Od czasu do czasu spotykam się z kompletnie niezrozumiałą dla mnie opinią, że na gorsze czasy lepiej jest nie gromadzić zapasów. Przybiera to na przykład taką formę, jak w pozostawionym ostatnio u nas na blogu komentarzu. Nie opublikowałem go tam, gdzie autor go wpisał, bo nie do końca pasował, a poza tym uznałem, że warto na niego odpowiedzieć w ramach osobnego wpisu.
Oto komentarz Rafała1981:
Wiem że Prepersów na świecie jest bez liku,do tego różnego typu wariatów od survivalu drugie tyle !!! Osobiście uważam że przygotowania na mega skale typu gromadzenie wody , żywności ubrań leków na masową skale , jest bez sensu z kilku powodów !! Po pierwsze wystąpienie katastrofy w mega skali jest minimalne , po drugie organem nad rzędnym który będzie się ludźmi zajmował będzie rząd i jakieś biuro do rozwiązań kryzysowych- a wiec z rejonów katastrof ludzie będą przesiedlani (nawet na sile w bezpieczne rejony)a to w prostym celu , by zapobiec niepokojom ,epidemiom by zapewnić podstawową opiekę medyczną itd (oczywiście mogą pojawić sie głosy że tak nie będzie ale patrz punkt 2 )
Po drugie samo to że ktoś będzie miał nagromadzone zapasy będzie niebezpieczne dla właściciela !!!Może zostać w najlepszym wypadku obrabowany ze wszystkiego ? Jak to?/! prawda jest taka że trudno jest ukryć fakt posiadania !!!
Po trzecie człowiek jest jednostką społeczną przystosowaną do działania w grupie im grupa silniejsza tym jej członkom wiedzie się lepiej .Izolacjonizm prepersów może ich postawić już w o wiele gorszej sytuacji niż zwykłych blokersów dlaczego ? Naprzykład jest rok od godziny 0 prepers by przetrwać a zatem zachować zapasy zdrowie energie musi się od społeczeństwa odizolować tak jak by ni istniał. Natomiast grupa blokersów musi przeżyć , muszą kraść mordować,związki które ich łączą są hierarhiczne rok po katastrofie taka grupa bedzie niczym wyspecjalizowane komandodo zdobywania zywności i przezywania w najnowszych warunkach , prepersa zaraz po skonczeniu zapasów i wyjściu z norki czeka śmierć !!!
Reasymując ja wierze że dobrze mieć jakiś plecak z kilkoma narzedziami saperką , piłka, siekierką ,nożem, folią Nrc ,kilkoma opatrunkami zmianą bielizny ,maszynką do golenia tubką pasty i kilkoma zupkami w proszku iżrudłem ciepła i ognia a le tylko tyle i żeby nie btło to cięzkie by można było to wżiąść i szybko z rejonu zagrożenia sięoddalić Poprostu tak od wypadku
Według naszej filozofii przygotowania się na gorsze czasy, należy poznać swoje potrzeby i przygotować się do ich zaspokojenia. Na dwa sposoby — robiąc zapas tego, co jest nam potrzebne, oraz organizując sobie własne źródło. Dotyczy to zarówno energii (zapas baterii + bateria słoneczna, zapas gazu w butli + zbieranie chrustu), żywności (zapas mąki + ogródek), pieniędzy (oszczędności + chałtury na boku) jak i wody (woda w butelkach + studnia). Co by jednak nie mówić, zapas żywności, wody, pieniędzy na gorsze czasy trzeba koniecznie mieć.
Kompletnie nie rozumiem, jak można radzić coś zupełnie innego?
Pierwszym argumentem, który przytacza Rafał, jest możliwość uzyskania wsparcia od rządu i jego agend. Uważam wiarę w to, że w kryzysowej sytuacji ktokolwiek przyjdzie nam pomóc za bardzo naiwną. Pomoc może być bardzo opóźniona, albo może nie być jej wcale. Tak jak z policją, która przyjeżdża na miejsce zdarzenia, gdy pobitego należy zapakować do karetki albo karawanu, a nie wtedy, gdy dostaje po twarzy. Albo ze strażą pożarną, która przyjeżdża często dopiero dogaszać zgliszcza. Wspomnieć też trzeba, że polskie państwo zwyczajnie nie ma środków na poradzenie sobie z jakąkolwiek katastrofą o większym zasięgu. A my nie chcemy być zależni od nikogo — w szczególności od niewydolnego państwa, które nie potrafi spełniać swoich zadań nawet w zwyczajnych, codziennych sytuachach.
Rzeczywiście, wystąpienie katastrofy o dużym zasięgu i potwornych skutkach jest mało prawdopodobne. Znacznie większa szansa jest na to, że spotka nas coś tak zwyczajnego jak śmierć małżonka, wypadek samochodowy, albo utrata pracy. W takich sytuacjach zapas żywności będzie z pewnością ułatwieniem, a nie ciężarem. To zresztą jest filozofia nowoczesnego survivalu — przygotowuj się na gorsze czasy w taki sposób, by było to przydatne na co dzień. Zapasy żywności czy wody ani nie są kosztowne, ani nie wymagają później dalszych wydatków na ich przechowywanie, a zatem dlaczego mielibyśmy z nich rezygnować?
Drugi argument dotyczy rzekomego większego niebezpieczeństwa, które nam grozi, gdy gromadzimy zapasy. Jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Ja o swoich przygotowaniach piszę dużo na blogu, wrzucam zdjęcia na nasz fanpage na FB, ale moi sąsiedzi nie mają o moim hobby zielonego pojęcia. Nie zamawiam do domu palet z żywnością, tylko przy każdych zakupach przynoszę do domu puszkę smalcu i kilogram ryżu, lub coś podobnego. Nie zamawiam dostawy 18-litrowych baniaków z wodą, tylko napełniam puste butelki PET po napojach. Nie wyróżniam się niczym spośród moich sąsiadów na osiedlu.
Jasne, że mając w domu zapasy ryzykujemy tym, że w razie kryzysu przyjdzie do nas cała okolica po żywność czy wodę. Jeśli tylko w naszym oknie będzie widać wieczorem światło, na pewno wszyscy się o tym błyskawicznie dowiedzą. Dlatego nie raz i nie dwa będziemy tu jeszcze pisać o tym, jak ukrywać swoje przygotowania, także w momencie, w którym będziemy z nich już musieli korzystać.
Ale czy to jest wystarczający powód, by zapasu nie robić?
Jasne, że ktoś może go ukraść — ale też może nie zostać ukradziony. Wolę mieć zapas żywności, trzymać go w tajemnicy i ryzykować kradzież, niż go nie mieć. Trzeba oczywiście pamiętać o podstawowych zasadach rozsądnego bezpieczeństwa, jak choćby podzieleniu zapasu na części i przechowywaniu go w różnych miejscach. To zmniejszy ryzyko jego utraty wskutek kradzieży, ale też wskutek pożaru czy zalania.
Trzeci argument dotyczy sytuacji preppersów jako samotnych wilków na tle nieprzygotowanych społeczności. Osobiście uważam jednak, że to nie jest dobre podejście. Warto przygotowywać się tak, by móc przetrwać kryzysową sytuację bez pomocy z zewnątrz — żeby nie polegać na niczyjej pomocy, żeby nie być od nikogo i niczego zależnym. Ale to nie oznacza automatycznie, że musimy działać samodzielnie, że nie możemy mieć dobrych kontaktów z sąsiadami, rodziną, itd. Samotny preppers może i będzie mieć więcej szansy na przetrwanie do momentu, gdy skręci nogę w kostce.
Idealną sytuacją byłoby stworzenie lokalnej grupy preppersów, którzy ze sobą współpracują, dzielą się przygotowaniami, wydatkami, odpowiedzialnością. Nabywają wspólnie umiejętności, przygotowują zapasy, ćwiczą różne scenariusze, itd. Działa to nieźle w USA, ale w Polsce jeszcze nie za bardzo. U nas jeszcze ta filozofia jest zbyt mało popularna.
To jednak nie przeszkadza, byśmy zachęcali Was gorąco do wtapiania się w lokalne wspólnoty. Czy zakładania własnych. Wcale niekoniecznie opartych na robieniu zapasów żywności. Jeśli będziesz co niedzielę grywać z sąsiadami w piłkę albo jeździć na ryby, będziesz mieć dobrych przyjaciół, do których będziesz mógł zwrócić się po pomoc w razie kryzysu. Niekoniecznie powinieneś się ujawniać od razu, że robisz zapas żywności, że masz zapas paliwa do samochodu, że masz w domu broń palną. Równie dobrze możesz sobie trzymać zapasy w domu i o tym słowem nie wspominać. A jak sytuacja się pogorszy, dołączyć do grupy blokersów (albo wręcz taką grupę stworzyć) i funkcjonować tak, jakbyś tych zapasów nie miał.
Pomysł, by oddalić się z miejsca zagrożenia nie jest zły. Jeśli to zwiększy szanse Twojego przetrwania, to świetnie. Ale w momencie, gdy jedyne przygotowania to właśnie ten niewielki plecak ucieczkowy, ja widzę w tym raczej źródło dodatkowych kłopotów. Mając tylko plecak z paroma rzeczami wolałbym mimo wszystko przebywać w znanym mi otoczeniu, w którym znam miejsca umożliwiające pozyskanie wody czy żywności, itd. Nie chciałbym uciekać w nieznane.
No chyba, że miałbym przygotowany zawczasu cel ewakuacji — ale o tym Rafał nie wspomina. A szkoda.
Jak dla mnie Rafał ma rację. Robienie zapasów na dużą skalę nie ma sensu. Po totalnym armegedonie będą rządziły silne grupy rabusiów. Stawiałbym na podstawowy ekwipunek i jakąś broń, choćby imrowizowaną do obrony.
Wyjaśnij, proszę, dlaczego nie ma to sensu i dlaczego będą rządziły silne grupy rabusiów i jaki to ma jedno z drugim związek.
A także napisz:
1) co zamierzasz zrobić z tym ekwipunkiem i jakąś bronią, jak zaspokoisz z ich pomocą swoje potrzeby,
2) jak Ci się to przyda w sytuacji innej, niż „totalny armagedon”, na przykład w razie globalnej epidemii, która jednak nie spowoduje scenariusza, o jakim piszesz.
No dobra, zapewne pojawią się grupy rabusiów. Ale jeśli będziesz miał zapasy, to możesz nimi handlować (szczególnie, jeśli ma się broń palną lub pneumatyczną), jeśli uznasz, że nie są one Tobie przydatne. Przezorny zawsze ubezpieczony – jak ktoś chce niech gromadzi nawet opony (byleby nie szpeciły okolicy), a nuż się one przydadzą do czegoś w „gorszych czasach”. Bez sensu to jest czekanie z założonymi rękami.
Cześć dość często czytam to co znajduje się na blogu i czasem po przemyśleniu i dostosowaniu do własnych potrzeb stosuje. Często tez szukam rozwiązania problemu zamieszczonego przez Ciebie gdzie indziej np. inne blogi o tej tematyce, fora lub zwyczajnie na YT. Popieram zdanie Rafała jak i twoje .Z Rafałem nie zgadzam się w aspekcie polegania na rządzie patrz powódź w 97r. Robienie dużych zapasów ma sens gdy masz jak je ukryć. Osobiście moje podejście wygląda tak – obecnie wynajmuję mały pokój na skraju dużego miasta na północy Polski (więcej nie podam.) Przeanalizowałem zagrożenia i postanowiłem że zapasy wody i żywności to max 2 tygodnie. Do tego jak tylko czas pozwala wychodzę:
a) w miasto z mapą i zaznaczam gdzie jako tzw „rabuś” czy zwyczajny człowiek mogę znaleźć rzeczy potrzebnie do przeżycia typu jedzenie woda
b)co jakiś czas wychodzę do pobliskiego lasu i testuje sprzęty z plecaka „bob” oraz utrwalam umiejętności tzw przerwania.
Wspomniana paczka znajomych jest ważnym elementem (niekoniecznie blokersi). Obecnie znalazłem ciekawy i skuteczny sposób na zainteresowanie ich tematem jakiegokolwiek surwiwalu. Może to i głupie ale wystarczy na imprezę w pubie wziąć kilka metrów paracordu i bawić się tym w czasie rozmowy zapleść bransoletkę czy zrobić kilka węzłów zainteresowanie jest olbrzymie a to tylko początek. Ludzie cieszą się jak dzieci w cyrku jak zobaczą iskry z krzesiwa czy mogą się napić wody (z tej wyśmiewanej manierki noszonej przy pasku) podczas powrotu lasem na skróty do domu droga oświetlana czołówką dopełnia dzieła nawet dziewczyna której w lesie nigdy byś nie zobaczył dostrzegła że te moje tzw przygotowania i różne gadżety pomagają w życiu codziennym (prosty przykład rozwalił się zamek od torebki czy oczko od kolczyka się odgięło) palcami tego nie naprawisz a nóż czy multitool w odpowiednich rękach i po kłopocie. Tacy ludzie oprócz zwyczajnego towarzystwa w ramach jakiejś katastrofy dają także mnogość miejsc, punktów do których można się ewakuować z zagrożonego terenu. Jednocześnie posiadanie umiejętności zdobywania jedzenia czy pozyskiwania wody jest dla nas ważna ponieważ pomaga w utrzymaniu się przy życiu lub objęcia dowództwa nad taka grupą. Zbyt długie przebywanie w jednym miejscu powoduje ze mimo największych starań stajemy się widoczni lub wyczuwalni co zwiększy ciekawość niejednokrotnie głodnych i spragnionych ludzi którzy mogą posunąć się do najgorszego(wiem to z doświadczenia bezdomnego któremu czasem pomagam). Można od niego dużo się dowiedzieć bo gdy się coś stanie wtedy my jesteśmy bezdomni a oni są u siebie, jednak rzeczywiście „lepiej mieć niż nie mieć nic”.
Odchodząc od tematu polecam spotkania z leśnikami czy wycieczkę do ogrodów botanicznych zwłaszcza starsi pracownicy dużo mogą nam pomóc bo cieszą się że ktoś chce ich słuchać a i polecam „wychodowanie” własnego bezdomnego wystarczy papieros jakaś znoszona bluza i tani browar i bułka raz na jakiś czas oni odwdzięczają się ogromna wiedza o przetrwaniu w ciężkich warunkach
Czy wiesz, ile waży zapas żywności na 3 miesiące? 60 kg. Serio uważasz, że do zrobienia takiego zapasu potrzeba jakiegoś specjalnego „miejsca, by to ukryć”?
Tylko 60 kg na 3 miesiące? Jakoś mało wiarygodne mi się to wydaje.
Ponadto trzeba to x ilość osób w rodzinie.
Przy okazji, ciekawe (nie wiem czy zgodne z prawdą) wyliczenia ile człowiek zjada:
http://andrzej.pilipiuk.w.interia.pl/dane/jedzenie.html
Z Rafałem się częściowo zgadzam, rozsądne i racjonalne jest posiadanie krótkoterminowych buforowych zapasów, ale wielkie zapasy żywności to mentalna kula u nogi – może spowodować złe decyzje – pozostania zamiast ucieczki.
Ponadto prawdopodobieństwo śmierci z powodu braku takich wielkich zapasów jest bardzo małe, o wiele większe jest prawdopodobieństwo przedwczesnej śmierci na zawał/rak jelit z powodu spożywania solonej i azotynowanej zawartości puszek odnawianego zapasu.
https://domowy-survival.pl/2012/12/prosty-zapas-zywnosci-200000-kalorii/
195 000 kcal, 57 kg.
Te wyliczenia są z dupy wzięte. 6 kg pieczywa tygodniowo na głowe? To 12 standardowych bochenków, w mojej 6 osobowej rodzinie tyle nie schodzi. 0,37 kg masła to prawie 2 kostki tygodniowo – nie wydaje mi się.
Kto je bochenek chleba dziennie, jeszcze kilo ziemniaków i ok. 400g mięsa (cztery restauracyjne schabowe) codziennie? Bzdury!
Każdy powinien zapasy robić pod własne potrzeby, a nie na zasadzie „standardowych przygotowań dla każdego”. Ja dla przykładu swego czasu bez problemu mogłem dziennie zjeść pół bochenka chleba, do tego 1-1,5kg ziemniaków, 2 kotlety schabowe i surówkę. Zresztą nadal tak czasem jem. I bynajmniej nie jestem ani gruby ani nawet jak to się mówi „pulchny”. Jak ktoś np. pracuje fizycznie to dla niego kilogram ziemniaków to standardowe jedzenie, nic w tym nadzwyczajnego nie widzę. Dlatego zamiast szukać na necie ile powinniście robić zapasów i jakie lepiej przeanalizujcie co obecnie jecie i ile wam tego tygodniowo schodzi, a potem na podstawie tego róbcie swoje zapasy.
Nie rozumiem dlaczego większość ludzi zakłada że w razie kataklizmu czy poważnego kryzysu zaraz ich obrabują. Nie przyszło wam do głowy że mając bezpieczne schronienie, będąc najedzonym i znając teren (który można jeszcze dodatkowo przygotować) macie sporą przewagę nad napastnikami?
Jasne że jak nadejdzie pluton dezerterów z bronią maszynową to wielkich szans nie mamy, ale (mieszkam na wsi) jakieś luźno zorganizowane grupy rabusiów mogą się mocno zdziwić próbując napadu czy grabieży plonów.
Podstawą jest oczywiście jakaś forma organizacji społecznej. Samemu to faktycznie niewiele możemy.
Moim zdaniem zapasy są konieczne. Pytanie tylko jak wielkie.Ale powinny być przynajmniej takie żeby nie być zmuszonym do walki o resztki w sklepach. To chyba najgorsze miejsce gdzie można się udać w razie zamieszek.Wyobraźcie sobie że tłum złamie wam rękę lub skręcicie nogę w kostce w przededniu rozwijającego się kataklizmu. Pomijając że można się narazić na działania służb porządkowych – może i dyszących resztkami sił, ale często przez to bardziej brutalnych.
A co byś zrobił jak nagle:
– nie masz jedzenia i za pieniądze, które masz w portfelu nie możesz kupić.
– masz dziecko/żonę w ciąży
– nie masz zapasów (paczki herbatników i lodów w zamrażarce nie można liczyć) oprócz 2 zamrożonych obiadków i paru zupek „chińskich”
– nie masz w pobliżu rodziców/teściów/dziadków?
Musisz przynieść jedzenie, opał i paliwo do samochodu (bo wczoraj zatankowałeś tylko za 10zł)
Tworzy się grupa, zhierarchizowana, o podobnych problemach i jednym celu.
W brew pozorom taka grupa powstanie szybko, ale i rozpadnie się po stosunkowo krótkim czasie (za dużo łbów do podziału łupów, a tych coraz mniej). Zostanie mała, zgrana gróbka, gang; „zjedzą” nawet swoich byłych kompanów, bo jeżeli nie są głupi to wtedy będą kombinować z zapasami.
Polecam na ten temat historię pobytu polskich wojsk w Moskwie na początku XVII wieku. Zostawieni sami sobie działali dokładnie tak jak pisze Przemek, najpierw się dobrze zorganizowali i skutecznie splądrowali całe miast, potem jak posiłki od króla nie przychodziły, zaczęli plądrować siebie zorganizowawszy się w małe watahy, potem, gdy sytuacja była krytyczna, a posiłki z PL ciągle nie nadchodziły, wszelka hierarchia i organizacja przestały istnieć i zaczął się etap „live together, die alone” – czyli kanibalizm.
To od początku była zorganizowana struktura – armia. Dowodzona i wyszkolona.Złożona z młodych mężczyzn , a do tego z dala od domu, z dala od rodzin,znajomych,środowiska. Ich zachowania nie można wprost przekładać na społeczeństwo o pełnej strukturze.
Zgadzam się Przemkiem że grupy bandyckie powstaną, natychmiast jak tylko będą miały taką okazję. Nawet nie potrzebą, a właśnie okazję.Uważam jednak że równie szybko powstaną lokalne grupy samoobrony, czy jak by to nie nazwać. I uważam również że nie ma co z góry zakładać że bandyci będą mieli większe szanse.
Jak zaczyna się pisanie o kanibalizmie to zastanawia mnie tylko jedna rzecz ile osób potrafi zaszlachtować świnię czy choćby filetuje rybę na święta.Najważniejsze by mierzyć siły na zamiary oceniać na bieżąco to co nas spotyka a ostatnią rzeczą jaką powinniśmy zrobić to zabić drugiego człowieka by go zjeść.Nie krytykuje pomysły czy źródeł historycznych ale tok myślenia. Badania plemion z brzegów Gangesu wskazały że jeśli raz spróbujesz ludzkiego mięsa będziesz chciał go już zawsze.Jestem wstanie w to uwierzyć ponieważ te plemiona (jak tylko znajdę dokument na dysku wstawię)żyją w praktycznie 99% izolacji od reszty społeczeństwa wiec nawet nikt nie może im powiedzieć że to mentalnie złe. Z resztą w obliczu panującej apokalipsy nie miał bym ochoty babrać się w ludzkich wnętrznościach. Już wolał bym zjeść wiewiórkę psa lub kota. Wracając do głównej części dyskusji zważyłem swoje zapasy na 2 tyg i wyszło mi 84 kilogramy samego żarcia nie wliczam w to 150 litrów wody(30 but po 5 L każda umiejscowione pod łóżkiem oraz woda użytkowa np do skromnej kąpieli „gąbkowej” w ilości 80 litrów (40 butelek 2 L po napojach) dodatkowo w BOB-ie 4 litry wody + 6 kg jedzenia (w praktyce zestaw z BOBa starcza na 2-3 dni marszu zimą oraz jesienią, latem czy późną wiosna zapasy kończą się po dwóch dobach. Elementem który przekonuje nas do pozostania lub opuszczenia kryjówki jest woda bez której bynajmniej ja jestem wstanie wytrzymać 2 dni w względnej sprawności po tym czasie zaczynam odczuwać jej brak .ZAKŁADANY przeze mnie scenariusz przetrwania zakłada 2 tygodnie ukrywania się ponieważ WG MNIE tyle potrwa proces przetaczania się fali dezorientacji i agresji oraz przemocy na terenie na którym przebywam obecnie (ważne by ocenić swoja sytuacje). Po mniej więcej tym czasie zakładam że w miarę bezpiecznie będzie opuścić kryjówkę zostawiając w niej ukryta żywość oraz wodę i bałagan tak jak by ktoś już sprawdzał. Warto także nie zamykać drugich drzwi pozwoli to zamknąć naszą kryjówkę jeśli zdecydujemy wrócić. Rabusie rozwalą tylko pierwsze drzwi. Woda powinna być ukryta w miejscach których mało kto się spodziewa np rama łózka.czy w skrytce w fotelu w oparciu. Jedzenie można ukryć w podstawie dużej szafy i zamaskować śmieciami. Pozostawianie po sobie resztek organicznego jedzenia (gnijące resztki niejadalnych części warzyw lub owoców jeśli takie mamy) daje znać że jesteśmy nie daleko oraz ściąga robactwo które może wyeliminować nasza była kryjówkę jako zdatną do ponownego zasiedlenia czy zamieszkania. Znów dodam element bezdomności jeśli chcecie się nauczyć wykrywać bytność ludzką można (najlepiej w kilka osób pochodzić po miejscach gdzie śpią bezdomni. można wtedy choć trochę zbliżyć się do opisywanych scenariuszy lub nawet pomóc komuś ofiarowując mu drobiazg w postaci jedzenia lub napitku.OSTRZEŻENIE to może być niebezpieczne.Nie zalecam zbliżać się na mniej niż kilka metrów. Trafiają się czasem dość zdeterminowani i sprawni fizycznie mi zażyło się osobiście użyć gazu w ostateczności gdy zostałem zaatakowany (MOJA WINA). Wiem że nazwą blogu jest Domowy survival ale kiedyś będziecie musieli kryjówkę choćby czasowo opuścić wiec zalecam poznawanie okolicy. Pozdrawiam
Wg mnie Rafał1981 zupełnie nie ma racji. Zdjęcia z Nowego Orleanu czy Japonii po tsunami pokazują, że nawet obywatele najbogatszych państw nie mogą liczyć na szybką pomoc. Zaś argumentacja: Lepiej nic nie mieć, bo mogą mi zabrać przypomina beztroską filozofię życia meneli.
Ja powiem tylko 2 rzeczy – licz na „rząd” to będziesz zimą w sandałach chodził. A po drugie, jak już ktoś wspomniał mając zapasy możesz handlować, utworzyć większą grupę (do tego wyżywienie i sprzęt się bardzo przydadzą) i w ogóle zdołasz przetrwać na samym początku. Nie tak łatwo się będzie przestawić z wygodnego życia jakie mamy teraz na „walkę o przetrwanie”. Więc wolisz mieć lepszy start czy gorszy? Fakt, że są tacy prepperzy, którzy trochę „przeginają”, ale jakieś zapasy lepiej mieć. Ja osobiście trzymam w domu tyle i taki sprzęt, który mogę ze sobą zabrać (w tym racje żywnościowe na kilka dni) plus zapasy, które w razie czego albo będę mógł zużyć na miejscu albo w ostateczności pozostawić je na miejscu bez obawy, że czegoś mi w drodze zabraknie. Wszystko powinno być przemyślane i z umiarem, ale jednak nie mieć żadnego planu i żadnych zapasów ani w żaden sposób się nie przygotować to w dzisiejszych czasach naprawdę duże ryzyko.
Mała zgrana grupa z jednej miejscowości o podobnych zainteresowaniach, turystyka, militaria, sztuki walki etc… Znająca się od lat, w moim przypadku ja i 3 kumpli znamy się od dziecka,wspólne zainteresowania itp. Nasze kobitki też utrzymują ze sobą kontakt. 2 jest dzieciatych, 2 nie.
Posiadam działeczkę z domem na wsi. 2 kumpli to byli żołnierze, 1 pracuje w ochronie, u mnie w domu tradycje łowieckie, z bronią palną nie było by problemu i z umiejętnością posługiwania się nią. Wszyscy mieszkają nie dalej niż 2,5 km od mojego osiedla w razie sytuacji kryzysowej zbiórka u mnie (mieszkam najbardziej na peryferiach miasta)z rodzinami i wypadamy na wieś. Wszyscy mają zapasy dla siebie i rodzin minimum na tydzień + to co ja mam zgromadzone to dla naszego stada starczyło by na 3 tygodnie a jak doliczymy worki kartofli i zapas oleju to możemy jeszcze minimum tydzień na ziemniakach/ frytkach jechać. Moje zapasy są dobrze ukryte, w wiejskim domku mam zapas narzędzi wszelkiego typu. Jest ogródek warzywno/ ziołowy, kilka drzewek owocowych, hodowla boczniaka :). Las blisko dobre miejsce na start. Myślimy jeszcze o jakiejś ziemiance/ bunkrze, zapasie paliwa i agregacie. W sumie zacząłem przygotowania sam chłopaki się zapalili po jakichś 3 miesiącach i od tego czasu działamy i na tym polu razem można powiedzieć że jesteśmy prepersami od 2 lat 🙂
Uważamy że raczej opcje typu zagłada nuklearna odpadają traktujemy to z przymrużeniem oka, ale kryzys gospodarczy, paliwowy, powszechna bieda utrata pracy jak najbardziej. Osłabienie władzy państwowej, wzrost przestępczości, krótkotrwały chaos. Konflikty zbrojne na mniejszą skalę (broń konwencjonalna) być może jako efekt w/w kryzysu ale to też z przymrużeniem oka :). Nastawiamy się w 90% na kryzys gospodarczy w wyniku tego rozruchy, bezprawie,szabrowników itp. W naszym rejonie raczej powódź, tornada nam nie grożą, dużych fabryk mogących doprowadzić do poważnego zanieczyszczenia środowiska też nie ma, najbliższa ponad 40 km. Strach w nas budzi załamanie gospodarki, brak paliw, energii itp. a co za tym idzie „zezwierzęcenie” znacznej części społeczeństwa. Nie trzeba być szczególnie zamożnym wystarczy żeby mieć więcej niż inni w okolicy, hipotetyczna sytuacja np. Ty masz żonę, dziecko, pracujesz np. jako pracownik umysłowy w małej firmie, żona ma w miarę pracę jak na małe miasto. Macie 6-7 letnie auto średniej klasy, nie chodzicie głodni stać was na wakacje raz do roku. Masz mały domek lub m-4 w bloku. Bogaczem nie jesteś prawda? Ale zależy od perspektywy jak np. na tej samej ulicy mieszkają ludzie, u których się nie przelewa, a nie oszukujmy się większości Polaków teraz się nie przelewa to dla nich możecie być obiektem zazdrości i przykładem sukcesu, szczególnie dla młodych bez perspektyw żyjących z pracy dorywczej bez wykształcenia, dla których jedyną rozrywką jest upić się, komuś d…ić. I co się dzieje jak napakowane młode dresiki będą wiedzieć iż policja w razie czego nie przyjedzie za 10 minut tylko za 2 h albo wcale bo ma ważniejsze sprawy, może zapragną waszego komputera/ plazmy lub żony i gwarantuję przy kryzysie dłuższym niż 3-4 dni w waszym spokojnym mieście takich band rozbójniczych się namnoży wiele a celem ich zgadnijcie kto będzie nie ci najbogatsi gdyż np w małym mieście wszyscy wiedzą że Pan Dyrektor jest zapalonym myśliwym ma dom 250 m2 kilka sztuk broni i jak wejdą mu na posesję to poczęstuje śrutem, co odważniejsi może mu „oszklą” dom po zmroku, a takiemu kowalskiemu któremu żyje się zwyczajnie ale w ich pojęciu nadzwyczaj dobrze zrobią wjazd do domu/ mieszkania razem z drzwiami i wezmą co zechcą/ zrobią co chcą nawet jeśli np za 2-3 , miesiące sytuacja wróci do normy i wylądują w więzieniu to i tak będzie marna pociecha dla poszkodowanych/ ofiar. Wniosek: najłatwiejszą ofiarą będzie szary kowalski (i jego rodzina) w ciut lepszej sytuacji materialnej niż oni w terenie, który znają.
Przeżycie hipotetycznego”dnia zagłady” było by trudne, ale za to przetrwanie bezpiecznie, w miarę najedzonym, mniej zestresowanym niż inni 🙂 kryzysu, krótkotrwałego załamania gospodarki, rozruchów itp. jest realne jeśli działacie w małej zgranej grupie rodziny/ bliskich przyjaciół, gdzie będzie 4-5 mężczyzn zdatnych do obrony dobytku i rodzin. Jeśli jeszcze posiadacie dobry punkt ewakuacji na przeczekanie najgorszego, trochę sprzętu obronnego, zapasy na minimum 2 tygodnie to wasze szanse rosną wręcz kosmicznie w stosunku do szarego obywatela. Brutalna prawda jest taka że w wypadku kryzysu/załamania władzy najłatwiej będzie 1. elitom władzy … im nie zabraknie 2. wojsku…. im też nie zabraknie, 3. bogatym ludziom ze sporym zapasem gotówki/ walut/ złota/ kontami za granicą z możliwością opuszczenia Polski 4. grupę stanowimy my maluczcy którzy zostaniemy zdani na siebie/ rodzinę/ przyjaciół ale jesteśmy przygotowane zaplecze mamy najlepiej z szarego ludu + mieszkańcy wsi, którzy mają dobry start na taką ewentualność 5. grupa bandyctwo wszelakie, nie robić a zabrać innym ci się szybko zorganizują i będą wyzyskiwać innych 6. Grupa wyzyskiwana czyli „zwykli” obywatele, nie przygotowani, padający łupem bandytów, bez zapasów, nie potrafiący sobie radzić bez wygód typu elektryczność paliwo, ochrona państwa…
Moja opinia jest taka lepiej się organizować w małe grupy i szykować o stać w razie czego po środku tej drabinki a nie na samym dole jako nieprzystosowany lub typowa ofiara. Bezpieczne zapasy na minimum 2 tygodnie to podstawa przygotowania tyle z mojej strony. Jak macie do tego „bezpieczną lokację” + zgraną grupkę to jak na polskie warunki jesteście już naprawdę dobrze przygotowani. Na krótki kryzys najważniejsze jest wyżywienie + bezpieczeństwo i nie liczcie na państwo tylko na siebie, rodziny i bliskich przyjaciół, których traktujecie jak rodzinę. Państwo swoje zrobi fakt tyle że może w przypadku kryzysu, krótkiego ale obejmującego cały lub większość obszaru kraju zajmie to kilka długich tygodni i na to trzeba się szykować w domowym survivalu a nie na zmasowany atak nuklearny, chemiczny, biologiczny czy plagę zombi 🙂
Pozdrawiam
Lepiej gromadzić umiejętności niż zapasy,
umiejętności są trwałe a zapasy zostaną szybko zjedzone.
Lepiej być lekarzem, mechanikiem, kowalem, szewcem itp.
– w trudnych czasach każda grupa chętnie na przyjmie i będzie wspierać.
AM
Umiejętności są ważne, bez dwóch zdań. Ale nie zastąpią Ci zapasów żywności czy wody, przynajmniej nie w każdej sytuacji.
I odwrotnie, zapasy nie zastąpią braku umiejętności z tym że przykładowo jeśli umiesz uzdatniać wodę (na przykład przez destylację) to poradzisz sobie bez jej dużych zapasów (i nie ma problemu jak z tymi zapasami się coś złego stanie), ale gdy nie umiesz uzdatniać wody, to prędzej czy później zapasy się skończą (nie wspominając o tym, że przez ten czas jesteś „uwiązany” do miejsc, gdzie te zasoby przechowujesz i dodatkowo jeszcze trzeba wkładać wysiłek „obronny”). To jest trochę tak jak z finansami, niezależnie ile sobie naodkładasz kasy, to gdy stracisz możliwość jej zarabiania, ona prędzej czy później się skończy, rozwiązaniem więc jest jak najwięcej możliwości jej zarabiania a nie odłożenie jak najwięcej „do skarpety”.
Owszem, zapasy są bardzo przydatne, ale moim zdaniem umiejętności to absolutna podstawa (nie tylko stricte survivalowe ale na przykład radzenie sobie ze stresem), nigdy nie wiadomo w jakim miejscu/czasie dopadnie nas sytuacja kryzysowa i umiejętności to jedyna rzecz jaką mamy zawsze ze sobą. Na co mi zapasy na rok zgromadzone w domu jeśli siedząc w samolocie do Chin coś się wydarzy i będzie lądowanie awaryjne w środku Syberii (zakładając że przeżyję :D)?
Nie da się ukryć, potrzebne są umiejętności i zapasy. A co jest ważniejsze, to możemy sobie dyskutować do śmierci.
To tak jak z samowystarczalnością (umiejętności) i samodzielnością (zapasy). Jedno jest uzupełnieniem drugiego, tak jak zapas świec czy baterii do latarki nigdy nie będzie alternatywą dla własnego, odnawialnego źródła energii elektrycznej (np. turbiny wiatrowej albo zestawu z bateriami słonecznymi).
no chyba że chodzi o gromadzenie brylantów 🙂
ile brylantow trzeba zeby nakarmic trzesienie ziemi?
ile trzeba zlota zeby chodzic po wodzie?
ile perel wystarczy zeby oblaskawic mroz?
jesli chodzi o zapasy – to moim zdaniem zapasy w stylu wolnym powinny byc na kazdym wuefie (zamiast durnowatej, chamskiej kopaniny w szmacianke)