„Przygotowania na trudne czasy” i „Jak przetrwać trudne czasy” – recenzja

W dzisiejszym materiale zrecenzujemy dwie książki autorstwa Pawła Frankowskiego: „Przygotowania na trudne czasy. Niezbędnik preppersa” oraz „Jak przetrwać trudne czasy. Survival miejski” (te dwa linki reklamowe do Allegro prowadzą do ofert sprzedaży tych książek). Uważam, że należy traktować je jako jedną całość, bo wzajemnie dobrze się uzupełniają.

Paweł jako autor jest dość płodny, bo napisał już książek sporo. Do tej pory recenzowaliśmy jego:

Zanim ktoś się będzie awanturować, że ja krytykuje książkę, ponieważ Pawłowi zazdroszczę, spieszę z wyjaśnieniami. Oczywiście Pawłowi zazdroszczę, jak najbardziej tak, że jest bardzo płodnym pisarzem, i że wiele książek napisał.

Poniżej znajdziecie wersję audio do odsłuchania, odtwarzacz z wersją wideo oraz tekstową wersję recenzji.
.

To są dwie różne książki, okładkowo po 39,90 złotych każda, ale ja bym je traktował jako jedną, spójną całość, bo jedna jest bardziej o przygotowaniach na trudne czasy, czyli o tym, co możemy zrobić teraz, a druga z kolei jest bardziej na sytuację, kiedy nie zdążyliśmy się przygotować, albo straciliśmy to, co przygotowaliśmy (na przykład spłonął nam dom, gdzie mieliśmy wszystkie ważne rzeczy, albo po prostu musieliśmy uciekać, musimy sobie radzić bez tych rzeczy). W jednej jest bardziej o przygotowaniach,
a w drugiej bardziej o działaniach, które zaimprowizujemy, które dokonamy doraźnie, gdy coś złego się przydarzy.

„Przygotowania na trudne czasy. Niezbędnik preppersa” (link reklamowy do Allegro) ma 168 stron. Poniżej znajdziecie tytuły rozdziałów, po których można się mniej więcej zorientować, o czym ona jest.

  1. Preppers, czyli kto?
  2. Woda – niezbędny zasób numer 1
  3. Nim pojawi się głód
  4. Dom, mieszkanie – jak zabezpieczyć
  5. Czyste powietrze
  6. Bezpieczeństwo, samoobrona i psychologia przetrwania
  7. Przestępczość, czarny rynek
  8. Ewakuacja czy ucieczka

„Jak przetrwać trudne czasy. Survival miejski” (link reklamowy do Allegro) jest odrobinkę dłuższa, bo liczy 208 stron. A rozdziały zatytułowane są tak:

  1. Zadbaj o siebie i bliskich. Jak nie dać się zabić!
  2. Gdzie się schronić
  3. Chce mi się pić – woda
  4. Jestem głodny – jedzenie
  5. Pierwsza pomoc, leczenie doraźne
  6. Higiena i toaleta
  7. Przemoc i przeciwdziałanie wykorzystaniu
  8. Jak i czym się bronić
  9. Jak nie oszaleć w tej piwnicy

Plus tam parę dodatków, między innymi o zasadzie trójek i procedurze STOP.

Widać, że częściowo się zagadnienia poruszone w obydwu książkach pokrywają. W jednej i drugiej jest mowa o wodzie, choć z różnego punktu widzenia.

W „Przygotowaniach…” jest bardziej o zapasach wody. Mamy tu na przykład takie zadanie:

Zrób rozpoznanie, sprawdź na mapie okolicy, w której mieszkasz, gdzie są zbiorniki wodne. Przejdź się lub objedź rowerem te miejsca, gdzie woda płynie, jest magazynowana lub dłużej stoi po deszczu. Zacznij od 2-3 km okręgu wokół twojego mieszkania, domu. Zrób to jak najdokładniej. Kiedy trzeba, zatrzymaj się i sporządź notatkę. Przyjrzyj się w wodzie z bliska. Czy jest względnie czysta, czy brzydko pachnie?

Bardzo dobra porada na teraz, żeby zweryfikować same dookoła nas, z czego moglibyśmy w razie sytuacji awaryjnej skorzystać. Potem jest mowa o pozyskiwaniu i uzdatnianiu wody. O tym, jakie filtry wykorzystać. Czy domowy dzbanek z filtrem nadaje się do wody innej niż z wodociągu? Oraz o robieniu zapasów wody.
W czym ją trzymać? Jak długo trzymać zapas wody przefiltrowanej? I tak dalej.

Z kolei w „Jak przetrwać…” jest bardziej o tym, jak radzić sobie doraźnie, gdyby coś złego się przydarzyło. I tu mamy na przykład o tym, czy woda w instalacji grzewczej nadaje się do picia, czy woda z toalety nadaje się do picia. To oczywiście, jak oglądacie nasze filmy, to wiecie, że tak. Przy czym nie chodzi o wodę jakby z muszli klozetowej, tylko o wodę ze spłuczki. Jest o pozyskiwaniu deszczówki. O tym, jak zrobić własny filtr do wody, korzystając z węgla aktywowanego.

I tu na przykład jest taka ciekawostka, zaznaczyłem, żeby się do tego odnieść, jest wskazówka:

Użycie aktywnego węgla koksowego do filtracji wody daje o wiele lepsze rezultaty niż zastosowanie węgla kamiennego.

Wydaje mi się, że to jest błąd na etapie redakcji. Raczej tutaj chodziło o to, że węgiel drzewny, węgiel aktywowany, produkowany z włókien kokosowych (węgiel kokosowy), jest lepszy od zwykłego węgla drzewnego, a ktoś to prawdopodobnie na etapie redakcji zamienił na węgiel koksowy. No a skoro węgiel kokosowy, no to prawdopodobnie chodziło o porównanie do węgla kamiennego.

Kawałek dalej mamy zaś odpowiedź na pytanie czy do filtrowania wody można użyć węgla do grillowania.

Tak że sami widzicie, to samo zagadnienie jest omówione w tych dwóch książkach nieco inaczej.

Skoro już jesteśmy przy takich rzeczach, które sobie wynotowałem, żeby z nich się troszkę ponaśmiewać. Kolejny fragment o węglu drzewnym.

Pamiętaj, że węgiel drzewny może wchłonąć z zanieczyszczenia, ale nie zabija patogenów, ani nie usuwa mikroskopijnych elementów znajdujących się w wodzie. Możesz się ich pozbyć gotując wodę.

To nie do końca jest prawda. To znaczy, to zupełnie nie jest prawda. Gotowanie wody jest świetną metodą jej dezynfekcji, ale nie służy tego, żeby się pozbyć zanieczyszczeń mechanicznych, bo to nie wpływa w żaden sposób na zanieczyszczenia mechaniczne. Co więcej, podczas gotowania trochę wody odparuje, więc zanieczyszczeń mechanicznych będzie procentowo w wodzie więcej. I technicznie rzecz ujmując, gotowanie również nie usuwa zanieczyszczeń biologicznych, tylko je neutralizuje. Na przykład pierwotniaki dalej sobie będą pływać w tej wodzie, tylko, że będą rozgotowane. Ale wiecie, to jest akurat drobiazg. Natomiast z całą pewnością nie można polecać gotowania jako metody usuwania zanieczyszczeń mechanicznych.

Jeśli te zanieczyszczenia mechaniczne, to na przykład są radioaktywne cząstki po wybuchu atomowym (bardzo mało prawdopodobny scenariusz, ale jednak), albo coś mniej groźnego, mikroplastiki ani jednych, ani drugich gotowania nie usunie, ani też nie zneutralizuje. Do tego potrzebujemy zwykły filtr, taki zwykły prosty turystyczny filtr do wody.

Z kolei w rozdziale o żywności, o zapasach, czy o jedzeniu czegoś, co jest daleko po terminie, jest taki fragment.

W przypadku puszek zwróć uwagę na nienaturalne wybrzuszenie wieczka lub ślady rdzy. Produktu nie powinno się spożywać tylko wtedy, gdy ma nietypowy wygląd (ślady pleśni, owady), dziwną konsystencję, zapach lub smak.

Nie do końca mi się ten fragment podoba, ponieważ smakiem, zapachem i konsystencją i wyglądem nie wykryjemy jadu kiełbasianego. Jad kiełbasiany, który jest najbardziej toksyczną trucizną, jaką zna ludzkość, a wytwarzany jest na przykład w źle zrobionych konserwach, paradoksalnie, choć nazywa się to jad kiełbasiany, to wytwarzane jest przez bakterie, które zazwyczaj pojawiają się nie w konserwach mięsnych, tylko w wekowanych warzywach, na przykład fasolce, którą się tylko zawekuje w 100 stopniach.

Przetrwalniki bakterii produkujących jad kiełbasiany, pałeczek jadu kiełbasianego, przeżywają gotowanie, dlatego, żeby je zneutralizować, gotuje się te konserwy w podwyższonym ciśnieniu (sterylizuje się je), żeby osiągnąć temperaturę rzędu 130 stopni. Wtedy już te przetrwalniki ulegały neutralizacji, w sensie giną. Bo wiecie, choć bakterie zginą, jeśli przetrwalniki przeżyją, to potem z tych przetrwalników rozwijają się bakterie.

Inną metodą radzenia sobie z tymi przetrwalnikami jest tak zwana tyndalizacja, czyli trzykrotna pasteryzacja. Za pierwszym razem gotujemy, giną bakterie, przeżywają przetrwalniki. Z przetrwalników wykluwają się bakterie, gotujemy drugi raz. Te przetrwalniki, które zostały, a z których jeszcze się nie wykluły bakterie, znowu przeżywają, bakterie giną i wreszcie trzeciego dnia powtarzamy to po raz trzeci i znów wybijamy te resztki z przetrwalników, które ewentualnie mogły przetrwać.

Myślę, że te książki są trochę za drogie, no bo cennikowo 40 zł kosztują po 40 złotych, zaś nasza książka kosztowała ostatnio 45 złotych, a myślę jednak, że była trochę lepsza. Z drugiej strony nie są złe. Nie ma tu za wiele, pomijając te, które znalazłem, błędów. Te książki mają nieduży format, więc siłą rzeczy będzie się je czytało bardzo szybko: są do przeczytania obydwie w jeden wieczór moim zdaniem. Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro są krótkie, to nie ma w nich za dużo treści. To nie do końca jest prawda, jest tu mnóstwo przydatnych informacji.

Zresztą wiecie, mnie to się też to trudno ocenia, skoro ja takich książek przeczytałem już mnóstwo, polsko- i anglojęzycznych. Sam też książkę współtworzyłem, więc ja mam troszkę inną perspektywę. Ja się z tego typu książek nie dowiaduję wielu nowych rzeczy. Natomiast ktoś, kto dopiero zaczyna przygotowania sytuacji awaryjne, z takiej książki skorzysta z całą pewnością.

I jeśli miałbym komuś takiemu polecić właśnie do przeczytania jakąś książkę teraz, to byłyby to, myślę, te dwie książki, bo naszej jeszcze nie ma. Naprawdę wydaje mi się, że nasza była trochę lepsza od tych dwóch, ale nie ma jej w sprzedaży, bo ciągle nie możemy się zebrać, żeby ją wydać. I to jest powód, do którego strasznie zazdroszczę Pawłowi.

A zatem podsumowując, czy warto te książki kupić? Moim zdaniem tak, chociaż mogłyby być naprawdę trochę tańsze.

A jeśli interesują Was wszystkie recenzje książek, które do tej pory opublikowaliśmy na blogu, to znajdziecie je w tym miejscu.

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.