Scenariusz: niezapowiedziany gość

Dziś piątek, pora wrócić do cotygodniowego cyklu survivalowych scenariuszy. Ich zadaniem jest pomóc Wam w myślowym przetestowaniu Waszych przygotowań na trudne czasy.

Założenia cyklu są takie:

  • my wymyślamy scenariusz i publikujemy go tutaj,
  • Wy opisujecie (możliwie szczegółowo) Wasze postępowanie w przypadku zaistnienia takiego scenariusza,
  • nie zmieniacie warunków scenariusza,
  • jeśli my czegoś nie opisaliśmy jasno, to nie należy tego brać pod uwagę (czyli jeśli nie ma mowy o braku prądu, to można z niego normalnie korzystać),
  • uwzględniacie tylko to, co już zostało przez Was przygotowane — tak pod kątem sprzętu, zapasów, jak i umiejętności czy wdrożonych procedur (jeśli nie umiesz rozpalać ognia z pomocą patyka, nie możesz zakładać nabycia tej umiejętności w razie czego).

Dziś pozostaniemy jeszcze na trochę w klimacie świąt Bożego Narodzenia.

Kolacja wigilijna. Biedniejsza, niż zwykle, bo sytuacja gospodarcza jest trudniejsza i wszystko jest dużo droższe. Wciąż 12 potraw, ale mniej wyrafinowanych i zwyczajnie troszkę mniejsze porcje. Dantejskie sceny w sklepach zaopatrujących w karpia w promocji sprawiły, że jednak kupiliście go drożej, ale w mniejszej ilości. Część potraw dało się ugotować z użyciem produktów trzymanych w zapasie (np. częściowo ciasta, makiełki, kompot z suszu, itd.). Prezenty w dalszym ciągu sobie dajecie, ale skromniejsze — każdy losował jednego domownika, któremu miał kupić prezent.

Oczywiście tradycyjnie pozostawiliście jedno nakrycie wolne dla niezapowiedzianego gościa.

Rzecz w tym, że właśnie ktoś taki do Was zapukał.

Czy przyjmiecie kogoś obcego na wigilijną kolację, jeśli nigdy wcześniej go nie widzieliście na oczy? A jeśli to będzie schorowany sąsiad na emeryturze? A jeśli sąsiad w sile wieku, któremu tylko nie chce się pracować, bo czas potrzebny jest mu na picie wódki kupionej za to, co uda mu się ukraść (przyjmijmy dla ułatwienia, że akurat tego dnia jest świeżo wykąpany i trzeźwy)? A jeśli będzie to matka z dzieckiem, którą znacie od kilkunastu lat i wiecie doskonale, że jej trudna życiowa sytuacja jest spowodowana jej własną lekkomyślnością?

Survivalista (admin)

Artur Kwiatkowski. Magister inżynier, posiadacz licencjatu z zarządzania. Samouk w wielu dziedzinach, ale nie czuje się ekspertem w żadnej. Interesuje się zdrowym życiem i podróżami. I przygotowaniami na trudne czasy, rzecz jasna!

Mogą Cię zainteresować także...

12 komentarzy

  1. Rafi pisze:

    Czyli problem.
    Sądzę że bym nie wygonił potrzebującego/wędrowca ale raczej chciał bym aby ta wizytka była krótka, zjadł pogadaliśmy i do widzenia.

  2. Powalniak pisze:

    Ja bym nie wpuścił prędzej dałbym jakieś żarcie na wynos. Wigilia to święto rodzinne a nie przygarnianie menelstwa. Dodatkowy talerz to tylko tradycja i symbol. Założę się że większość Polaków nie wpuściła by nikogo obcego do domu.
    PS. Każdy jest kowalem swojego losu bieda nie zawsze spowodowana jest chorobą takiej osobie należy pomóc, ale jeśli bieda spowodowana jest pijaństwem, lenistwem czy głupota to won.

  3. szerakles pisze:

    To po co utrzymywać i pielęgnować taką głupią tradycje ?
    Czy to nie jest hipokryzja ?

  4. Voyk pisze:

    Pusty talerz jest raczej dla „dusz zmarłych”, których już z nami nie ma.
    W czasie wojny był również takim promykiem nadziei, że domownik, który przy nim zasiadał, wróci z frontu (niezapowiedziany gość).
    JA bym pewnie wpuścił, jeśli byłaby to osoba naprawdę potrzebująca.

  5. Rafał M. pisze:

    Okropne stereotypy, wrzucanie bezrobotnych, pijaków i złodziei do jednego worka. Coś jak uproszczona wersja spisku żydów-komunistów-masonów promujących gender.

    Pijacy nie kradną, to z reguły bardzo sympatyczni i uczciwi ludzie. Pijaństwo nie ma nic wspólnego z bezrobociem, jest wielu pijaków wśród ludzi z wyższych warstw społecznych (prawnicy, sędziowie, prokuratorzy, księża, lekarze, politycy). Wygląda to na jakąś formę prób leczenia depresji, wynikającej z rozczarowania światem.

    Złodzieje z kolei to stosunkowo zamożni ludzie. Złodziejstwo jest zawodem, jak każdy inny. Po udanej kradzieży jest balanga z alkoholem, ale to zupełnie inne środowisko niż alkoholicy, inny typ imprezowania. Pijacy, w odróżnieniu od balangowiczów złodziei, trzymają się z daleka od wszelkich narkotyków.
    Złodziejstwo to taka droga na skróty, często wynika ze złej sytuacji materialnej w młodości, ale jak ktoś zakosztuje łatwych pieniędzy, trudno mu wrócić do uczciwej pracy za dużo niższe wynagrodzenie.
    Kiedyś w Polsce wysoka przestępczość wynikała z olbrzymiego bezrobocia spowodowanego przemianami ustrojowymi, ale teraz jest nieco łatwiej z powodu emigracji i zostali głównie zawodowi złodzieje, amatorzy albo wyjechali, albo znaleźli pracę, albo siedzą w więzieniach za jakieś głupie akcje.

    Natomiast bezrobotny to ktoś nie mogący znaleźć zatrudnienia, z wielu przyczyn. Stosunkowo niewielu jest prymitywów wśród bezrobotnych, bo dosyć łatwo znaleźć proste prace fizyczne. U mnie w okolicy statystycznie najwięcej bezrobotnych jest wśród ludzi po szkołach zawodowych i po studiach, a najmniej po szkołach średnich. Po studiach nigdzie nie chcą zatrudniać, bo większość prac jest dosyć prosta (inna sytuacja panuje w Warszawie, gdzie międzynarodowe korporacje mają siedziby, a zupełnie inna poza Warszawą, gdzie w zasadzie nie ma poważniejszych firm).

    • Survivalista (admin) pisze:

      Okropne uproszczenia, na zasadzie „ja nie znam pijaków-złodziei, a tylko samych sympatycznych pijaczków, więc na pewno nie ma złodziejstwa wśród pijaków, a to tylko wredne stereotypy”.

      • Rafał M. pisze:

        Wychowałem się na PRL-owskim osiedlu, więc na co dzień widywałem różnych pijaczków. Kiedyś było więcej, teraz mniej. Raz czy dwa, jeszcze w czasach podstawówki, ktoś mnie zaprowadził do meliny na osiedlu i na własne oczy widziałem to towarzystwo. Widziałem też co się działo w pobliskich fabrykach, które zlikwidowano w latach dziewięćdziesiątych. Z rok temu podprowadziłem jakiegoś pijaka do bloku, bo było ślisko i nie dał rady dojść, jego sąsiadka wyszła i mi podziękowała za pomoc.
        Pijacy nie są przestępcami.

        Niedawno znalazłem na YouTube film o rosyjskich pijakach: http://youtu.be/Yo212B-J-NI
        Bardzo podobni do polskich, więc można się zorientować co i jak, bo w ramach przyjaźni polsko-radzieckiej kiedyś te zwyczaje przyszły do Polski, łącznie z instytucją izby wytrzeźwień. Chociaż tam jeszcze więcej piją niż kiedykolwiek w Polsce.

        Z kolei złodzieje są profesjonalistami, lepszymi lub gorszymi, ale jednak. Ci działają w grupach i według planu, traktują kradzieże jako zawód. No i solidny złodziej nie okradnie sąsiada, bo chce być z ludźmi w zgodzie, okradają obcych.
        Sąsiedzi aresztowanych członków mafii pruszkowskiej byli w szoku, no bo taki miły sąsiad, a tu się okazuje że mordował i porywał ludzi. Zapewne w samym Pruszkowie przestępczość była na minimalnym poziomie, bo na swoim podwórku się nie kradnie, a i wątpię by obcym pozwalali działać.
        Teraz pewnie to się zmienia, bo z każdym pokoleniem ludzie są brutalniejsi.

  6. Leszek LJM pisze:

    Banalne rozwiązanie: nie obchodzić wigilii.
    Ja wziąłbym pod uwagę, kto przyszedł. Jak jakiś nierób, to won, ale jak ktoś rzeczywiście w trudnej sytuacji, to mimo, że nie mam wigilijnego stołu, to jeść by dostał, być może sam ryż bez dodatków (skoro w scenariuszu jest bida i problem z żywnością), ale zawsze coś.

  7. On_ pisze:

    Dla mnie osoby pozbawionej współczucia problem byłby jasny i klarowny. Nie wpuszczam i tyle. Święta to czas rodzinny, tym bardziej w trudnych czasach.

  8. MikeKilo pisze:

    Z mojej strony też będzie niezbyt świątecznie, ale szczerze – w moim domu na wigilijnym stole nie ma dodatkowego nakrycia, bo nie lubimy hipokryzji i gestów na pokaz, a nikogo obcego na Wigilię byśmy nie przyjęli. To rodzinne święto, spędza się je z bliskimi. Gdyby do drzwi zapukał ktoś, kto mógłby być faktycznie głodny, pewnie z pustą ręką by nie odszedł, ale do domu i stołu nie byłby zaproszony.

    Jeśli chodzi o osoby jakkolwiek znane wspomniane w scenariuszu, to zależy od sytuacji i relacji z daną osobą. Gdyby był to ktoś, kogo znam od dawna i lubię, a biedę ma nie ze swojej winy, to kategorycznie nie wykluczam (choć do takich sytuacji się nie palę). Najprędzej mogłoby to się odnosić do samotnego schorowanego emeryta. Czasem ma się w sąsiedztwie takiego pana Henia tudzież panią Krysię-ubogiego, ale poczciwego dziadka lub babcię, co mieszka obok od zawsze, zna go/ją się od dziecka i czasem w czymś pomaga, bo to dobra osoba, jak może, to też pomoże, ale samotna, bo dzieci nie ma albo są daleko i mają ważniejsze sprawy, a współmałżonek już odszedł. Sam takich sąsiadów niestety nie miałem, ale znam nieliczne przypadki, gdzie są prawie jak rodzina, i kogoś takiego bym zaprosił do wigilijnego stołu. Ale to raczej wyjątek od reguły, ogólnie jestem nastawiony na nie – jak ktoś z sąsiedztwa, to dach nad głową ma, a sam fakt że ktoś mieszka w pobliżu nie czyni z niego osoby choć trochę mi bliższej. Czasy są takie, że z większością sąsiadów się wymienia ukłony tudzież zdawkowe parę zdań, a są dla nas obcymi ludźmi. Jak ktoś sobie w życiu piwa nawarzył, to niech sam za to pokutuje, tak samo na codzień, jak i od święta. To, że przykładowa lekkomyślna sąsiadka by zapukała razem z dzieckiem też mnie nie wzruszy i nie sprawi, że w imię jej życiowych błędów będę sobie psuć rodzinne święto. A jak sąsiad woli pić niż pracować, a do tego miewa lepkie ręce, to tym bardziej z daleka-najlepiej w ogóle takim nie otwierać.

    Temat może dotyczyć zresztą nie tylko biedy i sąsiedztwa, ale i spraw bardziej kryzysowych-przykładowo kolegi z pracy lub koleżanki ze studiów, w których bloku doszło do pożaru i choć ich mieszkanie ocalało, to z rodziną będą mogli wrócić do domu w nocy. I może być to być nie tylko Wigilia. Tutaj dla mnie klucz jest ten sam, co z sąsiadami – jeśli znam dobrze osoby potrzebujące, darzę sympatią oraz zaufaniem, a przyczyna trudnej sytuacji jest niezawiniona, to mogę rozważyć wpuszczenie do domu, w innym wypadku będę starał się zbyć, zasłonić czymkolwiek, ewentualnie np. dać na odczepnego coś do jedzenia, albo odmówię wprost.

    Cóż, scenariusz wręcz banalny dla kogoś mało podatnego na presję społeczną i nie mającego problemu z odmawianiem-wystarczy zdobyć się na słowo „nie” i temat zakończony. Żaden obowiązek prawny na nas nie ciąży, w przeciwieństwie do sytuacji kryzysowych raczej nie zostaniemy też fizycznie zmuszeni do zmiany negatywnej decyzji. Temat prostszy w kwestii osoby obcej, pójdzie sobie gdzieś i pewnie się nigdy nie spotkamy. Czasem może być nieco kłopotliwy w kwestii proszącego, z którym pozostajemy w jakimś wspólnym kręgu (np. sąsiedztwo, praca, szkoła), bo ewentualna odmowa może się odbić na naszej opinii (już pomijam, czy nam to robi, ale obmowa przez taką osobę potrafi czasem zaszkodzić). Dlatego na takich potencjalnie problemowych natrętów, których z jakiegoś względu musimy tolerować w naszym otoczeniu, to nie tylko w kwestii przyjęcia na Wigilię, ale i innych spraw typu pożyczka, wpraszanie się na nocleg czy wycieczkę i wiele innych, to warto mieć zawsze w zanadrzu parę wykrętów 😉

    Gorzej mają emocjonalni wrażliwcy, co to nie ogólnie umieją odmawiać, jak ktoś bardzo prosi, szczególnie gdy święta, Mikołaje w telewizji, albo bo prosi staruszek, ciężarna czy matka z dzieckiem – tacy ludzie często ulegają, ale życie pokazuje, że potem przeważnie tego żałują, czują oszukani i wykorzystani. Bo prawda też taka, że nieraz najbardziej potrzebujący będą marznąć w samotności o suchym chlebie, a rękę po pomoc wyciągają mniej potrzebujący, ale sprytniejsi, żeby nie powiedzieć bezczelniejsi, którzy potem potrafią być niewdzięczni – nabrudzić po sobie, wszcząć awanturę, coś ukraść itd.

    We współczesnym survivalu i na bazie wcześniejszych scenariuszy ogólnie uważam, że nadmiar empatii jest niepożądany i wręcz szkodliwy, bo pomagając obcym trwonimy siły i zasoby. Zawsze mamy prawo stawiać swój i swoich bliskich interes (od bezpieczeństwa po wygodę) na pierwszym miejscu, a poza obowiązkiem w sytuacjach zagrożenia zdrowia i życia (a i tu nie za wszelką cenę), mamy prawo chronić swoje dobro, według własnego uznania odmawiać pomocy lub udzielać jej w ograniczonym zakresie. Każdy jest kowalem swego losu i musi ponosić konsekwencje swojego błędnego postępowania, niezależnie od tego, czy to jest bieda na święta, czy nieprzygotowanie do podróży zimą.

    Także dla podsumowania odpowiem na główne pytanie – czy przyjąłbym kogoś spoza domowników na Wigilię? Poza szczególnymi przypadkami i okolicznościami – nie.

  9. B. pisze:

    Ja bym przyjął tę osobę lub matkę z dzieckiem ale na pewno usiadłbym obok nich tak aby je cały czas kontrolować. Przywitał bym się z nim (żonie kazałbym się zająć kobietą z dzieckiem). Co ważne, podczas przywitania starałbym się ich chociaż trochę posprawdzać czy czegoś nie mają niebezpiecznego przy sobie. Kurtki lub ubrania jeżeli mieliby przy sobie to nie dałbym na wieszak tylko do oddzielnego pokoju i zamknął na klucz. Drzwi też bym zamknął za nimi. To są święta więc w tym dniu ludzie ludziom powinni sobie pomagać bo może być taki moment, że my możemy się znaleźć w podobnej sytuacji.

  10. Przemek pisze:

    Hołotę trza pogonić, ewentualnie dla dziecka dać coś na wynos, bo jego trudna sytuacja nie jest wynikiem jego lekkomyślności…
    Dodatkowy talerz wcale nie trzeba rozumieć jako talerz dla obcego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.