W dzisiejszym wpisie opowiem Wam o jednym z moim zdaniem bardzo przydatnych ale jednocześnie bardzo wyspecjalizowanych zestawów przetrwania. Mianowicie chodzi o zestaw na powrót do domu (będę go określać mianem zestawu powrotnego, bo tak będzie krócej i wygodniej).
Po co taki zestaw?
Jego zadaniem jest umożliwienie posiadaczowi bezpieczne dotarcie do domu w razie czego. Omówmy to na przykładzie człowieka, który mieszka gdzieś pod miastem a do pracy jeździ 20 km koleją. W razie poważnej awarii systemu elektroenergetycznego może zdarzyć się, że utknie on w mieście na kilka godzin, nie mogąc wydostać się z niego. Jeśli okazałoby się, że na to nałoży się jeszcze paraliż komunikacyjny, o co w polskich miastach nietrudno, może utknąć w mieście na dłużej. Aby więc mógł bezpiecznie dotrzeć z pracy do domu, składa sobie taki wyspecjalizowany zestaw.
W naszych warunkach rozsądne wydaje się podzielenie naszych przygotowań na kilka etapów. Najwięcej zapasów należy zgromadzić w domu lub w miejscu, do którego będziemy się w razie czego przenosić. Ale trzeba najpierw do tego domu dotrzeć i w tym ma nam pomóc zestaw powrotny. Z domu zabierzemy zestaw ucieczkowy albo całość zapasów i przeniesiemy się do bezpiecznego miejsca.
Co powinien zawierać zestaw powrotny? Oto moje sugestie:
- wygodne buty, najlepiej już używane, ale nie zużyte (aby były dobrze rozchodzone i naprawdę wygodne, dające szansę przejść nawet kilkadziesiąt kilometrów bez obtarć czy odcisków),
- zapas wody mineralnej, w ilości co najmniej 2-3 litrów,
- zapas żywności, najlepiej w formie niewymagającej podgrzewania, na przykład wojskowych racji żywnościowych,
- apteczka na obtarcia, zranienia, skaleczenia, ale także środki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe,
- ubranie na każdą pogodę: sweter i kalesony, płaszcz przeciwdeszczowy, zapas bielizny na zmianę, skarpetki cienkie i grube, czapka na głowę, coś przeciwsłonecznego,
- nóż, rozkładany lub ze stałym ostrzem, zależnie od preferencji,
- multitool,
- latarka, najlepiej czołowa i ręczna, obie diodowe, na ten sam rodzaj baterii, plus zapasowe baterie,
- coś do rozpalania ognia,
- papier toaletowy i chusteczki higieniczne, ewentualnie specjalistyczne środki higieniczne w razie potrzeby,
- mokre chusteczki dla niemowląt,
- mały łom do samoobrony i/lub wykorzystania zgodnie z przeznaczeniem,
- mapa dojścia z pracy do domu, wraz z wypracowanymi kilkoma alternatywnymi trasami.
Znacznie bardziej rozbudowaną listę znajdziesz na przykład tutaj. Z pewnością bowiem o czymś zapomniałem. Zweryfikuję to zestawienie gdy już złożę swój zestaw powrotny i przetestuję go w praktyce.
Jeśli z pracy do domu masz 5-10 km, możesz zupełnie darować sobie przygotowanie zestawu powrotnego, o ile Twoja droga powrotna nie będzie wiodła przez trudny teren. Musisz wtedy tylko nosić przy sobie stale latarkę i nóż, plus jakąś małą butelkę wody, albo po prostu przygotować sobie minizestaw składający się tylko z tych kilku przedmiotów.
Jak ktoś ma samochód, to może sobie wrzucić taki zestaw do bagażnika.
A napisałeś: „omówmy to na przykładzie człowieka, który mieszka gdzieś pod miastem a do pracy jeździ 20 km koleją” – jak on ma to zrobić? Nie wyobrażam sobie, żeby miał to wozić ze sobą każdego dnia hehe.
@Marcin: nie musi, wystarczy, że zostawi ten zestaw w pracy. 🙂
20km to 4-6h spaceru do domu, dla kazdego czlowieka nawet bez kondycji (jak ja) chyba żeście przegięli z tym zestawem jednak… 🙂 łom i cos do rozpalania ognia? wtf?
Zawsze mnie zastanawiało jak robią to ludzie, którzy dojeżdżają na odległości 60-80 km. To już chyba maksymalne odległości (ok. 1-1,5h w jedną stronę). Wygodne buty? Bidon (menażka, butelka) wody? Nóż? Latarka?
Prędkość marszu wynosi 7 km/h dla żołnierza w idealnych warunkach (sprawny, doświadczony piechur na utwardzonej drodze). Dla pracownika biurowego pewnie będzie niższa. Weźmy 5 km/h dla równego rachunku.
odległość – czas
50 km – 10h
60 km – 12h
70 km – 14h
80 km – 16h
Biorąc pod uwagę zmęczenie trzeba się przygotować na 24h w podróży. W zimie będzie może -20. Biorąc pod uwagę 300 kcal na godzinę takiego marszu (nie będzie mało?) mamy 3000 – 4800 kcal na samo chodzenie.
Niezbyt zachęcające. Może zaparkować w pracy rower?
Rower byłby niezłym rozwiązaniem, z pewnością. 🙂 Tylko to spory koszt i utrudnienie…
Znam ludzi, którzy dojeżdżają nawet i 100 km (z Łodzi do Warszawy) lub dalej. Jak dla mnie to zdecydowanie za daleko.
I tak, im dalszy dystans, tym więcej trzeba przygotować. Powyżej 30-50 km zacząłbym się zastanawiać nad dołączeniem jakiegoś małego śpiwora.
Obawiam się, że rower zapięty na stojaku przy budynku zniknie pewnie przez noc. Jeśli nie pierwszą, to którąś kolejną.
Do biura można wnieść co najwyżej jakiś składny, ale one mają małe koła i jazda na nich to katorga.
„Do biura można wnieść co najwyżej jakiś składny, ale one mają małe koła i jazda na nich to katorga.”
E tam: http://www.swissbike.pl/
Dla kogoś, kto chce na wszelki wypadek się zabezpieczyć przed takim wypadkiem ciekawym rozwiązaniem może być… hulajnoga. Szczególnie typ z większymi kołami, składany. Jest często tańsza od roweru, składana – umożliwia trzymanie w pracy (zależnie, jak kto pracuje – biuro, fabryka itp.).
Oczywiście wiele zależy od np. pory roku. Zapewne dobrze się sprawdzi w np. Wawie, przy przymusowym powrocie z np. Białołęki na Ursynów (dużo ulic, chodników) – nawet w zimie. Natomiast raczej nie sprawdzi się w powrocie z Ustrzyk do Bacowa w zimie.
Tak czy inaczej – jeśli tylko jest zdatna droga – przyśpiesza poruszanie i zmniejsza wydatki energetyczne. A w ostateczności – można złożyć i kawałek przenieść na plecach. W sumie jesteśmy w miare cywilizowani. Drogi mamy utwardzone w wielu wypadkach.
Wg mnie to najwaniejsza jest woda i mapa powrotu do domu drogami. Za reszte zaplacisz karta „MasterCard” 🙂 To taki maly zarcik ale realistycznie wszystko do przezycia 1 dnia mozna kupic w spozywczaku. No chyba ze bedzie wojna albo tornado ale wtedy moze nawet nie bedzie i gdzie wracac …
Niestety, zapasy w sklepach skończą się bardzo szybko i będzie to kwestia godzin a nie dni…
Na powrót 30 czy 50km do domu to trzeba tylko picie, jakies parę batoników i odpowiednie ubranie. Reszta to nadmiar. My nie mamy takich doświadczeń ale 2 pokolenia wyżej owszem miały — moja Babcia maszerowała 50km jednego dnia do domu (a w zasadzie sprawdzić co z domu zostało — okazało się, że akurat jest i tylko rodacy szabrownicy trochę pokradli) — żadnych super wypas rzeczy nie brała bo i nie miała — jakies kanapki, ubranie jakie w ogóle było (parę miesięcy wcześniej musiała ten dom opuścić w tym co miała na grzbiecie — przyszło paru takich w hełmach jak nocniki i powiedziało „Raus!”). To była zima (koniec stycznia 1945).
I taka jest prawda. Na jeden dzień gdy zabraknie energii/paliwa czy co tam innego, by przejść nawet 20 kilometrów to niczego nie potrzeba, żadnego zestawu. Fakt dobrze mieć ale NIE JEST TO AŻ TAK BARDZO NIEZBĘDNE, nasi dziadkowie potwierdzili by.
Ważna uwaga. Tak na prawdę najważniejsza jest IMPROWIZACJA. Jak przyjdą ci w nocy i powiedzą RAUS, to nie wyjmiesz z szafy plecaka ucieczkowego, bo jeszcze dostaniesz kulę w głowę i stracisz plecak.
Dużo lepszym rozwiązaniem – szczególnie w terenie podmiejskim (bo trudniej o to mieszkając w blokowisku) – jest przygotowanie zestawu i ukrycie go w dostępnym dla siebie, tajnym miejscu. Czytamy o tym m.in. u Suworowa w „Akwarium”. Zresztą widzimy też na wielu filmach. Każdy, kto miał jakieś szkolenie tego typu, związek ze służbami, ma taki zestaw gdzieś ukryty, jestem o tym przekonany. Wodoodporne pudło, w środku broń, gotówka lub złoto, cztery paszporty – wiecie o co chodzi.
Generalnie, jak cię hitlerowcy czy sowieci z domu wygonią – to, o ile nie musisz iść pod karabinem w zwartej grupie – zmykasz do lasu, czy gdzie tam i odnajdujesz swój sprzęt.
Oczywiście w skrajnym wypadku – warto mieć 2-3 takie spoty.
Dalej, naturalnie, że lepiej mieć dobre buty na wypadek końca świata, ale szansa, że cię zabiją za nie, rośnie proporcjonalnie do jakości sprzętu i zapasów, jakie masz.
W jednym z tekstów na tym blogu był cytat: „czego się nauczyłem, to trzymać język za zębami” (śniegi w Seatle).
Nie mów, co masz, nie obnoś się z tym, zostań w ukryciu.
Polecam m.in. cykl „The Colony” z Discovery. Materiał przygotowany w KONTRLOLOWANYM środowisku nie zmieniał faktu, ze uczestnikom puszczały nerwy. Na szczęście nikt nie zginął, ale ataki „szabrowników” mocno dawały się bohaterom we znaki. W realnym świecie najprawdopodobniej zostaliby mocno pobici lub zabici za to, co udało im się uzbierać.
W drugim sezonie moją uwagę zwrócił jeden koleś. Były snajper dostał za zadanie obserwacji kolonii. Przez 30 dni żył w okolicy na własną rękę (drugi sezon nagrywano na terenach dotkniętych przez Katrinę). Potem dopiero się ujawnił. Tak czy inaczej – polecam oba sezony. Nawet, jeśli to tylko eksperyment. Facet – fakt, przeszkolony – świetnie dawał sobie radę. Koloniści głodowali, a on żył z tego, co upolował.
„The Colony”.
Hehe, troche zgodze sie z Sokomaniakiem. Ja bym zostala w hotelu w przypadku braku mozliwosci powrotu do domu. Rzadko sie zdarza tak, ze bardzo duzo ludzi nagle zostaje w jednym miejscu i nie ma miejsc w hotelach. Chyba, ze przy oblezeniu Heathrow w zimie ;-). Ale w tej sytuacji wybralabym po prostu hotel w wiekszej odleglosci od lotniska. Na pewno nie koczowalabym w hali odlotow na podlodze.
Pytanie – ilu ludzi przewala się dziennie przez to lotnisko. Pytanie drugie – ile procent z tego „miliona” wpadnie na pomysł znalezienia miejsca w jednym z „dwóch” wolnych hoteli w okolicach lotniska?
W takim wypakdu decyduje jak zwykle prędkość reakcji.
podoba mi się założenie, że wracamy pieszo, poza tym wszak większość dnia spędzamy w pracy i w drodze plus sen więc nie zawsze alarm dosięgnie nas przygotowanych w schronie 🙂 możliwe są różne zagrożenia, od okupacji po skażenia i pandemię. ja bym dorzucił folię NRC, najlepiej taką w formie plastikowej cienkiej płachty- mocniejsza, nie szeleści, można mieć z niej daszek a nie tylko nieporadnie się owinąć
Na pielgrzymce ktoś był? Ja byłem na kilku i polecam takie doświadczenie, niezła dawka praktyki do blogowej teorii.
(tak, wiem że to kotlet)