Scenariusz: utrata pracy

Nowoczesny survival to filozofia przygotowywania się na koniec świata, jaki znamy. W skali globalnej będzie to meteoryt, pandemia, albo apokalipsa zombie.

W skali pojedynczej rodziny tym końcem świata może być śmierć członka rodziny, albo to, na czym skupimy się dziś.

Cykl cotygodniowych survivalowych scenariuszy wymyśliliśmy po to, by zmusić Was do oceny dotychczasowych przygotowań przez pryzmat różnych wydarzeń, które mogą Was dotknąć. Zasady cyklu są następujące:

  • my wymyślamy scenariusz i opisujemy jego założenia,
  • Wy w komentarzach wpisujecie sposób postępowania w takim przypadku,
  • uwzględniacie tylko te działania, które zostały przez Was już dokonane, a nie te, które planowaliście (jeśli więc nie masz dziś zapasu żywności w domu, to nie możesz go uwzględnić na potrzeby tego scenariusza),
  • a jeśli czegoś nie opisaliśmy, to zakładamy, że nic takiego nie miało miejsca.

Dzisiejszy scenariusz jest następujący.

Straciłeś (straciłaś) źródło dochodów.

Z dnia na dzień okazało się, że jesteś bez pracy. Zostałeś wyrzucony z pracy z powodu oskarżenia o kradzież, malwersację, molestowanie, czy inne tego typu działania. Zaproponowano Ci odejście z pracy za porozumieniem stron, ze skutkiem natychmiastowym. Jeśli się nie zgodzisz, zostaniesz wyrzucony dyscyplinarnie.

  1. Jak postąpisz — zgodzisz się na porozumienie stron,  czy będziesz walczyć z niesłusznym wyrzuceniem z pracy w sądzie?
  2. W jaki sposób poradzisz  sobie bez tego strumienia przychodu do domowego budżetu?
  3. Gdzie i w jaki sposób będziesz teraz szukać pracy?

Ponieważ ten scenariusz dotyczy kwestii finansowych, zalecamy daleko idącą ostrożność w pisaniu „mam w domu 10 jednouncjowych sztabek złota, więc wystarczy mi na 2 lata życia”. 😉

Survivalista (admin)

Artur Kwiatkowski. Magister inżynier, posiadacz licencjatu z zarządzania. Samouk w wielu dziedzinach, ale nie czuje się ekspertem w żadnej. Interesuje się zdrowym życiem i podróżami. I przygotowaniami na trudne czasy, rzecz jasna!

Mogą Cię zainteresować także...

23 komentarze

  1. Mateusz pisze:

    Przerabiałem ten temat w grudniu, krótko przed świętami.
    Umowa rozwiązana za porozumieniem stron. Wypłata była 1 grudnia więc jeszcze trochę zostało, świąt nie obchodzę więc odpadły wszelkie wydatki z nimi związane. Do końca roku odpoczywałem, przeglądałem zapasy żywności. Fundusz awaryjny był na 1 miesiąc godnego życia. Po nowym roku wizyta w PUP, 2 tygodnie później podjęta praca za najniższą krajową( wolę za najniższą krajową niż siedzieć na dupie, bo w domu tego nie wysiedzę) w między czasie szukałem lepszej pracy, po 2 miesiącach pracy za śmieszne pieniądze odezwał się pracodawca, od 16.03 podjołem nową pracę i zaczynam zbierać od nowa fundusz awaryjny, ale na okres 3 miesięcy.

    • Rafał M. pisze:

      No to szybko, u mnie w Radomiu w PUP przez kilka lat mogą nie być w stanie zaproponować jakiejkolwiek oferty pracy.

      • Piotr pisze:

        Nie czekaj aż ci zaproponują, tylko sam znajdź. Ja nie podejmuję pracy za najniższą krajową bo mogę sobie na to pozwolić. Jeszcze.

      • Piotr pisze:

        Nie mam jednego źródła utrzymania. Pracowałem zawodowo jako informatyk, dodatkowo dawałem korepetycje z matematyki i fizyki. Przez lata zrobiłem sobie renomę i mam sporą grupę klientów. W pracy był kryzys i nie przedłużono mi umowy. O tym fakcie dowiedziałem się na 3 dni przed końcem obowiązującej umowy. Dorabiałem na korepetycjach, żona pracuje a ja zacząłem robić, rzeczy za które innym musiał bym płacić słono płacić. Naprawa własnego samochodu (drobne naprawy), wymienione w domu uszczelki w kranach , itp. Nawet zrobiłem kompleksowy remont kuchni. Nowe płytki, hydraulika i meble. I meble spodobały mi się najbardziej. Zaczynam rozkręcać firmę meblową. Przecież survival jest dla tych co mają choć minimum zdolności manualnych i umysłowych. Wystarczy coś zacząć robić a nie siedzieć przed telewizorem – praca cię znajdzie sama.

        • Piotr pisze:

          Popieram imiennika 😀 Przede wszystkim pracy nie należy traktować jako „odsiedzieć swoje 8 godzin” tylko się rozwijać w swojej branży. W każdej branży jest coś takiego jak renoma i „klasy jakościowe”, nawet u sprzątaczek czy portierów, zawsze będą przeciętni (którzy mogą konkurować tylko niższą ceną) i zawsze będą ludzie wybitni (o których firmy się „biją” przy pomocy headhunterów). Gdy po kilku latach sumiennej pracy (nie na minimum „aby nie wylecieć”, tylko poprzez dawanie z siebie 100% – niezależnie od tego czy szef to docenia i za to płaci czy nie, chodzi o samorozwój) wejdziemy do tej grupy 10-15% najlepszych w branży, to sytuacja się odwraca, wtedy stała praca na etacie przestaje się opłacać, bo zaczyna być największym ograniczeniem – wtedy należy „przejść na swoje” (i nie spoczywać na laurach, to że klienci sami do nas przychodzą nie oznacza, że możemy przestać się doskonalić :D). Z mojego punktu widzenia problem utraty pracy nie istnieje – ja CELOWO nie chcę podpisywać stałej umowy o pracę (choć pierd…y ustawodawca chce mi to utrudnić i wymuszać na zleceniodawcy bezterminowe umowy!), bo podpisanie umowy na etat zmienia mentalność – człowiek się przyzwyczaja, przestaje „walczyć” i znacznie wolniej się rozwija w swoim fachu (a przynajmniej ja tak mam, poczucie bezpieczeństwa związane ze stałym napływem jakiejś comiesięcznej gotówki nie jest dla mnie warte tego, aby się na stałe wiązać z jakimkolwiek pracodawcą).

          • Rafał M. pisze:

            Ale to jest zamknięte koło. By dawać z siebie te „100%, przez kilka lat sumiennej pracy” to wpierw muszą zatrudnić. A nie zatrudnią bez owych kilku lat sumiennej pracy w danej dziedzinie. Absolutnie nikogo nie obchodzi, co kto potrafi, jakie ma zainteresowania, liczą się papierki, jak nie ma na papierze to się nie liczy.
            A to oznacza, że jest tylko jedna ścieżka – jakieś studia, a później staże, by może ktoś wreszcie zatrudnił. Jak człowiek wjedzie na jakieś tory, to koniec, z nich nigdzie nie zjedzie, nie będzie mógł zająć się czymkolwiek innym, bo „brak doświadczenia” w danej dziedzinie.

            Już się nacinałem na sytuacje, że nie chcą rozmawiać bo brakuje mi doświadczenia ZAWODOWEGO w obsłudze jakiś przyrządów pomiarowych, choć owe przyrządy mam w domu od ćwierć wieku i doskonale wiem jak obsługiwać, nawet znam zasadę działania, budowę, włączając przetworniki analogowo-cyfrowe. Inny przypadek, to nie miałem 1,5 roku doświadczenia ZAWODOWEGO w wymianie tonerów do drukarek (!) laserowych, choć taką drukarkę mam do kilkunastu lat w domu.
            No trudno, może spróbuję w biurze. Ano też nie, bo praca w biurze to niby jakaś skomplikowana wiedza tajemna, a ja nie miałem doświadczenia zawodowego więc się nie znam, choć przez wiele lat prowadziłem sklepy internetowe (nikogo nie zatrudniałem i nie zlecałem, wszystko sam ogarnąłem) i jakoś sobie radziłem. No, ale sklep internetowy to nie praca u kogoś w biurze, brak doświadczenia biurowego.
            I tak w kółko.

          • Piotr pisze:

            Studia jak najbardziej, ale nie po to, aby je ukończyć „po najmniejszej linii oporu” dla papierka, tylko po to aby mieć styczność z profesjonalistami z branży, odbyć staże (nawet bezpłatne, ale w DOBRYCH firmach) i… mieć kupę znajomych o podobnej profesji, którzy później do różnych projektów ściągają swoich kumpli ze studiów, których znają i z którymi im się fajnie pracowało.

            Nie zgodzę się odnośnie tego, że papier jest najważniejszy. Sam odpuściłem piąty rok studiów (informatyka) i papierki – pojawiła się fajna możliwość pracy, to wziąłem urlop dziekański na dwa lata, gdy wróciłem z urlopu, to się okazało, ze są różnice programowe, które musiałbym nadrobić, nie chciało mi się „marnować” kolejnego roku na nadrabianie bzdur typu filozofia nauki i po prostu zrezygnowałem ze studiowania. Braku mgr przed nazwiskiem nie odczuwam w żaden sposób, a jest wręcz przeciwnie, mam wielu kumpli z dyplomami, którym się materialnie wiedzie znacznie gorzej niż mi (studiowali dla papierka a nie po to by się czegoś nauczyć, po studiach przestali się rozwijać i teraz pracują jako goście od wymieniania zasilaczy w PC-tach, kładzenia kabelków i wymieniania tonerów w drukarkach – zatrzymali się, więc szybko zostali w tyle).

            Oczywiście budżetówka to zupełnie inny temat, w urzędach panują zupełnie inne zasady ale… dla mnie urzędy to nic fascynującego, ot mielenie papierów i polityka (wszystko to, czego nie lubię :D). To co piszę dotyczy tzw. wolnego rynku a nie budżetówki.

            W szukaniu pracy/zleceń papiery to tak na prawdę detal (chyba że ze względu na przepisy są wymagane), moim zdaniem najważniejsze są:
            1) Posiadanie dużej ilości znajomych „w branży” – w ten sposób po prostu będą do Ciebie spływać informacje o zleceniach, poszukiwanych pracownikach itp.
            2) Posiadanie dobrej opinii wśród tych znajomych – chodzi o opinię zawodową a nie towarzyską, nie ważne że jesteś dobrym kumplem, musisz być jeszcze na tyle dobry, aby kumpel niczym nie ryzykował, że Cię poleci swojemu szefowi lub szefowi zaprzyjaźnionej firmy.
            3) Posiadanie dużych tzw. kompetencji miękkich – nie ważne że jesteś dobry w swoim fachu, jeśli ludzie nie lubią przebywać w Twoim towarzystwie i praca z Tobą jest „męcząca”, to pracodawca będzie kombinował jak Cię usunąć abyś nie psuł morale w całym zespole. Coraz więcej firm zwraca uwagę na to, że grupa/team w której wszyscy chętnie współpracują ze sobą jest znacznie bardziej wydajna i łatwiej osiąga cele, niż gdy panuje atmosfera wzajemnej konkurencji a zespól jest tylko zbiorem indywidualności. Obecnie ważne jest nie tylko to jak pracujesz sam, ale jak radzisz sobie w grupie.
            4) Nastawienie – czy łatwo się poddajesz i masz poczucie niskiej wartości, czy też nie poddajesz się i uważasz się za wartościowego człowieka. Obecnie często na „castingach” stosuje się sprytne wybiegi aby zbadać portret psychologiczny kandydata, na przykład daje się na próbę zadania nie do rozwiązania i sprawdza jak szybko ktoś się podda, czy będzie chciał nakłonić „egzaminatora” do współpracy i rozmowy o zadaniu czy też będzie „solowym indywidualistą”, czy pojawi się frustracja związana z niemożliwością rozwiązania zadania (frustracja w rozsądnych ilościach jest niezbędnym czynnikiem rozwoju i dojrzewania osobowości, brak frustracji powoduje tzw. fiksację, rodzice często próbują „tępić” frustrację u dzieci uznając, że jest to niekulturalne zachowanie, ale bez tego nie ma skutecznego osiągania większych celów – zawodowi headhunterzy wiedzą o tym sprawdzają jak kto został „wytresowany” przez rodziców).
            5) Elastyczność – czy jesteś w stanie przeprowadzić się w drugi koniec Polski czy za granicę za swoją pracą marzeń czy też jesteś zafiksowany na konkretnej lokalizacji bo tam masz dom, znajomych itd.? Trzeba patrzeć na rynek pracy globalnie a nie z perspektywy „w tym mieście spędzę resztę życia”. Kupowanie mieszkania na kredyt bardzo utrudnia taką elastyczność, bo zmiana miejsca zamieszkania nie sprowadza się tylko do wynajęcia czegoś w miejscu docelowym – zostaje jeszcze wydatek związany ze starym mieszkaniem (które trzeba albo wynająć, albo dobrze sprzedać itd. a to wszystko trwa i jest „ogonem” który przeszkadza, bo jeśli na przykład wynajmujący klient się rozmyśli, to zostajemy z dwoma mieszkaniami do utrzymania – nie zawsze „własny dom na kredyt” jest tym, w co należy się pakować, czasem nawet płacąc nieco więcej za wynajmowane mieszkanie jesteśmy do przodu, bo jesteśmy mobilni).

            Nie twierdzę, że Ty tak masz, piszę ogólnie. Nie twierdzę też, że znalezienie pracy jest trywialne, ale nie ma też tak, że jak ktoś bardzo chce, to tej pracy nie znajdzie (niekoniecznie w okolicy, być może ta praca będzie w drugim końcu Polski czy w innym kraju).

        • Piotr pisze:

          Jak widzę nie tylko ja lubię informatykę i remonty 🙂

  2. Mamut pisze:

    Z własnego doświadczenia będąc bezrobotnym przez 14 miesięcy.

    1. Jeśli firma chce cię „spuścić” to i tak to zrobi. Nie zawracaj sobie nią głowy i się pożegnaj kiedy powiedzą ci, że chcą byś odszedł.

    2. Jeśli szukają na ciebie haka, ale jeszcze nie zwalniają z jakiegoś powodu (np. umowa czasowa), zacznij gromadzić oszczędności na z góry wyliczony czas (minimum pół roku). Mam tu na myśli opłaty, rachunki. itp. Jeśli masz samochód i mały zapas gotówki nie pozwalający nawet opłacić OC to już szykuj go do sprzedaży. Pogódź się z tym, że dopóki nie nadejdzie nowy napływ gotówki musisz żyć na minimalnych wydatkach (żadnego kina, imprez w klubach, czy nowej kurtki bo jest ładna).

    3. Pracy najpierw szukaj po znajomych, a w międzyczasie w necie na serwisach z ogłoszeniami. Przygotuj CV z zakresem obowiązków w danej firmie, uprawnieniami, szkoleniami, etc. Poczytaj o robieniu CV.
    Nie kłopocz się z pisaniem listów motywacyjnych, prawie nikt ich nie czyta.
    Nie oczekuj na bombardowanie telefonami, ale ty bombarduj aplikacjami każdą możliwą firmę jaka ci nawet minimalnie pasuje do profilu zawodowego.
    Jasno określ ile chcesz zarabiać. Idziesz do pracy dla forsy, a nie po to „by się rozwijać”. Rozwój sam przyjdzie jeśli ci zależy. Sprawdzaj ile ludzie w danej branży zarabiają.
    Ile powiesz na pierwszej rozmowie, to maksymalnie tyle ci zaproponują na umowie.
    Unikaj firm, które organizują grupowe spotkania rekrutacyjne, zawsze jest coś z nimi nie tak.

    Smutna statystyka. Jedno na dziesięć wysłanych CV jest czytane i może na jedno z dziesięciu przeczytanych, ktoś do ciebie oddzwoni. Niektóre serwisy z ogłoszeniami dają możliwość dowiedzenia się, kto w ogóle otworzył twoją aplikację.
    Kiedy już dostaniesz pracę, nadal szukaj kolejnej, może trafić się lepsza.

    Kilka szybkich wniosków. Ale jestem otwarty na pytania.

  3. LosowyNick pisze:

    Mam podstawowy fundusz awaryjny, który pozwala mi przetrwać miesiąc. Zapasowy fundusz awaryjny daje mi kolejne 3 miesiące. Potem wchodzą oszczędności, z które przeżyję jeszcze 1,5 roku a potem mogę pożyczyć od rodziny.

    Wszystko to budowałem przez ostatnie lata pilnując swoich wydatków i budując awaryjne fundusze krok po kroku. Parę lat temu prawie wpadłem w pętlę zadłużenia. Tylko zarządzanie finansami pozwoliło mi na wydobycie się z niej.

    Na blogu jest wiele o szykowaniu się na trudne czasy. Warto pomyśleć o tym, co robić gdy już wpadliśmy w tarapaty. Jak się z nich wydobyć.

    • Piotr pisze:

      Jak się wydobyć z tarapatów – na to uniwersalnej metody nie ma, bo zależy jakie kto ma tarapaty i jakie możliwości działania (nie ma uniwersalnej odpowiedzi na pytanie „jak wygrać w szachy gdy popełniliśmy kilka bardzo złych posunięć” :D).

      Generalnie z moich obserwacji wynika, że w tarapaty ludzie bardzo rzadko wpadają z dnia na dzień (oczywiście są sytuacje losowe, ale one stanowią zdecydowaną mniejszość), najczęściej na te swoje „tarapaty” pracowali systematycznie przez jakiś czas, moim zdaniem wynika to z kilku czynników:
      1) Chęć posiadania rzeczy na które ich nie stać – wiele osób próbuje podnieść standard swojego życia poprzez kredyty konsumpcyjne, na przykład kupią największe mieszkanie na jakie są w stanie dostać kredyt (a nie najmniejsze/najtańsze aby je jak najszybciej spłacić przez co zapłacić jak najmniej odsetek, ubezpieczeń itp.), kupią nowy samochód na kredyt zamiast starszy używany (którym tak samo się da jeździć do pracy, ale „prestiż” wśród kolegów mniejszy), wyprawiają święta za pożyczki-chwilówki, kupują jak ja to nazywam „pierdoły” do domu typu obrazki na ścianę, wazoniki, telewizory na pół ściany itd. a to wszystko na „dogodnie niskie raty”. Po zsumowaniu tego wszystkiego na przykład w perspektywie 10-ciu lat okazuje się, że to wszystko ich kosztowało powiedzmy 30-40% drożej niż by mogło, gdyby przez pierwsze 2-3 lata „zacisnęli pasa” i zamiast płacić raty, robiliby oszczędności, po 10-ciu latach mieliby 30-40% więcej dóbr materialnych, których nie mają, bo oddali tę kasę bankom ze względu na swoją niecierpliwość i chęć posiadania rzeczy „już teraz”.
      2) Brak prowadzenia jakiejkolwiek domowej rachunkowości – brak jakiegokolwiek rozeznania w tym jak wędrują pieniądze w ich budżecie domowym, gdzie można coś zaoszczędzić, gdzie można zwiększyć dochody itp.
      3) Nieracjonalne gospodarowanie pieniędzmi – funkcjonowanie nie na zasadzie „potrzebuję, więc wydaję pieniądze, nie potrzebuję, to pieniądz zostaje” tylko „mam pieniądze, więc wydaję na to co mi przyjdzie do głowy” (stan konta decyduje o wydatkach, a nie potrzeby – w ten sposób nigdy nie ma większych oszczędności, bo zawsze znajdą się wydatki typu nowy dywan, droższe wczasy, większy telewizor, nowy samochód, droższe/markowe ciuchy itd.)
      4) Traktowanie limitów na kartach kredytowych jako swoich własnych pieniędzy – czym to się kończy chyba nie trzeba nikomu mówić, drobny poślizg i już te pieniądze stają się bardzo drogie, nie wydawaj z karty więcej niż jesteś w stanie spłacić w ciągu miesiąca (można traktować kartę kredytową jako środek płatniczy typu dzisiaj płacę za zakupy w internecie, a jutro przelewem z konta spłacam zadłużenie, ale mimo wszystko wygodniejszy jest PayPal, powszechnie akceptowany od USA po Chiny, no i bezpieczniejszy niż karty kredytowe, ja karty kredytowej używam tylko do kupowania biletów lotniczych).
      5) Emocjonalne podejście do pieniądza – pieniądze to tylko środek płatniczy, pewne narzędzie do zamiany jednych zasobów na inne (typu swojej pracy na jedzenie, paliwo itd.), pieniądz sam w sobie ma tylko wartość wirtualną (w naszych głowach), realną wartość mają dopiero rzeczy na jakie te pieniądze wymienimy. Brak pieniędzy to nie problem, problemem jest dopiero brak środków do życia (jedzenie, mieszkanie itd.), dlatego należy skupiać się na rzeczach docelowych typu dom, jedzenie itd. a nie na pieniądzach, pieniądze są TYLKO JEDNĄ Z MOŻLIWOŚCI pozyskiwania prawdziwych dóbr (na przykład zamiast płacić za hotel za granicą podczas wczasów, możesz się z kimś dogadać i zamieszkać u niego przez tydzień a potem w ramach „rewanżu” ugościć go u siebie – poznajesz fajnych otwartych ludzi, masz miejscowych przewodników, poznajesz inny kraj „od kuchni” a przy okazji koszty znikome w porównaniu z przebywaniem w hotelach czy na wczasach organizowanych przez biura). Mam tez znajomego, który jeździ po świecie i robi zdjęcia ciekawych miejsc oraz organizuje programy wczasowe dla biur turystycznych – normalni ludzie płacą grubą kasę za jeżdżenie po świecie a on… robi to samo, tylko jeszcze dostaje za to grubą kasę 😉
      6) Brak podstaw z tzw. inteligencji finansowej – inteligencja finansowa to nie jest jakiś instynkt czy magiczny szósty zmysł, tylko konkretna wiedza, której można (a moim zdaniem nawet trzeba) się nauczyć. Jest kupa dobrej literatury na ten temat, ale ludzie wolą kupić kolejne książki kucharskie, katalogi samochodów/motocykli czy (ukłon w stronę płci pięknej :D) kolejnego Harlequina w kiosku 😉 Jako przystępne wprowadzenie w temat polecam książkę-klasyka „Bogaty ojciec, biedny ojciec” (Robert Kiyosaki) i kolejne z tej serii – oczywiście jeśli chodzi o prawo i podatki, to książka dotyczy USA i trzeba brać na to poprawkę, ale nie chodzi o detale i konkretne „przepisy” tylko o metapoziom (wartości, podejście, sposób myślenia, przekonania, zasady opracowywania osobistego „biznesplanu” itd.).

      Najważniejszy problem wpadania w tarapaty, to chyba brak jakiegokolwiek PRZEMYŚLANEGO planu finansowego, planowane są tylko wydatki i sposób ich finansowania (niestety bardzo często nie swoimi pieniędzmi tylko kredytami, pożyczkami, zakupami na raty itp.).

      • bredfan pisze:

        Ja tylko w kwestii ksiazki „Bogaty ojciec, biedy ojciec” – przeczytalem i jestem mocno sceptyczny do niej. Fakt faktem, ze jestem po uczelni ekonomicznej i finanse mnie interesuja od parunastu lat (a od paru w nich pracuje). Nalezy dodac jeszcze, ze autor zostal bankrutem (przynajmniej tak podaja zrodla internetowe).

        • Piotr pisze:

          Co do książki – jak pisałem, chodzi o sposób myślenia i podejście a nie o konkretne rady i przepisy „krok po kroku”. Nie ma uniwersalnej zasady na bycie bogatym. No i Kiyosaki krytykuje zawodowych finansistów, więc się sceptycyzmowi nie dziwię, bo on zawsze zawodowych finansistów pyta o jeden konkret – ile zarabiają oraz ile zarabiają ich klienci (i na jakim kapitale) 😀
          Co do jego bankructwa, to nie Kiyosaki zbankrutował, a tylko jedna z jego firm – to że jedne przedsięwzięcia się udają a inne nie, jest normalnym zjawiskiem (nie ma takiego sukcesu, który nie zawierałby w sobie porażek po drodze) i nie widzę w tym jakiejkolwiek sensacji.

  4. tomek2 pisze:

    widzę, że większość piszę z doświadczenia i bardzo dobrze bo sprawdzone rozwiązania mają jako taki sens.
    – nie ma sensu za bardzo wgłębiać się w scenariusz po prostu utrata pracy jednak muszę się odnieść do kwestii oskarżenia jeśli jestem winny to dziękuje za wyrozumiałość a jak nie to trudno dyscyplinarka i sąd trzeba mieć jakis honor
    – kwestia funduszy awaryjnych – nie chciałbym tak tego nazywać bo w polskich warunkach ciężko jest odłożyc pieniądze z konkretnym przenaczeniem na czarna godzinę ale tak pieniądze w formie róznych inwestycji , oszczędnosci itd. powinny być i warto tutaj pomyśleć o tym kilka lat wcześniej ma to to też duże znaczenie w przypadku np ew. roszczeń, często ludzie odpuszczają firmie bo nie mają pieniędzy na walkę
    – skromne życie niby banał i niby każdy na papieże potrafi ale czy na pewno? Sprawdziłem ograniczanie wydatków to proces długotrwały wart więc rozwijać tą umiejetność wcześniej , ważne też jest budowanie codziennego , że tak nazwę profilu finansowego jak ktoś zarabia np 3 tys. z tego 1 tys to rata mieszkania w ktorym mieszka 1 tys. to raty kredytow gotówkowych no to ma przesrane bo jak ma ograniczyc wydatki do np 1.2 skoro same stale opłaty wynoszą ponad 2 tys.
    – nie zgadzam się, że brak pracy to brak rozrywek po prostu trzeba sie bardziej postarać

    • Piotr pisze:

      Też się nie zgadzam, że brak pracy (czy bardziej ogólnie – brak kasy) to brak rozrywek. Zależy co jest dla kogo rozrywką, bo „charatanie w gałę” z kumplami raz w tygodniu czy wycieczka z dzieciakami do lasu, to żaden koszt. No ale jeśli dla kogoś jedyna rozrywka, to „odreagowanie” tygodnia pracy przez wypicie piwa z kumplami w klubie/pubie, no to ma problem (dla mnie to nie rozrywka tylko nałóg – dla mnie rozrywka to coś co chcę robić, a nie coś, co muszę robić bo inaczej nie jest ok :D)

  5. Powolniak pisze:

    Ja jestem gotowy na utratę pracy. Szykowałem się na to od kilku lat. Skończę budowę domu i mam zamia doprowadzić do swojego zwolnienia. Chorować, odwalić jakiś wypadek w pracy itp. i czekać aż mnie zwolnią a potem odprawa i zasiłek. Robię to bo nienawidzę roboty którą wykonuje. Poza tym żona też pracuje a z jednej pensji można też bardzo oszczędnie żyć. Po zasiłku poszukamy jakiejś roboty

  6. tomek2 pisze:

    Jeszcze parę, spraw fajnie, że Piotrowi chce się pisać aż tyle ale warto to sobie brac na poważnie bo rady dobre (i dodam ,że sprawdzone) , generalnie ja bym jeszcze podzielił scenariusz na dwa głowne tematy i poszukiwanie pracy ew. innego źródła dochodu i II pozostawanie bez pracy czy też głównego źródła dochodu, tutaj poza ogólnym wskazówkami danymi wcześniej mogę dać kilka konkretnych wskazówek , które jednocześnie fajnie się łączą z innymi tematami dot. survivalu i takie najbardziej lubię.
    – Fajna sprawa generalnie ideea minimalizmu chodzi mi bardziej o zrobienie listy rzeczy ważnych w życiu , żeby nie odnosić się do klasyka Laski ale zapewne większość z was wpiszę na pierwszym miejscu rodzinę a oglądanie tv gdzieś na końcu a jak jest faktycznie? Zupełna rezygnacja z TV w moim przypadku nie wchodziła w grę ale bardzo ograniczyłem, kupiłem też tani tv, mały i bardzo energooszczędny dzięki czemu w razie awarii prądu łatwiej go zasilić a i rachunki za prąd na co dzień są dużo niże (wcześniejszy pobierał 300W i włączony był kilkanaście godzin dziennie obecnie to ok 2h i 25W), komputer stacjonarny się przydaje ok 130 W ale staram się jako podstawowego używać laptopa lowV – śrrednio 25W i smartfona a generalnie ograniczać niepotrzebne korzystanie z kompa wyjątek robię dla d-s.pl 😉 i tu podobnie łatwiej w razie W uruchomić smartfona czy małego laptopa niż duży komp, do tego inne sprzety energooszczędne i w moim przypadku rachunki zjechały ponad 50% a to dużo.
    – Samochód nie pracujesz to nie ma auta na co dzień proste, jeśli jednak jest Ci potrzebne to raczej nie trzeba wymieniać na nowsze , starsze takie które jadą często kontenerami do afryki typu stare merce i toyoty to bardzo ekonomiczne pojazdy do tego najlepiej w lpg – poza ekonomia mamy zabezpieczenie paliwa (benzyna+lpg) i ew. prąd spokojnie pomijając lodówkę i tego tupu sprzęty można traktować jako małą elektrownia w razie W
    – Ubrania -każdy ma sporo sposobów ale na pewno można chocby second handy, buty polecam np lidlowskie i najlepiej mieć osobny budżet na odzież ja mam 25msc- i spokojnie starcza (uczciwie mówią , że mam zapasy z czasów beztroskiej konsumpcji ale generalnie 90% ubrań mógłbym się pozbyć)
    – Jedzenie u każdego inaczej to wygląda ale pamiętam czasy kiedy oscylowało to u mnie w ok 1,5 tys obecnie zależy jak liczyć ale na pewno poniżej 200zł (obecnie odżywiam się na pewno zdrowiej)- Jak to robić no tu przydają się np zapasy na trudne czasu często jakieś produkty są bardzo Tanie w promocjach wtedy je kupuje za zapas i oszczedzam, dodatkowo unikam jedzenia poza domem jak wiem, że wychodzę na 6 h to zakladam ,że mmogę zgłodnieć i zabieram swój prowiant…….

  7. tomek2 pisze:

    jeszcze raz podkreślę bo niewiele osób sobie zdaje sprawę z wydatku jakim jest auto nawet zakladając, że już je mamy to jednak jako stały element trzeba liczyć do kosztu amortyzacje bo kiedyś trzeba kupić natępne to już spory wydatek często liczony w setki zl miesięcznie, dalej opłaty , przeglądy, naprawy, tankowanie, parkingi i okazuje się, że wydatek jest ogromny na innym blogu udowadniano, że jak ktoś mam mniej niż 15km do pracy to taniejj jest jeździć taksówka ale myślę,że dla większości nawet nie odpalone raz auto rocznie do wydatek kilku tysięcy. Polecam do przemyślenia

  8. PABLO pisze:

    @tomek2
    „jak ktoś mam mniej niż 15km do pracy to taniejj jest jeździć taksówka”

    Ja, trasą którą jeżdżę, do pracy mam ok. 19 km i od ponad 10 lat praktycznie codziennie jeżdżę rowerem (W-wa). Do jazdy po mieście nie potrzebny jest żaden wypasiony rower, ważniejsze jest aby był jak najprostszy, tak aby był możliwie niezawodny i możliwie bezobsługowy oraz nie kusił do kradzieży.

    Również dzieci odwoziłem do przedszkola/szkoły na rowerze (był czas, że miałem jednocześnie przedni i tylny fotelik), również zimą.

    Najkrótszą drogą miałbym ok. 15 km, ale nieco dłuższą drogą jest szybciej (ominięcie ścisłego centrum) i przyjemniej. Celowo omijam ulice gdzie są poprowadzone tzw. drogi rowerowe (wielu ludzi – czego nie rozumiem – brakiem takich dróg tłumaczy się z dojeżdżania do pracy samochodem). Do każdej pory roku wystarczy odpowiednio dobrać ubiór, aby dało się bezproblemowo poruszać rowerem po mieście (piszę to z perspektywy ponad 100.000 km spędzonych na dojazdy do/z pracy).

    W pracy mam drugi zestaw ubrania. Przez wiele lat myłem się po prostu w umywalce, od kilku lat pracodawca przy okazji remontu zrobił prysznic. Zresztą, jadąc odpowiednio dałoby się na tyle nie spocić, że żadne szczególne mycie się nie byłoby konieczne. Ja po prostu jadę szybciej bo lubię.

    Pomijając koszty, najważniejsze jest dla mnie to, że wiem ile czasu będę jechał.

    Jak mam jechać samochodem to krew mnie zalewa – korki, problemy z zaparkowaniem, zimą skrobanie szyb, konieczność systematycznego tankowania (mało co tak mnie irytuje jak kolejka do kasy na stacji benzynowej, kiedy mało kto płaci za benzynę, za to wszyscy kupują jakieś duperele dostępne w osiedlowym sklepie), itp.

    Nawet zwykłe zakupy łatwiej mi „ogarnąć” rowerem niż kombinować samochodem w zatłoczonym mieście.

  9. tomek2 pisze:

    Pablo wszystko prawda co piszesz , mój przykład z jednego z blogów miał tylko uświadomić o jakich kosztach mowimy w aspekcie scenariusza.Nie rozumie oprócz tego co piszesz argumentów ludzi, że nie stać ich na zakup roweru bo to nie tylko ,zdrowie ,(znam Pana 80 lat codziennie 20km na rowerku- fenomenalne zdrowie), oszczędność która zwraca się błyskawicznie , ale jak w innych art. niektórzy proponuja rower do ewakuacji. Proponuję też skuter jako półśrodek w godzinach szczytu do centrum autem to jest po prostu tragedia a rowerem czy skuterem 😉

  10. PABLO pisze:

    @tomek2
    Z tym zdrowiem to nie wiadomo jak jest naprawdę. W mieście jest pewnie bardzo dużo zanieczyszczeń, które wdycha się jadąc rowerem (samochodem na pewno też, pewnie nawet bardziej bo wlot powietrza jest niżej).

    Jest dużo dziarskich osób jeżdżących rowerem do późnego wieku (sam też już nie jestem młodzieńcem, znacznie bliżej mi do 50-ki niż do 30-ki), ale czy są dziarscy dlatego, że jeżdżą rowerem, czy wręcz przeciwnie, jeżdżą rowerem bo są dziarscy … tego nie wie nikt.

  11. tomek21 pisze:

    ok kwestia dyskusyjna osobiście dostrzegam taki potencjał ale to już trochę odbiegamy od meritum, na pewno można zaoszczędzić pieniądze, czas , może zdrowie a na pewno zrobić formę – Widzę jak ludzie narzekają na brak czasu , że nie mają kiedy ćwiczyć/biegać bo praca, bo to bo sramto a Ty udowadniasz ,że jadąc rowerem oszczędzasz czas w porównaniu do auta i jeszcze trening wydolnościowy. Najlepsze jest to , że transport i rower to tylko przykład jak się dobrze pomyśli to większość aspektów w życiu można tak zrealizować ale ludzie utrudniają sobie życie , ja nnie ukrywając do niedawna też tak robiłem.

  12. Malcolm pisze:

    Witam,

    kilka lat temu jeden z moich szefów podsumował moje uwagi ( i narzekania też) mniej więcej tak: ” Wiesz co, to zwolnij się jutro. Ty będziesz miał spokój, my też, nie ma sprawy”. Wtedy mnie zmroziło, nie byłem gotowy – kredyt studencki, mały zapas oszczędności, brak alternatyw. Tak mnie wystraszył, że obiecałem sobie już nigdy nie dać się złapać w tak trudnej sytuacji. Miesiąc później i tak udało mi się zmienić pracę, ale już z nowym podejściem.

    Od tamtego czasu sporo się zmieniło, dziś utrata pracy byłaby prawdopodobnie szansą rozpoczęcia czegoś fajnego, może na własny rachunek, może niekoniecznie w PL.

    Odnośnie niektórych poprzednich komentarzy:

    Zgadzam się w 100% z ukierunkowaniem na samorozwój w pracy, przychodzeniem „pracować” a nie ” do pracy”.
    Bogatego Ojca znam na pamięć, często go słucham w aucie, polecam wersję w języku obcym, który znasz najlepiej.
    Zgadzam się z podejściem, że umowa na czas nieokreślony rozleniwia, wolałem mieć okresowe – bardziej się starasz, a firma też co jakiś czas musi przyznać ( przedłużając kolejny raz umowę), że im pasuje układ z Tobą. No i nowa umowa to też podwyżka. Z doświadczenia wiem, ze pracodawca raczej nie lubi zwalniać osób, które dobrze pracują, chyba że przychodzi sprawa spadku rentowności, to wtedy jak ma utopić firmę, to woli zmniejszyć załogę, ale to też nie idzie jako pierwsze.

    Fajny blog, poza paroma maruderami w komentach widzę sporo ludzi, którym nie jest obojętne czy zostaną złapani z opuszczonymi gaciami. A maruderom i tak zawsze będzie źle.

    Pzdr

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.