Strategia samotnego wilka

Obserwując Wasze wypowiedzi na blogu, na naszym kanale na YouTube i na fanpage, ale także śledząc dyskusje na innych serwisach o nowoczesnym survivalu widzimy, że spora część osób chce przygotowywać się na trudne czasy w myśl strategii samotnego wilka.

W naszej ocenie jest to błąd i z pomocą tego materiału chcemy Was o tym przekonać.

Filozofia nowoczesnego survivalu każe nam przygotowywać się na trudne czasy tak, żebyśmy w razie czego mogli poradzić sobie sami, bez wsparcia z zewnątrz. Żebyśmy nie musieli głodować czekając, aż ktoś przywiezie nam żywność. Żebyśmy mieli zapas żywności, znali alternatywne miejsca zaopatrzenia w żywność (choćby rośliny jadalne rosnące w okolicy), czy nawet mieli swój własny, przydomowy (albo choćby i balkonowy) ogródek.

To jednak nie oznacza, że powinniśmy radzić sobie sami, bez pomocy z zewnątrz, ale jednocześnie nie oglądając się na to, co dzieje się z ludźmi dookoła nas. Bo przecież gdy będziemy mogli pomóc sobie, będziemy mogli pomóc też innym — rodzinie, bliskim, czy też sąsiadom.

Kiedyś użyliśmy już przykładu pompy zatapialnej, którą można użyć do wielu różnych celów. Do wypompowania wody z piwnicy po zalaniu, ale też do zdobycia wody pitnej. Można z pomocą takiej pompy (i samochodowego agregatu prądotwórczego) przepompować wodę z rzeki do beczki w bagażniku, którą następnie przywieziemy sobie wodę do domu.

Taka pompa to nieduży wydatek, każdy może ją sobie kupić samemu, kosztuje przecież małe kilkaset, czy nawet kilkadziesiąt złotych. Tylko po co? Jeśli mieszkamy na osiedlu domów jednorodzinnych, regularnie podtapianych przez wodę, czemu nie zrobić zrzutki wśród zaprzyjaźnionych sąsiadów? Potem w razie kolejnego podtopienia nie będziemy musieli czekać, aż przyjedzie straż pożarna i przywiezie motopompę.

Nie jest łatwo zachęcić do przygotowań na trudne czasy żonę, a co dopiero mówić o sąsiedzie. Nie chodzi oczywiście o to, by nachalnie i na każdym kroku starać się innych ludzi ewangelizować. By tłumaczyć im „tak, musisz się przygotowywać, odkładać na czarną godzinę, robić zapasy”. Jest przecież masa ludzi, którzy zupełnie nie wierzą w to, że coś może się na świecie na gorsze pozmieniać. Inni uważają, że takie przygotowania w niczym nie pomogą. Że i tak umrą. Że wolą umrzeć z głodu (nie mając zapasu), niż z niedożywienia (mając tylko tani zapas pustych kalorii). Jeśli ktoś uważa, że przygotowania na trudne czasy nie są mu potrzebne, to trudno będzie go przekonać, by myślał inaczej.

To jednak nie oznacza, że powinniśmy zupełnie odcinać się od takich ludzi w trudnych czasach. Przecież to są ludzie, którzy często są nam bardzo bliscy. Przecież nie będziemy w trudnych czasach ich unikać, chować się przed nimi, udawać przed nimi, że jesteśmy w tak samo trudnej sytuacji, jak oni.

Naturalnie trzeba znaleźć równowagę między pomocą innym a naszym własnym bezpieczeństwem. Nie chodzi przecież o to, by relacjonować każdemu sąsiadowi, jak mamy zaopatrzony schron (ziemiankę), ile mamy żywności, gdzie w domu trzymamy złoto i dolary, gdzie mamy broń, ile jej mamy, czy że w ogóle mamy w domu broń palną. Nawet zaprzyjaźniony sąsiad może coś komuś palnąć po wódce i skończy się to tym, że utracimy wszystko, co przez ten czas nagromadziliśmy.

Naiwne jest też myślenie, że w razie czego, jeśli dobrze się przygotujemy, będziemy w stanie w każdej sytuacji poradzić sobie samodzielnie. W skali rodziny poradzenie sobie ze skutkami każdej katastrofy, każdego scenariusza, jest nierealne. Okay, może uda się Wam ugasić pożar domu, uchronić go przed skutkami powodzi, że poradzicie sobie z głodem.

Ale jak chcecie poradzić sobie z uzbrojoną, kilkunastoosobową bandą, która od jakiegoś czasu napada kolejne domy, rabując wszystko to, co w nich się znajduje?

W tym zakresie łatwiej jest zapewnić sobie bezpieczeństwo, jeśli skrzykniemy kilkunastu sąsiadów, stworzymy straż sąsiedzką, będziemy patrolować okolicę. Nawet dziś takie straże powstają, by chronić ludzi przed pospolitymi złodziejami.

Krytycy przygotowań na trudne czasy mówią niekiedy, że „ci podli anarchiści to tylko czekają, aż porządek społeczny upadnie, żeby była jakaś wojna, albo apokalipsa zombie; wtedy wyciągną z szaf karabiny, puszki z fasolką i bandaże i będą się cieszyć z upragnionej anarchii; a teraz nie chcą brać udziału w rozwiązywaniu problemów społecznych, pomagać ubogim, potrzebującym; patrzą tylko na własne potrzeby, nie dalej, niż czubek własnego nosa”.

Do pewnego stopnia jest to prawda. Ale tylko w tym zakresie, że mamy świadomość niewydolności państwa. Państwo już dziś nie jest w stanie obywateli nakarmić, zapewnić im schronienia i ciepła. Już dziś! A co dopiero w razie jakiejś katastrofy gospodarczej, przyrodniczej (dużej powodzi), czy choćby wojny. Wtedy będzie jeszcze bardziej niewydolne. Musimy więc dziś radzić sobie sami i być przygotowanym na to, że w przyszłości też będziemy zmuszeni radzić sobie sami.

To wszystko jednak nie oznacza, że już dziś nie możemy ludziom potrzebującym pomagać. Może to przyjąć formę pomocy staruszce z bloku za rogiem w zrobieniu zakupów, ale też wspierania różnego rodzaju akcji i fundacji charytatywnych.

Głupotą byłoby, gdybym zakładał, że w razie czego na świecie zostanę tylko ja sam, albo tylko z rodziną, że wszyscy inni zginą. Że nie będzie dookoła mnie ludzi tak samo poszkodowanych, jak ja. Tak samo dotkniętych skutkami pandemii, powodzi, czy wojny.

Po prostu chodzi o to, żebyście na trudne czasy przygotowywali się w taki sposób, żebyście w razie czego nie potrzebowali pomocy z zewnątrz w zaspokojeniu swoich podstawowych potrzeb. Żebyście byli w stanie sami się wyżywić, zapewnić sobie wodę, schronienie, dach nad głową, ciepło i energię. Ale chodzi także o to, żebyście byli w stanie w zakresie tych najbardziej podstawowych potrzeb pomóc sąsiadom.

Bo łatwiej sąsiada nakarmić, niż zastrzelić.

 

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

22 komentarze

  1. Bunkier pisze:

    Niestety ja mam też sąsiadów, którzy nie są przychylnie nastawieni. I jakby wyczaili, że coś mam… To jest kłopotliwa kwestia. Są rzeczy, które powinny pozostać tajemnicą.

    • Piotr pisze:

      Nie do końca się zgadzam. Jeśli na relacje z sąsiadami patrzysz w kategoriach zysku/straty (korzyści/zagrożeń itp.) to ta relacja nigdy nie będzie autentyczna, Ty nie będziesz ufał sąsiadowi a sąsiad Tobie i relacja będzie tylko poprawna (powierzchowna a nie zażyła).

      Tak na prawdę nie chodzi o przekonywanie innych do swoich poglądów (aby byli „przychylnie nastawieni”) tylko o utrzymywanie dobrej relacji pomimo odmienności światopoglądowych (które będą zawsze, w każdej społeczności, nawet w dwuosobowej :D). Jako błędy początkującego preppersa wylicza się zwykle:
      1) otaczanie się ludźmi o identycznych bądź podobnych poglądach (i traktowanie ludzi o innym podejściu jako „niedostatecznie uświadomionych”)
      2) selektywny wybór źródeł informacji (typu 5000 polityków obydwu stron konfliktu powie, że wojny nie będzie, ale wystarczy że jeden gdzieś powie o wojnie i preppers się tej jednostkowej informacji „uczepi” ignorując pozostałe źródła informacji uznając je za mniej wiarygodne)
      3) przywiązywanie się do opracowanych planów (posiadanie planów na każdą ewentualność) przy jednoczesnym braku elastyczności (czyli umiejętności działania bez planu w nieznanym terenie i nieprzewidywalnych okolicznościach)
      4) brak weryfikowania wszystkiego w praktyce, czyli są plany ucieczkowe, zapasy, sprzęt itd. ale NIGDY taki preppers nie wyłączy sobie bezpieczników z prądem na tydzień czy nie pokona z plecakiem ucieczkowym trasy 50-100km itd., wszystko pozostaje w ramach przygotowań teoretyczno-sprzętowych (czyli zakupy „gadżetów” i życie w iluzji co to on tym sprzętem może zrobić gdy przyjdzie kryzys)
      Mając te cztery punkty na uwadze weź poprawkę na to, że:
      1) Ten nieprzychylnie nastawiony sąsiad wcale nie ma mniejszych szans na przetrwanie niż Ty (może to na przykład kompensować znacznie większymi umiejętnościami czy posiadaniem znacznie większej liczby prawdziwych przyjaciół, z którymi w sytuacji kryzysowej może działać „stadnie”), to że on uważa przygotowania na wojnę atomową za zbędne (czy wręcz głupie) wcale nie oznacza, że nie może być dobrym sąsiadem i że w sytuacji kryzysowej macie działać „osobno”
      2) sąsiad może podejmować swoje decyzje życiowe kierując się innym zbiorem źródeł informacji – niekoniecznie są lepsze czy gorsze, są po prostu inne, Ty wierzysz swoim źródłom informacji, on wierzy swoim, to rzeczywistość zweryfikuje kto miał rację (i całkiem możliwe, że on będzie „do przodu” nie inwestując w budowę schronu a jednocześnie będzie „w plecy” nie inwestując w zapas wody – zależy co się w życiu przydarzy :D)
      3) A co jeśli sytuacja kryzysowa dopadnie Cię gdy będziesz poza domem, albo kryzys zacznie się właśnie w Twojej okolicy (na przykład epidemia, zamieszki, awaria cysterny z chemikaliami itp.) i nawet wybudowany schron nie da ochrony? Czy umiesz sobie poradzić w sytuacji typu: jestem z rodziną w samochodzie w obcym mieście (czy nawet kraju), mamy jedzenie w bagażniku na kilka dni, kasy praktycznie nie mamy wcale (bo pojechałeś na przykład na urlop do Hiszpanii, a w międzyczasie Polska została zaatakowana i nie ma jak wrócić po zasoby chociażby finansowe w postaci kruszców, gotówki na kartę płatniczą nie wypłacisz, bo Twój bank nie funkcjonuje, a całego zapasu gotówki przecież nikt wszędzie ze sobą nie zabiera) – w takiej sytuacji umie sobie poradzić każdy student, który pojechał zmywać przysłowiowe gary, ale czy ktoś, kto nawykł do planowania (i nigdy nie improwizował) sobie poradzi? Sąsiad może uważać, że lepiej jest być przygotowanym na nic, ale gotowym na wszystko, niż być przygotowanym na wszystko, ale gotowym na nic, może uważać, że skoro umie sobie poradzić „nie mając nic”, to robienie wielkich przygotowań, zapasów itd. nie ma sensu. Osobiście uważam, że prawda leży po środku, czyli trzeba być gotowym na wszystko a przygotowanym na rzeczy najbardziej prawdopodobne (patrząc na sprawy realnie bardziej prawdopodobny jest brak prądu niż atak nuklearny, dlatego wolę ukierunkować wysiłek na zabezpieczenie się przed tym pierwszym niż przed tym drugim, bo to mi się statystycznie bardziej opłaca, choć oczywiście atak nuklearny bardziej działa na wyobraźnię i generuje silniejsze emocje).
      4) Zakumplowałeś się z tym sąsiadem? Nie po to aby go „nawracać” czy aby rekrutować go jako „część swoich planów kryzysowych” tłumacząc, że „schron na dwóch wyjdzie taniej” – bo to jest szukanie wspólnika do biznesu a nie nawiązywanie relacji. Relacja międzyludzka jako taka jest bezwarunkowa, nie jest dla obiektywnych korzyści (one są efektem ubocznym, ale nie tylko korzyści, bo koszty też są :D). Spróbowałeś nawiązać relację z sąsiadem dla samej relacji (bez planowania późniejszego „wtajemniczenia go w plany”), bez rozpatrywania za i przeciw, tak po prostu jak człowiek z człowiekiem, równy z równym – może jest zupełnie inny niż Ci się wydaje a jedynie Twoje nastawienie powoduje, że on na Ciebie reaguje tak jak reaguje (możesz po prostu nieświadomie wszystkich niepreppersów traktować jako „gorszych” czy mniej świadomych ludzi i druga strona to czuje reagując tak jak reagują).

      Społeczność to nie partia polityczna, społeczność to grupa ludzi o odmiennych poglądach, wiedzy doświadczeniu, gustach itd., bez akceptowania indywidualności i odmienności każdego członka społeczności nigdy się członkiem tej społeczności nie zostanie.

      • Bunkier pisze:

        Dziękuję za wywód (skądinąd bardzo ciekawy), ale się nie zrozumieliśmy. Nie uważam się za preppersa, szczerze mówiąc nie mam zbytnio możliwości robienia zapasów itp, ale to pomińmy. Sąsiadowi nie przeszkadza moje 'prepperstwo’, ba, on nawet nie ma o tym pojęcia. Mieszkam w takim miejscu, gdzie wojna podjazdowa między sąsiadami trwa od 40 lat nieprzerwanie. A ja mieszkając tu 12 jestem nadal świeżakiem. To jest sytuacja w której jeden sąsiad dusił kiedyś żonę drugiego za to, że trzeci zabrał przez pomyłkę jajka sprzed jego drzwi. Prawdopodobnie gdyby się dowiedzieli, że mam jedzenie, to zawezwałby dwóch swoich synów, którzy już by się zatroszczyli o sprawiedliwość na tym świecie. Niestety. Uwierz mi, że mam naprawdę duże zdolności nawiązywania relacji międzyludzkich. Tutaj jednak nawet one wymiękają 😉

        • Piotr pisze:

          Hehe 😀 Ok, po prostu ja swoje się „namieszkałem” zarówno na wsi jak i w mieście i z praktyki wiem, że generalnie ludzie na wsi (może nie w każdej :D) są bardziej ze sobą zżyci, zwłaszcza starsze pokolenie, które pamięta czasy, gdzie samodzielnie nie dało się gospodarować (ze względu na kiepską mechanizację) i wzajemna pomoc przy pracach polowych, budowach, pożarach itp. była czymś normalnym, ale i młodzi chodzą do tej samej podstawówki, jeżdżą potem tymi samymi autobusami do szkół itd. – po prostu to jest urok małej społeczności, gdzie każdy zna każdego i wie czego się po kim można spodziewać, kto na czym się zna, kto ma jakie „odpały po pijaku” itd. W dużych miastach, zwłaszcza pokroju Warszawy, tego nie ma, niejednokrotnie ludzie nie mają jakichkolwiek relacji nawet z sąsiadem mieszkającym piętro wyżej/niżej, kumpli ma się w pracy a nie w miejscu zamieszkania, a zapytanie się jakiegoś dziecka bawiącego się na placu zabaw o drogę grozi oskarżeniem o pedofilię 😀 Ktoś z że tak powiem „miejskim” podejściem nie będzie w społeczności wiejskiej traktowany jako „swój chłop” dopóki nie zmieni swojej mentalności.

          Swoją drogą może zmień lokalizację, skoro tam jest tak źle i w razie czego trzeba będzie się bronić przed sąsiadami? Przecież miejsce w którym żyjemy można sobie wybrać 😀

  2. tomek21 pisze:

    samo załoźenie w Poście Piotra średnio mi pasuje ale generalnie wszystko prawda niemniej dodam odsie, źe właśnie po to tu jesteśmy aby ew. Braki nadrabiać

  3. Rafał M. pisze:

    Ależ państwo jest w stanie obywateli nakarmić, zapewnić im schronienia i ciepła. Tylko państwu się po prostu nie chce, rządzący gardzą ludźmi z jakimikolwiek problemami.

    Przykład choćby mieszkań socjalnych. W Wielkiej Brytanii państwo ma więcej mieszkań niż potrzeba ludziom, bezrobotny może wręcz sobie wybrzydzać, np. jakiegoś nie chce bo tynk w rogu odpada, albo gniazdko wyszło ze ściany i z reguły urzędnicy bez problemu przydzielają inne mieszkanie. We Francji istnieją przepisy, że w gminie określony procent budowanych mieszkań musi być komunalnych, dla ludzi których nie stać na opłacenie wysokich rynkowych czynszów.
    Jedynie Polska jest tu wyjątkiem, wcale nie dlatego że biedna, bo gminy dostają pieniądze na mieszkania komunalne, tylko ich praktycznie nie wykorzystują. Pokutuje mit, że jak ktoś sobie nie radzi, to pewnie menel i zaraz zniszczy, więc nie ma sensu budować, a ludzie czekają w 10-letnich kolejkach i dostają zagrzybione.
    W Polsce nawet pobyt w schronisku dla bezdomnych i posiłki są płatne.

    A co do kwestii przetrwania samemu, to praktycznie niemożliwe. I największym problemem wcale nie będzie zdobycie żywności.
    Człowiek do życia potrzebuje interakcji z innymi ludźmi, bez tego długo psychicznie nie pociągnie, w ciągu kilku dni do kilku tygodni straci chęć do życia.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Nasze państwo nie jest w stanie zapewnić ludziom wyżywienia i dachu nad głową.

      Czy państwo nie chce, czy nie ma dość pieniędzy, czy może obywatele sobie tego nie życzą, to jest inna kwestia.

      Osobiście uważam, że problem ludzi biednych, nieradzących sobie, można rozwiązać inaczej, niż dając im wygodne i ciepłe łóżka w ogrzewanych z państwowych (czy samorządowych, bez różnicy) pieniędzy. Choćby poluzować przepisy budowlane na tyle, by każdy mógł mieszkać w byle czym, choćby i ziemiance wykopanej na własnej działce, albo w samochodzie kempingowym. W USA są całe osiedla przyczep, a w Polsce czemu ich być nie może?

      • Piotr pisze:

        Popieram! To nie jest tak, że państwo ma świętego Mikołaja, który domki pobuduje, państwo nigdy nikomu niczego nie da, czego wcześniej nie zabierze komuś innemu (i przy okazji weźmie część na utrzymanie urzędnika, który wypełniał papierki) – zamiast zabierać pracującym większe podatki (kara za zaradność? za to że ktoś pracuje?) aby utrzymywali tych bez pracy, lepiej dać „luz prawny”.
        Państwo socjalne, to karanie podatkami pracujących i nagradzanie zasiłkami bezrobotnych – to po prostu nie może działać w normalnym państwie (co innego na przykład Norwegia, gdzie przychód ze sprzedaży surowców jest tak duży, że nawet gdyby tam nikt nie pracował, to jest „górka budżetowa” w wysokości około 1 miliona dolarów na obywatela – tam się można bawić w państwo socjalne, ale nie u nas).

    • Piotr pisze:

      Co do konieczności interakcji, to sprawa jest bardzo indywidualna, niektórzy wręcz świadomie idą „w odludzie” nawet na kilka tygodni, aby wreszcie pobyć z samym sobą (Marek Kamiński, Jacek Pałkiewicz itd.) 😀 Na kilka dni (typu w piątek wyjechać, w poniedziałek wrócić) to latem często wyjeżdżam, choć akcji typu miesiąc samotności jeszcze nie ćwiczyłem (i nie wiem czy pojawi się tego typu kontekst aby móc to sprawdzić) 😀

    • Bronisław pisze:

      Rafale nie zgadzam się z ostatnim zdaniem. Nie można tak generalizować, są ludzie którym właśnie problem stwarza kontakt z innymi, a przebywanie w większych grupach jest dyskomfortem psychicznym.

      A co do tez wcześniejszych nie mam zdania gdyż nie zajmowałem się problemem mieszkań socjalnych i nie miałem potrzeby zdobywania wiedzy na ten temat.

  4. Jakub pisze:

    Ciekawy eksperyment pokazano w programie Alone in the wild. Jego bohater Ed Wardel, założy sobie że przetrwa sam 90 dni na Alasce. Żadnych kontaktów z ludzmi, telefonów etc. Przetrwał 50. Gość miał naprawdę duże chęci ale nie dał rady. Załamał się. Zmagania z naturą i brak jakiegokolwiek wsparcia nawet w rozmowie z inną osobą, sprawiło, że facet wprost do kamery, płacząc, mówił że tęskni za ludźmi. Uważam, że wyjątek potwierdza regułę, że tak jak wilki żyjem stadnie a samotne osobniki to ewenement.

    • Piotr pisze:

      Z drugiej strony jest wielu „pustelników” żyjących na Alasce praktycznie w odcięciu od świata i nie wariują. Chociażby nasz Jacek Pałkiewicz solowo pokonał w 3 tygodnie Saharę (pieszo) czy przepłynął samotnie Atlantyk na łodzi ratunkowej (około półtora miesiąca). Po prostu Ed Wardel się „posypał” – nie świadczy to ani o tym, że większość ludzi tak ma, ani że nie można się nauczyć jak przetrwać z samym sobą (medytacja :D), choć zgodzę się z tym, że większość ludzi nie umie panować nad swoją głową (emocjami, nastrojami itd.) i są raczej niewolnikami swoich myśli i „humorów” niż ich panami 😀

      Oczywiście niezaprzeczalne jest to, że w zgranej grupie jest na pewno łatwiej przetrwać niż samotnie (chociażby poprzez dywersyfikację sprzętu i umiejętności – wystarczy że jeden w grupie umie rozpalić ogień „byle czym i w każdych warunkach”, ktoś inny umie budować schronienia a jeszcze inny jest przysłowiową złotą rączką i umie naprawiać większość sprzętu i już grupa jest „do przodu” a samotnie nie da się być dobrym we wszystkim).

      • Jakub pisze:

        Patrzę na to tak, Ed miał możliwość w każdej chwili wezwania helikoptera i zwinięcia maneli. To był taki miękki punkt tego przedsięwzięcia. Jeśłi masz ten komfort zrezygnowania w każdej chwili to podświadomie masz komfort nad rozczulanie się nad sobą. Może by zapanował nad sobą jak by wiedział że nikt mu nie pomoże.
        Też jestem zdania, że co dwie głowy to nie jedna. NIe po to umiemy mówić, żeby gadać z samym sobą 🙂 .

        • Piotr pisze:

          Dla mnie kwintesencją tego jak w ekstremalnych warunkach ważna jest grupa i cel, jest film dokumentalny Raya Mearsa „Real Heroes of Telemark” (nie mylić z fabularnym „Bohaterowie Telemarku” :D). Cel ważniejszy niż oni sami, czasem ludzie wybierają śmierć jako ucieczkę od trudnej sytuacji czy cierpienia, ale tam poddanie się oznaczało śmierć nie tylko tej grupy kilku komandosów, ale też milionów innych ludzi od nowej broni masowego rażenia – cel i nastawienie jest wszystkim, jeśli Ed od samego początku nieświadomie dopuszczał niepowodzenie misji (telefon satelitarny do wezwania pomocy, możliwość rezygnacji w dowolnym momencie itd.) to tak jak piszesz, nic dziwnego, że w pewnym momencie „pękł” – po prostu miał ten wybór, w realnej sytuacji by go nie miał, więc jedynym wyborem byłoby „przeżyć albo zginąć”. W grupie jeśli jedna osoba mentalnie podupada, to reszta grupy go „podciągnie”, da mu jakieś zajęcie, nadzieję, poczucie przydatności itd. i jest zupełnie inaczej.

          • Jakub pisze:

            Właśnie, to jest przewaga grupy. Można liczyć na swoich towarzyszy. To wzmacnia psychicznie, daje poczucie pewności. Jak oni dają radę to ja też. Ludzie się nawzajem napędzają. Wiele przeszkód dla samotnego wilka będzie nie do przebrnięcia a dla teamu okaże się małą niedogodnością. Można też rozpatrywać to tak, że świadomość celu też motywuje. W człowieku drzemią wielkie pokłady siły. Jeśli chodzi o życie, swoje własne lub np bliskich, wiele można dokonać w pojedynkę. Jako że żywo interesuję się górami to dla mnie takim przykładem jest Joe Simpson i jego historia opowiedziana w filmie Czekając na Joe. Swoją droga książka, pod innym tytułem – Dotknięcie pustki – też jest świetna. Jest wiele przykładów na to że człowiek jest sam w stanie zdziałać wiele, lecz więcej można osiągnąć w grupie.

          • Bronisław pisze:

            Panowie, Jakubie i Piotrze, patrzycie na ten problem z punktu widzenia ekstrawertyków i tylko sami na wzajem podtrzymujecie się w tym, że obaj macie rację. Otóż ja prywatnie uważam, że obaj jesteście częściowo w błędzie i obaj się w nim utwierdzacie.
            Przeczytajcie proszę to co napisałem poniżej. Mam nadzieję że zrozumiecie, że działania grupy są dobre dla osób przystosowanych do działań grupowych, ale nie można przekreślać strategii samotnego wilka i arbitralnie twierdzić, że jest ona z gruntu zła.

  5. W pisze:

    Ja mam problem, bo nie mam wielu znajomych, a Ci którzy mi zostali mieszkają albo w innych miastach, albo wyjechali za granicę. W razie czego zostanę sam.

    • Piotr pisze:

      Zależy gdzie mieszkasz, jeśli w Bieszczadach, to może i tak, ale w pozostałych przypadkach sam nie zostaniesz (a czy sąsiedzi będą Twoimi przyjaciółmi, wrogami czy pozostaną obojętni, to już zupełnie inna sprawa ale jest duża różnica między „zostanę sam” a „nie znam nikogo w sąsiedztwie”).

    • Bronisław pisze:

      Wszystko zależy od tego czy to jest twój wybór. Jeśli chcesz zostaniesz sam. Jeśli nie chcesz to nawet gdy nikogo nie będzie blisko Ciebie to i tak sam nie będziesz. Jeśli odpowiednio wcześnie o to zadbasz to nawet mieszkając na „zadupiu” będziesz miał kogoś kto będzie się o Ciebie martwił, troszczył, a w razie kataklizmu pofatyguje się sprawdzić czy u Ciebie wszystko dobrze.
      To tylko zależy od nastawienia to tego czy chcesz mieć przyjaciół czy nie.

  6. Bronisław pisze:

    Czytając i słuchając tego wpisu mam wrażenie, że trochę rozjechałeś się z tezą zawartą w tytule, ale nie o to chodzi w moim wpisie.

    Podczas szkolenia SERE A w którym brałem udział główny nacisk był kładziony na asymilację w skrajnie niesprzyjających warunkach (np. niewoli).Ja podczas tego szkolenia zadałem pytanie psychologowi czy szkolenie jest podzielone na osoby introwertyczne i ekstrawertyczne. Psycholog dość mocno się zdziwił pytaniem. Ekstrapolując zaś ten problem na życie „cywilów” mogę powiedzieć, że asymilacja i utrzymanie dobrej kondycji psychicznej i relacji z sąsiadami i rodziną jest bardzo ważne … ale … Pragnę zwrócić uwagę jeszcze na problem intro… i ekstrawertyzmu, to co dla ekstrawertyka jest dobrym sposobem na odstresowanie dla introwertyka będzie wręcz mordęgą. Tak się przyjęło (w mojej ocenie błędnie) że wszyscy są ekstrawertykami i dla każdego „piwko z kolegami (przyjaciółmi) jest doskonałym środkiem odstresowującym”.

    Otóż nie dla każdego. Uważam że jeszcze ważniejsze jest poznanie samego siebie. Proszę pamiętać że to co dla jednych jest pozytywne dla innych może powodować co najmniej dyskomfort.
    Poznanie samego siebie nie ma polegać jak na postawieniu siebie w każdej możliwej sytuacji. Tylko ma polegać na (zabrzmi to górnolotnie) podróży w głąb siebie. Trzeba z pełną świadomością zaklasyfikować samego siebie do którejś kategorii i zastanowić się z czym mi jest dobrze, z kim mi jest dobrze, z iloma osobami na raz czuję się komfortowo.

    Poruszona tutaj strategia samotnego wilka była skrytykowana, ale bez kontekstu psychologicznego. A może ten samotny wilk to właśnie introwertyk. Jemu będzie najlepiej w samotności. Jemu tak będzie się podejmowało najlepsze decyzje. Będzie mógł przedyskutować (tak dyskutować) każdy problem z samym sobą.
    On sam będzie mógł działać najsprawniej w samotności. Osoby towarzyszące nie pozwolą mu zatopić się w myślach, nie pozwolą na chłodną ocenę sytuacji. Co więcej kilka osób towarzyszących, będzie dla niego dyskomfortem psychicznym, bo nie może działać na 100% a ma świadomość współodpowiedzialności.

    I nie piszę tego w kontekście kryzysu, ale nawet najzwyklejszej pracy zawodowej, co i tak przekłada się na ogólne doświadczenie i późniejsze relacje międzyludzkie. Cywilizacja korporacyjna narzuca konieczność umiejętności pracy w grupie… a to g..no prawda… nie każdy tak musi umieć i lubić tak pracować. Są ludzie którzy szczyt swoich możliwości osiągają gdy siedzą samotnie w kanciapie i się im d..py nie zawraca.

    Stąd moje pytanie o introwertyzm. Szkolenie SERE było prowadzone pod kątem właśnie ekstrawertyków:
    Zagaduj, zdobywaj nieformalne przyjaźnie, trzymaj się grupy… dokładnie to co introwertykowi będzie sprawiało kłopot, to co będzie dla niego dyskomfortem, to co zniszczy go psychicznie i odbierze chęć walki o życie w sytuacji mocno awaryjnej.

    Tak samo strategia samotnego wilka nie bierze się z sufitu, ten samotny wilk będzie wiedział czego chce. Oczywiście, że nie poradzi sobie zawsze sam, ale będzie wolał działać samodzielnie, uciekać samodzielnie, budować zapasy, szkolić się i myśleć samodzielnie. W mojej ocenie nie można wprost takiej strategii krytykować, tylko trzeba zrozumieć co za takim myśleniem stoi, to jest głęboki problem podejścia ekstrawertyków do innych. W mojej ocenie ludzi introwertycznych jest na tyle mało, że traktuje się ich jak jednostki nieprzystosowane społecznie. Zaprasza się się ich na grupowe szkolenia, zaprasza się na terapie grupowe – tym samym tylko pogłębiając problem i jeszcze bardziej odsuwając. Później na osiedlu widać takiego jednego człowieka który zawsze samotnie przemierza osiedle, wszyscy się go boją bo to dziwak jakiś i z nikim nie rozmawia, nikogo nie zaczepi i nie pozdrowi i z nikim słowa nie zamieni. Często tacy ludzie wyrażając swoje poglądy (w końcu też szukają informacji, pytają, słuchają), są odbierani wręcz jak socjopaci.

    Masz rację co do kwestii, że nie można nikogo zostawić całkowicie samego. Taka jednostka nie mając wsparcia zapewne straci pracę (w której nota bene wymaga się pracy zespołowej), może nawet mieszkanie.

    Z tego co widzę na blogu, i grupie na FB jest większość młodych osób, te jeszcze często albo wbrew sobie asymilują się i przystosowują do działania w grupach (w końcu taką wiedzą i oczekiwaniami są zewsząd bombardowani) i tak będą żyć. Albo są właśnie postrzegani jako samotne wilki i ich ścieżka jest piętnowana a grupy się od nich odsuwają, albo oni sami odsuwają się od grup w których nie mają zrozumienia własnych potrzeb, ambicji, pomysłów, strategii działania czy zwyczajnie poglądów na pewne sprawy.

    Ja sam jako świadomy introwertyk, mam pracę którą mogę wykonywać samodzielnie, mam zadania które nie wymagają działania grupy. Grupy na FB do których należę nie postrzegam przez pryzmat właśnie grup, tylko jednostek w nich zawartych. Wolę zwracać się do Ciebie personalnie Krzysztofie niż pisać ogólnie. Polemika jest bardziej konstruktywna gdy rozmawiasz z jedną lub kilkoma osobami na argumenty, niż grając na emocjach całych grup (a tak właśnie działają dzisiejsze media – a tabloidy w szczególności). Ale to jest tylko moje zdanie i szanuję twój odmienny pogląd.

    • Krzysztof Lis pisze:

      Dzięki za bardzo ciekawy punkt widzenia. Nie do końca go rozumiem, choć sam też uważałem się raczej za człowieka mało towarzyskiego, może właśnie do pewnego stopnia introwertyka.

      Nie patrzyłem w ogóle na tę kwestię z punktu widzenia właśnie konkretnego typu osobowości.

  7. Przemysław pisze:

    Zastanawiam się nad waszym podejściem…. Dlaczego nastawiacie się na konkretne działanie (w grupie lub samotnie) zamiast dostosować się do sytuacji? W większości sytuacji działanie grupy jest korzystniejsze ale są sytuacje gdzie „lepiej” jest samemu. Taką sytuacją np. jest konieczność ucieczki w warunkach wojennych lub załamanie systemu rządzenia państwa, a ty mieszkasz w dużym mieście, gdzie nie znasz ludzi, a zaczynają się zamieszki lub napady. Jedna osoba zostawia mniej śladów i jest mniej zauważalna niż grupa (zostawia niższy profil). Brakuje wam elastyczności w działaniu. Zastanawialiście się kiedykolwiek czy jesteście w stanie zaufać ludziom, którzy was otaczają, w sytuacji zagrożenia? (to nie jest wpis za ani przeciw grupie) Ja doświadczałem tego w codziennych sytuacjach, pracując w ochronie, konkretnie przewożąc pieniądze w konwoju. Nigdy nie miałem pewności czy któryś z konwojentów nie postanowi zabrać pieniędzy (każdy był przecież uzbrojony). Przez pewien czas nawet jeździłem w samochodzie, który miał ślady po kulach. Tak, ślady po kulach albo raczej dziury. Nie był to film, tylko Polska, woj. Śląskie. Nie mam więc wątpliwości że w grupie może znalezć się człowiek lub kilku, którzy zaatakują jeśli nastąpi zagrożenie. Zalet grupy nie wymieniam, bo padło ich dużo. Z komenteży wysnułem wniosek o braku elastyczności i braku improwizacji. Obie można szkolić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.