Jakiś czas temu kolega przywiózł mi z Australii suszone mięso kangura, marki Jumping Jerky o smaku Satay. Chwyciłem je z szuflady jadąc na wycieczkę rowerową i korzystając z chwili wolnego czasu nagrałem materiał z testu.
Niniejszy materiał znajdziecie w playerze poniżej, zaś pod nim znajduje się skrócona, tekstowa wersja recenzji.
Mogę od razu powiedzieć, że smak i zapach tego mięsa były zaskakujące!
(Proponuję włączyć napisy i ściszyć dźwięk, bo tamtego dnia dość mocno wiało i nie byłem w stanie tego szumu usunąć do końca na etapie montażu).
Po otwarciu opakowania okazało się, że suszone mięso kangura pachnie trochę jak suszona ryba.
Konsystencja podobna, jak w przypadku innych suszonych mięs. Smak za to dla mnie był wielkim zaskoczeniem, bo mięso smakowało jak rybki w pomidorach z puszki… Słodkie, pomidorowe i lekko pikantne.
Nie mogę powiedzieć, żeby nie było smaczne (ja akurat jestem wielkim miłośnikiem szprotek w pomidorach), natomiast kompletnie się takiego smaku nie spodziewałem. Myślę, że suszone mięso kangura samo z siebie tak nie smakuje, a raczej wpływ na moje odczucia miała przede wszystkim mieszanka przypraw, które do niego zostały dodane.
Osobiście uważam, że suszone mięso jest świetnym produktem na trudne czasy, także do zestawu ewakuacyjnego, bo jest smaczne, bogate w białko (a więc nie tylko w puste kalorie z cukrów i węglowodanów), do tego jak się je popije wodą, to pęcznieje i wypełnia żołądek, dając uczucie sytości. Dlatego czasem sobie sam je robię, albo kupuję, z różnych źródeł.
Mam jeszcze kilka opakowań suszonej wołowiny z różnych źródeł i na pewno będę ją na łamach bloga i kanału recenzował tak, jak wcześniej testowałem żywność na trudne czasy.
Smak mięsa podobny do ryby to pewnie efekt przypraw (moczenie w sosie rybnym lub podobnym). Osobiście jadłem w potrawce, jako „sztuka mięsa, pieczone. Moje kubki smakowe odebrały coś pomiędzy cielęciną a młodą wieprzowiną. Czerwone, delikatne lub po prostu kucharz był dobry. Można w zasadzie je kupić w większych marketach, ceny są tylko trochę wyższe od wołowiny.
Żywność typu meat jerky/suszone mięso ma dwie zasadnicze wady:
1. Jest pyszna. To jest wada jeżeli chodzi o żywność survivalową bo będziemy chcieli ją jeść żeby poprawić sobie humor. Ja np. racje do plecaka mam oparte głownie o batony sante bo są mi smakowo obojętne lub delikatnie smaczne. Jedzenie nie może być niedobre, po co się dobijać w trudnych czasach kiepskim żarciem. Ale też nie powinno być takie że wziąłem gryza, drugiego, trzeciego i nie mogę się powstrzymać…
2. Jest drogie. Po prostu jest. nawet jak robimy samemu co daje około 40-60% ceny sklepowej. Prosty rachunek. To musi być zrobione z czystego mięsa, więc musimy kupić minimum pierś z kurczaka- najtaniej. średnio to 16zł/kg. Ok. 10% idzie na odpad więc cena rośnie do 18zł/kg. teraz najlepiej – w procesie suszenia tracimy 70%masy. mówiąc inaczej z kilograma piersi powstaje 300g jerky. Potrzeba ponad 3 kg piersi na kilogram jerky – czyli ok 50 zł. A to było najtańsze możliwe mięso.
Generalnie nie neguję tego typu jedzonka – zabierają je przecież ze sobą uczestnicy najbardziej ekstremalnych wypraw którzy wiedzą co robią ale też kasą się nie martwią. Ale trzeba sobie uświadomić, że dopóki nie znajdziemy się nagle w krainie gdzie żyje się z polowania to takie suszone mięsko jest trochę luksusem. Są cenowo wydajniejsze pokarmy.