie, niż pisząc co miesiąc 1 wypracowanie na język polski,
- przynajmniej ze dwa języki obce.
Jak to zrobić?
Moja propozycja jest bardzo prosta i sprowadza się do:
- zlikwidowania obowiązku szkolnego,
- prywatyzacji państwowych szkół,
- zlikwidowania podstaw programowych.
A resztę wyreguluje rynek…
A tak realnie, to co możemy zrobić my, pojedynczy rodzice?
Nie przejmować się tym, że polska szkoła jest spieprzona od początku do końca. I dbać o to, by na tle innych dzieciaków, nasze miały szanse na rozwijanie swoich talentów.
Zmuszać do czytania.
Zapisywać (sensownie!) na zajęcia pozalekcyjne.
Ale przede wszystkim — spędzać z nimi jak najwięcej czasu.
Łolaboga, zagotowałeś się 🙂
Do całości nie odniosę się bo wyszedłby drugi elaborat, ale jako rodzic idący właśnie na zakończenie 1 klasy swojego dziecka mogę podsumować:
– szkoła nie uczy niczego, ba oducza myślenia
– na początku roku usłyszeliśmy że: dzieci musimy nauczyć czytać i pisać sami bo klasa jest duża i nauczycielka nie da rady tego zrobić. Rodzice muszą nauczyć dzieci sami czytać i pisać.
– na początku roku usłyszeliśmy że: mimo iż jest angielski w szkole, dzieci musimy uczyć sami bo klasa jest duża i nauczycielka nie da rady tego zrobić.
Ogólnie po roku mogę stwierdzić, że moje dziecko nie wyniosło ze szkoły niczego. Część dzieciaków, za to od 1 klasy ma przesrane ponieważ rodzice nie mają czasu zastępować szkoły lub nie znają angielskiego. Kolejnym ministrantom i ministerkom gratulujemy, debilizacja społeczeństwa postępuje tzn. utrzymacie się u żłobu.
Ja mam odmienne postulaty:
– zwolnić w trybie natychmiastowym z ministerstwa edukacji wszystkich którzy pracują tam krócej niż 15 lat, mimo wszystko stare dziadki były lepsze
– osoby odpowiedzialne za kolejne reformy skierować do projektu LARP pod Oświęcimiem, jako przykład co poza wieszaniem na najbliższej latarni powinno się robić ze szkodnikami. Posiedzą jako atrakcja turystyczna przez miesiąc, może się czegoś nauczą. Eee, nie nie nauczą.
O korupcji w edukacji można by napisać książkę, ale to miłe gdy masz świadomość że z Twoich podatków płaci się za nieistniejący etat na którym siedzi synek jednej z urzędniczek. Baa bardzo miło wiedzieć że ludzie mają tego świadomość, ale nic z tym nie robią, bo po co sobie robić wrogów w urzędzie. I tak co miesiąc skarb państwa i my płacimy za taką martwą duszę.
I nie zgadzam się z Tobą, że rozmiar wiedzy do przyswojenia jest za duży. My też tak mieliśmy i zapewne dlatego mamy bardziej uniwersalną wiedzę niż np. statystyczny francuz. A to widziałem przy każdym dłuższym kontakcie za granicą, a to miłe jak patrzą na ciebie jak na alfę i omegę 🙂 Kwestia pracy w grupie i praktycznego wykorzystania wiedzy to już inna broszka. Jak pamiętam z początku studiów, skończyło się zakuwanie zaczęła się nauka korzystania ze źródeł.
Co do postulatów płatności, do tego to zmierza. Zresztą jak cała reszta, nie wiem czy zauważyłeś bo pod taśmami, podsłuchami i laptopami przepłynęło to bez echa: NFZ wycofał się z refundacji stomatologów dziecięcych. Ergo płacę 1000zł zdrowotnego (paradoks z kilkukrotnym oskładkowaniem) i idąc do stomatologa w teorii państwowego nie proszą o dowód, a o kartę.
Więc, albo się przyczajamy i pieprzymy państwo polskie, którego już praktycznie nie ma, w myśl zasady licz tylko na siebie. Albo wypadamy w jakieś miłe miejsce, gdzie nie ma za dużo polskości i nie za bardzo przyznajemy się skąd jesteśmy bo i chwalić nie ma się czym 🙁
Reforma Szkolnictwa
Należałoby zaprosić i zaproponować najlepszym uniwersytetom świata, wszystkim siedmiu z Ivy League, Stanford, UCLA, Chicago, MIT, Caltech, London School of Economics, Oxford, Cambridge, itd, że Polska przekaże im na własność grunty w tym kraju, na własny koszt zbuduje ich szkoły, zapewni totalną autonomię w polisie nauczania oraz dofinansowanie badań i rozwoju. Wielu zgodziłoby się. Byłoby to światowe zagłębie edukacyjne. Byłby to system stojący obok głównego państwowego systemu edukacyjnego. To byłaby dobra inwestycja w edukację. Ściągnięcie do własnego kraju najlepszych szkół świata, to z pewnością dobry pomysł.
A Polacy mogliby rownolegle bawić się w jakieś własne kosmetyczne pomysły na własny system edukacyjny, polegające na kłóceniu się o wiek szkolny, które nazywają reformą szkolnictwa. Kogo by to wtedy obchodziło?
Opcja druga, zrobić ministrem edukacji, takiego emerytowanego ministra z USA, płacić mu 10 razy więcej i słuchać się go oraz samemu uczyć.
Przecież tu jeszcze nikt nigdy niczego sensownego nie wymyślił, nie zrobił i nie wprowadził w życie. Chodzi przecież o szkolenie własnych młodych, cham lub pan, nie inaczej niż w domu przez rodziców. Można by po prostu coś tu systemowo realnie zmienić na lepsze, a zmieni się oblicze tej ziemi, samo.
nie zgodzę się z tobą.
System edukacji jest nieefektywny bo jest niewymagający.
Jeżeli ktoś uważa że wiedza jest niepotrzebna po gimnazjum może iść do pracy, uważa że wiedza z liceum ogólnokształcącego jest mu niepotrzebna – zawodówka lub technikum; brakuje hydraulików, elektryków.
Jeżeli ktoś idzie do liceum ogólnokształcącego to niech się spodziewa wiedzy ogólnej z każdego zakresu wiedzy. A żenujący jest poziom dzisiejszych matur, a możliwość korzystania z pomocy w stylu tablic matematycznych rozleniwia umysł i chwile po maturze taki JEŁOP nie pamięta ile to Pi – bo bylo przecież w tablicy.
LO ma dać wiedzę będącą podstawą do dalszych studiów. To kierunek studiów powinien zależeć od preferencji, zdolności czy zainteresowania.
W dzisiejszym świecie informatycy często czerpią z nauk medycznych czy biologicznych – stare dobre sieci neuronowe to podstawa podstaw, ale trzeba ją zrozumieć.
Statystyka w socjologii przenika się z historią i psychologią.
W budownictwie potrzebna jest wiedza z geografii, geologi.
Piszesz, że dzieci nie korzystają ze źródeł, a kiedy ty czytałeś encyklopedie NIEINTERNETOWĄ, tylko źródło recenzowalne, z dalszymi źródłami? Dla uczniów takimi źródłami będzie też kanon lektur. Samodzielna praca na temat postaci czy jakiegoś zjawiska to właśnie praca na źródle i wyciąganie wniosków, nauka argumentowania swojego zdania.
Jak przedstawić uczniom ideologie prawicową i lewicową lepiej niż porównanie okresu międzywojennego i powojennego? Szczególnie w czasach gdzie PiS – partia teoretycznie prawicowa sięga momentami dalej w lewo niż SLD.
Nie można iść do pracy po gimnazjum. Trzeba kontynuować naukę do 18 r.ż. Patrz: obowiązek szkolny.
Czemu ktoś, kto idzie do liceum (czy nawet technikum) z zamiarem bycia inżynierem, musi uczyć się biologii, geografii i historii?
Samodzielna praca na temat postaci, oceniana na podstawie klucza stworzonego przez autora testu?
Gdyż wiele ludzi kompletnie nie wie co chce robić w życiu nawet w wieku 24 lat. Gdy pozwoli się decydować osobie w wieku 15 lat czego nie chce się uczyć, to wybierze to co jest najłatwiejsze. Wystarczy popatrzeć na ilość chybionych wyborów studiów.
Z drugiej strony ja już w wieku 15 lat wiedziałem czego na pewno nie będę chciał robić, bo sprawiało mi to ogromne problemy. Wydaję się że nawet wiedziałem w którą stronę chcę pójść, ale mało ludzi jest tak super jak ja ;). Niestety nawet jakbym wywalił część przedmiotów, to i tak magicznie szkoła nie zaczęłaby dawać mi więcej skrzydeł w rozwoju.
Wolałbym krótszą szkołę, szybko na studia. Tam byłem wśród ludzi, którzy dopiero motywowali mnie do tego abym robił to co lubię. Powiedzmy że 50-70% przedmiotów nie jest mi potrzebnych, ale wywaliłbym tylko 10-20%. Każdy na studiach technicznych wie jaką pierdołą są przedmioty humanistyczno-ekonomiczne.
Czy teraz wróciłbym na studia? Nie! W tym momencie wiem że są one cholernie nieefektywne. Tylko człowiek sam musi dojść do tego.
Te uwagi tyczą się mojej osoby. Pewnie są ludzie dla których uczenie się wierszy na pamięć jest przydatne w życiu, przydało się podczas nauki na studiach medycznych. Nie znam się, wiec nie wypowiem się.
W dzisiejszych czasach ocenia się, że w ciągu dorosłego życia każdy pracownik będzie musiał się ze dwa razy przebranżowić. Wiedza i wykształcenie nie są dane raz na zawsze, trzeba się uczyć całe życie, podejmować nowe wyzwania i tak dalej.
Problem dzisiejszego 15-latka polega na tym, że on często nie wie, co go interesuje, ale musi się uczyć wszystkiego. Bo nie wie, gdzie chce pracować, więc idzie do ogólniaka. A po jego skończeniu też często nie wie, więc idzie sobie gdzieś postudiować. Albo całkiem świadomie, cynicznie, na koszt rodziców przedłuża sobie dzieciństwo.
Ten 15-latek nie może przerwać nauki, bo do szkoły musi chodzić! Po prostu nie ma wyboru! A mógłby przez ten czas np. zająć się paroma różnymi rzeczami, nająć w charakterze pomocnika w kawiarni, u jakiegoś rzemieślnika, czy nawet rysować na swoim domowym komputerze.
Na mnie te postulaty nie zrobiły oczekiwanego przez Ciebie wrażenia. Zgadzam się z nimi w 100%, jednak różnimy się co do wieku delikwenta i poziomu jego nauczania. Dzieci uwielbiają wysoko stawiane poprzeczki i same je stawiają sobie w swych dziecięcych wyobraźniach. Zapoznałam się z artykułem przez Ciebie zalecanym ale ja go zrozumiałam odmiennie. Racją jest „zapominanie” materiału przerabianego w poprzednim roku i niepowtarzanie go przez okres dwóch, trzech miesięcy – jeśli był nauczany dla proformy – zostanie zapomniany. Ja raczej rozumiem, że to zbyt długi okres przyjmując, że czerwiec też już nie sprzyja nauce, gdy ciepełko i wypady za miasto stanowią sens sobotnio-niedzielnych form odpoczynku. Myślę podobnie, lecz w czym innym widzę przyczynę tej swoistej amnezji. Po pierwsze: tematyka poruszanych zagadnień w ciągu roku jest tak obszerna i pobieżna, że nie sposób ukazać dziecku przydatność tej wiedzy. Z drugiej strony: często uczeń nie jest jeszcze dojrzały do poznania danego zagadnienia, nie ma takiej potrzeby, nie otworzyła się niezbędna „rezerwa intelektualna”. Mówiąc prościej, kiedy dziecko było ciekawe, dorosły mu mówił, to jeszcze za wcześnie, w przyszłym roku będziesz to miał w szkole lub nie zadbano o to, by u dziecka pobudzić ciekawość w danym zakresie, niejako przygotować grunt pod „zasiew” nowego. Krzysztofie, Ty dobrze rozumiesz, o co chodzi w permakulturze z odpowiednim przygotowaniem gleby. Rzecz ma się nie inaczej z przygotowaniem intelektualnej gleby pod zasiew „nowego”; w uczniu trzeba wzbudzić ciekawość. Rzecz w tym, że nikomu w obecnej szkole nie zależy na pobudzaniu ciekawości w dzieciakach, bo nauczyciel „nie dałby sobie rady” z przerobieniem programu, bo to on stanowi cel! Od początku należałoby w dzieciach wyrabiać przekonanie o celowości uczenia się, a nie o konieczności „poznania literek i cyferek”. I tak właśnie wygląda edukacja domowa. Metody dzisiejszego nauczania ogłupiają i teraz wiem, dlaczego! Dzieci nie mają być mądre, samodzielne i inteligentnie rozwiązywać problemy! Mają być uzależnione od doradców finansowych, prawnych, księgowych, etc! Zgodnie z założeniami od zarania szkoły masowej. Niezwykle ciekawy artykuł z udziałem Marka Budajczyka, prekursora edukacji domowej w polskich warunkach, zatytułowany : „Żegnaj szkoło!” Polecam gorąco, ponieważ coraz więcej rodziców uświadamia sobie, kogo dzisiejszy system szkolny zamierza wychować(http://marhan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=312:egnaj-szkoo&catid=44:ciekawostki&Itemid=85)
Z przerażeniem stwierdzam po siedmiu latach szkolnej edukacji moich podopiecznych: zmarnowany czas dzieci, podatnika, nauczycieli zatrzymanych intelektualnie (sic!) na poziomach uczonych dzieci! Skutecznie zniechęcili do nauki, skutecznie też zniszczyli tę ciekawość u dzieci zwaną pięknie „rezerwą intelektualną”, będącą nieodzownym warunkiem czerpania przez dziecko radości z „poznawania nieznanego”. Od tego roku powierzone mi dzieci (rodzina zastępcza) biorę na „własny rozrachunek” edukacyjny! Koniec, kropka. Stwierdzam z całą stanowczością podpartą pobieżnymi tylko obliczeniami, że nasze dzieci w klasach 1-3 swobodnie mogłyby mieć pięć miesięcy wakacji (trzy miesiące wiosna-lato (czerwiec do sierpnia) i dwa miesiące zimą (styczeń- luty)! Z moich niezbyt dokładnych obliczeń wynika, że codziennie tylko na pierwszych lekcjach (oraz na j. obcym i religii – czyli przeciętnie 5 razy w tygodniu) dzieci tracą jakieś 50 minut z należnego im czasu edukacji, mianowicie: nigdy nauczyciel nie zaczyna lekcji równo z dzwonkiem, więc gdy już przyjdzie on do klasy, zanim dzieci zajmą miejsca – mija ok. 5 minut. Sprawdzanie obecności drugie 5 min., sprawdzenie prac domowych, wpisanie uwag tym dzieciom, które ich nie odrobiły – to przynajmniej 15 min. Tym sposobem ucieka 25 min. plus ok. 25 min. każda lekcja religii i j. obcy z czasu, jaki winien być poświęcony edukacji. Jeśli policzy się tygodnie, które dziecko spędza w szkole to daje to ogółem liczbę 38 przy zachowaniu dni wolnych w okresach świątecznych (ferie zimowe i dni wolne podczas wiosennych świąt). Mnożąc dni tygodnia przez 38 otrzymamy ilość dni spędzanych w szkole czyli ok. 190. Mnożąc tę liczbę przez przeciętną dzienną ilość lekcji: 4,3×190 daje ok. 850 godzin rocznie. Od tego odejmiemy ponad 200 godzin przehuśtanych i mamy przedłużone wakacje i ferie zimowe. Jeśli do tego doliczyć czas zmarnowany przez rodziców na odwożenie dzieci i osobiste (przynajmniej do 3-ciej klasy) odbieranie pociech ze szkoły to wyjdzie całkiem znośny etat, a życie rodzica polega na bezpośrednim kontakcie ze szkołą. I wcale nie demonizuję, nie ubarwiam, nie przesadzam. Takie mam nieciekawe doświadczenie ze szkołami trójki dzieci. Pewnie pierwszy rok będzie trudny organizacyjnie, brak doświadczenia w tej materii, ale dzieci w tym systemie nie mają przerwy od nauki, bo każdą chwilę wykorzystujemy na zaspakajanie ich bieżącej ciekawości: pytań, zagadnień – czyż nie na tym powinna polegać edukacja? Zgadzam się w zupełności ze stwierdzeniem, że wakacje nie są niezbędne, gdyż rodzice w edukacji domowej sami decydują o wolnym i o przyłożeniu się do nauki. Łatwo w takich warunkach rozeznać się kiedy nadszedł moment „zmęczenia materiału” i wówczas ogłosić np. tydzień wolnego! I łatwiej zaplanować wspólny wyjazd: w zależności od możliwości finansowych rodziny. Ale zamiast postulatów trzeba poświęcić swój czas maksymalnie swoim dzieciom, bo to już jest możliwe. A tak pozostaje bierny opór? Jeśli jest możliwość nie dopuścić do krzywdzenia dzieci, trzeba to zrobić, nie mówić. Krytyka przychodzi nam najłatwiej. Pozdrawiam.
właśnie dlatego, by nie był jełopem od łopaty czy wykutego jednego przedmiotu ze szkoły. mało kto siedzi w jednej pracy całe życie a bycie de facto zmuszonym do tego nie byłoby ciekawe.
szkoła powinna zapewniać dobry start z uniwersalną wiedzą, specjalizacja to czas końca studiów.
wyobraź sobie brak obowiązku szkolnego i społeczeństwo wykształcone jak stereotypowy Cygan
Oho, zaraz zacznie się ujadanie żeś Pan nieczuły korwinista-faszysta.
„W polskich szkołach mamy masy uczniów, którzy się do szkół nie nadają, którzy powinni od 10 roku życia pracować z rodzicami w polu, bo nie posiadają żadnego potencjału intelektualnego.”
Dokładnie, lepiej bym tego nie ujął. Jestem korepetytorem z blisko 13-letnim stażem (języki obce), więc mam do czynienia z młodzieżą i dziećmi na co dzień. Piszę też w wolnych chwilach książkę opisującą moje doświadczenia w tej dziedzinie – taki mój wentyl, inaczej uż dawno bym siedział za akty przemocy:) Nie chce mi się zbytnio rozpisywać teraz na temat młodzieży, bo to temat rzeka, ale rosną pokolenia ludzi którzy nie odróżniają wschodu od zachodu (true story), a studia informatyczne wyobrażają sobie jako lata spędzone na Fejsie i testowanie gier.
Z mojej perspektywy istnieją dwa główne problemy. Po pierwsze – „Trzeba mieć studia”. I to wszystko jedno jakie. Magister „Turystyki i Rekreacji” jest tak samo dobry, jak magister „Mechatroniki”. Nie obrażając nikogo, bo są wyjątki przecież, ale ten drugi zwykle poszedł na studia po wykształcenie, a ten pierwszy, bo chciał mieć studia zaliczone, albo rodzice chcieli…. Chodzi mi o to, iż trzeba uświadomić społeczeństwo, że to nie jest wstyd skończyć zawodówkę, że nie trzeba mieć „wyższego” za wszelką cenę, że uczeń kwalifikujący się bardziej do przysłowiowej łopaty nie powinien wkuwać na pamięć „Roty” czy innych cudów. Kto najmował „roboli” do remontu ten wie, ile taki „robol”, nierzadko fachowiec-samouk potrafi zarobić. Społeczeństwo „białych kołnierzyków” z byle jakim wykształceniem musi w którymś momencie klęknąć.
Drugim problemem są nauczyciele. Dopóki nie zostanie wprowadzony system weryfikacji efektywności nauczycieli na podstawie wyników uczniów, to będą w szkołach uczyć „magistry”, które miesiąc przed wycieczką zagraniczną z klasą na gwałt douczają się u korepetytora w zakresie rozmówek, bo na germanistyce/anglistyce nie nauczyli. To też historia prawdziwa. Z drugiej strony problemem są też rodzice, którzy nie poświęcają dzieciom czasu, nie potrafią zrozumieć tego, że ich pociecha być może nie jest geniuszem i BYĆ MOŻE nie poświęca tyle czasu na naukę, ile powinna, a nauczyciela na zebraniu mieszają z błotem, bo ich „zdolniacha” z jedną tróją i czterema pałami ma na koniec roku 2, i to tylko dlatego, że nauczyciel jest OK i zawsze stara się „dopytać”. Wtedy nawet najlepszy, natchniony belfer z krwi i kości nie pomoże.
Ciekawy tekst, cieszę się, że ktoś jeszcze poświęca tej sprawie myśli i nerwy 🙂
Co do weryfikacji kompetencji nauczycieli poprzez wyniki uczniów: było coś takiego w niektórych stanach USA wprowadzone i skończyło się na tym, że jak nauczyciele byli matołami tak byli (a co za tym idzie ich uczniowie), tylko na testach po prostu dyktowali uczniom odpowiedzi aby wypadli wzorowo. Takie coś nie działa, o tym kto uczy nasze dzieci powinni decydować rodzice a nie jakiś tam dyrektor „namaszczany” układami w gminie/kuratorium.
Fantastycznie napisany tekst!
Podkreśliłbym jeszcze, że w szkole brakuje zajęć praktycznych, zwłaszcza z chemii i fizyki. Wiedza z tych dziedzin jest przynajmniej mi dość potrzebna.
Niestety sensownej wiedzy w szkole zdobyć się nie da, bo tam jest tylko sucha teoria, której tak naprawdę nikt nie jest w stanie zrozumieć, bez zajęć praktycznych i odniesienia tego do życia codziennego.
Ciekawi mnie ile osób z 5 z fizyki na koniec szkoły, wie co oznacza np. poziom sprawności zasilacza.
mam 4 na poziomie podstawowym i po 8latach wciąż wiem. ale pluje sobie w brode jak przechodze obok RTV AGD i nie poznaje flag krajów grających danego dnia na mundialu (takie głosowanie, klienci wrzucaja piłeczki do rur), a głupio zapytać „kto dziś gra?”
swoją drogą co do przedmiotów humanistyczno-ekonomicznych na politechnice, słyszałem tekst: „rachunkowość to umiejętność miękka i jest głupia” – cytat pana inżyniera.
Flag krajów też za bardzo w szkołach chyba nie uczą. Jednak nauczenie się tego to nie jest też znowu takie trudne, o ile ma się dobra pamięć wzrokową (tak ja np. ja :Þ).
też mam dobrą pamięć wzrokową ale geografia mnie nie interesowała, a jedyną nauczycielką geografii była w podstawówce – piła tuz przed emeryturą. i nawet najcieńszy uczeń w klasie znał linie brzegową Europy. i może mu się to do czegoś potem przydało.
to wina poluzowania wymagań względem dzieci i zabranie nauczycielom autorytetu.
Ciężko, żeby nauczyciel, który wie mniej od ucznia był dla niego jakimkolwiek autorytetem.
No i wybacz. To, że Cię wtedy nie interesowała geografia, to nie znaczy, że nie możesz zainteresować się nią teraz i nauczyć się tych flag.
Nie lubię głupiego podejścia w rodzaju: nie nauczyli, nie wymagali ode mnie w szkole, to znaczy, że nie muszę umieć.
Jeżeli wciąż «plujesz sobie w brode» z powodu nieznajomości flag to możesz mieć pretensje tylko do siebie.
A tego, że wiesz co oznacza poziom sprawności zasilacza raczej nie nauczyłeś się w szkole i o tym właśnie był mój poprzedni komentarz.
Współczuję Ci tej niewiedzy. Serio. Myślę, że Twoje życie dzięki temu jest dużo uboższe. 😉
I zgadzam się z uwagą, że za nieznajomość flag możesz winić teraz wyłącznie siebie.
W końcu ktoś podjął dobrze ten temat. Właśnie skończyłem pierwszą klasę technikum i jedyne czego przez ten rok się nauczyłem to podpieranie o łopatę na warsztatach a wszystko przez to że w imię tzw. tolerancji i wyrównywania szans nie dzieli się uczniów na tych z potencjałem i debili, poza tym masa niepotrzebnych przedmiotów takich jak chemia, geografia, fizyka czy historia, powinno być to przerobione w podstawówce i tylko raz a nie trzy razy (gimnazjum, technikum) mądry załapie za pierwszym razem a głupi za dziesiątym nie będzie umiał, poza tym likwidacja przysposobienia obronnego na rzecz edukacji dla bezpieczeństwa, ja miałem ją tylko w tym roku w podstawie, i nawet nie zbliżyliśmy się do SZ RP, a założę się że tylko ja z trzydziestoosobowej klasy umiem maskę założyć bo nie uczą tego na wcześniejszych szczeblach edukacji, podobnie pewnie byłoby gdyby ktoś zabrał nas na strzelnicę i kazał strzelać z KBKs-u chociaż że jestem ze wsi jak cała moja klasa to część z wiatrówki umie strzelać, ale wracając do meritum sprawy, jak autor powyższego tekstu napisał szkoła zamiast przygotowywać do życia wychowuje debili a w inteligentniejszych zabija ambicję.
Choć osobiście jestem zwolennikiem lewicowej, bezpłatnej edukacji, to pozostałe postulaty wydają mi się słuszne. Może nie wiesz, ale formę edukacji prawie idealnie taką, jaką opisujesz, sprawdzono z wielkim powodzeniem już prawie wiek temu i wykorzystuje się gdzieniegdzie do dzisiaj, ponoć nawet w Polsce.
Mówię tutaj o szkole w Summerhill. Była to szkoła pierwszego stopnia (do 16. czy tam 18. roku życia), gdzie edukacja była nie obowiązkowa. Efekt? Dzieciaki miały głęboko gdzieś naukę do około 12. roku życia, po czym w ciągu paru lat przyswajały same, z własnej woli, obowiązujący w Anglii program nauczania i dostawały się na studia czy tam, gdzie chciały. Wyrastały też na zdrowe indywidualności, które wiedzą, jak sobie radzić w życiu.
To rodzice mają dzieci zmuszać do nauki a nie państwo, lewaku.
jakim trzeba być czubem aby uważać, że tylko rodzice mają zmuszać dzieci do nauki…państwo jest od wymagania w czesci powinno wychowywac dzieci tak jak kiedys bylo, teraz wszysko spada na rodzicow..ostatnio u nas- dziecko 6 letnie w I kasie … nie odrobilo pracy domowej ( nie zaznaczylo w cwiczeniu PD) oczywiscie kogo byla wina ano nas matki i ojca..a my do jasnej cholery , nie chodzimy do szkoly i nie jestesmy aniolami strozami dziecka swego. Szkola zeszla na psy, mamy myslec za dziecko, pakowac mu tornister oraz za raczke odprowadzac do szkoly do ukonczenia 15 roku zycia ( debilne przepisy). Od wrzesnia chce mi sie żygac jak mysle o szkole dziecka, ja w wieku 7 lat musialem sam zapitalac do szkoly, jak sie spoznilem i nie odrobilem pracy domowej bylem tylko ja sam winny! rocznik 1975
Ale czemu państwo za moje pieniądze ma pilnować Twoje dzieci, skoro sam tego zrobić nie potrafisz?
Rozumiem, jakby im się krzywda działa, jakbyś je prowadzał do szkoły boso, albo głodził, to za moje pieniądze powinieneś zostać zdyscyplinowany.
Ale nie widzę powodu, dla którego moje ciężko zarobione pieniądze mają iść na edukację Twoich dzieci, których sam nie potrafisz albo nie chcesz przypilnować.
Może jeszcze mam płacić na to, żeby Twoje dzieci nauczyły się jeść nożem i widelcem, wiązać buty i robić kupę na nocnik?
Kto ma myśleć za Twoje dziecko, jeśli nie Ty? Nauczycielka? Pedagog szkolny? Może potrzebujesz asystenta w tym myśleniu?
Zresztą ten cały mój wywód jest chyba niepotrzebny. Mam wrażenie, że nie do końca dobrze odczytałeś intencje @Nie podam. Chodziło o to, że to nie państwo ma zapewniać dzieciom edukację, tylko to powinno być zadanie rodziców. W wolnym kraju to rodzic mógłby wybrać, do której szkoły dziecko puści i by mu się nie zabierało pieniędzy na szkoły „państwowe”.
przecież w Polsce są dozwolone szkoły prywatne tylko w praktyce lipowato
charakterystyka działalności Karola Wielkiego i wyjaśnienie, na czym polegał renesans karoliński (historia, gimnazjum),
ponieważ są to podwaliny naszej kultury. Ważniejsze niż wiele innych wydarzeń. Jest to okres kiedy Europa ujednoliciła pismo, a łacina została oczyszczona naleciałości wczesnego średniowiecza.
cechy umożliwiające zaklasyfikowanie organizmu do parzydełkowców, płazińców, nicieni (biologia, gimnazjum),
żeby nie było później zdziwienia, że mięsko z dzika co to wujek upolował zawierało glistę ludzką i dlaczego jest to niebezpieczne.
pojęcie liczby oktanowej (LO), sposoby zwiększania LO benzyny, na czym polega kraking oraz reforming, przyczyny konieczności prowadzenia tych procesów w przemyśle (chemia, liceum, zakres podstawowy),
LO – być wiedział dlaczego „zwykła” benzyna w Europie ma 95, a w USA 95-ka to „premium”. Kraking – niezbyt efektywna, ale zawsze metoda pozyskiwania benzyny, koksu, opału gazowego.
ocena roli nowoczesnych usług komunikacyjnych w funkcjonowaniu gospodarki i w życiu codziennym (geografia, liceum, zakres podstawowy),
Mi babcia mówiła, że z tych moich komputerów nie będę nic w życiu miał. Cóż… na finanse nie mam prawa narzekać.
zastosowanie III prawa Keplera (fizyka, liceum, zakres podstawowy),
A dlaczego rok na Marsie trwa dłużej? Bo tak. Podstawowe informacje o otaczającym nas świecie. Cóż nie trzeba wiedzieć tego, że Ziemia jest okrągła.
posługiwanie się funkcjami wykładniczymi do opisu zjawisk fizycznych, chemicznych (matematyka, liceum, zakres podstawowy),
A potem zdziwienie jak się okazuje, że te same funkcje są całkiem przydatne w życiu gdy okazuje się, że jakiś wykres jest „liniowy”, na siatce logarytmicznej (taka mała manipulacja wizualizacją danych).
organizacja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej (edukacja dla bezpieczeństwa, liceum, zakres podstawowy),
No chyba warto wiedzieć jak zorganizowana jest jedna z podstawowych struktur państwa.
homilia Jana Pawła II wygłoszona 02.06.1979 roku w Warszawie na Placu Zwycięstwa (język polski, liceum, zakres podstawowy),
Pomijając kontekst historyczny jest to całkiem fajny materiał do analizy języka. Można na nim pokazać jak powinno się argumentować, czym jest retoryka i dlaczego warto czytać. Ja rozumiem, że do komunikacji wystarczy raptem 500 słów, a w języku naszym kochanym około 200 plus różne formy wulgaryzmów, ale chyba umiejętność wysławiania się jeszcze nikogo nie zabiła.
znaczenie aborcji jako zagrożenia dla zdrowia psychicznego i fizycznego – aspekty: prawny, medyczny i etyczny (przygotowanie do życia w rodzinie, liceum, zakres podstawowy).
Tu mam drobny problem, bo jednak rozdzielność państwa i kościoła powoduje, że tak sformułowany temat nie powinien znaleźć się na sprawdzianie czy maturze. Jednak nie jest to też tematyka, której powinno się unikać.
—-
10-latek doskonale nadaje się do szycia butów, zbierania warzyw, czy innych niewymagających prac fizycznych.
No. Dzięki temu nie będzie miał czasu na naukę i zostanie butorobem, który będzie płodził kolejnych butorobów. Awans społeczny? Zapomnij.
Nauka w szkole na każdym jej etapie (może wyjąwszy te 3 pierwsze lata plus przedszkole) powinna być płatna w 100%.
Tylko po to by elity, mogące zapłacić za edukację swoich dzieci to robiły, a „syn robotnika” na pewno nie został prawnikiem. Dziś ten „syn robotnika” ma szanse zostać prawnikiem. Nie zawsze na UJcie czy UW, ale w jakimś mniejszym mieście, ale ma takie szanse. Płatna edukacja je przekreśla.
Szkoły i uczelnie muszą być prowadzone i zarządzane przez prywatne firmy, które będą ze sobą konkurować na rynku oferowanymi usługami.
Tworząc zamknięte klany absolwenckie. Nie wierzysz? Sprawdź jakie szkoły wyższe kończyli premierzy Wielkiej Brytanii. Przeważa jedna Oxford. Podobnie ma się sprawa w USA. Są dwie, trzy szkoły „trzymające władzę”, a plebs niech grzecznie „ćpa telewizornię”.
—-
wypełnić PIT,
To umie uczeń 4 klasy (stary system), bo miał już procenty.
przeanalizować ofertę kredytu hipotecznego czy pożyczki gotówkowej, by nie wkopać się w jakieś gówno na kolejne 40 lat,
Bez bardzo dokładnej edukacji zarówno matematycznej jak i językowej nie będziesz tego wstanie zrobić. Czytanie ze zrozumieniem, umiejętności analityczne i matematyczne na poziomie znacznie wyższym niż postulowane „3 lata edukacji”.
realnie ocenić szanse swojego pomysłu na biznes, pod kątem rynkowego zapotrzebowania, a nie możliwości dopasowania pomysłu do unijnych dotacji,
W wiele biznesów nikt nie wierzył. Wydawały się tak głupie. Na przykład aplikacja „mówiąca Joł”
szukać informacji, selekcjonować je i obrabiać,
By to robić musisz wiedzieć jak zadać pytanie. By zadać pytanie musisz wiedzieć o co pytać. By wiedzieć o co pytasz musisz trochę o świecie wiedzieć. Ile to razy w sklepach można się natknąć na osoby pytające o „taki dinks, no wie pan”.
komunikować się z innymi — zarówno w czasie rozmowy, jak i poprzez słowo pisane — czego nauczy się lepiej pisząc przez 2 lata blog z 1 000 czytelników miesięcznie, niż pisząc co miesiąc 1 wypracowanie na język polski,
Dlaczego nie pisać wypracowań? Blog? Ok, fajnie, ale jeszcze musi być ktoś kto oceni to co napisałeś. Jeżeli będą oceniać to inni podobnie „wyedukowani” to nie będziesz ani pisał lepiej ani nie będziesz się rozwijaj językowo.
przynajmniej ze dwa języki obce.
Co najmniej 5 lat nauki języka, która nie jest ani tania ani łatwa. Syn butoroba raczej na to szans nie ma.
—
Podsumowując.
To co postulujesz jest powrotem do czasów z przed rewolucji przemysłowej. Ta była możliwa nie tylko dzięki wynalazkowi silnika parowego, ale przede wszystkim dzięki popularyzacji szkolnictwa. Stworzenie powszechnego, darmowego systemu edukacji pozwoliło na wytworzenie kadr dla rozwijającego się i coraz nowocześniejszego przemysłu.
Nie uważam, by moje 2 200 PLN z podatków rocznie (tyle statystycznie każdy Polak płaci na bezpłatną edukację, także noworodek i staruszek) powinno być wydawane na uczenie „podstawowych informacji o otaczającym nas świecie” hord dzieciaków, które nie są tym zupełnie zainteresowane.
Edukacja dzieciaków powinna być zadaniem i odpowiedzialnością rodziców. To oni powinni dbać o to, by dziecko było przygotowane do dorosłego życia. Państwo tego nigdy nie zrobi dobrze — co widać. Państwo przy edukacji załatwia w pierwszej kolejności swoje interesy (np. hodując sporą rzeszę wyborców — nauczycieli i ich rodzin), udając przy okazji, że działa dla dobra uczniów.
Płatna edukacja plus dobre stypendia załatwiają problem „syna butoroba, który nie ma szans na awans”. Tymczasem dzisiejsza, bezpłatna edukacja mu tego za bardzo nie umożliwia.
Ale jednak twórca był w stanie ocenić, że pomysł ma przyszłość. I dobrze. Byle nie było na rynku biznesów typu „otworzę nowy spożywczak we wsi, są już wprawdzie 4, ale mój też się zmieści, poza tym wezmę dotację”.
100% zgody. Ale nie o takie „kadry” nam dziś chodzi. Trybiki do pracy przy taśmie to nam były potrzebne 100 lat temu, gdy ten model powstawał. Dziś potrzebujemy jednostek wykazujących innowacyjność.
No chyba, że zawsze chcemy być tylko zasobnikiem taniej siły roboczej gdzieś na krańcu cywilizowanej Europy. Ja tego nie chcę. Przynajmniej nie dla moich dzieci.
Powiem krótko – KOMPLETNE BZDURY.
Przykład – w mięsie mogą być pasożyty. KONIEC!!!!! ot całą filozofia! Niepotrzebna żadna wydumana klasyfikacja nicieni i płazińców wkuwana bezmyślnie na pamięć, której i tak nikt nie zapamięta! Kapujesz to człowieku? Taki niby mądry, a taki głupi jednocześnie. Zejdź na ziemię – nikt nie pamięta tej klasyfikacji, a ludzie w czasie rozmowy przy piwie dziwią się, że wiem o istnieniu czegoś takiego jak otrzewna. Kapujesz to mądralo żyjący w swojej banieczce pseudointelektualnej?
Profesor Marian Mazur zaorał twoje brednie w latach 60-tych:
http://autonom.edu.pl/publikacje.php
Ja mam w zasadzie te same konkluzje co Ty ale inne „dochodzące” ;]
Wg mnie programu powinno być 3x więcej po to by słabsze ogniwa szybko odpadły. Obowiązkowa łacina, 2 języki po 5h/tydz., przedsiębiorczość z prawdziwego zdarzenia czyli taka ucząca inteligencji finansowej, etyka zamiast religii, lista lektur sprzed 20 lat, obowiązek uczestnictwa w min. 1 kole naukowym, organizowania działań charytatywnych, obowiązkowy sport etc.
A na koniec – tak, płatna, tak nieobowiązkowa.
Nie chce mi się pisać 100 argumentów bo mądrze już opisałeś wsio ale wytłumaczę fanom bezpłatnej edukacji: 1 – tanie mięso psy jedzą, 2 – stypendia naukowe za wyniki obniżają płatności, 3 – dziecko robotnika ma małą szansę na zabłyśnięcie w „zamkniętych zawodach” – skończy, ale to wszystko – udaje się jednemu na 100 albo nawet 1000. Pozostałe 999 mogłoby elegancko kopać a nie MARNOWAĆ najpłodniejsze w energię, pomysły, chęć ryzyka i rozwoju lata życia (16-26) na bzdury np. na kierunku „nauka o rodzinach” (KSW) …
;] (nie mam jeszcze ziemianki – buuuu) Pozdrowienia!!
Całkowicie się z Tobą nie zgodzę,co do matmy,biologii,chemii i fizyki,jak bym nic w nich nie zmieniał,najwyżej do matematyki wprowadził różniczki jak było kiedyś no i całki,macierze,BO JAK KTOŚ CHCE IŚĆ DO ŁOPATY TO NIE WYBIERA LICEUM,a i tak program jest taki łatwy,że kształcą pokolenie idiotów,a pierwszy przykład to moja rodzina,sąsiedzi 🙁 sami debile.Jak się nie jest wykształconym to się plecie bzdury i inni w to wierzą.NP.W mikrofalówce witaminy w tym wapń zostają kompletnie zniszczone.Po 1)Wapń nie jest witaminą,2)jak ma ulec dezintegracji skoro to pierwiastek :O .Albo zdanie:TY wierzysz w bakterie :O i to ludzie w wieku(20-30lat)mówią,po prostu banda debili,wszystko jedzie na ściągach,a potem mamy debili.Przykłady można by mnożyć.
Mnie to jednak najbardziej wkurza fakt, iż niektórzy uczniowie przez cały rok uczą się na poziomie dobrym, olewając większość, a kiedy już się zbliża okres wystawiania ocen nagle chcą na koniec dostać piątki, bo brakuje im do paska, a nauczyciele oczywiście wystawią piąteczkę bo jesteś „aktywny”. A uczeń który przez cały rok pracował ciężko na swoje oceny, bo zapracował na to godzinami nauki, zostaje w tym czasie pokrzywdzony. Moim zdaniem jest to krzywdzenie dzieci ambitnych które pracują na swój sukces, bo widząc takie zachowanie stwierdzą, to po co ja się staram skoro mogę „wyżulić” u nauczyciela ocenę idąc na skróty. Tak uczniowie tracą zapał do nauki, wiedząc że może iść drogą krótszą. Nie cierpię kiedy uczniowie potem chwalą się swoimi wynikami, bo tacy mądrzy, a mamusie „moje dziecko jest takie mądre” i wychwalają się przed innymi, a tak naprawdę to porostu naciągnięte oceny. Sama tego doświadczyłam, przez cały rok uczyłam się starając się być lepszą, kiedy moi znajomi olewali to sobie bo po co mam się tego uczyć. A na koniec roku oczywiście dostali taką samą ocenę jak ja, mimo różnicy w ocenach. Strasznie mnie irytowały obietnice bez pokrycie w stylu „za rok się poprawię i zapracuję sam na 5”. Dziwimy się czemu w obecnych czasach wszyscy idą na skróty, kłamią i przekupują. Jeśli uczymy się takiego zachowania od początku naszego życia, i sami pozwalamy im na to.
Trochę mnie poniosło, ale niestety tak jest w szkole.
Częściowo się zgadzam z artykułem. Ale uważam że autora w pewnych momentach poniosło:
1. Nie każdy ma jednakowy potencjał intelektualny więc po nauce pisania powinien kopać rowy – bzdura. Do pewnego czasu (2 klasa podstawówki) nauczyciele uważali, że jestem opóźniony i chcieli mnie skierować do szkoły specjalnej. Oczywiście moja mama zaprowadziła mnie na badania i wykazało że mam inteligencję ponad przeciętną. Ale zgodnie z wprowadzeniem porządków zaproponowanych przez autora, gdyby nie te badania i wola mojej mamy to dziś bym kopał rowy.
2. Płatna nauka – nie mam pomysłu jakie rozwiązanie byłoby najlepsze płatna-niepłatna. Może tylko płatne studia. Wiem tylko, że gdyby studia były darmowe nie byłbym dziś inżynierem (pracuję w zawodzie i jestem dobry w tym co robię)
3. Osoby które były pilne i jechały na wysokich ocenach były tak naprawdę – wg mojej oceny – zaprzeczeniem inteligencji. Nauka dla samej nauki. Kupa gówna (mam na myśli mentalność, nie osoby) która się po prostu dobrze sprzedaje. A raczej sprzedawała. W szkole.
4. I dalej – wedle mojej oceny – największe nieuki i rozrabiaki w szkole były najbardziej kreatywnymi osobami. Ale ich potencjał został po prostu zmarnowany przez rodziców, nauczycieli i ogólną bidę w domu.
5. Największy jełop który ma bogatych rodziców i zostanie wysłany do dobrej szkoły, prowadzonej przez kreatywnych nauczycieli jest w stanie wyjść na człowieka.
6. Buty szyją maszyny. Porzeczki zbierają maszyny. Pola pielą maszyny. Meble budują maszyny. Ludzie muszą te maszyny umieć obsługiwać. Operator koparki często musi być wielkim fachowcem, któremu różni teoretycy nie są w stanie podskoczyć wyżej kostek.
Dalej mi się nie chce, ale artykuł (poza szczegółami) jest do przeorania. Więc moja rada:
Piszcie na temat uzdatniania wody albo o sposobach rozniecania ognia w gruzach miasta po wybuchu nuklearnym. Tematyka edukacji to chyba za trudny temat.
Trudne to może być co najwyżej zgodzić się z niektórymi naszymi postulatami, które wywracają do góry nogami to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Rozumiem to. 😉
1. Jest dokładnie odwrotnie, niż uważasz. To właśnie państwowa szkoła chciała z Ciebie zrobić niepełnosprawnego intelektualnie, bo były z Tobą kłopoty. Dla nich wygodniejsze było wydać wyrok „do szkoły specjalnej, tu się nie nadaje”, niż przyjrzeć się Twoim potrzebom i możliwościom. Nauczycielom się nie chciało dostosować swoich metod do Twoich potrzeb, więc uznali, że lepiej będzie się Ciebie pozbyć. Sam piszesz, że to wyłącznie upór Twojej mamy doprowadził do tego, że uczyłeś się normalnie. Dziś w państwowym świecie edukacji masz szkoły zwykłe i szkoły specjalne. W postulowanym przeze mnie modelu miałbyś większy wybór — także szkół dla uczniów „zdolnych, ale leniwych”, których potencjału dzisiejsze polskie szkoły nie potrafią (lub nie chcą) wykorzystać.
2. Darmowe studia powodują, że ludzie sobie studiują dla przyjemności, marnując swój czas i moje (także Twoje) pieniądze. Nie widzę powodu, dla którego mam płacić za czyjeś hobby, np. za możliwość uczenia się przez 8 lat (bo co to za frajda skończyć studia w terminie) o sztuce czy muzyce. Jeśli ktoś ma ochotę, niech to robi za własne, ciężko zarobione pieniądze.
Zresztą dziś ta edukacja wcale nie jest bezpłatna. Na Wykopie pod tym artykułem był komentarz, że 5 lat studiów * (1 500 PLN/m-c kosztów życia w mieście + 1 500 PLN/m-c utraconych zarobków) = 150 000 PLN, które rodzina traci na bezużytecznym papierku, który do niczego nie służy.
3. Zgadzam się. Zapytaj tych ludzi dziś o kilka z rzeczy, których uczyli się 15 lat temu w liceum czy podstawówce, ciekawe ile z tego pamiętają.
4. Zgadzam się, patrz 1.
5. Nie do końca. Zależy jak zdefiniujesz „wyjść na człowieka”. Jełop z pieniędzmi nie ukończy Harvardu, jeśli nie weźmie się do roboty. W wolnym świecie na rynku edukacji Harvardów mogłoby być kilka, w tym także takich, które fundowałyby najzdolniejszym a biednym porządne stypendia na wsparcie ich nauki. Bo te, które mamy dziś, należy traktować raczej w kategoriach żartu. Albo policzka dla biednych, ale zdolnych.
6. Częściowo masz rację — część prac wykonują jednak mimo wszystko ludzie. Do zbierania ogórków na takiej maszynie nie potrzeba 11-12 lat edukacji. Do obsługi koparki też nie potrzeba 6 lat podstawówki + 3 lat gimnazjum + 2 lat zawodówki. Ile trwa kurs operatora koparki? 5-6 tygodni, o ile dobrze czytam w internecie.
Z tego, co widzę komentarze pod tym artykułem w różnych miejscach, olbrzymi opór budzi chyba konieczność wzięcia na siebie odpowiedzialności za przyszłość własnych dzieci. Dziś rodzice chcieliby, by szkoła uczyła, edukowała i wychowywała. A tymczasem to wszystko są obowiązki rodziców. To rodzice mają obowiązek wyprowadzić dzieci „na ludzi”, a jeśli nie są w stanie tego zrobić, to nie powinni się w ogóle rozmnażać.
„To właśnie państwowa szkoła chciała z Ciebie zrobić niepełnosprawnego intelektualnie, bo były z Tobą kłopoty”
Gdyby podstawowa edukacja była płatna, to oczywiście nikt nie próbowałby zrobić z nikogo głupka, bo wielu po prostu w ogóle nie mieliby szansy się edukować.
„znaczenie aborcji jako zagrożenia dla zdrowia psychicznego i fizycznego – aspekty: prawny, medyczny i etyczny (przygotowanie do życia w rodzinie, liceum, zakres podstawowy).
Tu mam drobny problem, bo jednak rozdzielność państwa i kościoła powoduje, że tak sformułowany temat nie powinien znaleźć się na sprawdzianie czy maturze. Jednak nie jest to też tematyka, której powinno się unikać.”
nie wiem gdzie ty widzisz brak mozliwosci takiego tematu przy rozdziale panstwa od kosciola? tzn ze mamy tylko hołubić aborcje? w obiektywnej edukacji trzeba poznac i zalety jak i wady oraz zagrozenia wynikajace z zagadnienia… jesli sadzisz ze aborcja nie niesie za sobą zazdnych zagorzen to ejstes sprany przez big farme lewus i tyle..
matura z matematyki sprawdza odsetek debilizmu-tak mówiła moja matematyczka i trudno się z nią nie zgodzić.Zadania są typu:napisz mi co tutaj widzisz itp.Z resztą nie sposób też oblać polskiego jak się wyciśnie 100% z tekstów to ma się koło 50%.
Ja jestem za bezpłatnym szkolnictwem,bo synuś jakiś bogaczy może być debilem i żadne pieniądze z niego inżyniera nie zrobią.A biedny może mieć zdolności i potencjał.
Witam jestem Mateusz i za 2 miechy idę do trzeciej klasy gimnazjum i całkowicie popieram ten artykuł (oczywiście dot. szkół podstawowych i gimnazjów) Przykładowo do czego mi pierwsze prawo Kirhoffa?(fizyka).
Szczerze ten artykuł otworzył mi oczy. Muszę przyznać że nie raz zdarzało mi się na ślepo ściągać z wikipedii. a dodatkowo w mojej grupie rówieśników ze szkoły tylko około sześciu z czterdziestu dwóch osób ma IQ powyżej 60 pkt. (muszę się pochwalić że mój poziom to 139 pkt.). Jako że wielkimi krokami zbliżam się do chwili wyboru szkoły następującej po publicznym zs2 Nisko, rodzi się tu moje zasadnicze pytanie.
Jaka szkoła jest najmniej nieprzydatna pod kątem uczonej wiedzy w realiach dzisiejszego świata i odpowiadająca moim preferencjom edukacyjnym??? Dodam jedynie że moje zainteresowania kumulują się wokół przedmiotów: informatyka(bdb.), technika(cel.), wychowanie fizyczne(sporty indywidualne)(bdb.),chemia(bdb.)
Prawa Kirchhoffa przydadzą Ci się np. przy budowaniu różnego rodzaju obwodów elektrycznych. Jeśli nie będziesz musiał tego nigdy robić, to nie przydadzą się nigdy.
Witam,
we Wrocławiu próbujemy coś z tym zrobić: http://www.aktywnamalaszkola.pl
>> przeanalizować ofertę kredytu hipotecznego czy pożyczki gotówkowej, by nie wkopać się w jakieś gówno na kolejne 40 lat
To wymaga wiedzy na poziomie klasy 6 – 8, za moich czasów. Obliczanie procentów, duże liczby, dodatkowo wiedza o strategii działania banków (nigdzie tego nie uczyli i nie uczą), np. o tym, że samo zapytanie kredytowe zmniejsza zdolność, albo, że najpierw spłaca się odsetki, a potem kredyt. I tak dalej. Szkoła się do tego nie nadaje.
Moim zdaniem w ogóle edukacja w obecnej formie jest KOMPLETNIE anachroniczna i służy tylko socjalizacji – i tak jak napisałeś – wychowaniu przeciętniaków.
Wiedzę którą oferują szkoły można przyswoić w znacznie krótszym czasie na kursach – wtedy przynajmniej wiadomo, czego się człowiek uczy. Np. Matematyka poziom I. To powinno być płatne. Egzaminy powinny być tak jak z języków obcych – nieobowiązkowe, ujednolicony standard (np. TOEFL). Ale to obszerny temat. Nikt nie ruszy obecnego systemu, bo raz, że straciłoby pracę mnóstwo darmozjadów, fachowców od pisania słów z „ó” i życiorysu Stefana Żeromskiego, a dwa, że większość ludzi wciąż wierzy, że tego typu edukacja ma jakikolwiek sens.
>> matura z matematyki sprawdza odsetek debilizmu
To debilizm.
Polecam teksty prof. Mazura o nauczaniu matematyki. Lepiej już wypada logika, ale logika mogłaby być niebezpieczna, bo jest zbyt konkretna, więc uczy się religii.
matura z matematyki(jak zresztą i z polskiego i z języka) jest tak prosta,że tylko debil nie napiszę jej na te 30%
Bez sensu ten tekst ( nie chodzi mi o całość) bo tu napisałeś, że ,,(system nauczania służy) elitom, by mogły być jeszcze bardziej elitarne na tle uśrednionego w dół motłochu ” a z fragmentu dalej:,,Ta, jaaasne. Bo dziś syn robotnika może zostać prawnikiem, prawda? Albo lekarzem… Bo jego rodzica będzie stać na to, by go wysłać do czołowego polskiego uniwersytetu, wynająć mu tam pokój czy mieszkanie, kupić książki, itd.”można wywnioskować, że syn robotnika też musi być cieciem jak jego ojciec. I co? To, że dziecko ma rodzica któremu się w życiu nie powiodło to też musi być skazane na bycie robotnikiem? A synek prawnika? Ma mieć w szkole lepiej bo pochodzi z elity i przez dziedzictwo ojca ma być elitą i koniec?
Nie rozumiem do końca Twoich wątpliwości.
W mojej ocenie dzisiejszy system edukacji konserwuje podziały — synek prawnika ma większe szanse na to, żeby był prawnikiem, niż syn robotnika. To kwestia dostępu do kształcenia, które niby jest bezpłatne, ale w praktyce nie, ale także np. dostępu do aplikacji prawniczych.
Syna robotnika też może zostać prawnikiem,są różne pomoce i stypendia socjalne,akademiki,może dorabiać trochę.Dla chcącego nic trudnego.
Dobra trochę to zagmatwałem, ale rozchodzi mi się o to, że według ciebie w dzisiejszych czasach elity dzięki systemowi edukacji stają się jeszcze bardziej elitarne ale dalej piszesz, że syn robotnika mimo reformy nauczania nie będzie mógł awansować społecznie i np. zostać lekarzem albo
adwokatem bo ma ojca robotnika
A poza tym jednym ,,ale” artykuł jak najbardziej trafny, mimo, że trochę z innej beczki.
Ja raczej chciałem wyśmiać obawy przeciętnego zjadacza chleba z mrożonego ciasta, który usłyszy po raz pierwszy postulat płatności za naukę dzieci w szkołach. 🙂
Studia nie umożliwiają podjęcia pracy – osoba po farmacji ma takie same podstawy do pracy w aptece, co technik farmacji (2 lata nauki w stosunku do 5 na farmacji), czyli nie umie absolutnie NIC. Zamiast uczyć obsługi klienta, to wciska się do głów wzory chemiczne.
Kiedy 10 lat temu byłam w 3 klasie liceum i przygotowywałam się do matury, nikt nie wierzył, że uda mi się po słabej szkole w małej miejscowości oraz braku wsparcia finansowego rodziców, dostać się na na Warszawski Uniwersytet Medyczny. Nie miałam pieniędzy na to, żeby dojeżdżać do lepszego liceum w stolicy ani na to, by móc pozwolić sobie na płatnych korepetytorów, dodatkowo wybrałam się na profil matematyczno-fizyczny, który w programie przewidywał jedną godzinę biologii w ciągu dwóch lat. Ale udało mi się! W najtańszych zeszytach, korzystając z książek z biblioteki uczyłam się biologii i chemii. I nauczyłam się. Zdałam maturę i dostałam się bez problemów.
A gdyby tak nauka była „elitarna i nieprzystępna dla zwykłych dzieci robotników” nie miałabym najmniejszych szans, żeby kontynuować naukę. Koledzy z mojej klasy teraz grają disco-polo na ślubach albo mają własne zakłady fryzjerskie, i co z tego? Owszem, czułam się gorzej w porównaniu do tych snobów z „warszawskich szkół”.
Przestańcie wreszcie wpajać zdolnym, ale ubogim uczniom, to że nawet jeśli ukończą dobrą szkołę to nigdzie nie znajdą pracy. Niech tylko zniknie nastawienie: bo ty musisz mieć znajomości, a twoi rodzice powinni być lekarzami czy prawnikami, żebyś mógł tam się uczyć, a tak to masz zero szans i marnujesz czas. A jak matka pierze bieliznę przy szpitalu, a ojciec pije i rozwozi towary to ty też, won, do technikum i do łopaty. A może im się uda? Ilu zabija się młodych talentów, uczniów, którzy mają zdolności w pisaniu albo w rysunku tym, że wmawia się, iż nie jest to na polską rzeczywistość. Bo nie maj forsy.
Autor ma kilka celnych uwag, ale po prostu momentami zdradza tak zajadły cynizm, że można go w mordę strzelić.
Autor po prostu uważa, że za edukację powinni płacić rodzice. A jeśli ich nie stać, do akcji wejdą fundacje, stypendia, itd. Autor nie chce płacić za edukację cudzych dzieci, bo w dużej części są to zmarnowane pieniądze.
Nie napisano tu o jednej istotnej sprawie. Mam na myśli zaprzepaszczenie szansy, jaką przyniósł ze sobą niż demograficzny. Mieliśmy wielką szansę na lepszą edukację dzieci poprzez zmniejszenie ilości uczniów w klasach, ale zamiast to wykorzystać, to zaczęto zamykać szkoły.
Jako ojciec dziecka w wieku szkolnym uważam, że głównym problemem naszego systemu edukacji jest złe podejście do nauczania. Nie uczy się rozumienia sensu i logiki myślenia, tylko nadal opiera się na zapamiętywaniu i teorii. Dwie godziny w Centrum Nauki Kopernik, będą bardziej wartościowe, niż 100 godzin teorii. Pochodną tego jest ilość poznawanego materiału. Jest go po prostu za dużo i następuje proste – naucz się, zdaj i zapomnij. I niestety ściągnij – bo materiału jest za dużo, aby zapamiętać.
I kompletnie nie zgadzam się jakoby pieniądze na edukacje cudzych dzieci były zmarnowane. To chyba najmądrzej z możliwych wydawanych pieniędzy. I system opiekuńczo – edukacyjny powinien rozpocząć się od obowiązkowego i darmowego przedszkola. Powiem więcej, uważam, że zajęć szkolnych powinno być dużo więcej, w tym także bezpłatne śniadanie i obiad, do tego bezpłatne podręczniki i zeszyty. W samej szkole powinno być dużo więcej zajęć sportowych okaz kółek zainteresowań i bezpłatne zajęcia uzupełniające dla słabiej uczących się dzieci. Koniec zajęć powinien mniej więcej pokrywać się z końcem pracy rodziców.
Po pierwsze i najważniejsze taki system miałby szansę czegoś nauczyć i spowodował by wyrównanie szans dzieci na dobrą podstawową edukacje. Także zapewnił by choćby trochę lepszy byt dla dzieci z biednych lub patologicznych środowisk. Dobra edukacja, to podstawa do dalszego rozwoju.
Po drugie, zajęcie się młodzieżą w czasie pracy rodziców spowodowało by zmniejszenie ilości głupot, które młodzież robi po lekcjach.
Po trzecie, opiekuńcza szkoła to zachęta do posiadania kolejnego dziecka – czyli wspomaganie co prawda chorego, ale obowiązującego systemu emerytalnemu.
I wiele innych zalet. To co opisałem wyżej nieźle funkcjonuje w Norwegii i zapewne wielu innych krajach, ale akurat Norweski jest mi znany.
Studia oczywiście płatne – to już poziom, gdzie dziecko zaczyna być naprawdę dorosłym i musi zacząć podejmować poważne decyzje. System stypendiów i pożyczek studenckich funkcjonuje dobrze w wielu krajach i wydaje się być najlepszym.
Życie i tak samoistnie zweryfikuje ludzi i znajdzie się ten mniej zdolny do prostych czynności fizycznych, jak i ten który będzie badał kwarki.
Ale przy takim systemie przynajmniej my jako społeczeństwo będziemy mogli powiedzieć, że każdy obywatel dostał swoją szansę na edukację.
Oczywiście nikt za nas rodziców dzieci nie wychowa i to my musimy stworzyć kręgosłup moralny i system wartości.
Także nie spowoduje natychmiastowego rozbicia klanów prawniczych czy lekarskich rodzin – ale nieco poprawia szanse w długofalowym procesie.
Bardzo dobry artykuł. Zgadam się z nim w 100%
Nauczanie w szkole to totalnie nieporozumienie, strata czasu i marnowanie talentów.
Dziecko przestań pisać bloga bo tych durnot się czytać nie da. Jak chcesz kopać rowy to idź do zawodówki, a nie do lo. W zawodówce masz więcej praktyk niż nauki.
to jest nic w liceum mundurowym każą się uczyć roszeżonej matematyki jak i tak wiadomo że w życiu taka matematyka ci się nie przyda wystarczy pomyśleć na zdrowy rozum czy strażak po ukończeniu takiego liceum podczas akcji będzie obliczał równanie prostej z jedną niewiadomą w przypadku gdy zabraknie mu wody do gaszenia TO JEST ABSURD ten polski rząd nic nie robi żeby poprawić oświatę w polsce tylko myśli ile tu do kieszenie wziąś Kaczyński i cała reszta nie tylko z ośwwiaty jesteście śmieszni te polskie ścierwo powinno dawno obalić rząd i wziąść się za porządek ale poco bo w kraju mamy za dużo mocherowych beretów i to oni bronią tych Kaczorów i innych
oo, świetny wpis ale są i małe ciekawostki, jak dla mnie przynajmniej, np. religia w szkole przeszkadza a 3 lata nauki dla przyszłego fizola miałyby starczyć no i zniesienie obowiązku szkolnego.
za to ogólnie spoko z duchem wolnościowym.
niestety też- idealnych rodziców nie ma, częściej to nudna szkoła chroni przed ich tyranią (!) a wady państwowych szkół nie są również uzasadnieniem, by wszystko koniecznie wyglądało inaczej. wszystko ma wady, czy to znaczy że dowolna rywalizująca idea MUSI być lepsza?
siedzenie z dziećmi w domu wymaga zaś czegoś więcej- rodzin wielopokoleniowych (dziadkowie) czy najczęściej niepracującego rodzica więc musiałoby zmienić się znacznie więcej np. by rzemieślnik mógł utrzymać żonę z 10-tką dzieci. choć i wtedy macherzy mogą wymysleć nowe postępowe ustrojstwa jak zrobiono z feminizmem (przez co liczba pracowników podwoiła się, wystąpiło większe bezrobocie a płace dramatycznie spadły- od lat 70-tych nie idą w parze z wymogami czy produktywnością itp.)
Uważam, że ówczesny system polskiej edukacji jest bardzo ale to bardzo krzywdzący. Należałam do jednego z pierwszych roczników, gdzie zamiast siódmej, ósmej klasy szkoły podstawowej i pierwszej klasy szkoły średniej trzeba było chodzić do gimnazjum. Całą podstawówkę i gimnazjum uczyłam się najlepiej w klasie i zdobywałam świadectwa z czerwonym paskiem. Nigdy nie próbowałam oszukiwać, wobec tego pochłaniałam całe działy książek, dodatkowo starając się pozyskiwać dodatkowe wiadomości i ciekawostki. Przez cały okres trwania gimnazjum nie rozwiązaliśmy choćby jednego przykładowego zadania jakie może pojawić się na teście końcowym. Sposobu rozwiązywania takich testów nie da się nauczyć, to trzeba wyćwiczyć. Nauczyciele jedynie przerabiali materiał. Przyszedł w końcu czas napisania egzaminu. Wszyscy – czy to byli uczniowie zdolniejsi, czy też tacy, którzy nie chodzili do szkoły w ogóle napisali egzamin w granicach 50 punktów na 100 możliwych. Egzamin nie sprawdzał w żaden sposób nabytej przez te wszystkie lata szkoły wiedzy. Pamiętam jak każdy narzekał, że trzeba już było wybierać szkoły średnie (trzy), do których staralibyśmy się dostać, a nie było jeszcze wyników egzaminu i nikt nie wiedział, na ile punktów go napisał. Przy rekrutacji były brane pod uwagę jedynie punkty zdobyte za egzamin gimnazjalny. Ze świadectwa brano pod uwagę tylko trzy oceny – i jaka była ocena, tyle było punktów – jak ktoś miał trzy piątki punktów było 15, jeśli trzy trójki – 9. Proszę zauważyć jak znikoma to różnica punktów w ogromie punktów jakie można było zdobyć za egzamin. W mieście, w którym mieszkam są cztery ogólniaki, w tym jeden bardzo prestiżowy, do którego nawet nie składałam dokumentów. Pamiętam jak przyszły wyniki rekrutacji i w każdej ze szkół były porozwieszane listy kandydatów, którzy dostali się do danej szkoły. Pamiętam, jak szukałam swojego nazwiska, przeszukując po kilka razy te listy i rozkładając ręce. Niestety… nie dostałam się do żadnego liceum ogólnokształcącego. Jedno z nich miało średnią opinię i nie cieszyło się zbyt wysokim poziomem nauczania. Nawet tam mnie nie przyjęto. Rozpaczliwie chodziłam po liceach ze świadectwem, pokazując je dyrekcji i prosząc, aby ktoś w ogóle je zobaczył. Za każdym razem słyszałam odmowę. Pytano mnie jedynie ILE PUNKTÓW ZDOBYŁAM. Pamiętam wielkie zdziwienie mojej matki: „Nie dostałaś się do żadnego z liceum w naszym mieście!? To niemożliwe!!!”. Mama stwierdziła, że teraz nie ma człowieka… Są punkty. Do liceum musiałam dojeżdżać autobusem, dosyć daleko. Nawet tam nie miałam możliwości wybrać sobie profilu. Przyjęto mnie do klasy humanistycznej, gdyż tam było miejsce. Humanistyczne przedmioty też szły mi dobrze, ale to zdecydowanie nie była moja bajka. Marzyłam zawsze o dostaniu się do klasy o profilu ścisłym… Poziom przedmiotów ścisłych był w tym liceum i na tym kierunku niestety niższy niż w gimnazjum. Miałam wrażenie, że się cofam. W trzeciej klasie w programie nauczania ścisłe przedmioty były wycofane całkowicie. Pamiętam, jak miałam podwyższone punkty z zachowania (hmm znowu punkty) za to, że tłumaczyłam klasie matematykę i fizykę. Maturę zmuszona byłam zdawać z przedmiotów humanistycznych, na siłę. Nie ukrywam, że z powodu swojej silnej depresji jaką dostałam uświadamiając sobie całą opisaną sytuację i wiedząc, że w przyszłości nie będę mieć szans zdawać na studia ścisłe, matura z owych humanistycznych przedmiotów nie poszła mi rewelacyjnie (ale też nie najgorzej). Od profilu w liceum bardzo zależy to, z jakich przedmiotów zdawać będziemy maturę. U mnie – tak jak wspomniałam – poziom ścisłych przedmiotów był znacznie niższy niż w gimnazjum, gdyż nauczyciele wiedząc na jakim jesteśmy profilu mieli niezłą zlewkę. Poza tym na rozszerzeniu z przedmiotów ścisłych są inne podręczniki i INNE DZIAŁY, których nie ma na poziomie podstawowym, niestety. Dostałam się na studia humanistyczne i to tylko do państwowej wyższej szkoły zawodowej. Skończyłam je, ale one mnie wcale nie interesowały. To wszystko było na siłę, po co?? Pracy po nich oczywiście nie dostałam. Teraz jak chciałabym dostać się na studia ścisłe, musiałabym na nowo zdawać maturę, ale z przedmiotów ścisłych. Do tego musiałabym znaleźć czas na przygotowywanie się, a najlepiej wykupić dodatkowe lekcje, aby ktoś mi wytłumaczył dany materiał. Masakra… Pracę mam ciężką, po 12 godzin, za najniższą krajową. O czwartej rano nie mam ochoty wstawać. Nie zacznę już następnych studiów, bo nie mam na to czasu, a poza tym – ładnie mówiąc – latka lecą. Czuję się ofiarą polskiego systemu szkolnictwa, uważam że jest on porażką.
System szkolny w zasadzie nie istnieje tu, Polacy nie są wyedukowani w żaden sposób, a politycy zamiast zajmować się corriculum, zajmują się reorganizacją budynków szkolnych nazywając to reformą szkolnictwa.
W ostatnim światowym rankingu szkół wyższych najlepsze dwie polskie uczelnie, UJ i UW, spadły z miejsc ok. 500. do ok. 600, gdzie jedna z nich nie zmieściła się w nawet w tym rankingu.
Polski światowy ranking szkół wyższych opiera się na takich kryteriach, że te same szkoły rankują się w pierwszej setce, a nawet widziałem je w pięćdziesiątce 🙂 W rzeczywistości pierwsza setka to głównie amerykańska superliga.
Zgadzam się w 100%. Gdyby popatrzeć na szkołę np. w Uk, polska edukacja jest spieprzona. Przez to, ile nauczyciele zadają i jak znęcają się psychicznie nad uczniami tracą oni chęci do nauki.
Pozdrawiam wszystkich oprócz nauczycieli.
Chodzi o to czego i jak sie uczy oraz jaki to ma wplyw na umysly, pozniej budujace panstwo. To bylaby reforma szkolnictwa. Finowie taka przeprowadzili, ponownie teraz.
Kopać doły to się kopie koparka a tu jest potrzebny kolejny kurs operatora. heehehehehe
Bardzo dobrze napisane i popieram w 100%! Autor napisał dokładnie to co od dawna sobie myślałem. Jakie rozwiązanie? Zabrać swoje dziecko z tego syfu i postawić na edukację domową. Żałuję, że nie podjąłem tej decyzji wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Sukcesy edukacyjne mam, więc wiem, że efektywność edukacji indywidualnej w porównaniu do masowej, państwowej może być wyższa nawet o rząd wielkości. Potwierdza to moja praktyka edukacyjna i obserwacje innych.
Do wszystkich krytyków autora – poczytajcie sobie to i dyskutujcie z tymi panami (w zasadzie z ich poglądami):
http://autonom.edu.pl/publikacje.php (profesor Marian Mazur wiele lat temu pięknie wypunktował szkolne kretynizmy)
https://menger.pl/675-2 („Dwa wieki ogłupiania przez szkołę”)
Polecam też to:
http://mises.pl/blog/2014/06/13/rothbard-edukacja-wolna-przymusowa-darmowy-e-book/
http://wolnaprzedsiebiorczosc.pl/wp-content/uploads/2017/08/Wolna-przedsiebiorczosc_22-03-2017.pdf
Wszystko bardzo dobrze napisane, ale z jednym się nie zgadzam:
,,Ale przecież każdy ma prawo do nauki!!! Każde dziecko ma prawo się uczyć! Ma prawo się uczyć za państwowe pieniądze! Bo to służy wyrównywaniu szans! Bo bez tego będziemy mieli podział na kasty i mocne rozwarstwienie społeczne!
Ta, jaaasne. Bo dziś syn robotnika może zostać prawnikiem, prawda? Albo lekarzem… Bo jego rodzica będzie stać na to, by go wysłać do czołowego polskiego uniwersytetu, wynająć mu tam pokój czy mieszkanie, kupić książki, itd. ”
Trochę bardzo mnie to uraziło, bo skoro jestem w rodzinie której niemalże każdy członek kończył lub nawet nie dotrwał do końca zawodówki to ja też mam tam iść? Mam się zmarnować (a jestem zdolna, szybko się uczę, gram na instrumentach, mam świetną pamięć potwierdoną przez wielu nauczycieli i psychologów) bo mojej rodziny nie stać na to abym poszła się kształcić? Aż tak brutalnie ma wyglądać system szkolnictwa?
Dziecko lekarza które może nie mieć potencjału może iść się kształcić a dziecko robotnika mimo zdolności już nie?
Jeśli tak ma być wg Ciebie to poważny błąd.. Ale jeśli nie i to ja coś źle zrozumiałam to możesz mi wytłumaczyć, ale bez krytyki.. Jestem wrażliwa
Nikt nie twierdzi, że MASZ tam iść, że Twój potencjał POWINIEN się zmarnować. Ale też nie uważam, by Twoje wykształcenie powinno być finansowane z podatków. Uważam, że za Twoje wykształcenie powinni zapłacić Twoi rodzice, a lukę na rynku finansowania szkół zajmą prywatne fundacje, które będą wspierać uczniów z potencjałem.
To już jakieś wyjście, ale gdybym ja miała miejsce ministra edukacji i rzeczywisty wpływ na to, to bym do szkół dała tylko tych uczniów którzy chcą się uczyć, nie zważając na ich status materialny, pochodzenie etc.
Te podatki na ich edukację zwrócilyby się.
Zgadzam się z Tobą w 100% część rzeczy ktorych uczymy się w szkole nie ma realnego zastosowania w życiu dorosłym. Szkoła nie uczy przyszłych obywateli jak być dorosłym, by czerpać radośc i spełnienie ze swoich umiejętności, bo każdy jest traktowany tak samo. Tutaj może posłużyć mój własny przykład. W gimnazjum uczyłam się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Niby wszyscy mówili, że dużo umiałam, a ja mam wrażenie jak by to były 3 lata wyprane z mojego życia. Do szkoły przychodziło się już z przypisana ocena nauczyciela, uczniowie nie byli traktowani jako jednostki- każdy tak samo. Nauczyciele też przedstawiali się z dobrej strony- „Ucz się bo to potrzebne” ale by zamienić słowo z uczniem na temat realnego problemu, lub zaczerpnąć porady to nie. Czy czegoś realnie sie nauczyłam? Nie. Pozostał tylko czas zmarnowany za pędzeniem po czerwone paski, które na nic się nie przydadzą. Oczywiście uważam, że wiedza jest ludziom potrzebna, ale powinna stanowić element życia, który traktujemy jako zglebianie tajników świata, uczenie się jak lepiej żyć, a nie by się wzajemnie podkopywać i siedzieć na tykającej bombie. Uważam że nauka powinna być dla chętnych. Myślę że znaleźli by się chętni, jako, że człowiek jako istota myśląca dąży do poznania pewnych prawd ludzkich. Uczniowie przed wyjściem z domu już myślą o ocenach jakie zlecąna ich głowy w tym dniu. Rodziny nie mają czasu ze sobą porozmawiać, ponieważ jest obowiązek szkolny. „Nie nauczyłaś się?Przecież miałaś 3 dni” Słyszymy często, a nauczyciele zdają się żyć tylko swoim wykładanym przedmiotem. Szkoły nie interesuje czy dobrze się czujesz, czy nie masz problemów egzystencjalnych. Musisz być zawsze na czas i gotowy do dyspozycji. A jak Ci się noga podwinie to wykorzystują to inni. Moim zdaniem szkola nie powinna być obowiązkowa. Uczeń powinien wybierać na jakie zdjęcia chce się udać i co dalej zrobić. Maturę jak już powinno się pisać z wybranych przez siebie przedmiotów, ale tylko dlatego by sprawdzić swoją wiedzę, a nie by przeżywać depresje związane z brakiem pewnych umiejętności.
W pełni zgadzam się z tym artykułem. Jako, że chodzę do szkoły średniej( liceum) wiem o co chodzi i dzielę się swoimi uwagami. Polecam też innym zajażeć do tego artykułu, ponieważ mogą naprawdę dużo dowiedzieć się o przyczynach braku chęci do późniejszego samokształcenia się z własnej woli, dla samego siebie.
Sara
Panie Arturze, po przeczytaniu postu stwierdzam, ze z niektórymi punktami mógłbym się zgodzić, lecz generalnie – jest pan ignorantem tematu. Reasumując pańskie tezy – proszę posłać swoje dzieciaki do zawodówki, a jeszcze lepiej, do szkoły przyzakładowej jakiejś niemieckiej firemki która będzie dbała o własne dobro a nie wykształcenie polskiego niewolnika – bo jaki będą mieli w tym cel? Jeśli w pańskim niskim mniemaniu nauczyciele to nieroby to świadczy ze nie zapoznał się pan z zagadnieniem programu nauczania tak dogłębnie na ile by to pozwalało wygłaszać tego typu opinie a tym bardziej generalizować. Z takimi niskimi wiadomościami na temat polskiego systemu edukacji proszę takie bzdety wygłaszać na własnym nieuświadomionym podwórku. Proponuje zapoznać się z programem nauczania i z prawem oświatowym a potem odpowiednio wybrać szkołę dla swojej pociechy – w odpowiednim kraju. Na chwile obecna proponuje Finlandię.
Panie Bartku, proszę się nie martwić o moje dzieci, ich potrzeby w tym zakresie zaspokajam lepiej, niż zapewnia to rządowy system edukacji w Polsce.
Co do nazwania nauczycieli nierobami, to są to Pana słowa, nie moje. Słowo „nieroby” w moim tekście ani komentarzach się nie pojawia. Będzie nam się łatwiej dyskutowało, gdy będzie Pan się odnosił wyłącznie do tego, co napisałem, a nie do tego, czego nie napisałem.
Z programem nauczania zapoznałem się przygotowując niniejszy materiał. Stąd zresztą te obszerne fragmenty bzdur, których polskie dzieci musiały się nauczyć, zacytowane na początku artykułu.
A o celu istnienia polskiego systemu edukacji to chyba najlepiej świadczy program przedmiotu „Historia i teraźniejszość”, który ma na przykład nauczyć dzieci, że wyzwaniem w XXI wieku nie będą antropogeniczne zmiany klimatu i ich skutki, tylko „polityka klimatyczna oraz jej koszty finansowe i społeczne”. Więc teksty o tym, że ten rządowy system „dba o dobro i wykształcenie polskiego obywatela” to ja bym prosił włożyć jednak tam, gdzie ich miejsce, czyli na półkę między bajki. 😉