Omawianą na niniejszym materiale książkę „Vademecum survivalowe” dostaliśmy do zrecenzowania od autorów. Można ją kupić m.in. tutaj albo tutaj.
Jest to kolejna książka tych autorów, po „Przygotowani przetrwają” i „Sztuczkach survivalowych”, które też mieliśmy w ręku i omawialiśmy tu na blogu.
W zasadzie można byłoby powiedzieć, że książka łączy w sobie w 2/3 informacje dotyczące tradycyjnego survivalu i bushcraftu, oraz w 1/3 odnoszące się do przygotowań na sytuacje awaryjne. Z punktu widzenia naszych zainteresowań najciekawsze są właśnie dwa ostatnie rozdziały: „Survival w mieście” oraz „Niewola, ucieczka i unikanie pościgu”.
Do treści książki zastrzeżeń większych nie mam, natomiast techniczne błędy w niej są dość upierdliwe. Na przykład, w spisie treści trzy rozdziały noszą ten sam tytuł, zaś w tekście jest sporo literówek, pominiętych przecinków i innych tego typu drobiazgów. Mnie one irytują w tekstach moich i cudzych, ale da się zrozumieć, o co chodziło autorom.
Więcej na temat moich spostrzeżeń — w powyższym materiale wideo. W sumie daję książce „Vademecum survivalowe” ocenę 4/5.
Mam i czytałem, z doświadczenia wiem, że drobne techniczne wpadki zdarzają się każdemu. Także i na tym blogu. Jak pewnie wiesz w dodruku można poprawić to i owo. Osobiście uważam, że recenzja była słaba, jakby ktoś na siłę szukał dziury w całym. Tak wiem, konkurencja względem waszej książki.
W książce jest może 30 stron materiału, który można byłoby uznać za bezpośrednią konkurencję dla naszej książki (mam na myśli rozdział „Przetrwanie w mieście”), bo o całej reszcie w naszej nie ma ani słowa.
No ale cóż, ze względu na to, że sam współtworzyłem książkę na podobny temat, mam świadomość, jak moje uwagi mogą być odbierane.
Drobne wpadki (jakieś literówki itp.) ok, ale żeby skopać spis treści (który w większości softu do składu generuje się automatycznie) i tego nie zauważyć przed puszczeniem do druku, to już trzeba się postarać 😀
Co do błędów w tego typu książkach (ogólnie, bo tej recenzowanej jeszcze nie czytałem), to osoby 'w temacie’ bez problemu je wyłapią, ale ktoś zaczynający zapoznawanie się z tematyką już niekoniecznie, a 'błąd techniczny’ w postaci na przykład przesunięcia przecinka w stężeniu nadmanganianu potasu czy chlorowego wybielacza przy uzdatnianiu wody może zakończyć się zejściem. Przy pisaniu książek, od których może zależeć ludzkie życie, niedbałość i pochopność są moim zdaniem niedopuszczalne.
Cenna uwaga, tu na szczęście takich błędów nie zauważyłem.
Tytułem „skopania” spisu treści, zapewnie nie widziałeś go na żywo i zatem wydaje ci się że jest tragedia, otóż nie. Po prostu nazwy dwóch rozdziałów zostały zduplikowane, ale treść w nich jest w 100% poprawna. Chyba tym razem to błąd ludzki, a nie automatu. Nie zauważyłem podobnie jak Krzysztof błędów, które w jakikolwiek mogłyby wpłynąć na życie, zdrowie czytelnika. Wręcz przeciwnie, książka daje do myślenia.
Dlatego napisałem, że nie wypowiadam się konkretnie na temat recenzowanej książki, tylko ogólnie (recenzowanej książki nie czytałem).
Są na przykład książki, które są znakomite w oryginale, ale są skopane przez tłumaczy (przykłady: „Gdy rozpęta się piekło” /Cody Lundin/ – źle poprzeliczane wzory z jednostek anglosaskich na metryczne, skopane słownictwo /i jakieś kurioza typu „promieniowanie długofalowe” gdy w oryginale autor pisze o promieniowaniu cieplnym słońca/; „Podręcznik survivalu” /Peter Darman/ – błędy w procedurach pierwszej pomocy, miejscami błędne rysunki roślin jadalnych/trujących itp.; „Kompas i GPS dla początkujących” /Rainer Hoh/ – tłumacz nie miał zielonego pojęcia co tłumaczy i używa pojęć w rodzaju „kąt kierunkowy”, „linie północne” czy kurioza typu „wysokościomierz ma przejrzystą 10-metrową skalę” :D).
Stąd moje podejście z rezerwą do niedbałości wydawcy – skoro przeoczono coś takiego jak błąd w spisie treści (łatwo rzuca się oczy), to ile jeszcze innych błędów (nie w „rękopisie” autorów, tylko zrobionych przez ludzi od składu) mogło powstać i zostać przeoczonych przed puszczeniem do druku? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Piszesz, że w treści 100% jest ok, nie mam powodu Ci nie wierzyć, po prostu parę razy miałem styczność z książkami (fakt, że to były głównie tłumaczenia), gdzie autor napisał znakomitą książkę, ale wydawca ją „zepsuł”.