„Vademecum przetrwania” – recenzja książki Piotra Czuryłło

W dzisiejszym materiale postaramy się zrecenzować książkę „Vademecum przetrwania: jak wyjść cało z kataklizmu, katastrofy i konfliktu”, której autorem jest Piotr Czuryłło, znany doskonale w środowisku polskich prepperów. Książkę wydało w 2020 r. wydawnictwo Nasza Księgarnia. Cennikowo kosztuje 65 zł, ale można ją kupić za nieco ponad 40 zł m.in. tutaj.

Dla jasności dodamy tylko, że książkę sami kupiliśmy, aby ją zrecenzować.

W ogóle to wahaliśmy się, czy tę recenzję tu i na YT w ogóle publikować, bo zbiegła się ona z wznowieniem naszej, wydanej w 2017 roku. Mając w pamięci Wasze komentarze pod recenzją książki „Preppersi…”, doskonale wiemy, że część osób może uznać krytyczne opinie na temat książki jako wyraz tego, że chcemy, żeby nasza książka sprzedawała się lepiej.

Jest to trochę męczące, bo od dawna zależy nam na tym, żebyście mieli poczucie, że jeśli coś chwalimy, to dlatego, że jest dobre. A jeśli krytykujemy, to dlatego, że coś ma błędy czy niedociągnięcia, a nie z innych powodów.

W każdym razie zapytaliśmy Was na Instagramie i fanpage’u o Wasze spostrzeżenia i okazało się, że macie podobne, jak i ja. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że recenzję jednak warto opublikować.

No to lećmy.

Na pierwszy rzut oka widać, że książka jest bardzo ładnie, porządnie wydana. Twarda okładka, dobry papier, ładne zdjęcia. Mówiąc zupełnie szczerze trochę zazdroszczę, że nasza nie wygląda aż tak świetnie. Niemniej jednak, to ma też odzwierciedlenie w cenie (jest prawie o połowę droższa od naszej książki). Objętościowo są porównywalne, obie liczą 288 stron. Trzeba jednak też zauważyć, że w książce Piotra 115 stron zajmują całostronicowe zdjęcia lub galerie ze zdjęciami.

Gdybym miał podsumować ją jednym zdaniem: nie do końca spełniła moje oczekiwania. I raczej będzie to książka dla osób początkujących.

Od książki z „vademecum” w tytule oczekiwałem, że będzie kompletnym poradnikiem przetrwania w sytuacjach awaryjnych. I o ile nie można powiedzieć, żeby nie była kompletna w zakresie omówionych zagadnień (bo ich przekrój jest dość szeroki i pokrywa się z moimi oczekiwaniami), to miałem niekiedy zastrzeżenia, że nie zostały omówione dość dogłębnie.

W kilku miejscach zasygnalizowane zostały jakieś pomysły czy rozwiązania, ale brakowało konkretów.

Na przykład, w książce jest mowa o tym, że można dezynfekować wodę nadmanganianem potasu. Że nie jest to metoda optymalna, bo trzeba nie dość, że wodę zdobyć, to jeszcze trzeba mieć ten nadmanganian potasu. Brakuje jednak konkretów: ile trzeba go użyć, jak dawkować, jak wykorzystać, jak długo czekać na efekty i tak dalej.

Nie jest to duży problem. Przecież mówimy Wam, żebyście zdobywali umiejętności i uczyli się obsługiwać sprzęt teraz, a nie czekali z tym na nadejście kryzysu. Czyli trzeba po prostu dziś uzupełnić sobie informacje z tej książki, żeby wiedzieć, jak i ile tego KMnO4 użyć, a potem zrobić jego zapas. Niemniej jednak, oznacza to, że nie można tej książki użyć jako poradnika do zastosowania dopiero w razie wystąpienia kryzysu.

Z drugiej strony, osoby z większym doświadczeniem też pewnie znajdą coś dla siebie. Mnie na przykład bardzo podobały się umieszczone na końcu checklisty do sprawdzenia własnego zestawu przetrwania, czy też szerzej — do sprawdzenia własnych przygotowań. Coś podobnego, jak robiliśmy na blogu w tym cyklu.

Mam też trochę zastrzeżenia do niektórych kwestii poruszonych w książce. Po części ze względów merytorycznych, a inne po prostu kłócą się z moim podejściem.

Weźmy na przykład fragment, w którym mowa jest o przechowywaniu wody pod postacią alkoholu (oraz o konserwowaniu jej przez dodawanie alkoholu). Wprawdzie uważam, że alkohol na trudne czasy warto mieć (mówiliśmy o tym), to jednak nie jako zapas wody. Według mojej wiedzy, alkohol odwadnia, a nie nawadnia i ten efekt widziany jest już przy 4% zawartości alkoholu w piwie.

Owszem, kiedyś pito piwo w dużych ilościach i było ono bezpieczniejsze od wody. Ale czy dlatego, że zawiera alkohol, czy może dlatego, że jednym z etapów warzenia piwa jest gotowanie wody, a więc jej dezynfekcja? Nie znam odpowiedzi na to pytanie i nie chciałbym polegać na piwie jako na metodzie na przechowywanie wody.

Zresztą w ogóle jestem zdania, że z alkoholem trzeba cholernie uważać.

Niektóre błędy albo niedociągnięcia mogą być w bardzo niesprzyjających okolicznościach źródłem kłopotów.

Weźmy taki fragment, dotyczący metody uzdatniania wody:

Jeśli natomiast mamy pewność, że w płynie [wodzie — przyp. KL] nie ma żadnej chemii, a wszelkie zanieczyszczenia mają charakter biologiczny, możemy poczekać, aż osad opadnie na dno, a resztę zlać do innego pojemnika. To jednak metoda ryzykowna i należy ją traktować jako ostateczność.

[Strona 155]

Ja bym pewnie o tej metodzie po prostu w ogóle nie pisał, bo o ile rzeczywiście usunie część zanieczyszczeń biologicznych, to jednak mikroskopijne żyjątka w wodzie pozostaną i w dalszym ciągu mają szansę nas zainfekować.

Albo ten fragment, w którym autor wymienia dwie wady kuszy, która ma sporo zalet w stosunku do łuku:

Po pierwsze, dyskwalifikujący ciężar kuszy. Po drugie, konieczność stosowania pocisków kompatybilnych z bronią. W przeciwieństwie do strzał bełtu nie wyciosamy z gałęzi.

[Strona 103]

To oczywiście są istotne wady kuszy, ale nie ma tu słowa o najważniejszej: że w Polsce wolno ją posiadać wyłącznie na pozwolenie na broń. Brak tej informacji nie spowoduje pewnie dużych kłopotów, bo raczej czytelnik dowie się o tym w polskim sklepie, w którym spróbuje ją kupić. Ale gdyby kupował ją na rynku wtórnym, kłopoty mogą się pojawić.

I tak, wiem, że temat karania za posiadanie kuszy bez pozwolenia na broń jest kontrowersyjny i może nie skończyć się wyrokiem. Niemniej jednak, wolałbym uruchomienia całej procedury po prostu uniknąć. I dlatego ja nie mam kuszy. 😀

Kolejna rzecz, która jest po prostu błędna, to jedna z metod wyznaczania kierunków świata.

Trzeba wbić w ziemię dwa patyki, a potem obserwować wędrówkę ich cieni. Tam, gdzie się przetną, będzie zachód.

[Strona 132]

Jest to oczywiście nieprawda, bo cienie dwóch pionowo wbitych w ziemię patyków, rzucane przez słońce, nigdy się nie przetną. Mogą co najwyżej się na siebie nałożyć (tzn. jeden będzie przedłużeniem drugiego). Ale to się może stać o dowolnej porze dnia, zależnie od tego, jak ustawimy patyki. Jeśli jeden będzie na północ od drugiego, to cienie się nałożą dokładnie w południe, a więc w żadnym stopniu nie wyznaczą kierunku zachodniego.

Niezgodny z prawdą jest natomiast ten fragment, odnoszący się do obowiązujących w Polsce sygnałów alarmowych. Według mojej wiedzy te sygnały od dobrych kilku lat już nie obowiązują.

Są też takie niedociągnięcia, których wypunktowanie możecie uznać za czepianie się. Weźmy na przykład ten fragment:

Energia kinetyczna kuli wystrzelonej z karabinu snajperskiego wynosi nawet 8000 dżuli, podczas gdy w przypadku zwykłego pistoletu jest to jedynie 80 dżuli, a więc 100 razy mniej.

[Strona 98]

Nie do końca się mi to podoba, bo ta energia pocisku to się zgadza, ale dla pocisku kalibru .25 ACP wystrzelonego z 5-centymetrowej lufy. Takich pistoletów kieszonkowych jest na rynku sporo, ale to nie jest coś, co ja bym uznał za „normalny pistolet”. A energia pocisku kalibru 9×19 jest rzędu 500-600 J, dla 9×18 rzędu 300 J, a dla 7,62×25 rzędu 500 J.

Rozumiem, że chodziło tylko o porównanie dwóch rzędów wielkości. I raczej nikomu to krzywdy nie zrobi — przecież nikt po lekturze książki, gdy bandyta zacznie mu grozić pistoletem, nie pomyśli sobie „ej, przecież ta kula ma tylko 80J, kilka razy więcej, niż wiatrówka, to na pewno krzywdy mi nie zrobi”.

Jest też jeszcze jedna kwestia, która części z Was się spodoba, a części wręcz przeciwnie.

Piotr w książce pisze dużo o sobie: o swoich osiągnięciach, sprzęcie, doświadczeniach, wybranych przez siebie rozwiązaniach. Część z Was to doceni, bo przecież najlepszym dowodem na to, że polecane przez kogoś rozwiązanie jest optymalnym, jest gdy on sam to rozwiązanie stosuje, prawda?

Ja jestem jednak innego zdania i w naszych materiałach staram się nie mówić o tym, co sam mam, kupiłem i stosuję, bo mam poczucie, że to nie sprawdzi się u każdego z Was. To, co dla mnie jest idealne, może dla Was być złym wyborem…

Czy warto kupić „Vademecum przetrwania”?

Jeśli jesteś osobą początkującą, na pewno wyniesiesz z książki masę przydatnych informacji. Niektóre będą wymagały uzupełnienia, jeśli będziesz chciał móc zastosować je w praktyce.

Jeśli jesteś prepperem od dłuższego czasu, masz jakieś własne doświadczenia, przeczytałeś jakieś książki i rozmawiałeś z innymi (np. na zlotach), to pewnie znajdziesz dla siebie kilka nowych rzeczy.

Ale czy to uzasadnia wydatek na tę książkę?

Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć…

Krzysztof Lis

Magister inżynier mechanik. Interesuje się odnawialnymi źródłami energii, biopaliwami i nowoczesnym survivalem.

Mogą Cię zainteresować także...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Notify me of followup comments via e-mail. You can also subscribe without commenting.