Od czasu do czasu będę tu podklejać newsy, które tematycznie do tego bloga pasują.
Dziś będzie o tym, jak to na rynku w USA pojawiła się masa zarażonych salmonellą jaj i jak nasze przygotowania na gorsze czasy mogą nas przed tym uchronić.
Niemal półtora tysiąca osób w ostatnim czasie zachorowało w USA z powodu zatrucia salmonellą. Z rynku wycofuje się (lub wycofano) ponad pół miliarda jajek, które mogą byś salmonellą skażone.
To nie pierwsza sytuacja, w której z rynku w USA wycofuje się bardzo duże ilości żywności. Ma to związek głównie z wysokouprzemysłowioną i skoncentrowaną produkcją zbóż, mięsa i jaj. Ponieważ żywność w Stanach pokonuje setki kilometrów z fabryki do centrów dystrybucyjnych a następnie do sklepów, ewentualne skażenia żywności rozprzestrzeniają się bardzo szybko i na dużym obszarze. Jest o tym cały film, „Food, Inc.”, warto obejrzeć…
Jak przed takim zdarzeniem może nas uchronić zapas żywności? Bardzo łatwo, bo po prostu zamiast kupować skażoną żywność w sklepie, wystarczy sięgnąć głębiej na półkę w spiżarni i problem z głowy. Zgodnie z zasadami przygotowywania zapasów żywności w końcu regularnie jemy to, co mamy w spiżarni.
Nie jest jakimś strasznym problemem, jeśli nagle przez tydzień czy dwa nie możemy zjeść jajka na miękko czy jajecznicy. Gorzej, gdy mamy specjalne potrzeby żywieniowe (na przykład mamy dziecko wymagające specjalnej żywności, np. bezglutenowej). Tym bardziej więc warto mieć zapas własnej żywności.
Każdy kij ma dwa końce. Jeśli zrobimy zapasy z produktów, które są skażone to będziemy nieźle do tyłu. Oby tylko logistycznie. Sklep powinien przyjąć taki towar do zwrotu.
Tak, będziemy ostro do tyłu, jeśli kupimy cały zapas za jednym razem i akurat trafimy na skażoną partię. Ale teoria najprostszego budowania zapasów żywności mówi o tym, by robić je stopniowo, przy codziennych zakupach. Będę o tym szczegółowo pisać w przyszłości.